Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Visphota. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Visphota. Pokaż wszystkie posty

piątek, 10 czerwca 2016

Od Visphoty - Przedszkole mym powołaniem?

<Trochę to smutne ale znów muszę sama dokończyć swoje opko... No cóż, może 3 razu nie będzie, co? I przepraszam Was, że tak długo. Nie wiem czy komuś tu coś blokowałam przez to ale macie>

         Chłopcy przez chwilkę się sobie przyglądają, aż w końcu, jak oczekiwałam, odzywa się Chappie.
  - Miło poznać. - Uśmiecha się trochę, jakby niepewnie.
  - Cześć - odpowiada Ori, również się uśmiechając.
  - Noooooo... Brawo, a teraz może ruszymy zadki? Chyba, że macie jakieś sprawy do załatwienia czy coś, bo ja bym chętnie...
  - Chappie z tobą! - woła Głosmok.
  - Ja też mógłbym, Mentorko? - prawie szepcze Ori.
  - Pffffffffft, a co to za pytanie, Roshanadaan. Chodźcie, bachorki. Zróbmy coś bardziej pożytecznego...
  Ruszamy... chciałabym powiedzieć, że zwykłym tempem, ale to nie jest zwykłe tempo. Jest przerażająco powolne. Ori... posuwa się na przód baaaaardzo ostrożnie, w dodatku jest malutki i... No wiecie? Doskonale znam swój wzrost, nie musicie mi przypominać!
  Natomiast Chappie... Ojej. Jak tylko wypatrzy coś w trawie albo nie będzie wiedział jak coś wyjaśnić leci do mnie i każe mnie to robić. No cóż, nie mówię, że to wnerwiające czy coś... Po prostu dziwne. Nigdy tak nie było, nie doświadczałam czegoś takiego.
  Muszę więc jednocześnie patrzyć pod łapy, bo inaczej Ori mnie zabije, dodatkowo obserwować niebo, żeby wiedzieć gdzie jest Chappie, no i mieć bardzo dużą wyobraźnie żeby im tłumaczyć wszystko to, o co zapyta Chappie. Chappie pyta, Ori też słucha - są bardzo ciekawi. A ja... no powiedzmy sobie szczerze, nie znam się na wszystkim, tak? Niektóre rzeczy trochę koloryzuje, inne w ogóle tłumaczę tak, jak ja rozumiem...
  No co, jakąś reputację muszę utrzymywać, nie?
  - Vista!
  - Tak Chappie? Co tym razem? Źdźbło trawy wygięte w inną stronę niż inne? A może jakiś nowy rodzaj gąsienic? Nie, czekaj już wiem! Tak, to jest trujące, nie możesz tego zjeść...
  - Ależ nie! Tylko... chyba mamy coś zdechłego na drodze.
  Zatrzymuję się gwałtownie, Ori lekko uderza w moją tylną łapę.
  - Skąd ten wniosek, Chappie?
  - Bo to coś jest zgniłe... tylko inaczej.
  - Taaaaaaaak? Znaczy - jak zgniłe?
  - Noooo, na niebiesko!
  - Ej, mały! Ja też jestem trochę niebieska i bardzo, bardzo żywa!
  - Ale to... dostało mutacji od zgniłości. Ma trzy ogony i jakieś dziwne znaczki.
  - Młody, a ty nie dostałeś kamieniem w łeb ostatnio? Jakby coś było zgniłe tak długo, to czułabym to chyba na drugim końcu Doliny.
  - Ale Vista, Chappie mówi prawdę. Zobacz, zobacz!
  - A co jak to potrzebuje pomocy? Ja pomogę... - mówi cichutko Ori, wychylając się zza mnie.
  Wzdycham głośno, i mamrocząc że nie wierzę w to co robię, kieruję się w miejsce wskazane przez Głosmoka, po to żeby znaleźć...
  - O rany...
  - On żyje?
  - No... jakby nie żył, to pewnie by nie oddychał, prawda? - stwierdza stanowczo Chappie.
  - Chłopcy, odsuńcie się za mnie, zrozumiano? - mówię, bacznie obserwując czarno - niebieskie stworzenie z 3 ogonami.
  Zastanawiam się jak sprawdzić czy to funkcjonuje i wybieram ulubioną metodę - pstrykam rozgrzaną łapą w nos.

Zgniłku z 3 ogonami? Wybacz Kenshi, to tylko dziecięce odkrycia XD

środa, 30 grudnia 2015

Od Visphoty (CD Oriego) - Niańka i dwa pyrpecie

        Pokazywanie Oriemu terenów nie było głupim i bezcelowym pomysłem. Dzieciak jest ciekawy wszystkiego, podoba mu się tutaj. Widzę też że co chwilę mi się przygląda, jednak ja nie jestem bez winy - też popatruję na Roshanadaan'a.
Wiecie, jednak to jest coś. Przez całe życie w tym kontekście byłam wyjątkowa, tak to można nazwać. Świecące na niebiesko oczy, nos, cętki, poduszki łap i uszy... A tu bummmm! Po 6 latach życia pojawia się drugi taki - dzieciak jakby nie było, tak jestem stara - święcący piernik tyle że on świeci cały. No i mnie zagięło...
W każdym razie po obejściu mniej więcej terenów - no przyznam, że mi się nie chciało, przyznam, poza tym to zajęłoby okropnie dużo czasu - skierowałam się w stronę Przystani żeby znaleźć Inną. Tak się składa, że akurat zapadła cisza.
- Więc, mój młody przyjacielu. Jeśli mogę spytać, czym jesteś? - zadałam pytanie.
Ja wiem, ja wiem. Bezpośrednio i w ogóle, ale co ja poradzę? Taka jestem!
- Tak proszę pani. Jeste...
- Czekaj. - Zatrzymuję się i wyciągam łapę do przodu. Biorę wdech i kończę. - Mam na imię Visphota. Nie Pani, poza tym... Zbliż się... mam kompleksy. Widzisz, stara jestem i jak tak mówisz to czuję się jeszcze bardziej stara. Mów po imieniu, ewentualnie mogę zostać twoją...eee...ciocią? Niet. Mentorką! O! Tak. Nazywaj mnie proszę Mentorką. Wiesz, ja dłużej świecę na tym świecie od ciebie, prawda? - Mrugam porozumiewawczo do Oriego.
- Oooooo. Rozumiem. Przepraszam. Czy już mogę?
- Tak, tak. Mów.
- Ja... Nie wiem. Mam uszy królika, kopyta, ogon małpy... Nie wiem czym dokładniej jestem.
- Oooo. Okey. Nie przejmuj się, tutaj jest tyle dziwadełek, że ci uszy klapną jak ich zobaczysz. No, właśnie! Patrz. Oto i Przystań!
Rozglądam się w poszukiwaniu wzrokiem domu Innej. Aha! Jest.
- Idziemy tam. - Wskazuję łapą miejsce.
- Tak jest, Mentorko. - "Mmmm, moje ego już to lubi!"
~~Och, jesteś ostatnio bardzo próżna!
~Zamknij sie i nie psuj mojej chwili chwały!
~~Przestań. Wszyscy wiedzą, że to ja jestem ta fajna!
~Ty idiotko! Nikt nie wie, że jest nas dwie.
~Ty to powiedziałaś.
A niczego nieświadomy Ori drobił u boku z wierzchu całkiem spokojnej hybrydy, czując jednak, że zaczyna mu być gorąco odsunął się odrobinę.
- Mentorko?
- Tak?
- Czy... czy dużo jest tutaj hybryd?
- A...eeee... no kilka tak!
- A świecących?
- Oj, nie. Tylko my! - Widząc jednak posmutniałą minę Oriego dodałam szybko - Ale! Jest tu bardzo fajna hybryda imieniem Chappie. Ciekawe gdzie się podział ten smyk? Zapoznam cię z nim, dogadacie się!
Parę chwil później jesteśmy na miejscu. Przed wejściem do domku uśmiecham się do młodego i wchodzę do środka.
- Puk puuuk! - wołam.
- Kogo niesie?
- Nie mnie! - prycham, śmiejąc się. Inna na pewno już wie że to ja. Zawsze tak mówię, żeby wiedziała!
~~Głupie masz ostatnio pomysły, Visphoto!
~Nie skomentuje twoich.
- Vista! Kogo tym razem ma... Oooooooooo! No hej. - Wadera wyłania się z innego pomieszczenia.
- Ori, to jest Inna. Inna, to jest Ori.
- Rozumiem, że młodzieniec chce dołączyć? - pyta zielona.
- E... - zawieszam wzrok na Orim. Tak mi się wydaje?
- Tak, proszę pani.
Wymieniam spojrzenia z Inną. Ją też śmieszy to miano, widzę to w jej oczach ale obie wytrzymujemy - pozornie - i po chwili Inna zabiera Oriego do siebie ustalić co i jak. Ja natomiast postanawiam odszukać Chappiego, a potem wrócę po Oriego. Tak, dzisiaj będę zalatana i nie będę...
Nieważne.
Chappie!
- Ciekawe gdzie się podział ten mały...
- Vistaaaaaaa!
Obracam się i co widzę? No ja wiem, wyście są tacy inteligentni!
- Cześć Chappie - wzdycham, przewrócona przez rozpędzonego Głosmoka.
- Chappie poznał nowych przyjaciół!
- Tak? - pytam, szczerze zdumiona.
Myślałam, że znam te same hybrydy co on ale widocznie się myliłam. Hmm, trzeba ich będzie więc odwiedzić!
- A wiesz że ja też? - mówię z uśmiechem.
- Tak? A kto to?
- Och, Chappie. Czekaj, nie ta łapa... Auć! Momencik... No, teraz to skrzydło... Świetnie. A, to taki świecący pyrpeć, Ori ma na imię. I świeci! Jak ja, tylko on świeci cały i w ogóle wiesz, jest bardzo fajny i... Chappie?
- Czyli Vista już nie lubi Chappiego? Lubi Oriego bardziej? - chlipie Głosmok.
- Że co?! Nie! Znaczy, obu was lubię tak samo. On jest teraz u Innej, może zaczekamy? Poznacie się, a potem pójdziemy odwiedzić twoich nowych znajomych? Poza tym... No wiesz?! Ja też mogę się obrazić skoro ty znalazłeś sobie nowych przyjaciół. - Udaję obrażoną.
- Nie, nie! Chappie poznał ale... A gdzie Tiburon?
No i koniec dobrego humoru...
- Słuchaj Chappie. Tibu odszedł i... No nie ma go.
- Jak to nie ma? - słyszę, ale to nie jest głos Głosmoka.
- Tak Inna. Tibu sobie poszedł... w nocy.
- Aha... - Wydaje się, że wadera jest lekko zaskoczona tą sytuacją ale po chwili wzrusza barkami i wchodzi do swojego domku, żegnając nas krótkim "Na razie!".
A więc zostałam z dwoma pyrpeciami... To się nie może dobrze skończyć.
- Chappie, to jest właśnie Ori. Ori, to mój przyjaciel Chappie o którym ci mówiłam.

