Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Fera Rosa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Fera Rosa. Pokaż wszystkie posty

sobota, 2 stycznia 2016

Od Fery (CD Ronana) - Tak pogrywasz?

        Plan Fery szlag trafił.
  Nie żeby kiedykolwiek jakiś istniał. Szczerze, to był to tylko pewien zamysł, niemal pewność, że do danego zdarzenia dojdzie, niezależnie od jej starań. Chyba wszyscy wiedzieli co miała na myśli. Chciała walki. Zdawała sobie sprawę, że doprowadzanie do jatki na terenie watahy, do której dopiero co dołączyła nie było szczególnie dobrym pomysłem. Drugiego pierwszego wrażenia nie zrobi. Ale nie oszukujmy się - między takimi osobistościami jak Fera i Ronan w końcu musi zaiskrzyć i to nie w tym pozytywnym sensie. Do walki dojdzie tak czy inaczej. Po co więc się męczyć potyczkami słownymi? Cóż, Fera nie musiała przyspieszać biegu wydarzeń, bo mimo wszystko ma jednak w sobie tę dozę cierpliwości. Dodatkowe oczekiwanie jedynie podsyca zadowolenie z jego końca. Jednak nic jej nie zabrania nieco samca podpuścić.
  Nie podobało jej się, że Kruk wyzbierał się tak szybko z ran po ich pojedynku. Miała niezmierną ochotę, by to poprawić. Wyssać tą jego czarną krew, połamać łapy, zmiażdżyć kark...No dobra, może nie aż tak. Gdyby przerwała połączenie czaszki z kręgosłupem, samiec - niezależnie od tego, jak był twardy - umarłby. Przecież nie wszyscy potrafią się regenerować jak ty, przypominała sobie w myślach. Chyba zbyt często zapominała, że większość istot na świecie (nawet hybrydy) nie jest w stanie przeżyć uszkodzenie tętnicy szyjnej, a następnego dnia wrócić ze zwykłym strupem. Ale jakże wtedy świat byłby piękny! Zwłaszcza dla niej. Bezkarnie okaleczać każdego, kto na nią krzywo spojrzy? Łamać karki i nie być nazywanym mordercą, bo regeneracja nie da pokrzywdzonemu umrzeć? Walczyć w kręgu z tłumu gapiów, którzy rozejdą się bez zainteresowania, nawet jeśli członek ich stada został zmasakrowany? Wbrew wszystkiemu, Fera Rosa nie widziała niczego satysfakcjonującego w samej śmierci, zwłaszcza szybkiej. Pasjonowały ją za to męczarnie, a nie ma nic lepszego od spuszczania krwi z wroga, który nie umrze, tylko wróci, a wtedy robić to ponownie, i ponownie, i ponownie... Ach, co to by było za życie...
  Nudne, uzmysłowiła sobie nagle Strzyga. Co z tego, że nie byłaby w stanie zabić? Gdyby krwawe walki z jej udziałem nie kończyły się w większości przypadków śmiercią jej przeciwnika, stałyby się  l e g a l n e. W tych jej potyczkach, celowemu podpuszczaniu słabszych od niej do bójki, mordowaniu na oczach całych watah całą zabawę stanowił fakt, że właśnie złamała jakieś prawo. Robiła coś złego. Sama w sobie była Złem. To dlatego nazywali ją Filia Mephistophilis - Córka Mefistofelesa. Gdyby miażdżenie karków, podrzynanie gardeł, wypruwanie flaków nie prowadziło do czyjejś śmierci, nie byłoby złe. Owszem, byłoby bolesne. Ale Fera z własnego doświadczenia wiedziała, jak szybko dzięki regeneracji da się przyzwyczaić do cierpienia, uznać je za nieodłączną część życia - coś naturalnego, a wręcz dobrego. Gdy widzi się własną krew i czuje ból, możesz być pewny, że jeszcze żyjesz. Dopiero gdy go nie czujesz, powinieneś się martwić ile tej krwi rzeczywiście z ciebie wylano.
