poniedziałek, 12 października 2015

Od Ronana i Seanit (CD Chappie'go)

        Jak byście się czuli, gdyby nagle, z niewiadomo skąd wybiegła na was wiewiórka? Co dziwniejsze, zaczęłaby biegać wokół was, zdradzając oznaki wścieklizny i co jakiś czas podgryzając wasze ręce i nogi? Dobra, a co jeśli nazwie was złodziejem? I to niby z takiego powodu?! Bo trzymałeś wstążkę w łapie? Jeśli tak jest ze wszystkimi małymi, skrzydlatymi, rudymi nerwusami to ostrzegam: nigdy, ale to przenigdy nie wchodźcie do parku z czerwoną wstążką w rękach. A jeśli wejdziecie, to przygotujcie się na to, że za chwilę coś spadnie wam na twarz i zacznie drapać.
Oczywiście mały i bliżej nieokreślonej rasy stworek nie spadł Ronan’owi na pysk, ale drapał go i gryzł jak diabli. A najgorsze było to, że basior zupełnie nie widział o co mu chodziło. Pomyślcie sobie: nagle coś do was podbiega, krzyczy i zaczyna was gryźć. Jaka jest wasza reakcja? No właśnie…
-O co ci chodzi?!- warknął, kręcąc się bez przerwy, starając się uskoczyć przed ząbkami hybrydy. Napastnik (jeśli tak można określić miłego i pokojowo nastawionego do świata Chappie’go) jednak nie miał zamiaru odpowiedzieć, tylko dalej atakował. Właściwie to ciężko było nazwać to atakiem. Wszystko polegało raczej na podlatywaniu na plecy Kruka, lub drapaniu jego kończyn. Ronan natomiast bez przerwy się miotał i kilka razy nawet specjalnie upadał na plecy, licząc że uda mu się zgnieść narwańca. Bez skutecznie. Stworek był jednak zaskakująco zwinny, choć w dużej mierze przyczyniła się też do tego równica wzrostu, jaka dzieliła obie hybrydy.
-Co jest do jasnej cho*ery?! Gadaj suk… oż ty!- warknął Lynch, gdy smok ugryzł go w ucho. Nie powstrzymując gniewu, złapał jaszczurkę kłami, a potem rzucił nim o ziemię. W odpowiedzi usłyszał tylko:
-Złodziej!
I narwaniec znów zaatakował, choć teraz unikał bezpośredniego starcia z ostrymi kłami czarnego wilka. Wszystko zaczęło się od nowa i wyglądało jak przedstawienie, a przyglądająca się temu Seanit nie mogła się zdecydować, czy ogląda komedię, czy tragedię. A może jedno i drugie? Nie, sądząc po jej napadzie śmiechu był to klasyczny program rozrywkowy, z jej bratem w roli głównej.
-Sea! Zabierz to coś ze mnie!- brat Lynch krzyknął do bliźniaczki, dalej próbując złapać małego gremlina.- Przestań rżyć i zrób coś!
-A cóż to?- waderze trudno było zachować powagę.- Czyżbyś nie potrafił poradzić sobie z takim zwierzątkiem? Ty? Wczoraj walczyłeś ze  s t r z y g ą!- teraz to już zaniosła się głośnym śmiechem, wyraźnie pokazując co myśli o całej sytuacji.
Ronan był zbyt skupiony na zdeptaniu małego szkodnika, niż na kłótni z bliźniaczką, dlatego też nawet nie zadał sobie trudu, by odgryźć się Sei.
-Puszczaj gnojku!- syknął w stronę smoka, ale ten uczepił się grzbietu Ronan’a jak rzep i za nic w świecie nie chciał puścić.
-Oddaj wstążkę!- powtarzał uparcie.
-Najpierw puszczaj!
-Zgoda!- krzyknął stworek, jednak zaraz znów drapnął niebieskookiego.- Pod warunkiem, że najpierw oddasz wstążkę!
-Nie ma mowy!- krzyknął i, po raz kolejny podejmując próbę przygniecenia narwańca, przewrócił się na plecy. Udało mi się spaść na ogon jaszczurki i drapnąć ją w bok, jednak to nie miało najmniejszego znaczenia, gdyż ta zaraz się mu odwdzięczyła. Albo właściwie spróbowała, gdyż Ronan w ostatniej chwili wykonał unik, puszczając tym samym prześladowcę wolno. Pomarańczowy z kolei nie czekał ani chwili, tylko skoczył większej hybrydzie na pysk, całkowicie zasłaniając jej pole widzenia.