Chłopcy? Skoczymy potem do Fery i Bliźniaków? Gdzie zadyma tam muszę być w końcu i ja, bo ostatnio zamieniam się w niańkę! :D

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Od Visphoty - Roshanadaan

        <Z wiadomych względów muszę ponownie sama dokończyć opko Visty, dlatego właśnie je czytacie... A przynajmniej próbujecie. Nieważne. Wiemy, że Tibu odszedł więc jakoś to załatwię. Mam nadzieję, że nikt się obrazi za takie obrót spraw bo trudno zignorować sprawę całkowicie... No, to męczcie się teraz :D >

        Po chwili słyszę, jak Tiburon rusza się na gałęzi. Patrzę na niego kątem oka - szuka czegoś? Co on robi?! Teraz już uważniej przyglądam mu się świecącymi oczami, mrużąc je lekko.
- O w mordeczkę... - mruczy cicho samiec.
- O co chodzi? - pytam.
- Ja muszę... Muszę do wody. Wiesz...potrzeby. - Błyska zębami, jednak jego oczy mówią mi, że coś jest nie tak. Nie chodzi tylko o to, prawda?
- Jasne... To idź, dobranoc.
- No, tak, tak...
I ześlizguje się z drzewa, na początku truchta, jednak potem widzę jak przyspiesza aż biegnie bardzo szybko... Widzę go cały czas, moje oczy wypalają mu w grzbiecie dziurę. W jednej chwili samiec odwraca głowę cały czas biegnąc pędem... Światło z moich oczu wpada w jego oczy i ja już wiem, że widzę go prawdopodobnie ostatni raz. Ucieka stąd... Przeze mnie? Raczej nie. A może...
Ach, mogłam się tego spodziewać.
~~No to chyba wiadomo! Jak mogłaś być taka...
~Jaka?! Zawsze taka jestem.
~~Nie chce mi się z tobą gadać, był taki fajny a ty go spłoszyłaś!
- No to idź sobie, nie obchodzi mnie to!
Dopiero po fakcie uświadamiam sobie, że wykrzyczałam to na głos. Czy Tibu to słyszał? Drę się głośno więc to możliwe, ale nie odwrócił się. Z resztą, nieważne. Niech idzie, on i Ta Druga też. Mam dość ich obojga.
Kładę się na gałęzi, cały czas patrzę za migającym już dość daleko Tiburonem i oświetlam mu drogę. Dopóki nie zniknie na horyzoncie świecę oczami, ale kiedy znika... Po prostu zasypiam.
Budzę się na ziemi. Czuję pod grzbietem, że coś mi się wpija. Marszczę pysk, otwieram oczy i wstaję. Otrzepuję się w świetle południowego słońca i patrzę na trawę.
Upss!
Przez noc musiałam spalić gałąź, bo teraz widzę tylko popiół. Do tej pory zdarzyło mi się to tylko raz - pierwszej nocy po poznaniu prawdy o sobie. Byłam wtedy wściekła, więc teraz...
- O chole.ra... Moje plecy, arghhh! - mruczę.
Przeciągam się, słuchając strzelających kości i kicham. Głupie kichanie! Nienawidzę go, a zdarza mi się prawie co ranek!
Już mam ruszać w stronę jakiegoś śniadanka kiedy... No, nie powiem żeby ta istota była mistrzem kamuflażu. Parę metrów dalej, między krzakami coś świeci jasno, poruszając się drżąco. Boi się mnie? No nie wiem... Tylko co to jest? Podchodzę tam z lekko opuszczoną głową, skupiona, uśmiechnięta krzywo i napięta - może to jest coś niebezpiecznego? Hmmm, nie obraziłabym się gdyby to było...
- Świecące dziecko?! - Czy ja powiedziałam to na głos?!
- Nie jestem dzieckiem - mówi cichutko białe stworzenie. - I Pani także świeciła w nocy, widziałem.
No dobra, zwrot "Pani" jest śmieszny. Ale o czym ten dzieciak... Ahaaa. Byłam w nocy obserwowana przez świecące dziecko bo sama też świecę.
- Tak, świecę. I mam na imię Visphota, a ty, Roshanadaan?
- Nie, nie Roszekdany, tylko Ori, proszę pani Visphoty.
Roszekdany... Takiej wymowy jeszcze nie słyszałam!
- Wymawia sie to nieco inaczej, ale wytłumaczę ci to później, Ori. Otóż, Roshanadaan oznacza w moim ojczystym języku Świetlika.
- Aha - szepcze młody.
Uśmiecham się pod nosem. Rany, on jest taki... Bardzo przypomina mi mnie samą jak byłam bardzo małym szczeniakiem. Też byłam wtedy wychowana, grzeczna...Niewinna. Teraz jestem winna.
- Wiesz gdzie jesteś? - pytam, wymuszając uśmiech. Siadam, dając małemu trochę przestrzeni.

Ori? Mam nadzieję, że dobrze zaczęłam?