  Regeneracja to rzeczywiście coś niesamowitego, wyjątkowego. Ale gdyby posiadali ją wszyscy, straciłaby swoją cenę. Staniałaby razem z cierpieniem, a śmierć w ogóle wypadłaby z obrotu handlu, jakim jest cała egzystencja. Najlepiej jest, gdy posiadają ją tylko dwie osoby: Ty i Twój wróg.
  A w przypadku Fery i Ronana tylko jedno z nich posiadało ten przywilej.
  Gdy samiec wspomniał o dołączeniu do stada, Strzygę krew zalała. Nie dosłownie oczywiście (na niedoczekanie Kruka). I choć uparcie liczyła, że jej pysk nie pokazał niczego jakiś grymas chyba jednak jej umknął, bo irytujący wyszczerz basiora lekko się poszerzył. Jeśli tu dołączy nie będzie już w stanie go zatłuc, choćby nawet drasnąć, nie licząc się z tutejszymi prawami. Niestety, zdążyła się już tutaj zadomowić i nie zamierzała tułać się dalej. Wreszcie trafiła na watahę, w której mogła zostać, nikt nie pytał ją o jej przeszłość i z miejsca nie zawalono ją toną regulaminu. Na dodatek wszyscy tu byli HYBRYDAMI, a co za tym idzie, wszyscy posiadali tu jakieś nadnaturalne zdolności, dzięki którym ,,przypadkowe uszkodzenie" sąsiada nie skończy się dla niej procesem. Nawet takie małe kurduple jak Chappie są w stanie przeżyć atak na dorosłą hybrydę (co nam pięknie udowodnił Ronan x3). Ale jeśli ten tutaj osobnik również dołączy, zyska immunitet do takich właśnie bezkarnych sprzeczek jak ta...
  Zaraz, zaraz! Będzie mógł ją denerwować nie narażając się na atak, bo jest członkiem stada, a rozrywanie wnętrzności pod nosem Alfy to nie najlepszy pomysł...Czyli sprawa ma się również odwrotnie! Ona nie może zaatakować jego i  o n  nie może zaatakować  j e j.
  Szala się odwróciła kochasiu, pomyślała z rosnącym zadowoleniem. Nie miała nawet zamiaru go w sobie kryć. Przecież to gra, a ona jeszcze nie złamała żadnej zasady. No, może teraz zamierzała nieco je naciągnąć ku swojej korzyści. Wpatrywała się bezczelnie w błękitne oczy samca. Na jej pysku pojawił się najpierw mały, stopniowo coraz szerszy uśmiech. A biorąc pod uwagę fakt, że kąciki jej ust sięgały niemal uszu oraz nienaturalną ilość ostrych zębów efekt uzyskała wyjątkowo upiorny. Zjawa przestał się uśmiechać. Przez moment Fera była nawet w stanie dostrzec nutkę niepokoju w jego oczach.
  - To naprawdę miło z twojej strony - powiedziała przesłodzonym głosem, choć dla kogoś jej nieznającego mógł on brzmieć zgoła normalnie. Ale wszystkim, którzy mieli okazję słyszeć zwyczajowy ton Strzygi z miejsca niemal psuły się zęby. - Nasza Alfa jest wyjątkowo wyrozumiała. Przyjmie tutaj KAŻDEGO dziwoląga...nawet takiego barana jak ty.
  - Zdążyłem już to zauważyć na twoim przykładzie - odparował basior, jednak dalej niepewny zamiarów wadery.
  - Może cię jej przedstawić, co? - zaproponowała Fera. Zeskoczyła z domku i z dołu patrzyła wyczekująco na Ronana. - Co jest, Ronuś? Wstydzisz się?
  Samcem lekko drgnęło, gdy usłyszał złośliwe zdrobnienie. Bacznie obserwując Strzygę ruszył jej śladem. Samica wykrzywiła wargi w sztucznym uśmiechu i ruszyła w stronę domku Innej swobodnym, beztroskim krokiem. Nawet na niego nie patrzyła. W jej mowie ciała znaczyło to tyle, co ,,Nie jesteś dla mnie żadnym zagrożeniem". Oczywiście w innej sytuacji nie spuszczałaby z niego oka. Ale to w końcu gra, prawda? A ona tylko gra na jej zasadach...