-Zjeżdżaj!- tylko tyle zdołał z siebie wykrzyczeć, podczas biegania na oślep i prób strącenia skrzydlatego zwierzaka.
-Złodziej! Okradłeś przyjaciółkę Chappie’go!
Lynch domyślił się (tak, nawet w takiej bieganinie był jeszcze w stanie myśleć), że narwańcowi chodzi o jego uroczą znajomą, Ferę… zwłaszcza, że ten ciągle nawijał o wstążce, którą Kruk trzymał w łapie i za nic nie chciał puścić.
-Ona nie ma przyjaciół!- krzyknął, jednak dalej nie przestawał biec przed siebie.
-Właśnie, że ma!- stworek wydawał się być zły, że ktoś kwestionował przyjaźń między nim, a strzygą, co, gdyby nie okoliczności, byłoby dla Ronan’a całkiem zabawne.- Chappie to jej przyjaciel!
Seanit, gdy w końcu przestała się tarzać ze śmiechu na ziemi, zauważyła że jej brat odbiegł z dziwnym malcem i ciągle rzucał przekleństwa w jego imieniu. Z kolei pomarańczowa hybryda bez przerwy powtarzała „złodziej” i „oddaj wstążkę”. Wspominał też coś o przyjaźni, ale końcówka nie dotarła do samicy, gdyż obie hybrydy znalazły się już za daleko, poza zasięgiem jej słuchu. Dlatego też wadera rozłożyła ciemne skrzydła i jednym machnięciem oderwała się od ziemi. Takim sposobem bez problemu dogoniła biegnącego na oślep brata, który najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z jej obecności. Sea zniżyła lot, a gdy zauważyła jaszczurkę, siedzącą na pysku jej brata, znów zaczęła się śmiać, choć i tak nie była w stanie przekrzyczeć wrzasków biegnących hybryd. Właściwie to nie miała zamiaru pomagać bliźniakowi pozbyć się tego małego szkodnika z ADHD. Całkiem zabawnie się to wszystko oglądało i właściwie tylko po to ich dogoniła i podleciała na taką wysokość, by miała „najlepszy widok” na całą zaistniałą sytuację.
-Ahoj, tam da dole!- krzyknęła rozbawiona, jednak w odpowiedzi usłyszała tylko serię przekleństw, rzucanych przez Lynch’a. Nie była nawet pewna, czy Ronan kierował je do niej, czy pomarańczowej hybrydy, choć nie wykluczała obu wersji.
-A połam skrzydła!- odkrzyknął wysoki samiec, jednak jego życzenie też nie było dla Seanit żadną wskazówką. Mogło być skierowane zarówno do niej, jak i pomarańczowo-szarej jaszczurki, która najwyraźniej wygodnie usadowiła się na pysku Ronan’a i nie miała w planach schodzenia.
Szarej waderze uśmiech nie schodził z pyska, choć pozbyła się już śmiechowej czkawki. Na chwilę odwróciła wzrok od bliźniaka i stworka, by móc spojrzeć przed siebie i chociaż wiedzieć w którą stronę leci. Dlatego też przestała patrzeć w dół, a swe niebieskie oczy skierowała na… na gniazda. Nie było to najlepsze i najbardziej trafne określenie tego, co przed sobą zobaczyła, ale w tamtej chwili żadne inne porównanie nie przychodziło jej do głowy. Te ogromne  gniazda przypominały trochę dziwne domy, które zdawały się wyrastać z gałęzi i pni rozłożystych drzew. Nie wszystkie z nich wisiały nad ziemią, więc może pojęcia „gniazda” nie do końca tutaj pasowało. Coś jak ule.. tak, ule brzmiały znacznie lepiej. Pszczoły budowały ule nad ziemią, a osy w ziemi, dlatego to porównanie (choć nie oddawało piękna leśnych konstrukcji) było całkiem niezłe. Przez chwilę Seanit zupełnie zapomniała o tej dwójce na dole i skupiła swój wzrok tylko i wyłącznie na tym, co znajdowało się przed nią. Zaraz potem w głowie zrodziły się pytania: Czyje to jest? Ktoś tutaj mieszka? A jeśli tak… to kto?