poniedziałek, 16 listopada 2015

Od Visphoty - Sesja z psychicznym psychologiem

        Kiedy wreszcie Tibu przychodzi, jestem lekko poirytowana. Nie wiem czemu, tak dla zasady. Przedchód się zaczął, jestem gotowa, pacjent na miejscu... Może to odreagowanie wspomnienień? Nieważne, nie myśl o tym!
~~Łatwo ci mówić!
~Zamknij się.
~~No wiesz? Jestem tobą!
~Czy ja mówię w urdu?! Zamknij się!
~~Phi!
Wzdycham. Czemu ja?!
- Jestem - oznajmia wspaniałomyślnie Tibu.
- Mówisz? Nie zauważyłam...
Basior uśmiecha się ale chyba wyczuł moje poirytowanie. Siada przede mną i patrzy...
- Dobra, zaczniemy od... 
~~~~~~~~~~
Sesja trwała długo. Rozmawialiśmy o tym, że Tibu musi trochę wyluzować jeśli chodzi o dane tematu. Udało mi sie nawet wyciągnąć od niego co nieco o tym, co robił zanim tu trafił, ale nic więcej. Sesja miała na celu coś trochę innego, ale dojdziemy do tego. Wszystko po kolei...
Trochę się nawet pośmialiśmy, dla rozładowania atmosfery, przebiegliśmy parę kilometrów rozmawiając, zielony wylądował nawet w wodzie...
- No a ty? - pyta Rybokop, patrząc na zachodzące słońce. Za parę minut będzie zupełnie ciemno.
- Co ja? - pytam, nadal śmiejąc się z towarzysza.
- No, jak było z dzieciństwem u ciebie?
Uśmiech znika z mojego pyska, ale tylko na chwilę, by zastąpił go ten złośliwy, ironiczy. I lekko wymuszony, ale tego wymaga sytuacja...
- Coś ci pokażę dobra? - pytam patrząc na niebo, do góry...
- Okey - odpowiada ostrożnie wilk.
Wstaję i idziemy do drzewa, niedaleko. Wskakuję na nie, Tibu ma lekki problem ale chwyta mój ogon i już jest obok mnie, na wysokiej gałęzi z której widać spory kawał terenów. Akurat zaszło słońce. Jest ciemno.
- To tereny naszego nowego domu, nowej rodziny. Czuję się tu dobrze, siedząc z tobą, Chappiem, Inną... Nawet z tymi, których widziałam raz i których nie widziałam w ogóle. Czuję, że i tak jesteście moją rodziną. A tam gdzie nic nie widać, czego nawet moje oczy, łapy, nos i plamki nie oświetlą (tak, jestem w tym momencie latarką) kiedyś mieszkałam. I byłam księżniczką.
- Serio?! Wow, ale super, na pewno miałaś lepsze dzieciństwo niż ja. Pełno żarcia, super pozycja...
Miażdżę go wzrokiem, odwracam sie gwałtownie, prawie stykamy się nosami.
- Owszem, należałam do rodziny Alf, u mnie królewskiej, ale byłam traktowana bardzo przedmiotowo od kiedy mój ojczym dowiedział sie, że nie jestem jego dzieckiem. Nie pytaj kto jest moim prawdziwym ojcem. W każdym razie ojczym pokazał mi swoje prawdziwe oblicze i kazał robić rzeczy których żaden ojciec nawet nie pomyślałby rozkazać córce. - Wyrzucam sucho, szeptem. - Owszem, bywałam na wapaniałych przyjęciach na których byłam popychana przez ojca, nakłaniana do bycia więcej niz towarzyszką młodych samców Alfa, zostawiana z nimi sam na sam w jaskiniach... Ale przez większość czasu siedziałam w jaskini z matką, która była zbyt żałosna by mnie obronić i ojczymem, który bił mnie by sprawić jej ból, by pokazać mi jakim jestem ścierwem. Robił to, bo moja matka nie umiała upilnować swojego pieprzonego serca i swojej dupy. Chciał mi pokazać, że jestem taka sama jak ona, jaka ze mnie ździra i żałosna idiotka. Tylko ze bardzo się mylił. Wiesz czemu? - Odwijam szarpnięciem bandaże, mrugam szybko, patrzę znów twardo w lekko przerażone oczy Tibu, który pewnie jest już nieźle rozgrzany (jestem blisko niego, pamiętajmy że promieniuję ogniem), może nawet oparzony. Ale zaczęłam mówić, więc skończę. Nie będę udawać, że to dla mnie za trudne. Nie jestem moją matką. - Bo to - wskazuje blizny na odsłonietych łapach - nie sprawiło, że się załamałam. Przeciwnie, sprawiło, że jestem twarda i umiem sie bronić. I wiem, że jestem panią swego losu i nikt nie jest potężniejszy ode mnie. Nikt.
Odsuwam się szybko od basiora, ale nadal siedzę na gałęzi wpatrujac się w księżyc, słuchając jego szybkiego oddechu i ciszy, która zapadła po moich słowach. Nie oczekuję od niego współczucia, niczego. Może nawet iść i nigdy się do mnie nie odezwać. Zapytał, więc odpowiedziałam. A przy okazji pokazałam mu, że myśląc, że mamy źle w życiu, musimy się zastanowić, czy na pewno...
 
Tibu, co ty na to? Wybacz ten wybuch, nie wiedziałam juz co pisać, a pomyślałam, ze to będzie pasować. Teraz ty dopisz do rana, żebyśmy dogonili resztę

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Od Visphoty CD Tiburona



        Klepiąc go po barku nie bardzo wiem, co mi strzeliło żeby mu tak mówisz. Życie jest krótkie? Nie... jeśli się je dobrze wykorzysta. No ale cóż, czasem myślimy jedno, a po sekundach drugie (czyt. Vista jest wariatką i nie wie co myśli). 

Nieważne. Rozważam też nad kwestią psychologa. No właśnie, życie mojego kolegi będzie dłuższe i więcej razy się uśmiechnie jeśli je dobrze wykorzysta, a to znaczy, że potrzebuje psychologa, który pomoże mu pozbyć się nieciekawych myśli i wtedy on będzie żył dłużej. Rozumiemy? Świetnie. 
- Aaaaaaaaaaa... No dobrze. To tak, umówmy się, że... miała jakieś imię?
- Niekoniecznie chcę sobie o tym przypomnieć. A w ogóle, po co chcesz je znać?
- Dobrze, czyli nazwijmy ją... hymmm, Prija. - Zignorowałam wcześniej jego pytanie, tak samo jak teraz zignorowałam uniesioną brew. - Mówiłeś, że jest ładna to masz.
- Dobra. 
- No. Dobrze, to może zróbmy tak. Codziennie będziesz przychodził na sesje o... zanim słońce zacznie zachodzić, nazwijmy tan moment Przedchód. W każdym razie, sesje zaczynamy od dziś. Przedchód będzie za parę godzin, ładnych godzin a ja muszę się przygotować do sesji, więc... Zaprowadź Arę i Chappiego do Innej a potem rób co chcesz - ale pamiętaj o Przedchodzie!
I tak bięgnę sobie z powrotem tam, skąd przyszliśmy zostawiając za sobą Tibu, Głosmoka i Araless. Ach, wolność, słodka wolność! Biegnę swoim tempem ciesząc się tą chwilką samotności. Wiecie, jak się jest przyzwyczajonym do samotności - co prawda spędzonej w ciemnościach z bolącym choler.nie ciałem i jęczącą matką w jaskini - a potem nagle kilka osób w tak krótkim czasie to można mieć dość. 
Dlatego też wracam nad wodospad, kładę się nad wodą i co robię? Taaaaaaaaaaaaak, na myśl o domu ze zirytowaniem odwiązuję na chwilkę bandaże z łap. Yyyyyyyyych, te blizny... Od razu wiem które są od czego. Ta za nie zjedzenie całego posiłku przy Alfach ważnej watahy, ta za obronę matki - w pierwszych dniach, kiedy myślałam, że matka nie jest tak żałosna na jaką wygląda. A ta znowu dla zasady - żebym pamiętała kto rządzi. Kolejna była za niewykonanie jakiegoś polecenia w stylu "bądź MIŁA dla tego syna Alf". A taaa...
I tak sobie przez chwilę przypominam, mimowolnie zaciskając łapy i wstrzymując oddech na majaki pyska ojca. Potem, gdy już wszystkie blizny wyliczyłam (oczywiście te na łapach, bo nie mówię o całej reszcie) kładę się na plecach i zamykam oczy. Krótka drzemka dobrze mi zrobi.
Yhyyyyyyyyy, jasssssssne. Zamykam oczy i co? Widzę od razu, bardzo wyraźnie swojego ojca - 


~~~~~~
Jak myślicie ile spałam? 
W ogóle? Errrrrrrrr, nie. 
Pół godziny? A-a, też nie. 
To ile?
Otóż, wyobraźcie sobie przespałam 2,5 godziny. Oczywiście, rzucając się na wszystkie strony, szarpiąc trawę w okół siebie i siejąc inne zniszczenia. No cóż, bywa i tak. W każdym razie kiedy się budzę - nos mam w wodzie. Otwieram ospale oczy i wysuwam pazury. Zaciskam szczęki, już wiem co mi się śniło. Wyciągam szybko nos z wody, kicham. Siadam i nagle uświadamiam sobie że... moje oczy są jakieś zamazane? To dziwne, mrugam kilka razy ale to nie pomaga. Wsadzam więc łeb do wody. Jednak jest widoczna różnica - część wody jest ciepła a ta druga zimna. Nie wiedząc co się dzieje wyciągam łeb z wody i kładę się, wzdychając ciężko. W zasadzie to on nie był moim ojcem. Był ojczymem - tyranem. Zamykam oczy, powieki mi drżą i widzę przed oczami moich prawdziwych rodziców - matkę:


