Samiec patrzył czerwonymi ślepiami na dwójkę. Na jego
twarzy wyryte było zakłopotanie, nie wiedział co to było – osobnik, który się
przed nimi ukazał. Uwierzyć własnym oczom nie mógł, że na świecie było miejsce,
gdzie mógł zobaczyć tyle mieszańców... Tylu takich jak on! Jednak mimo radości,
że nie był jedynym popaprańcem jego pysk przybrał po chwili kamienny wyraz, a
wszystkie mięśnie zesztywniały.
Inna już od pierwszych chwil ich spotkania promieniowała
przyjacielskością oraz towarzyską duszą – mimo ich niezręcznych początków Inna
nie była w stanie przed nim tego ukryć, osobniki jej typu wyczuwało się na
kilometry, nie ważne jak dobrze by to ukrywały. Ten tu przed nimi był zimny,
oschły, a w jego oczach widać było, że ma serce bezlitosnego mordercy... Serce,
które nie tak dawno posiadał Kotonaru. Jedno spojrzenie, a wszystkie wspomnienia
z wojska, z wojen oraz dni skąpanych w krwi powróciły do niego jedną wielką
falą, zalewając jego umysł. Wszystkie dźwięki dochodziły do niego jak przez
ścianę, jedyne co mu dzwoniło w uszach to wojenne krzyki przerażennia, szmer rozdzieranej
skóry, chlupot krwi lejącej się z ran oraz dźwięki zagryzanych gardeł, wraz z
głośnymi warkotami. Serce zabiło mu szybciej, aż zakłóciło to rytm jego
miarowego oddychania.
- Naru...? – usłyszał głos Innej nad głową – Wszystko dobrze?
– zapytała niepewnie.
Kotonaru spojrzał na nią spod byka, dysząc ciężko. Głowę
miał pochyloną nisko nad ziemię. W jego czerwonych ślepiach tańczyło
przerażenie mieszane z morderczymi iskrami zabójcy, który teraz się w nim
obudził. To co tak bardzo chciał zapomnieć, to co chciał wyprzeć z głowy teraz
zawładnęło jego mózgiem. Inna aż cofnęła się od niego, a strach zawitał na jej
twarzy, niepoznawała w tej chwili tego lwa.
- Kim ty jesteś? – szepnął, prostując się na równe nogi,
jednak łeb wciąż miał opuszczony i mierzył długą istotę nienawistnym
spojrzeniem.
Czerwone ślepia nowoprzybyłego były tylko czerwonymi
kreseczkami. Przyglądał mu się niby spokojnie zmrużonami oczyma, jednak jego
zwierzęce instynkty spowodowały, że nie usiedział na miejscu. Wyczuwając wrogość
bijącą od Naru wstał do pozycji bojowej, a jego długi ogon kiwał się z lewa na
prawo.
Inna spojrzała z przerażeniem na dwa samce. Niczym teraz
nie przypominali rozumnych istot, tylko zjeżone, wściekłe zwierzęta gotowe
urządzić jej tu wodospad posoki...
Nagle stukot kamieni spowodował wybicie samców ze
skupienia. Obydwoje – wraz z Inną – spojrzeli w kierunku, z którego dobiegał hałas.
Dojrzeli małą, białą waderkę, która patrzyła na nich ze strachem. Nic dziwnego
- spojrzenia, które posłali jej samce
mało kogo by nie przestraszyły. Chęć mordu, nienawiść... Dowód na dzikie, puste
serca, wyzute z emocji – tylko to można było w nich ujrzeć.
Kiedy jednak Kotonaru oderwał wzrok od czarno-białego
samca odzyskał trzeźwość umysłu, a raczej odezwał się z tyłu jego głowy cichy,
mały głosik wołający „Obudź się!”.
Kotonaru znów zamknął oczy, a gdy je otworzył zniknęła nienawiść, zastąpiona
delikatniejszym wyrazem obojętności. Odchrząknął cicho, opuścił uniesiony ogon
bezwładnie na ziemię, z która derzenie spowodowało, że kręgi cicho zaklekotały.
Wszystkie trzy pary oczu zwróciły się na niego.
- Wybacz. – rzekł, kierując swoje słowa tylko i wyłącznie
do Innej, która patrzyła na niego jeszcze z resztkami strachu na twarzy oraz w
swoich oczach, których spojrzenie napotkał na krótką chwilę i widząc w nich
Suianei żal ścisnął jego serce.
Obiecał sobie kiedyś, że nauki Suianei nie pójdą na
marnę, że na jej cześć zostanie tym co z niego zrobiła... A w tym o to momencie
zawiódł. Wadera o oczach jego ukochanej ujrzała to czym tak naprawdę był -
potworem z krwi i kości, przeżarty zabójczymi instynktami aż do szpiku kości.
Samiec odchrząknął i odwrócił wzrok. Nienadawał się wśród
innych, był niebezpieczny dla otoczenia. Nie pasował nigdzie tylko na polu
bitwy. Lepiej było mu w górach, gdzie nie mógł nikogo zranić...
- Em... Hybryda... powinnaś się nią zająć. – rzucił, wymijając
Alfę oraz zmierzając w stronę gór do Przesmyku.
Przeszedł obok białej wadery, posyłając jej
przepraszające – kilku sekundowe zaledwie -
spojrzenie, po czym wkroczył do Przesmyku bez żadnych słów ożegnania.
Gdy tylko przeszedł kilka kroków stanął. Uniósł głowę do góry, szybko otakował
otoczenie, po czym odbił się od ziemi, szybując kilka metrów w górę. Z hukiem
wylądował na prawie poziomej ścianie wpinając się pazurami w kamień oraz
posyłając kaskadę kamyczków oraz piachu na dno wąwozu. Kilka lat spędził w
górach, więc wspinaczka nic dla niego nie znaczyła.
Momenty później już wskrobał się ze sprytem na jedną z
górkich ścieżek, urzywanej chyba tylko przez kozice lub równie dobrze nikogo,
wyrzeźbiona najprawdopodbniej przez naturę. Ruszył nią przed siebie. Nie wiedział
dokąd zmierza, nie wiedział co teraz będzie... Jedyne co wiedział to to, że
wraca do punktu wyjścia...
Inna? Yuki? ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz