Bez wahania uścisnęłam łapę samca. Chyba trochę za mocno, bo gdy puściłam Kotonaru parę razy nią trzepnął w powietrzu.
- Jestem Inna - przedstawiłam się. Samiec spojrzał na mnie pytająco, więc poprawiłam się: - To znaczy, mam na imię Inna.
- Dość nietypowe imię - zauważył.
- To samo mogłabym powiedzieć o twoim - odparłam po czym pociągnęłam go za łapę, by za mną poszedł i pobiegłam między drzewa.
W międzyczasie słuchałam i odpowiadałam na pytanie Naru (tak go teraz będę nazywać, bo ma imię trochę za skomplikowane jak na mnie).
- Ktoś tu mieszka? Mam na myśli dolinę - rzucił samiec.
- Tylko ja.
- Długo?
- Jakieś półtorej roku.
- Jest tu więcej hybryd?
- Nie. Tylko my. Ale mam nadzieję, że będzie tu więcej osób. Mieszkanie w samotności w Przystani jest upiorne...
- Przystani?
- Tak nazywam te trzy wielkie drzewa oblepione domkami. Wiesz, tam się pierwszy raz spotkaliśmy - wyjaśniłam.
- Czyli mieszkałaś tu sama tyle czasu? - samiec musiał zwolnić, by nie utknąć porożem pomiędzy nisko rosnącymi gałęziami.
Zwolniłam. Nie tylko ze względu na samca.
- Znaczy się... - zaczęłam. - Był tu już taki basior...Nazywał się Huangalong, ale zmarł ze starości jakiś miesiąc temu - pociągnęłam nosem, ale szybko się opamiętałam i ruszyłam dalej. - Zostawił mi za to jedno zadanie...
Kotonaru wydawał się niepewny, czy wypada pytać o takie rzeczy, więc brnęłam dalej bez jego pytań:
- Kazał mi przyjmować tutaj hybrydy wszelkiego rodzaju. Po to właśnie zbudowana jest przystań. Ta dolina jak zauważyłeś jest nie do zdobycia. Normalni nie umieją poradzić sobie z przeprawą przez Góry, a tym bardziej z mieszkańcami...
- Których nadal nie ma? - Naru uderzył w czuły punkt. Zwiesiłam łeb.
- Tak - przyznałam smutno. - Ale do tego chyba potrzeba więcej czasu...Hej, a może ty zostaniesz? - wypaliłam nagle ucieszona.
Samiec zamyślił się nieco.
- Zastanowię się jeszcze nad tym - odpowiedział.
Nie straciłam dobrego humoru. Jeśli rzeczywiście się nad tym zastanowi, to może istnieje szansa, że zdecyduje się tutaj zostać.
- Są tu jakieś ciekawe miejsca? - powiedział chcąc zmienić temat.
- Właśnie do jednego idziemy - odparłam. - Widziałeś kiedyś prawdziwe ruiny?
Dotarcie do Strażnicy niewiele nam zajęło. Nie musieliśmy robić postojów. To dobrze - oznacza, że jesteśmy podobnej kondycji mimo różnego wyglądu. Zauważyłam, że samiec uparcie unika patrzenia mi w oczy. Jego wzrok jakby prześlizgiwał się po mojej twarzy tylko na moment, nie zawieszając na niczym wzroku. Nie wiem czemu tak robił. Może to sprawka moich nie do końca opanowanych, hipnotycznych zdolności? Nie, to raczej nie to.
W końcu omijając szerokim łukiem Las Ciszy zobaczyliśmy ruiny, a w oddali Przesmyk - jedyne bezpieczne przejście przez Góry.
- Zobaczysz, Strażnica jest sup... - nagle samiec położył mi łapę na pysku. Oburzona odepchnęłam ją, ale po chwili zauważyłam, że Naru wpatruje się w jakiś punkt przed sobą. Podążyłam za jego wzrokiem i po chwili odnalazłam przedmiot zainteresowania.
A raczej OSOBĘ.
Na jednym z blanków leżało najdziwniejsze stworzenie jakie kiedykolwiek widziałam. Na pierwszy rzut oka przywodziło na myśl wilka. Miało jednak długie, smukłe ciało. Długi ogon hybryda owinęła tak, że spoczywał na przednich łapach. Łapy były nie za długie, lecz mocno umięśnione, co świadczyło, że mamy do czynienia z nieprzeciętnym skoczkiem. Cały pokryty był krótką lśniącą sierścią, jedynie na długości szyi była ona dłuższa. Sterczała sztywną kryzą do góry, zdobiona fantazyjnymi wzorami. Pysk stwór miał długi i równie smukły jak reszta ciała. Co jakiś czas wystawiał język o rozdwojonej końcówce, jak u węża. Leżał tak, z przymrużonymi oczami ciesząc się popołudniowym słońcem wpadającym przez Przesmyk.
Spojrzałam na Naru. Samiec pokręcił głową, jakby mówił "Lepiej się nie wtrącaj". Mnie również coś w tym osobniku nie pasowało. Nie miałam nawet pewności, czy mamy do czynienia z hybrydą, czy dzikim stworzeniem rodem z mitologii. Pchana ciekawością, mimo niemych ostrzeżeń od Kotonaru podeszłam cicho do tajemniczego stwora. Gdy byłam w oddaleniu jakichś dwóch metrów, nieznajomy nawet nie otwierając oczu powiedział:
- Ani kroku dalej.
Zatrzymałam się więc. Zastanowił mnie jego akcent. Po chwili przypomniałam sobie Huangalonga - jego akcent był niemal identyczny. Zdając się na podstawowe lekcje języka odpowiedziałam:
- Wǒ hěn yǒuhǎo. - znaczyło to tyle, co "Jestem przyjazna". A przynajmniej taką mam nadzieję.
Nieznajomy otworzył oczy (czerwone, kto by pomyślał?) i spojrzał na mnie zaciekawiony, po czym przymrużył je jeszcze bardziej nieufnie.
- Jiàn - mruknął. ,,Zobaczymy". Cóż, najwyraźniej trafił swój na swego.
Kotonaru? Może pomożesz prekonać Xin'a? XD
Mam to zrobić przyjaźnie, czy odrazu przejść do rękoczynów? xD
OdpowiedzUsuń