I ojca - prawdziwego ojca(pod postacią wilka, kiedy łaził z matką): 


Prycham, wzdrygam się z obrzydzenia i wstaję. Patrzę na niebo - o choler.cia! Za jakieś pół godziny Przedchód! No dobra, ogarnij się, masz sesję!

~~~~~~~~

Mija czas, ja jestem już gotowa. Tibu mnie znajdzie, wie że najpewniej będę tutaj. Bo co prawda nie podałam mu wcześniej miejsca, ale... czuję, że będzie wiedział. Tylko czy będzie chciał gadać? No cóż, okaże się...

Dokończy Tiburon

środa, 12 sierpnia 2015

Od Visphoty - Woda, Ogień, Powietrze i Śnieg czyli żywe żywioły

        Czekając na odpowiedź Chappiego i Tibu, przyglądam się im uważnie. Nigdy nie sądziłam, że mogę spotkać takie stworzenia i co więcej, mogę się z nimi... przyjaźnić to za duże słowo, ale zaznajomić odpowiednie. Stoimy więc w oczekiwaniu, pogrążeni każdy w swoich myślach, choć chyba tylko Głosmok myśli, gdzie iść. Wydaje się że Rybokop jest zajęty czymś innym a ja...
 I wtedy zza krzaków wypada kolejny stwór. Jest to gryf, połączenie orła ile dobrze widzę i pantery śnieżnej albo czegoś w tym stylu. Skacze na trzech łapach, na jedną syczy dmucha. Uśmiecham się lekko, prycham i podchodzę kilka kroków do owej hybrydy.
 - Ta łapa chyba się nadaje do chodzenia. Nie widzę na niej uszkodzeń, więc czemu jej nie użyjesz? - pytam lekko złośliwie.
 - Co? Pa-parzy... - syczy biała, bo to samica, jak się orientuję po głosie.
 - Co cię pa... Aaaaaaaaaaaaa, pokrzywa. Rozumiem, ale nie skacz tak, do jasne, tylko wsadź ją do wody i tyle. O, tam.
 Hybryda idzie gdzie jej pokazałam i wkładając łapę do wody, wzdycha z ulgą. Przyglądam sie jej w tym czasie, podejrzewając że to samo robię moi towarzysze. Oglądam się na nich i widzę jak Cusani lustruje nieufnie nową a Głosmok wpatruje się w skrzydła białej i spogląda to na swoje, to na jej.
 - Ach, o wiele lepiej. Dzięki - mówi w końcu biała i odwraca się do nas przodem.
 - Nie ma sprawy. Jestem Visphota, ale mów mi Vista. To jest Rybokop, eeeeeeee, znaczy Tiburon a to jest Chappie. Nie muszę chyba mówić który to który, prawda? - Uśmiecham się szeroko widząc reakcję Tiburiona na moje słowa. Jest zły, lekko mówiąc.
 - Miło mi, jestem Araless. Możecie mi powiedzieć co to za tereny?
 - To... tereny Krainy Hybryd. Myślę, że ci się tu spodoba. Możemy cię zaprowadzić do Alfy, o ile ją znajdziemy. Ma na imię Inna. Co ty na to, Araless? - proponuję.
 - Jasne, dzięki.
Prowadzimy więc nową w stronę Przystani. W drodze do miejsca Chappie doczepia się do Araless i zasypuje ją pytaniami, natomiast Tibu zrównuje się ze mną w kroku i z początku rzuca mi tylko nieprzyjemne spojrzenia, a potem wzdycha.
 - No wyrzuć to z siebie, senor Rybokop - rzucam po chwili, uśmiechając się krzywo.

Tibu? Wybaczcie, średnio miałam pomysł :/

wtorek, 30 czerwca 2015

Od Visphoty (CD Chappiego) - Wyjście z sytuacji

        Kiedy zasypiam, nawet tego nie czuję. Ale za to bardzo dobitnie czuję skutki tego snu... i skoków z wodospadu. Moja podświadomość podsuwa mi niestety najgorsze możliwe sny, a ja, sama nie wiem czemu, nie odsuwam ich. Może czuję, że na nie zasługuję? Może to dawne nawyki, wyrobione przez ojca...
W każdym razie w moim śnie stoję nad wodospadem, czuję ten sam ogień na futrze, co przy "przemianie". Widzę kolejne rany, płynącą krew którą zlizuję z okrutnym uśmiechem. A potem rozlega się dziki ryk, okrutny śmiech mojego ojca oraz pełen grozy krzyk matki. Odwracam się i widzę, że on wstaje... Jest cały zakrwawiony, to JEGO krew. Jestem zdezorientowana, czuję, że przed chwilą go zabiłam, a teraz on żyje... Jak do cholery?! Idzie do mnie, śmieje się, unosi łapę... Nie, wystarczy. Tym razem się nie dam, mam dosyć. Już się od niego uwolniłam. Uda mi się znowu. Rzucam sie na niego, ale jest cięższy. Przewraca mnie, znów unosi łapę...
 - Vis! Vista, obudź się! - krzyczy Chappie.
Otwieram oczy. Leżę na plecach, dyszę szybko, trzymam Głosmoka w łapach nad sobą, a on patrzy na mnie z przerażeniem. Kiedy dociera do mnie co chciałam zrobić, że to był tylko durny sen... Odstawiam go na bok i wstaję. Rozprostowuję łapy, kark i podchodzę do wody. Schylam głowę żeby się napić, ale pod wodą ukazuje się pysk Tiburona. Odskakuję od jeziorka i piorunuję wilka wzrokiem. Ten wychodzi z wody i śmieje się.
 - Obudziłaś się już, królewno?
 - Zamknij się, Rybokopie - warczę, ale na widok jego mokrego pyska nie potrafię ukryć uśmiechu. Z resztą, kiedy dociera do mnie jak zareagowałam gdy go zobaczyłam... Ech, no cóż. Emocje po śnie płatają mi głupie figle. Prycham ze śmiechu. Tibu nie wie o co mi chodzi, ale nie jestem w stanie mu tego wytłumaczyć. Po prostu wracam do jeziorka, chlipię wodę. Staram się oczyścić umysł z tych głupich myśli. To już minęło, nie ma go. Nie znajdzie mnie, nie znajdzie, a nawet jeśli...
 Jestem w stanie go zabić. Wiem o tym.
 - Czy wszystko w porządku? Chappie się martwi - słyszę Głosmoka.
Odwracam łeb w prawo, mały towarzysz siedzi ze zmartwionym pyskiem i patrzy na nie. Ja tylko na niego zerkam, uśmiecham się już do wody i mówię:
 - Tak Chappie, nic mi nie jest. Przepraszam, ale wiesz... Czasem tak mam jak skaczę z wodospadu. A tak swoją drogą... - Unoszę brew i uśmiecham się złośliwie - Zabrałam cię z ziemi czy...?
Głosmok zaciska oczy i wygląda, jakby czekał na ochrzan czy coś. Śmieję się, a on otwiera jedno paczadło.
 - Nie jesteś zła na Chappiego? Bo Chappie... się bawił w "Stary niedźwiedź mocno śpi" i wtedy ty...
 - Ach, Chappie być złym na ciebie? Może ostatnio, jak wpadłeś na Rybokopa byłam zła, ale cię nie znałam, a teraz... Nie da się chyba, Cusanī. - Wyciągam łapę spodem do małego, żeby przybił mi piątkę. Uśmiecha się i robi to.
 - A co to znaczy? - pyta Głosmok.
 - Cusani? To znaczy "smoczek".
 - To niesprawiedliwe! - przerywa nam Tiburon. - On przynajmniej ma w ciekawym języku przezwisko, a ja? Rybokop? No błagam, o to ma być?!
 - Ha, a zasługujesz? Myślisz, ze jesteś na tyle fajny? - droczę się. Tibu podejmuje "grę".
 - No nie wiem, księżniczko. Jak mógłbym ci to udowodnić?
 - Hym, nad tym się jeszcze zastanowię, senor Rybokop. Dobra, a teraz na serio, marudziłeś że ci się nudzi, więc co? Idziemy gdzieś? Chappie?


Chłopaki? Sorry że tak długo

piątek, 19 czerwca 2015

Od Visphoty (CD Chappiego) - Niebieskie Słońce

        Kurczę. Czyli teraz mamy Głosmoka, taaaaak? No dobrze... Ciekawe stworzenie, swoją drogą. Nigdy takiego nie widziałam. To znaczy, słyszałam o różnych smokach, miałam nawet (nie)przyjemność jednego spotkać, ale podziwiałam te stworzenia. Poza tym, jako tako przyczyniły się do powstania feniksów, więc... Coś mnie do smoków ciągnęło. Uwielbiałam słuchać o nich opowieści i marzyłam, żeby jakiegoś spotkać... Aż w końcu to się stało i nie było takie fajne, jak mi się zdawało ale może po prostu miałam pecha. Sama nie wiem.