Ronuś? x3 Grasz dalej?

piątek, 11 grudnia 2015

Od Chappiego i Fery (CD Ronana i Seanit) - Złe złego początki...

        Chappie fuknął oburzony i podleciał unosząc się w powietrzu na wysokości podrapanego pyska szarego basiora.
  - Chappie ją zna - odpowiedział wymijająco.
  - To niech sobie ją ten cały Chappie zna! - warknął zniecierpliwiony Ronan. - Pytam czy TY ją znasz?!
  - No przecież Chappie mówi, że ją zna! - zezłościł się Głosmok. - Fera to przyjaciółka Chappie'go.
  Ronan już zdecydował się nie kwestionować kwestii przyjaźni ze Strzygą. Znał ją krótko - wyjątkowo krótko - ale był już zdolny stwierdzić, że takie osobistości jak Fera Rosa przyjaciół nie mają.
  - Przestań juz z tym Chappie'm, bo jak ci... - zaczął, ale Seanit go powstrzymała:
  - Mój ty myślący inaczej braciszku! Nie wpadłeś może, że Chappie to ten mały gargulec przed tobą? - powiedziała tonem przedszkolanki, jakby wyjaśniała bliźniakowi, że niebo jest niebieskie, a trawa zielona.
  - Co to gargulec? - zapytał smoczek, ale jego pytanie zostało całkowicie zignorowane.
  - Gdzie jest Fera? - upierał się twardo basior.
  - Chappie nie powie.
  - A dlaczego nie powie?
  - Bo Fera chce mieć ,,święty pokój". Tylko w takim razie Chappie nie wie dlaczego wybrała sobie norę w ziemi zamiast na drzewie. Tam przecież nieba bliżej...
  - A nie ,,święty spokój"? - rzuciła z uśmieszkiem Sea, ale jej uwaga również została zignorowana.
  - Mów gdzie ona jest! - warknął Ronan.
  - A spróbuj Chappie'go zmusić! - samczyk pokazał mu język i w ostatniej chwili podleciał wyżej unikając szponów Kruka.
  - Hej, spokojnie! Nie widzisz, że salamandra wygrała? - wtrąciła się nagle siostra Lynch.
  - Że co... - zaczął Ronan, ale Seanit perorowała dalej:
  - Oddaj mu tą wstążkę, Ronan, przecież widzisz jak bardzo chce ją oddać Ferze. Niech ją jej zaniesie i z głowy, a my sobie pójdziemy w Bóg wie jakim kierunku... - mrugnęła do brata uśmiechając się złośliwie, po czym zabrała mu wstążkę i rzuciła ją do unoszącego się niewiele nad nimi Głosmoka.
  Całe szczęście (chociaż to zależy dla kogo) Chappie do rozgarniętych nie należy. Złapał przynętę w postaci wstążki i, wierząc Lynch'om, że naprawdę sobie pójdą, popędził jak strzała między pagórkowate domki. Jak się można było spodziewać, chciał właśnie oddać Strzydze jej wstążkę. A teraz dwa krukowate wilki mogły ruszyć jego śladem.

