Spojrzałam na waderę z uniesioną ,,brwią". Dopiero po dobrej chwili mój wzrok powędrował ku, leżącemu przede mną, zającu. Przez chwilę spoglądałam na niego obojętnym wzrokiem.
- Dziękuję- powiedziałam.Ton mojego głosu był beznamiętny, gdyby nie znaczenie słowa, nikt nie uznałby tego za szczere podziękowania.
Shantel skinęła na mnie po czym ponownie opuściła jaskinię. Obwąchałam zwierzątko. Na pierwszy rzut oka można było ocenić, że jest to spasiony osobnik. Jakoś nie przepadam za tłustym mięsem, ale wybrzydzać nie wypada. Wzięła zająca w zęby i wyszłam na zewnątrz. Upuściłam go na ziemię.
- To miało być zadośćuczynienie czy próba udowodnienia mi, że nie jesteś całkowicie bezużyteczna? A może doszłaś do wniosku, że w porządku byłoby zrobić coś miłego?
Ta przez chwilę wpatrywała się we mnie z nieodgadnioną miną. Trochę jakby nie zrozumiała pytania. Najwyraźniej domyśliła się, że odpowiedź jest mi obojętna bo, mimo, że pewnie znało odpowiedź- nic nie powiedziała.
Zostawiłam Shantel tę bardziej tłusta część zająca. Nie nazwałabym tego troską o jej żołądek. Po prostu doszłam do wniosku, że potrzebuje więcej tłuszczów ode mnie. Ja z resztą dużo pokarmu w sobie nie mieszczę z racji obwodu swego tułowia. Wolałabym też nie obciążać zbytnio cienkich łap. Nie są one słabe, ale bynajmniej nie przywykły do dźwigania ,,tonowego" cielska.
Kiedy skończyła posiłek podniosła na mnie wzrok. W spojrzeniu odnalazłam pytanie: ,,Do kąt teraz?". Wzruszyłam ramionami.
- Kto mnie szefem mianował, jeśli wolno spytać?- mruknęłam.
Shantel wzruszyła barkami. Pozostało mi więc jedynie spekulować z jakiej racji to ja mam o wszystkim decydować. Może ona najzwyczajniej w świecie dowodzić nie potrafi to zwaliła ten obowiązek na mnie. Ale przecież nikt tu nie musi być nad kimś. Nie śmiem jednak rzec, że taki układ mi nie odpowiada.
- Najpewniej zapuścimy się dalej by sprawdzić czy nie ma tu więcej hybryd- powiedziałam zrezygnowanym tonem.
Ta pokiwała głową na znak, że się zgadza. Taaa, jakby umiała inaczej...
Przez całą drogę zastanawiałam się nad pewną kwestią. Zwykłam w chwilach nudy rozważać problemy świata. Tematem na dziś była sprawiedliwość. To chyba jedno z najbardziej względnych, znanych mi pojęć. Zabicie niewinnego z pewnością nie jest sprawiedliwe...Ale co z wojną? Nie mający nic wspólnego z jej wybuchem wojownicy stają do walki z kaprysu swych panów. To z pewnością nie jest sprawiedliwe. A więc czy gdyby zwaśnieni panowie stanęli ze sobą do walki można by uzyskać swego rodzaju sprawiedliwość? Czy niesprawiedliwość da się usprawiedliwić? Czy cel rzeczywiście uświęca środki? Czy jest jakaś wyraźna granica pomiędzy tym co da się wybaczyć, a tym czego nie?
Energicznie potrząsnęłam głowa zdając sobie sprawę, że temat ze sprawiedliwości zszedł na dobro i zło. Kto jak kto, ale ja wolałabym nigdy nie musieć się nad tym głowić. Postanowiłam więc przenieść wydarzenia z paru ostatnich miesięcy do moich rozważań. Zastanawiało mnie czy odebranie władzy niedoszłemu delcie było sprawiedliwe. Miał do tej pozycji pełne prawo, a jednak nie otrzymał tego na co zasługiwał. To więc nie było sprawiedliwe, ale gdyby ten nie postanowił się zemścić, decyzja alfy byłaby słuszna.
Skrzywiłam się dochodząc do wniosku, że te rozważania nie mają sensu, że myślę nad rzeczami prostymi i oczywistymi tylko po to by zabić czas.
Spojrzałam na idącą obok Shantel. Rozglądała się dookoła. Jej nos bez ustanku się poruszał. Chciałabym móc zaufać jej zmysłom i znów zatopić się w bezsensownych rozmyślaniach, ale coś mi na to nie pozwalało. Bywała zawodna. Nie uważam siebie za ideał, ale nie nadałabym tego miana też tej tu waderze. Jej nieśmiałość zwyczajnie mnie irytowała. Przywykłam raczej do towarzystwa śmiałych, odważnych wilków, wygłaszających swoją opinie na głos. Poczułam delikatne ukłucie w tym skamieniałym czymś na co mówią ,,serce". Tęsknię za tym draństwem. Za docinkami brata i prostymi, aczkolwiek mądrymi stwierdzeniami siostry. Ta to miała łeb. Do dziś powtarzam sobie jej słowa gdy spotykam się z jakimś problemem.
Cichym syknięciem dałam Shantel znać by się zatrzymała i siedziała cicho. Przez chwilę nasłuchiwałam. Jako, że potrafię używać echolokacji to chyba nie trudno się domyśleć, że mam też bardzo wyczulony słuch. Skrzywiłam się gdy dotarło do mnie co wydało te niepokojące pomruki, które zmusiły mnie do zatrzymania marszu.
- Niedźwiedź- szepnęłam.
- Duży?- spytała jeszcze ciszej wadera.
Pokręciłam głową. Dało się to poznać po głośności dźwięków, które wydawała ziemia przy spotkaniu z jego łapami.
- Nie dałabym mu więcej niż dwa lata. Ledwo co wyfrunęła z gniazda, ptaszyna.
Shantel niespokojnie powiodła wzrokiem od zarośli po prawej do tych po lewej. Przewróciłam oczami.
- Jeśli nie damy mu się podejść nie powinien stanowić większego zagrożenia- dodałam by uspokoić waderę.
- Wcale się nie boję- rzuciła.
Spojrzałam na nią z udanym podziwem.
- P-po prostu nie lubię być śledzona...
Uśmiechnęłam się prawie że życzliwie.
Shantel? Tak wiem...weny mi zbrakło ;-;