Oczywiście samica miała zamiar to sprawdzić, ale przecież nie mogła zrobić tego sama. To byłoby wbrew zasadom, poza tym między rodziną Lynch od zawsze istniały pewne dziwne więzy, które zobowiązywały ich członków do lojalności. I właśnie w tej chwili Sea oprzytomniała i przypomniała sobie o bliźniaku, który dalej użerał się z tym stworem. Hybryda zerknęła na dół. Jej brat dalej biegł na oślep, ale co ważniejsze… biegł w kierunku owych tajemniczych uli. Genialnie!, pomyślała hybryda, która uznała, że może załatwić dwie sprawy na raz. Kierując Ronan’a w stronę domków, dowie się czym one są i kto tam mieszak, a jednocześnie nie zostawi go na pastwę losu… a może raczej, na pastwę wściekłej salamandry z ADHD. A może znajdzie tam kogoś kto razem z nią pośmieje się z Lynch’a? Tak, ta wizja skusiła ją jeszcze bardziej niż wszystko inne, dlatego też Seanit nie zamierzała dłużej czekać. Zniżyła lot, tak że znajdowała się jakieś pół metra nad głową brata.
-Ronan! Widzisz mnie?!
Samiec uznał to za bardzo kiepski, lub też strasznie obraźliwy żart, dlatego tylko warknął w stronę siostry:
-Bardzo śmieszne, wiesz! Na pysku siedzi mi wiewiórka, mam widok jak cho*era!
-Wytrzymaj jeszcze!- odezwała się samica, ignorując uwagi bliźniaka. Zamierzała przez pewien czas pełnić rolę jego nawigatora i naprowadzić go na te dziwne domki, które tak ją urzekły.- Biegnij dalej przed siebie, zauważyłam coś!
-Biegnę na  o ś l e p ! Chcesz abym w coś rąbnął?!- może to tylko zbieg okoliczności, ale w tamtym momencie Ronan faktycznie w coś uderzył. A dokładniej mówiąc, potknął się przednią łapą o wystający korzeń i oboje ze stworkiem runęli na ziemię, wywijając przy tym kilka kozłów. Ciężko było nazwać to szczęśliwym trafem, ale przynajmniej dzięki temu Ronan pozbył się pasożyta, który jak torpeda zleciał z jego pyska. Całe szczęście, że żadne z nich niczego sobie nie złamało (a zwłaszcza Chappie, który chyba ma dość zrastania się kości, a przynajmniej jak na jeden dzień).
Seanit zniżyła lot i po chwili znalazła się na ziemi, lądując miękko na zielonej trawie. Podeszła do brata i pomogła mu wstać, a ten odburknął jej coś, co chyba miało być podzięką. Trudno jednak spodziewać się więcej po takiej hybrydzie jak Ronan. Jej brat natomiast spojrzał tylko w dół, na swoje łapy. A konkretnie na jedną łapę, tą wokół której obwiązał sobie wstążkę Fery, by jej nie zgubić. Zmarszczył brwi i zaczął odwiązywać czerwony materiał. Coś mu tutaj nie pasowało. Biegał przez cały czas jak ten ostatni wariat, rzucał się we wszystkie strony, gryzł i szarpał się niemiłosiernie, co jakiś czas upadając na plecy, a na koniec rzucił jeszcze małego smoka na ziemię. I to wszystko by… by co?! Nie oddać wstążki?! Na dodatek wstążki  F e r y?!?! Tej cholernej strzygi! Tego diabła wcielonego, którego tak nienawidził, ale zarazem był nim zafascynowany… ale to przecież nie było istotne. Dlaczego wszystko poszło o wstążkę?!
Zerknął na Głosmoka, który właśnie podnosił się z ziemi. Jak on go nazwał? Złodziejem? Tak, i mówił, że ukradł wstążkę „przyjaciółce Chappie’go”. Ronan nie miał bladego pojęcia kim był „Chappie”, ale miał pewną teorię co do tego kim mogła być jego „przyjaciółka”. Zwłaszcza, że to do niej należała wstążką.
Nie czekając ani chwili dłużej złapał wstążkę w krucze szpony i podszedł do poturbowanego, jak on sam, skrzydlatego stworka. Jeśli jego przypuszczenia się zgadzały, to znaczy że narwaniec znał Ferę i wiedział gdzie się znajdowała.
-Hej, ty!- zwrócił się do małej hybrydy, pokazując wstążkę.- Szukam właścicielki tego czegoś. Znasz ją, prawda? Wiesz, gdzie ona jest?- gdy zadał to pytanie usłyszał jak Seanit wzdycha z niedowierzaniem, jakby nie po raz pierwszy wątpiła w trzeźwość umysłu swego brata.