~*~*~*~

        Fera tymczasem wylegiwała się w jedynej plamie światła jaka wpadała w południe do jej jaskini. Zamruczała zadowolona. Rany zagoiły się już zupełnie, a jej futro po porannej kąpieli ponownie lśniło bielą. Spięła z powrotem grzywę i tradycyjnie zawinęła na łapach swoje owijki, które poprzednio wyprała. Tak, ona coś WYPRAŁA. I miała nadzieję nigdy, przenigdy się do tego ponownie nie zniżać. Powód był prosty: na owijkach pozostała czarna krew tego zaskrońca, z którym Fera póki co nie chciała mieć nic wspólnego.
  Znudzona doczołgała się do wyjścia po czym wszelkimi siłami woli zmusiła się do powstania. Znalazła sobie już dom. Teraz trzeba się rozeznać w terenie...Dobrze byłoby poznać innych mieszkańców. Do tej pory zdołała się ,,przywitać" jedynie z Chappie'm i Inną. Inna była Alfą, więc logiczne, że musiała się jej przedstawić. Chappie natomiast jest najwyraźniej skończonym idiotą, skoro pakuje się Strzydze pod nos. Może warto najpierw Smoczycę popytać? Skoro tu rządzi, to musi znać wszystkich...
  - FERA!
  Strzyga obejrzała się w prawo zaskoczona. Chappie w ułamek sekundy później wyhamował tuż przed jej nosem.
  - Chappie złapał złodzieja! - wypalił dumnie stworek.
  - Chappie co zrobił? - zdziwiła się wadera.
  - Złodzieja złapał! - powtórzył dumnie smoczek. - Złodziej chciał zabrać wstążkę!
  Fera dopiero teraz spojrzała co Głosmok miał w łapkach. Czerwony, ubabrany w zaschłej czarnej i karmazynowej krwi fragment wstążki. JEJ wstążki.
  - Cholera jasna... - zaklęła. - Od kogo...
  Odpowiedź pojawiła się sama. Zza rogu wypadły dwa bliźniacze wilki. Oba z kruczymi szponami. Fera zmrużyła oczy i bezwiednie odsłoniła lekko kły w bezsilnej wściekłości. Po chwili jednak wykrzywiła pysk w złośliwym grymasie. Chciał ją znaleźć? No to proszę! Doczekał się! Zobaczymy co z tego wyniknie...
  Gdy Ronan i Seanit zbliżyli się, Chappie dał nura pod łapy Fery, jakby liczył, że Strzyga go przed nimi uchroni. Waderze natomiast rzuciły się w oczy płytkie szramy na pysku i całym ciele niebieskookiego. Mimowolnie uśmiechnęła się jeszcze podlej, mając już przed oczami rekonstrukcję wydarzeń.
  - Chappie odzyskał wstążkę! - powiedział Głosmok tonem dumnego przedszkolaka, kierując to do Ronana i pokazał mu język. Spojrzał na Ferę: - Chappie chciał dobrze...
  - Tak, Chappie - odpowiedziała, równocześnie myśląc zupełnie co innego i klepiąc go po łebku pazurzastą łapą. - Jesteś naprawdę dzielnym, kochanym... - Skończonym idiotą, dokończyła w myślach panując nad ochotą zaciśnięcia łapy i zmiażdżenia mu czaszki. - ...przyjacielem. A teraz idź podręczyć kogoś innego.
  Chappie zadowolony zerwał się do lotu i po sekundzie już zniknął między domkami. Fera podeszła do Ronana i okrążyła go teatralnie mierząc wzrokiem. Basior stał w miejscu, obserwując ją kątem oka.
  - Pomyśleć tylko, że byłeś gotów wygrać ze mną pojedynek, a takie małe niewiadomoco tak cię urządziło? - pochwyciła złośliwy grymas stojącej dwa metry dalej Seanit i choć jej również sympatią nie darzyła to w tej chwili skrzydlata wadera zyskała u niej punkt.
  - To może następnym razem sama przychodź po swoją własność zamiast nasyłać na mnie swoich ,,przyjaciół" - zripostował basior ostatnie słowo wycedzając przez zęby.
  Fera, stojąc ,,głową do ogona", bok w bok do niego (prowokacyjnie się o Kruka niemal ocierając), pochwyciła wzrokiem już mniej widoczną ranę na karku basiora, pozostawioną przez jej kły. Uśmiechnęła się złośliwie.
  - Dalej boli? - powiedziała przesłodzonym szeptem i machnęła mu kitą tuż przed nosem.
  Ronan nie reagował. Fera była tym nieco zawiedziona. Wskoczyła na dach swojego w połowie wkopanego w ziemię domku, by patrzeć na rodzeństwo z góry. Tam położyła się kładąc jedną łapę na drugą, co jakiś czas zamiatając długim ogonem.
  - I co? Nie będzie powtórki z rozrywki? - prowokował ją basior. - Myślałem, że chętnie mnie wgnieciesz w ziemię, Różyczko.
  -Cóż, Ronusiu - zaczęła odgryzając się równie pięknym przezwiskiem. - Nawet nie masz pojęcia jak bardzo chciałabym się ciebie pozbyć. Ale tu mamy pewien mankament. Mianowicie ziemia, którą swoją obecnością skalasz, nie jest niczyja. Należy do dość oryginalnej watahy, złożonej z takich jak ja, ty i twoja siostra. A że już sobie tu milutkie miejsce zagrzałam wolałabym nie podpadać Alfie. Jednak...Gdybyś to ty mnie zaatakował, ja mogę się bezkarnie bronić.
  Posłała Ronanowi paskudny uśmiech. Wiedziała, że basior w życiu nie zaatakuje pierwszy. Ona sama rzadko się takiej taktyki stosuje, a przecież Kruk jest jej lustrzanym odbiciem. Na dodatek pozostała kwestia niewystarczających wiadomości. Lynch już wie, że jest tutaj wataha. Domyślił się też, że Chappie prawdopodobnie także do niej należy i stado zapewne składa się z hybryd, ale nie może zakładać, że wszyscy są tacy ,,milusińscy" jak Głosmok.W razie pojedynku, wataha tak czy siak weźmie stronę Fery.
  Dalej cwaniaczku, pomyślała. Chciałeś spotkania to masz...
  - A w ogóle to po co podpuściłeś Chappie'go żeby was od mnie zaprowadził? - rzuciła, by przerwać narastającą ciszę. - Tak się stęskniłeś? Czy może nauczka nie była zbyt wystarczająca?