 W każdym razie ten tutaj był maleńką odmianą. Znaczy, nie mówię że ja jestem ogromna bo bliżej mi do niego niż do normalnego wilka, ale nieważne. Po prostu... Nigdy takiego nie widziałam i nie słyszałam o nich.
 - A więc? Zostaliśmy sami, tak? - pytam, patrząc w niebo. Potem schylam głowę na normalny poziom i widzę, jak moi kompani patrzą po sobie niepewnie. - No co? - obruszam się. - Powiedziałam coś nie tak? Och, przecież nie knuję żadnych okropności... Póki co - dodaję półgłosem, a złośliwy uśmiech wypływa mi na pysk. Kompani patrzą na mnie przez chwilę, a potem Tibu proponuje obejście terenów, jako takie. W sumie racja, ja ich jeszcze nie widziałam, wygląda na to, że on też a Chappie na pewno się ucieszy z wycieczki. Jest dosyć... hm, nawet nie wiem jak to określić. Po prostu... żywy i optymistyczny, taki... No, wydaje mi się, że tylko jakieś biedne wilczysko skrzywdzone przez los, chlip chlip, nastawione do świata na "błe" itp nie mogłoby polubić tego śmieszka.
 Dlatego też ruszamy w drogę. Nie jestem szczególnie optymistycznie nastawiona. Jakoś porobiłabym coś... Ojjjjjj, no właśnie. Przecież ja nie wiem, gdzie tu jest jakiś wodospad! No tak, to pójdę z nimi ale jak znajdziemy wodospad to ja tam zostaję do końca dnia. Tak dawno nie skakałam... Zatapiam się w marzeniach podczas gdy Głosmok z Rybokopem gadają... O czymś, nie słyszę za bardzo. Patrzę na nich i wierzę, że może faktycznie ojczulek miał rację. Może na prawdę znalazłam swoje miejsce? Mam nadzieję, dobrze mi tu. Nikt się nie czepia, nie bije...
~~ Nie, przestań! Nie myśl o tym, głupia!
~ A ty się zamknij. Wiesz dobrze, że to nie takie łatwe nie myśleć o TYM. Nie rozczulam się nad sobą, więc się ciesz. A teraz siedź cicho, mam zamiar znaleźć ten wodospad w spokoju!
 Taaaaaaaak, mam w głowię taką jedną upierdliwą co sie odzywa w najmniej odpowiednich momentach, ale da sie z nią wytrzymać. Przez wiele dni ją "wyrabiałam". Nieświadomie co prawda, ale cóż. Stała się no i tyle. Ale co innego można robić siedząc w zamknięciu z mini porcyjką żarcia na dzień, odrobiną wody, za towarzystwo mając matkę, która ma cię w żołądku, i czekając na kolejne razy od starego?! Nie, ja się nie użalam. Przecież tam nie ryczałam! Kreatywnie i nieświadomie stwarzałam swoje drugie "ja", żeby mieć z kim pogad...
 - Vista? - Głos Tibu wyrywa mnie z głupich rozmyślań na temat mojej przeszłości. Potrząsam głową, żeby się ogarnąć.
 - Uhm? - pytam.
 - W porządku? Jakoś... milczysz.
 - No bo... ORZESZ W MORDĘ JEŻA NIETOPERZA!!!! ZAPIMPALISTY WODOSPAD!!! - wydzieram się na widok faktycznie zachwycające, przynajmniej mnie, wodospadu. Nawet nie zauważyłam jaki kawał drogi przeszliśmy. Łapałam poszczególne obrazy ale niezbyt uważnie. Szliśmy szybko, prawda. A teraz... Znaleźliśmy go. Raaaaaaaany!
 - To wiecie co, jak chcecie to idźcie, ja tu posiedzę, myślę że do jutra, ale może wieczność, sama nie wiem, muszę pomyśleć, możecie mi coś do żarcia przynieść, ale w sumie to nie trzeba, wyżywię się tym co mam, to na razie! - prawie że wypiskuję to na jednym wdechu i biegnę jak najszybciej mogę w stronę wodospadu. Zaczynam się wspinać i już rozmyślam w jaki sposób skoczyć najpierw. Przypatruję się wodospadowi, myślę który kąt będzie najlepszy, jak zakończyć skok, w które miejsce uderzyć najpierw, jaki skok wykonać wolniej, który mocniej...
*** Około 3 godzin później ***
 
 - Visphotaaaaaaaaaa! Będzie tego skakania, ledwie się na łapach trzymasz! - Tiburon wrzeszczy z dołu na mnie. Może ma racje, może nie. Ja chcę jeszcze skakać... Widzę, że marszczy "czoło", ale uśmiecham się tylko z wysiłkiem, trochę jednak zmęczona jestem. Macham mu, a potem wykonuję swój ulubiony skok, tak zwany " pioruński świderek". Otóż, biorę rozbieg, rzucam się i kilka razy zginam się w pół, kręcąc się przy tym cały czas w okół własnej osi. Wiele wilków rzygnęłoby po czymś takim ale ja tylko głupio się chichram i wpadam z lekkim pluskiem do wody.
 Kiedy wyłażę na brzeg, Chappie skacze w okół Tiburona, że jest znudzony i żeby się gdzieś przenieść, ale wilk niezbyt zwraca na niego uwagę. Jest deczko zirytowany moją postawą. Kicham kładąc się na trawie obok nich i tarmoszę się na ziemi, żeby futro trochę wyschło. Potem zbieram ogon i jego też tarmoszę. Zmokły ogon = ciężki i nieznośny ogon.
 - Czy już skończyłaś swoje wygłupy? - pyta Rybokop.
 - Tia, a co? Pływałeś w tej wodzie? Jest świetna.
 - Tak, pływałem. Ale myślę, że tobie już wystarczy. Ledwo mówisz i chodzisz, w dodatku wkurzasz tym swoim ogonem i świeceniem, wali z góry jak słońce, tyle że niebieskie. Tak się zjarałaś tym wodospadem, że mówię ci. My tu z Chappiem musieliśmy oczy zasłaniać żeby nie oślepnąć. Zawsze tak masz?
 Jednak ja mu już nie odpowiadam, jestem na granicy świadomości. Przechylam tylko głowę, zawijam ogon na łapy, kładę na nich łeb, a przykrywam się resztą ogona i zasypiam, ku niezbytniemu zadowoleniu Tibu i rozbawieniu Głosmoka.


Chłopaki? Mam nadzieję, że takie obrót spraw nie jest zbyt uciążliwy? XD Śpiąca Vista = mniej wkurzająca i mniej świecąca Vista

czwartek, 4 czerwca 2015

Od Visphoty CD Tiburona

        To było chore. Najpierw ten rybo-kopo-wilk mnie depcze, potem mówi, że mam ładny ogon i gapi się na cętki, a potem nagle musimy uciekać bo gonią nas jakieś ptaki... które chwilę potem wpadają martwe do wody. Świetnie.
Dlatego też zmierzam ku powierzchni, nie jestem fanką siedzenia w jeziorku z martwymi ptakami. Mój towarzysz również wychodzi, wołając za mną:
- Czekaj! Zaczekaj, no!
- Tak? - pytam. Staję w końcu na trawie i otrzepuję się z nadmiaru wody. Cały czas się uśmiecham, typowo dla mnie. Nie wiem, czego ten rybo-kop chce ode mnie.
- Bo ja... chciałem tylko zapytać... czym jesteś nakręcana?
- Że co? - pytam ze śmiechem. - Jeśli mówisz o... nietypowych oczach, nosie i cętkach to powiem tylko, że tak już jest. Nakręcam sama siebie. A ty co? - Wskazuję rybi ogon i siadam, nakrywając się ogonem dla ochrony przed słońcem. Grzywka opada mi na oczy więc zdmuchuję ją. Ale ona, upierdliwa, wciąż wraca. Powtarzam czynność kilka razy. W tym czasie rybo-kop przypatruje mi się i krzywi ze śmiechu.
- Czego się głupio śmiejesz? Poza tym zadałam ci pytanie. Mógłbyś opowiedzieć. Przynajmniej nie byłoby tej ciszy.
- Ech, nie bardzo. Myślę, ze to co ty wyrabiasz jest zdecydowanie bardziej ciekawsze.
Wzdycham ciężko. Prycham śmiechem, a potem drapię się za uchem przednią łapą. Nie, nie zrobię tego jak typowy pchlarz. Nie lubię, poza tym... No bez przesady.
- Wiesz co? Myślę, że ma pewien pomysł. Otóż, znalazłam ciekawe miejsce i osoby. Co ty na to, żeby sprawdzić jak sie mają i zapytać, czy mają wolne miejsca?
- Hym, może to nie jest głupi pomysł. Ale pod warunkiem, że powiesz mi jak sie ciebie wyłącza. Wiesz, to bardzo zaskakujące... I przerażające, jak mam być szczery. Twoje oczy świecą na turkusowo!!
- A ty masz rybi ogon, rybo-kopie - odparowuję. - W ogóle, jak masz na imię? Chyba, że lubisz przezwisko rybo-kop.
- Tiburon, a jak inaczej? - irytujeł się.
- Ha, no tak. Dobra, dobra. Już się uspokajam, Tiburonie. Jestem Visphota. Ale możesz mówić Vista, Vis... Jak ci się rzewnie podoba. To jak? Idziemy?
Wilk kiwa głową, a potem zupełnie bez ostrzeżenia trąca mnie w nos. Kicham, nie wiem czemu. On się śmieje, ja się śmieje. A potem Tibu zarzuca mnie gradem pytań o świecące plamki. Odpowiadam, czasem na serio, czasem zmyślam. Dobrze się nam rozmawia. Może dlatego, ze nie poruszamy typowych nudnych tematów, oboje jesteśmy bezpośredni. I dobrze.


<Tibu? Dojdziemy tam? default smiley :d I wybacz że tak długo>

piątek, 1 maja 2015

Od Visphoty (CD Slave)

        Płomienie znów mnie otaczały. Ale tym razem były inne... Jakieś takie, nie wiadomo jak je określić. W każdym razie śniły mi się cały czas, aż na końcu ktoś do mnie podszedł i wyciągnął łapę w moim kierunku. Wtedy się obudziłam.
I zobaczyłam dwie pary łap. Jedne ciemnobrązowe a drugie bardzo jasno zielone. Pewnie ktoś inny określiłby te kolory porządniej ale ja mam nijakie wyczucie jeśli chodzi o takie sprawy więc po prostu uznałam je za takie a nie inne. Przekrzywiłam głowę do góry i mocno zmrużyłam oczy, bo słońce świeciło a ja nie chciałam być ślepa. W końcu trzeba zobaczyć kto nade mną stoi.
- Nie bawimy się w zabawę "Kim jesteś i czego chcesz?" prawda? - zapytałam od razu, podnosząc się.
Widziałam teraz dokładnie kim są postacie przede mną. Właścicielka ciemnych łap była chyba mieszanką wilka i smoka... Zaraz, mieszanką? Mordeczka, znaczy że to hybrydy? O to ci chodziło, tatusiu?! No dobraaaaa, lubię nietypowe osobniki. Hah, sama do nich należę i się tym szczycę. Posiadasz jasnych łap był... jak wyjęty z grobu, że tak to określę. Sama skóra i kości oraz rogi na głowie. Hmmmmm...
- Chyba nie ma wyboru. Ale zmienimy trochę zasady. Jestem Slave a to Harkir - przedstawiła siebie i Kaṅkālę samica.
- Visphota.
- No i świetnie. Wiesz, co to za miejsce? - spytała Slave. Jak widać ten drugi nie był taki ochoczy do rozmowy.
- Nie. Kompletnie nie mam pojęcia. Ale wygląda, że ktoś tu mieszka.
Slave rozejrzała się i spojrzała na Harkira. On jednak nic nie powiedział ani nijak nie reagował. No dobraaaaaa...
- Faktycznie. No dobrze, to co? Czekamy na tego kogoś? - zaproponowała Slave.
- Nieeeee wiem, możemy zaczekać albo iść gdzieś... dalej przed siebie w swoim kierunku, nie wybranym przez nikogo innego - mówiąc to spojrzałam w niebo i dałam nacisk na ostatnią część zdania. Kiedy spojrzałam z powrotem na wilki przede mną, oboje patrzyli na mnie dziwnie.
- Eh, zatargi z ojcem, mniejsza. To co? - Machnęłam niedbale łapą.
- No... my chyba zaczekamy. A ty?
- Nie, ja chyba na coś zapoluję. Jestem głodna. Ale wrócę, tak myślę.
- Ah... Okey.
I poszłam. Jassne, ta rozmowa była pozbawiona sensu i głupia, ale widziałam inne hybrydy na oczy po raz pierwszy i myślę, że oni też raczej nie często widują takie cosie. Ale fakt był faktem, że byłam głodna. W zasadzie to nie skłamałam.
Szłam ścieżką chyba mało odwiedzaną przez innych. Jeśli jacyś "inni" tu byli. Pełno było drzew w żywych kolorach i kwiatów. Drzewa były bardzo wysokie, tworzyły jakby baldachim nad ścieżką. Tylko czasami jakaś dziura dawała przepływ dla światła. Panowała cisza co mnie trochę irytowało, bo jej nie znosiłam ale po jakimś czasie zaczęłam sobie po prostu nucić, a gdy już wyśpiewałam wszystkie piosenki jakie znałam, rozmawiałam sama ze sobą.
- Ładnie tu.
- Tak, faktycznie ładnie.
- No, ale w ogóle nie ma zwierzyny.
- To może znajdź wodopój?
- Hm, dobry pomysł. A nie wiesz w którą to stronę?
- Niestety, nie. Ale możesz iść w lewo. Wydaje mi się, że słyszę jakiś szum. Może to woda?
- Sprawdzę. Ale w zasadzie, to co myślisz o tych wilkach?
- Tych spod drzewa? No cóż, ten zielony to raczej mało mówił. Pewnie nieśmiały albo gbur. Albo w ogóle jedno i drugie.
- No może...
- A ta wadera? Chyba można tak nazwać mieszankę smoka i wilka?
- No... pewnie tak. Ona jest okey. Ale nie wiem nic o niej. Ma na imię Slave... Ładnie. Jest też pewnie miła. Albo w ogóle okey, tak? Zamieniłam z nią tylko kilka słów.
- No tak. Nie ważne. Może później ją poznasz.
- Hymmmm... Szzzzzzzz! Słyszę coś.
- Ok.
I zamilkłam. Taaaaaaaak, gadanie do siebie było wielką rozrywką ale co zrobić? Nigdy nie miałam przyjaciół a potem ojczym... Ekhem, no tak. Mniejsza. W każdym razie, usłyszałam coś. To coś w pierwszym momencie wydawało mi się jeleniem albo czymś takim co można zjeść, ale potem zaleciało czymś... dziwnym. Równocześnie poczułam też wodę więc właśnie w tamtym kierunku pobiegłam.
Stanęłam nad brzegiem. Nic nie widziałam ale byłam pewna, że coś albo ktoś tu jest. No tak, okey. Jak przyjdzie to przyjdzie, poradzę sobie z nim. Zanurzyłam łapy w wodzie i schyliłam się, żeby napić się wody. Zamknęłam też oczy, żeby po prostu rozkoszować się zimnem przenikającym przez futro. Jednak gdy zanurzyłam język w wodzie, poczuła na nim coś śliskiego. Coś... żyjącego, jak ryba. A ja nigdy ryb nie lubiłam. Otworzyłam więc oczy i ujrzałam... inne oczy oraz swój język na nosie jakiegoś wilka!!!! Odskoczyłam gwałtownie, nie ze strachu ale dlatego że... O fuuuuuuuuuuuu, ja kogoś pocałowałam!! No nie...
- Hahahahahahhahhahah, aleś odskoczyła! O matko! - wydarł się ten wilk, gdy już wyszedł z wody. Ja w tym czasie zajęłam się pluciem i ścieraniem niewidzialnego "czegoś" z języka. Spiorunowałam wzrokiem wilka i usiadłam.
- Nie bawisz się w zabawę "kim jesteś i czego chcesz?" mam nadzieję? - zapytałam, nie komentując wcześniejszego wydarzenia.
- Hym, no byłoby miło wiedzieć, kto mnie tak od razu bez słowa całuje - zaśmiał się wilk z rybim ogonem, jak zauważyłam ale nie skomentowałam.
- Visphota. I zapomnij o tym co się stało, bo oberwiesz - warknęłam.

<Tiburon? Miłe powitanie default smiley :D >

sobota, 25 kwietnia 2015

Od Visphoty


        Najpierw były płomienie. Cholerne płomienie, które łaskotały i były przyjemne zarazem. Obracałam się, a jakbym stała w miejscu. Nie wiedziałam, co się dzieje. Wciąż się wściekałam. Miałam się gdzieś przenieść... Błąd, ojciec miał mnie przenieść. Tylko... pytanie gdzie, do jasnej?!
W końcu ustały. Płomienie opadły, a ja otworzyłam oczy. Wokół mnie rozciągała się trawa i las, a za mną, tuż koło prawej tylnej łapy... rzeka. Dobrze, że się nie cofnęłam, bo na pewno bym w nią wlazła. Słońce świeciło okropnie, ale lekki wiaterek pomagał i błądził w mojej sierści na prawo i lewo. Odwróciłam się i napiłam się wody.
~ I co teraz, tatusiu?! Jestem sobie w lesie, wiatr moje słowa niesie... do ciebie głupi ćwoku!
Taaaaaaaaaaaaaak, poezja nigdy nie była moją mocną stroną. Matka zawsze mnie za to karciła, bo nie potrafiłam wymyślać "pięknych" słów. No cóż, ale mam inny talent. Na przykład, do wpadania w miejsca, gdzie mnie nie potrzeba oraz do wkurzania innych.
~~ Ech, jestem taka... niezastąpiona.
~ No dobra, dobra. Bo w samozachwyt wpadniesz
~~ Zamknij się, wolno mi
~ Arrrrrrr, zła odpowiedź. Wolno ci było, jak byłaś księżniczką.
- Możecie się obie zamknąć?! - warknęłam nie wiadomo do kogo i przeskoczyłam wodę. Postanowiłam iść tam, gdzie mnie łapy poniosą.


*** Jakiś czas później ***

Zeskakując z drzewa, byłam uśmiechnięta. Ujrzałam tam kilka drzew splecionych ze sobą tak, że tworzyły swego rodzaju miasto. Wiedziałam, bo u nas było podobnie, ale bardziej... No wiecie, nie chcę nikogo obrażać, tam nie było ładniej. Tam było po prostu więcej... wszystkiego. Tutaj było idealnie. Wiedziałam też, że muszą być też i n n i w tym lesie dl kogo to by niby miało być?! No właśnie. Dotarłam więc szybo na miejsce i uwaliłam się przy wejściu do największej, która wyglądała na zamieszkałą. Nie popatrzyłam nawet na inne. Miałam dość dzisiejszego dnia, podczas którego słuchałam kłótnie Tej Pierwszej z Tą Drugą, czyli jak je inaczej nazywałam moim ojczystym językiem, Śista czyli Elegancka i Whiny czyli Marudna. Tak więc po prostu położyłam się na bardzo miękkim podłożu i usnęłam, a śniły mi się płomienie.

Ktoś mnie tu znajdzie czy mogę spać dalej?

piątek, 17 kwietnia 2015

Historia Visphoty

        Cholercia! Znów to samo... Ile to się jeszcze będzie ciągnąć?!
- Na prawdę, kiedyś zetnę ten ogon i... - warczałam pod nosem.
- Rājakumārī! Zachowuj się! - zasyczała matka.
Mhm, jasne, żeby mi się jeszcze chciało...
Eh, przewróciłam oczami z myślą: "Kiedy to przedstawienie się skończy?!" i pomyślałam o tym, że gdyby chodziła na jakąś terapię, wyglądałoby to tak"
"Cześć, jestem Pyārē Sapanā Śānadāra Sundara Rājakumārī ādarśa, ale mówcie mi Sundara, tak najczęściej mnie określają. Moim problemem jest to, że za miesiąc mam przejąć władzę nad królestwem, kompletnie się do tego nie nadaję a mój ojciec co dwa dni zaprasza książąt z różnych krain żeby ich do mnie przekonać... albo mnie do nich. Już nie wiem sama. W każdym razie, chciałabym pójść sama na polowanie, pobiegać, wyruszyć na wyprawę... Ale nie mogę. Macie jakieś rady?"
"Ale jak to?! Masz wszystko i chcesz odejść?"
" Wiesz, jeśli mówiąc tak, masz na myśli bogactwa i inne duperele, to tak. Chciałabym odejść"
"Nie rozumiem cię"
"Nikt mnie nie rozumie, wiecie?"
"Tak, teraz już tak. Jesteś nienormalna!"
"Ależ dziękuję, dziękuję!"
No, właśnie. Ale nie chcę odejść dla tego, że mam taki kaprys. Ja po prostu powoli ginę w tym królestwie. Problem polega na tym, że jeśli jest się takim ja jak, to nie można się czuć spokojnie.
Opowiem wam historię, dobrze? Fajnie.
Otóż, w królestwie nazwanym na cześć jego założyciela, Marhim, od stuleci rządziła ta sama rodzina. Wszystkim było dobrze i w ogóle sielanka. Jednak przyszedł czas, że królewska para oczekiwała potomka. Miał to być następca tronu. I faktycznie, po paru miesiącach na świat przylazł gremlin jakich mało, a słodki jak krew wróżki. Wszyscy się cieszyli i impreza była na tydzień! Albo i dłużej, jak kogoś było stać... W każdym razie, mała waderka, tak to była księżniczka, rosła jak na drożdżach, piękniała, uczyła się i dorastała... Wszystko byłoby cudownie, gdyby nie to, że w wieku głupim, jak miała 2 lata, ogon zaczął rosnąć... Jasne, był śliczny a matka byłą bardzo dumna. Jednak ogon był coraz dłuższy i ojciec się wściekał, bo zbyt długie ogony były w ich narodzie odbierane, jako zachęta dla samców do... NO WSZYSCY WIEMY DO CZEGO. W dodatku niebieskie plamki na futrze świeciły w ciemności, tak samo uszy, oczy i nos oraz poduszki łap. Po jakimś czasie okazało się też, że kiedy młoda władczyni zamachnie się wściekle ogonem ten zapłonie. Hm, no cóż... Zapłonie. To dało ojcu do myślenia, więc szperał, pytał, rozmyślał... I znalazł odpowiedź. Okazało się, że matka miała romans z feniksem, który potrafił przybrać postać wilka.
Królowa jednak nie została ukarana, a jej córka. Królowa Dila musiała patrzeć na cierpienia córki, które zadawał jej ojciec. Król Himmati karał córkę i kazał patrzeć na to żonie. Król zamknął się w swoich jaskiniach z żoną i... jej dzieckiem. Wcześniej tak bardzo rozpuszczana i uwielbiana przez niego waderka stała się obiektem jego tortur, zarówno cielesnych jak i psychicznych.
Jednak kraj nigdy się o tym nie dowiedział. Król nadal prowadził kraj jakby nigdy nic i nadal wychwalał córkę, zapraszał książąt by się z nią ożenili i wydawał przyjęcia, na których zawsze obowiązkowo były jego żona i córka. Zmuszał je wtedy, by się doprowadziły do porządku i uśmiechały, zachowywały jak należy.
Jeden z tych balów okazał się, absurdalnie, wybawieniem dla młodej księżniczki. Nienawidziła ich, a zarazem to była jedyna okazja, by wciągnąć powietrze i zobaczyć trochę natury. W każdym razie, rozmawiając z każdym po kolei księciem, choć wszystko ją bolało po porządnych łomotach od ojca tego ranka, zwróciła uwagę na dziwną postać w roku sali. Podeszła tam.
- Witaj księżniczko - zwróciła się do niej postać.
- Witaj. - Jassssne, nienawidziła etykiety, ale pozory musiała utrzymywać. - Kim jesteś?
- To nieistotne, ważne jest to, że mogę cię uratować z tego piekła.
- O czym ty mówisz? - Zniżyła głos do szeptu, to samo zrobiła postać.
- Znam się na czarnej magii, pomogę ci, tylko jest jeden warunek. Żebym mógł cię uratować, będziesz musiała się wyrzec swoich bogactw, rodziny, a także w części duszy...
- No cóż, brzmi nieźle... Dobra, weź sobie część mojej duszy... Ale zaraz, co z matką?
- Ona... dla niej nie ma ratunku. Jej psychika jest w takim stanie, że zabije się w ciągu dwóch dni od twojego odejścia, bez względu na to czy to zrobisz czy nie.
Przemyślała to. Jasne, matka to matka, ale co to za matka, która cię nie ratuje?Nigdy nie pozwala zrobić tego, czego ty chcesz? Ciągle tylko zasady, maniery, zasady, złe spojrzenie, bo nie tak trzyma głowę... Poza tym, śmierć będzie dla niej lepsza, niż to co teraz przeżywa. Nie, nie było mi jej żal jakoś bardzo...