Nie żeby bardzo mu zależało na odnalezieniu Strzygi… właściwie to on sam do końca nie wiedział po co jej szukał. Może po prostu chciał zwrócić jej wstążkę i, tym samym, dowiedzieć się dlaczego samicą ją zostawiła? No dobrze, tylko skąd u niego taki akt dobroczynności?

Chappie?

czwartek, 8 października 2015

Od Chappie'go - Złodziej!

        Chappie mknął jak wicher niskim lotem między drzewami. Skrzydło przez noc zagoiło się świetnie. Głosmokowi nawet dzień bez latania sprawiał wiele przykrości. Teraz święcie przekonany, że przez noc ubyło mu zdolności lotniczych leciał jak wariat próbując najtrudniejszych i najbardziej skomplikowanych akrobacji. Oczywiście latał po najbardziej poplątanych trasach. Przeciskał się bez zwalniania między pnączami, gałęziami i pniami. Można śmiało uznać, że wypadek z poprzedniego dnia niczego go nie nauczył, bo to szczera prawda. Chappie nigdy nie przejmował się swoim zdrowiem. Nawet jeśli złamie skrzydło, to poboli, poboli i zrośnie się, jak zwykle. A potem znowu będzie świrował w powietrzu, znowu pewnie coś złamie i tak dalej błędnym kołem.
  Głosmok miał wyjątkowo dobry humor. Znalazł sobie nowego przyjaciela. Fera wydawała mu się co prawda nieco dziwna, ale i tak ją polubił. On lubił każdego. To przecież Chappie. Nie wmówisz mu, że wąż szczerzy kły w ostrzeżeniu - on uzna to za uśmiech. Nawet gdy ten go dziabnie, samczyk po kilku dniach focha znowu poleciałby się z nim przywitać.
  A Fera gdyby chciała mogłaby schrupać go jednym kłapnięciem szczęk. Głosmok zdawał sobie z tego sprawę, ale mało go to obchodziło. Skoro nie zrobiła tego teraz to po co miałaby to robić później? Teraz Fera była jego przyjaciółką. A przyjaciół nie traktuje się jak jadowite węże.
  Chappie niewiele myśląc nad tym co robi wykonywał beczki, śruby, korkociągi, zawracał, ostro skręcał łamiąc przy tym samym podmuchem powietrza słabsze gałązki.Nagle do jego uszu dotarł dźwięk rozmowy. Zahamował gwałtownie tuż przed wyrośniętym świerkiem, strasząc jakąś wiewiórkę i wisiał w powietrzu machając wolno skrzydłami. Wsłuchiwał się w odgłosy lasu, szukając czegoś, co do niego nie pasowało. Szum liści, stękanie pni i konarów, piszczenie wiewiórek, skamlenie jakiegoś lisa niedaleko, świergot ptaków...i głosy! Tak! Dwa głosy! Jeden jakiejś wadery, drugi basiora. I ani jednego, drugiej samczyk nie poznawał.
  Usiadł bezgłośnie na gałęzi i patrzył na udeptany gościniec. Minutę później pojawiły się na niej dwie identyczne hybrydy. Teraz już nie rozmawiali, ale Chappie był pewien, że głosy należały do nich. Byli identyczni. Różnili się tylko tym, że wadera miała skrzydła. Ptakowilki!, pomyślał zafascynowany jaszczur zauważając, że przednie łapy obu hybryd zastępowały ptasie szpony.
  I już miał zlecieć na dół by się przywitać, gdy nagle jego czujne oko wychwyciło jeden odstający od szarego futra szczegół...
  Czerwoną wstążkę.
  Chappie dokładnie pamiętał ten kolor. Jako Głosmok w genach zapisaną miał fotogeniczną pamięć. Fera przecież miała identyczne wstążki na łapach, ogonie i we włosach. Bez większego zastanowienia, szybko połączył fakty w nie spójną i dziurawą całość -Fera została okradziona!
  Smoczek nie wytrzymał i z rykiem wściekłości rzucił się w dół. Szary basior zwrócił się w jego stronę. Ale atak nastąpił za szybko, nawet jak dla niego. Chappie w furii okrążał go z taką szybkością, że lewały się na nim barwy, równocześnie gryząc i drapiąc. Zaskoczona hybryda próbowała się bronić. Nawet jego ruchy w przy prędkości z jaką poruszał się Głosmok wydawały się niezgrabne.