Ronan? Masz to opo, a teraz obiecane ploteczki x3

czwartek, 8 października 2015

Od Fery (CD Averkina) - Dom...?

        Fera dysząc patrzyła to na zieloną waderę, to na Szczurka. Wyszczerzyła się najładniej jak umiała...dając jakże potworny efekt. Samica była zapewne Alfą. Pierwsze wrażenie z reguły jest tym, które najbardziej zapada w pamięć. Cóż, strzyga na pewno długo nie da o sobie zapomnieć. Tym bardziej, że rogata wadera po raz pierwszy zobaczyła ją utytłaną zaschniętą krwią z ziejącym w szyi zaropiałym dziurskiem. Tak, nie ma to jak zrobić dobre wrażenie. 
  - Fera Rosa - przedstawiła się krótko i wróciła do dyszenia. Pół ceregieli powitalnych już za nią.
  - Emm...Inna - przedstawiła się zielona i zdziwiona spojrzała na Szczurka jakby chciała powiedzieć ,,Skąd tyś to wytrzasnął?".
  - Tak sobie pomyślałem, że może w stadzie powinna być co najmniej piątka osób - wyjaśnił samiec. - Póki co naliczyłem mnie, ciebie i tamte dwie damy, które dołączyły tu przede mną. Nie wiem czy jest was tu więcej, ale kolejne zębata gęba do wykarmienia chyba nie zrobi różnicy?
  - Cóż...Bardzo miło mi cię poznać Fera, o ile tak mogę do ciebie mówić - zaczęła Alfa starając się zachować jak najmilej po dość nietypowym poznaniu.
  - Pewnie. Z drugim imieniem tylko nie przesadzaj - ostrzegła strzyga, bez cienia groźby w głosie, lecz przekaz był jasny.
  - No to chyba nie zostaje mi nic innego jak zaprosić cię do zwiedzania...Averkin, wybacz tamto niemiłe potraktowanie z mojej strony - samica zwróciła się do białego basiora.
  Averkin machnął łapą niedbale. Co było, to było i nie ma co sprawy przeciągać.
  - Fera, może potrzebujesz pomocy z tą raną? Nasza akolita, Visphota, na pewno ci pomoże - zaproponowała nieco zmartwiona Alfa.
  - O ile nie odgryzę jej łapy...
  - Co przepraszam?
  - Nic! Droczę się tylko - Fera starała się uśmiechać jak najszczerzej, Innej jednak chyba to nie do końca przekonało. Strzyga pospieszył więc z dokładniejszymi wyjaśnieniami: - Mój organizm posiada zdolność regeneracji.
  - Hah, czyli kolejna hybryda mogąca się obejść bez medyka - zielona samica powiedziała to bardziej do siebie niż Fery.
  Po krótkich formalnościach Fera wybiegła z domku Alfy, zeskoczyła ze schodków na tarasik i ruszyła truchtem wzdłuż linii domków. W końcu zauważyła jeden z dość wąskim wejściem, ukrytym poniżej poziomu chodnika. Prowadziło do niego obniżenie terenu. Samica zrobiła jeszcze krótki obchód dookoła. Brak okien, tylko kilka małych otworów od wschodu. Genialnie! Zadowolona hybryda weszła do środka. Mimo niskiego wejścia domek był przestronny, bo podłoga sięgała jeszcze niżej niż wejście. Dziewczyna w końcu pozwoliła sobie na uśmiech pełen boleści i klapnęła byle jak na ziemię. Dajcie mi teraz chwilę spokoju, pomyślała, a nikogo nie rozerwę na strzępy...Tylko...spać...
  Fera nie była nawet pewna czy w ogóle usnęła, gdy nagle zerwała się na nogi wybudzona jakimś dźwiękiem. Dziewczyna od dziecka była jak dzikie zwierzę. Miała płytki sen, na nogi stawiał ją byle szelest liści. Samica rozejrzała się po pomieszczeniu. Panujący półmrok w niczym jej nie przeszkadzał. Miała znakomity wzrok. Ale w wejściu ani w środku nie stał nikt. Mimo to dalej denerwowało ją uczucie, że ktoś ją obserwuje. Wiedziona instynktem, samica spojrzała na sufit.