- Znam twoją odpowiedź - przemówiła postać, gdy księżniczka miała się odezwać. - Odwróć się do mnie i zamknij oczy, a potem pomyśl, jak chcesz się nazywać w nowym świecie. Natnę ci łapy, będzie bolało, bo tędy wyjdzie twoja dusza. Zostaną ci blizny do końca życia, ale będą twoimi przepustkami do mocy, które dostaniesz... Od swojego ojca.
Księżniczka chciała się odwrócić, ale pomyślała, że wtedy wszystko spierniczy więc została na miejscu. Faktycznie, ból był okropny ale zacisnęła szczękę i pomyślała o imieniu, jakie chce nosić po tym wszystkim.
A gdy otworzyła oczy, była w puszczy. Prawdziwej i nieogarniętej puszczy, której tak dawno nie widziała. Rozejrzała się i nagle jej wzrok złapał coś, co było... feniksem!
- Witaj córko - przemówił ciepły głos feniksa.
- Em... cześć tato? - przywitała się niepewnie.
- Przepraszam, że musiałaś przechodzić przez to wszystko z mojej winy. Ale czasem potrzebujemy doświadczenia, żeby później wyciągnąć wnioski.
- Fajnie. Ale... wyjaśnij mi. Co to było w ogóle?! Kim był ten gość w szmatkach, gadający jak wieszcz, czemu jestem tu i czemu to cholerstwo na łapach?!
- Już ci mówię. Uspokój się. Feniksy wyczuwają wszystko za pomocą specjalnych piór na grzbiecie. Te rany, które zadał ci Xtriomisey to znak dla mnie, że jesteś moją córką, której szukałem od lat. Że jesteś NIĄ.
- Nią? Znaczy, masz więcej dzieci?
- Tak... Ale ty jesteś jedynym dzieckiem z innym gatunkiem i w dodatku masz odpowiednie geny, żeby przejąć poją moc. A my feniksy, możemy oddać moc tylko przez mentalną sieć. Jednak znalazłem sposób, mało przyjemny ale dobry, żebyś mogła posiąść moje moce, córko.
- Czekaj. Jakie moce?
- Za chwilę staniesz się chodzącym ogniem, całe twoje ciało będzie promieniować więc nie można cie dotknąć i posiądziesz zdolność wytwarzania oparów, które odbierają zdolność czucia, słuchu i wzroku. W pewnej części będziesz też umiała posługiwać się iluzją.
- Ale moment! Czy ja powiedziałam, ze tego chcę?
- Nie masz wyboru. Oddałaś część duszy w zamian za uwolnienie cię z rąk ojczyma, więc z tą częścią duszy mogę zrobić co chcę a mam do tego prawa, bo jestem twoim ojcem.
- Ale... Nie, ja mam dość. Dobra, daj mi te moce. Przydadzą się. A co teraz? Gdzie mam iść? Jak mam żyć?
- Od teraz nosisz imię Visphota, bo o tym myślałaś. A kiedy dam ci moce, przenieś się do doliny, w której znajdziesz dla siebie rodzinę.
- Och, czyli koniec spotkania z tatusiem?
- Przykro mi.
- A mi nie. Goń się, frajerze!
A potem księżniczka, a raczej Visphota, otrzymała od ojca moce, jakie jej obiecał i przeniosła się do doliny, w której...

No dobra skończmy to, JA się przeniosłam. Bo to o mnie ta bajka była. Od teraz miałam zamieszkać tutaj, choć jeszcze tyle musiałam sobie poukładać. Wiedziałam tylko, że nie jestem zwykłym wilkiem, mam cholerne moce i tutaj są inni tacy jak ja, a na imię mi Visphota.

środa, 15 kwietnia 2015

Visphota - Akolita


Imię: Nadano mi imię cholernie trudne, ale powiem raz a potem zwracacie się do mnie tylko tym, które wyznaczę... A więc, w pełni moje imię to: Pyārē Sapanā Śānadāra Sundara Rājakumārī ādarśa, co w wolnym tłumaczeniu znaczy Cudownie piękna wymarzona najdroższa idealna księżniczka, ale ja przestałam korzystać z tego "świetnego" imienia dawno temu. Teraz wszyscy znają mnie jako Visphota, oczywiście w uproszczonej wersji. Słyszałam też skróty Vis, Phota, Vista... Każdy dorzuca coś od siebie. Przyzwyczaiłam się do kilku imion.
Płeć: Samica
Wiek: 8 lat
Typ hybrydy: Jala rahā bhēṛiyā w moim języku, ale tłumacząc na tutejszy, płonący wilk.
Co daje ci bycie hybrydą?:
Hym, co mi daje... No nie wiem. Może zacznijmy od tego, że umiem co nieco tak zwanej Iluzjii, jak każdy z mojego gatunku... No, połowy gatunku. Szybko biegam, jestem zwinna (no, nie nazwiecie mnie niezdarą jak umiem łazić po drzewach i często na nich śpię). Mam jako tako wyczulone zmysły i dojrzę najmniejszą ciemną plamę na horyzoncie, więc <buhahahahahhaha> nie licz, że mi zwiejesz. No i jeszcze drobny upominek w 3 częściach: jestem chodzącym ogniem, całe moje ciało promieniuję więc nie można mnie dotknąć tak o, trzeba mieć coś na łapie i potrafię wytworzyć opary, które odbierają zdolność czucia, słuchu i wzroku.
Partner: Pfffffffffffft, ja zakochana?! Aha, i co jeszcze? Nie, kategorycznie nie. Jasne, lubię towarzystwo samców ale nie z  t y c h  powodów!
Rodzina: Em, no... żyją sobie w domku, nieświadomi tego, że ja żyję.
Charakter: Hm, Visphota  jest zdecydowanie chłopczycą. Biega po nienormalnych miejscach <nawet ja na taką jak ona>, jest dość chamska, no i w dodatku śmieje się tak głośno, że ściany drżą. Jest twardo stąpającą po ziemi samicą, ale nie jest ponurakiem. O nie! Uwielbia się śmiać i przeważnie większość rzeczy zmienia w sarkastyczne uwagi. Kocha sarkazm. Na ogół nie "zarzuca" biodrami przed nosem samców. Nie boi się burzy, ciemności, ani ciężkiej pracy. Woli przeżywać przygody niż siedzieć nad wodą i oglądać swoje odbicie. Lubi żartować, dobrze się bawić, ale wie kiedy przestać. Ma szacunek do innych...No, jeśli oczywiście na niego zasłużą. Jest tolerancyjna. Nie zawsze mówi prawdę i jest świetną aktorką, ale to raczej na początku znajomości, chyba że chodzi o jej prywatne sprawy.  Nie lubi romantyzmu, "słodziaśnych" rzeczy itp.  Ma swoje własne zdanie na niektóre sprawy, odmienne od wszystkich. Może się przyjaźnić z basiorami, ale nie licz na więcej. Kocha wolność, otwartą przestrzeń. Nie lubi zamkniętych pomieszczeń i dzikich tłumów ale nie gardzi towarzystwem. Choć towarzystwo raczej od niej ucieka, nazywa ją też Złośnicą czy Chochlikiem.
Dodatkowy opis: A, no tak. Jestem raczej mała. Nie że jakiś krasnal, ale... Większość osobników jest ode mnie większa. Długie łapy pozwalają na szybkie poruszanie się, są też mocne i sprężyste przez co zdecydowanie łatwiej jest mi się wspinać. Duże uszki wychwytują wiele więcej, niż uszy zwykłego wilka. Jedyne co w mojej osobie mnie wkurza, to ogon. Jest zdecydowanie za długi, zbyt często zamiatam nim po ziemi, co czasem robi hałas i wygląda zbyt... samicowato. Bleeeeeeeeeeee... Zęby są mocne i jak ugryzę, to pogruchoczę na kawałeczki. I podkreślam: MOJE WŁOSY NIE SĄ RÓŻOWE, TO OD OGNIA!!!!!! Dziękuję. Jak ktoś stwierdzi inaczej, marny jego los.
Zainteresowania: Lubię patrzeć w księżyc o zmroku i często z nim rozmawiam ale tylko jeśli nikogo nie ma w pobliżu. Uwielbiam też niezliczone tajemnice i przygody. Praktycznie bardziej lubię deszcz niż słońce. Kiedy pada, większość się chowa, ja jednak wychodzę i po prostu... oddycham.
Stanowisko: Akolita. Radzi sobie, bez dotykania, znaczy ma specjalne ochraniacze na łapach.
Zawody:
  • Champion:
  • Złoto: 1
  • Srebro: 1
  • Brąz:
Historia: [LINK]
Nick na howrse: keiraKD