  - Co jest?! - krzyknął zaskoczony.
  - Oddawaj wstążkę! - wrzeszczał Chappie.
  - Że co?! - wrzeszczał basior.
  - Ukradłeś ją przyjaciółce Chappiego!
  - O czym ty mówisz?!
  - ODDAWAJ JĄ!
  Stojąca z boku wadera w pierwszym odruchu chciała skoczyć na pomoc bratu...Jednak słysząc tę niedorzeczną dyskusję została na swoim miejscu i zaczęła się śmiać z poczynań basiora. Oto waleczny Lynch, który wczoraj niemal załatwił Strzygę dziś nie może poradzić sobie z napastnikiem wielkości lisa. Cóż za interesujący zbieg okoliczności...

Ronan? Seanit? Chappie to taki milutki stworek ^^

Od Fery (CD Averkina) - Dom...?

        Fera dysząc patrzyła to na zieloną waderę, to na Szczurka. Wyszczerzyła się najładniej jak umiała...dając jakże potworny efekt. Samica była zapewne Alfą. Pierwsze wrażenie z reguły jest tym, które najbardziej zapada w pamięć. Cóż, strzyga na pewno długo nie da o sobie zapomnieć. Tym bardziej, że rogata wadera po raz pierwszy zobaczyła ją utytłaną zaschniętą krwią z ziejącym w szyi zaropiałym dziurskiem. Tak, nie ma to jak zrobić dobre wrażenie. 
  - Fera Rosa - przedstawiła się krótko i wróciła do dyszenia. Pół ceregieli powitalnych już za nią.
  - Emm...Inna - przedstawiła się zielona i zdziwiona spojrzała na Szczurka jakby chciała powiedzieć ,,Skąd tyś to wytrzasnął?".
  - Tak sobie pomyślałem, że może w stadzie powinna być co najmniej piątka osób - wyjaśnił samiec. - Póki co naliczyłem mnie, ciebie i tamte dwie damy, które dołączyły tu przede mną. Nie wiem czy jest was tu więcej, ale kolejne zębata gęba do wykarmienia chyba nie zrobi różnicy?
  - Cóż...Bardzo miło mi cię poznać Fera, o ile tak mogę do ciebie mówić - zaczęła Alfa starając się zachować jak najmilej po dość nietypowym poznaniu.
  - Pewnie. Z drugim imieniem tylko nie przesadzaj - ostrzegła strzyga, bez cienia groźby w głosie, lecz przekaz był jasny.
  - No to chyba nie zostaje mi nic innego jak zaprosić cię do zwiedzania...Averkin, wybacz tamto niemiłe potraktowanie z mojej strony - samica zwróciła się do białego basiora.
  Averkin machnął łapą niedbale. Co było, to było i nie ma co sprawy przeciągać.
  - Fera, może potrzebujesz pomocy z tą raną? Nasza akolita, Visphota, na pewno ci pomoże - zaproponowała nieco zmartwiona Alfa.
  - O ile nie odgryzę jej łapy...
  - Co przepraszam?
  - Nic! Droczę się tylko - Fera starała się uśmiechać jak najszczerzej, Innej jednak chyba to nie do końca przekonało. Strzyga pospieszył więc z dokładniejszymi wyjaśnieniami: - Mój organizm posiada zdolność regeneracji.
  - Hah, czyli kolejna hybryda mogąca się obejść bez medyka - zielona samica powiedziała to bardziej do siebie niż Fery.
  Po krótkich formalnościach Fera wybiegła z domku Alfy, zeskoczyła ze schodków na tarasik i ruszyła truchtem wzdłuż linii domków. W końcu zauważyła jeden z dość wąskim wejściem, ukrytym poniżej poziomu chodnika. Prowadziło do niego obniżenie terenu. Samica zrobiła jeszcze krótki obchód dookoła. Brak okien, tylko kilka małych otworów od wschodu. Genialnie! Zadowolona hybryda weszła do środka. Mimo niskiego wejścia domek był przestronny, bo podłoga sięgała jeszcze niżej niż wejście. Dziewczyna w końcu pozwoliła sobie na uśmiech pełen boleści i klapnęła byle jak na ziemię. Dajcie mi teraz chwilę spokoju, pomyślała, a nikogo nie rozerwę na strzępy...Tylko...spać...