  A tam między zwisającymi korzonkami obserwowała ją para ciekawskich jasnych oczu,  niemal pozbawionych tęczówek.
  Zwierzak ten był chyba najdziwniejszą hybrydą jaką dziewczyna widziała. Jaszczurka mniejsza od lisa, z półokrągła płaską mordką, kilkoma rogami, długim ogonem i parą skrzydeł ściśle przylegających do ciała. Stworek uznając, że nie ma sensu dalej się skradać zleciał na dół miękko lądując na ziemi. Uśmiechnął się przyjaźnie.
  Fera przez chwilę gapiła się tępo w smokocoś po czym wypaliła:
  - Czym ty do cholery jesteś?
  Każda normalna osoba na miejscu stworka obróciłaby się na pięcie i urażona odeszła. Ale ten ani śmiał to zrobić. Poklepał się łapą po piersi i odpowiedział:
  - Chappie. Chappie jest Głosmokiem. A ty kim jesteś?
  - Fera - powiedziała niepewnie hybryda. - Masz coś z głową?
  - Chappie nic nie ma z głową - zdziwił się Głosmok. - Wczoraj co prawda wpadł na Tibu i złamał skrzydło, ale głowy nie zepsuł.
  Zepsuł skrzydło? Przecież teraz było całe...No tak, Inna przecież wspominała coś o tym, że Fera Rosa nie jest pierwszą hybrydą ze zdolnością regeneracji. Dziewczyna położyła się z powrotem na ziemi nie uznając przyjaznego samca za zagrożenie.
  - A to zabawne - powiedziała uśmiechając się. - Fera wczoraj też sobie coś popsuła, a dzisiaj dała radę cały maraton przebiegnąć...
  Chappie zamrugał kilka razy zastanawiając się.
  - Dlaczego mówisz o sobie w trzeciej osobie? - zapytał.
  - Przecież... - zaczęła czarno biała, ale po zastanowieniu stwierdziła, że ta dyskusja jest skazana na niepowodzenie. - Nieważne. Mówisz, że uderzyłeś w Tibu. Kto to taki?
  - Vis mówi na niego Rybokop - powiedział stworek pewny, że w ten sposób wyjaśni Ferze wszystko.
  - Dobrze...A kto to Vis?
  - Vis skacze z wodospadów i ma świecące futerko.
  - A są tu jeszcze inne hybrydy? - Fera uznała, że nawet tak nieprecyzyjne informacje mogą jej się przydać. Chappie był jak dziecko - zapamiętywał tylko to, co go ciekawiło.
  - Jest Naru. Jest duży i czarny i ma śmieszne rogi i równie śmieszny ogon. Jeszcze śmieszniejszy niż Vis - Głosmok nagle zwrócił uwagę na ogon Fery i parsknął śmiechem. - A twój wygląda jak pędzel! Da się nim malować? Chappie lubi malować!
  Fera odwróciła łeb i podniosła ogon by mu się przyjrzeć.
  - Nie wiem. Nie próbowałam - odpowiedziała. - Chappie, naprawdę miło mi się z tobą gada, ale jestem zmęczona i chciałabym spać.
  Głosmok pokiwał łebkiem tak energicznie, że aż waderę kręgi zabolały od samego patrzenia.
  - Chappie rozumie. Chappie lepiej już pójdzie - już miał się odwrócić, ale po chwili jakby sobie o czymś przypomniał: - Fera i Chappie są teraz przyjaciółmi?
  - Tak, tak, Chappie i Fera przyjaciele, hura! - powiedziała ,,na odwal się" samica i wróciła do spania.
  Głosmokowi w zupełności do wystarczyło. Szczęśliwy wyleciał z domku jak błyskawica. O jego obecności świadczyły jedynie kołyszące się przy wejściu pnącza.