  Fera nie była nawet pewna czy w ogóle usnęła, gdy nagle zerwała się na nogi wybudzona jakimś dźwiękiem. Dziewczyna od dziecka była jak dzikie zwierzę. Miała płytki sen, na nogi stawiał ją byle szelest liści. Samica rozejrzała się po pomieszczeniu. Panujący półmrok w niczym jej nie przeszkadzał. Miała znakomity wzrok. Ale w wejściu ani w środku nie stał nikt. Mimo to dalej denerwowało ją uczucie, że ktoś ją obserwuje. Wiedziona instynktem, samica spojrzała na sufit.
  A tam między zwisającymi korzonkami obserwowała ją para ciekawskich jasnych oczu,  niemal pozbawionych tęczówek.
  Zwierzak ten był chyba najdziwniejszą hybrydą jaką dziewczyna widziała. Jaszczurka mniejsza od lisa, z półokrągła płaską mordką, kilkoma rogami, długim ogonem i parą skrzydeł ściśle przylegających do ciała. Stworek uznając, że nie ma sensu dalej się skradać zleciał na dół miękko lądując na ziemi. Uśmiechnął się przyjaźnie.
  Fera przez chwilę gapiła się tępo w smokocoś po czym wypaliła:
  - Czym ty do cholery jesteś?
  Każda normalna osoba na miejscu stworka obróciłaby się na pięcie i urażona odeszła. Ale ten ani śmiał to zrobić. Poklepał się łapą po piersi i odpowiedział:
  - Chappie. Chappie jest Głosmokiem. A ty kim jesteś?
  - Fera - powiedziała niepewnie hybryda. - Masz coś z głową?
  - Chappie nic nie ma z głową - zdziwił się Głosmok. - Wczoraj co prawda wpadł na Tibu i złamał skrzydło, ale głowy nie zepsuł.
  Zepsuł skrzydło? Przecież teraz było całe...No tak, Inna przecież wspominała coś o tym, że Fera Rosa nie jest pierwszą hybrydą ze zdolnością regeneracji. Dziewczyna położyła się z powrotem na ziemi nie uznając przyjaznego samca za zagrożenie.
  - A to zabawne - powiedziała uśmiechając się. - Fera wczoraj też sobie coś popsuła, a dzisiaj dała radę cały maraton przebiegnąć...
  Chappie zamrugał kilka razy zastanawiając się.
  - Dlaczego mówisz o sobie w trzeciej osobie? - zapytał.
  - Przecież... - zaczęła czarno biała, ale po zastanowieniu stwierdziła, że ta dyskusja jest skazana na niepowodzenie. - Nieważne. Mówisz, że uderzyłeś w Tibu. Kto to taki?
  - Vis mówi na niego Rybokop - powiedział stworek pewny, że w ten sposób wyjaśni Ferze wszystko.
  - Dobrze...A kto to Vis?
  - Vis skacze z wodospadów i ma świecące futerko.
  - A są tu jeszcze inne hybrydy? - Fera uznała, że nawet tak nieprecyzyjne informacje mogą jej się przydać. Chappie był jak dziecko - zapamiętywał tylko to, co go ciekawiło.
  - Jest Naru. Jest duży i czarny i ma śmieszne rogi i równie śmieszny ogon. Jeszcze śmieszniejszy niż Vis - Głosmok nagle zwrócił uwagę na ogon Fery i parsknął śmiechem. - A twój wygląda jak pędzel! Da się nim malować? Chappie lubi malować!
  Fera odwróciła łeb i podniosła ogon by mu się przyjrzeć.
  - Nie wiem. Nie próbowałam - odpowiedziała. - Chappie, naprawdę miło mi się z tobą gada, ale jestem zmęczona i chciałabym spać.
  Głosmok pokiwał łebkiem tak energicznie, że aż waderę kręgi zabolały od samego patrzenia.
  - Chappie rozumie. Chappie lepiej już pójdzie - już miał się odwrócić, ale po chwili jakby sobie o czymś przypomniał: - Fera i Chappie są teraz przyjaciółmi?
  - Tak, tak, Chappie i Fera przyjaciele, hura! - powiedziała ,,na odwal się" samica i wróciła do spania.
  Głosmokowi w zupełności do wystarczyło. Szczęśliwy wyleciał z domku jak błyskawica. O jego obecności świadczyły jedynie kołyszące się przy wejściu pnącza.