wtorek, 18 sierpnia 2015

Od Fery (CD Ronana) - Chwila słabości

        Fera skoczyła ku basiorowi. Wykonał unik i sięgnął szczękami ku jej karkowi. Dziewczyna wykręciła się w miejscu chlastając pazurami powietrze. Nie natrafiły na żaden opór. Zaraz ku waderze sięgnęła jedna z ptasich łap. Z podobnym skutkiem. Hybrydy walczyły ze sobą. Długo. Nieznośnie długo. Fera zaczęła czuć nieznane sobie uczucie...
  Zmęczenie.
  Z Lynch'em nie było lepiej. Byli siebie warci. Zdecydowanie. Waderze emocje mieszały się w głowie. Z jednej strony czuła wszechogarniającą, czystą wściekłość, z drugiej...zadowolenie. Tyle czekała na taką walkę. Nikt nigdy nie stawił jej oporu tak długo. Nikt nigdy nie zdołał jej tak poważnie okaleczyć...
  I nikt nigdy jej nie zmęczył.
  W końcu Fera po raz pierwszy w życiu miała dość. Chciała zakończyć ten pojedynek. Odejść i odpocząć. Napić się chociaż odrobiny krwi, by odzyskać trochę energii. Jeśli tego nie zrobi, regeneracja ją wykończy, wyssie wszystkie siły życiowe, by zagoić durne, nic nie warte rany. Tak, był to dar, ale i miejscami przekleństwo. Wadera w chwili przerwy zmierzyła samca morderczym wzrokiem. Lodowato błękitne oczy, spaskudzone futro, łapy skąpane we krwi...
  I wtedy ją oświeciło. Skoro sam ją zapraszał...to czemu nie? Po co dobierać się do tętnicy jego siostrzyczki...gdy sam nadstawiał swoją.
  Kruk skoczył ku niej. Fera uśmiechnęła się diabolicznie. Ostatnimi siłami przyjęła na siebie atak, omijając jedynie dotkliwszych obrażeń. Dała mu się do siebie zbliżyć. Lynch zwietrzył podstęp dopiero w ostatniej chwili. Zdążył pochylić się, by osłonić gardło i rozwarte szczęki Fery zacisnęły się na jego karku, mijając cel. Dziewczyna nie zamierzała marudzić. Podczas gdy samiec szarpał się, ona wypijała z niego tyle krwi ile tylko mogła. W końcu Lynch desperacko wyrwał jej odstając z szyi kawał mięsa. Samica zaskoczona nagłym bólem puściła i odskoczyła. Nastała cisza.
  Basior wypluł z obrzydzeniem fragment ciała Strzygi. Nagle ugięły się pod nim łapy. Utrata takiej ilości krwi w końcu go wyczerpała. Fera czuła, że o mały włos, a również leżałaby nieprzytomna na trawie, gdyby nie czarna krew samca. Łapy jej się trzęsły, oddech miała płytki, a z dziury w szyi lała się posoka. To go nie zabije. Wadera była tego pewna. Karaluchy trudno wytępić, pomyślała, cytując słowa Lynch'a. Podeszła do niego chwiejnym krokiem, po drodze podnosząc delikatnie zębami swoją wstążkę, ubabraną teraz czarną i czerwoną krwią. Rzuciła ją Lynch'owi przed nos.
  - Możesz...ją sobie...zatrzymać - wystękała. Trudno dobierać słowa z uszkodzoną tchawicą.
  Z rosnącą ekscytacją zbierała się do dobicia basiora. Tyle o to walczyła i w końcu się tego zaskrońca pozbędzie. To była jej najwspanialsza walka w całym życiu. Wygrana walka...
  Ale...nie zrobiła tego. Nie mogła. Z tylko sobie znanych, cholernie dla niej oczywistych powodów. Wahała się. W końcu przerwał jej rozdzierający krzyk Seanit:
  - RONAN!
  Więc tak masz na imię...
  Szara wadera mimo nie najlepszej kondycji po przeżytym uderzeniu w głowę podbiegła do nieprzytomnego brata. Nie widziała całej walki, ale widok pochylającej się nad zakrwawionym Ronanem poharatanej Fery wszystko jej wyjaśnił. Warczała na Strzygę z czystą furią. Decyzja zapadła. Zaskroniec musi przeżyć. A czarno-białej waderze w pewnej, zapomnianej części mrocznego serca to odpowiadało.
  Odwróciła się bez słowa i pokuśtykała w stronę ściany lasu. Teraz już nic nie będzie dla niej takie samo.
  - Hej! - usłyszała z tyłu wściekły głos Seanit. - Gdzie idziesz?!
  - Jak najdalej od was - odparła nawet nie odwracając głowy. Nie miała siły na żadną ambitniejszą odpowiedź. Chciała tylko odpocząć i odejść. Żyć jak przed tym cholernym polowaniem.
  Cieszyła ją myśl, że Ronan był nieprzytomny. Nie widział tego. Nikt nie miał prawa widzieć tego momentu słabości. Fera przed końcem dnia dotarła do krańca lasu. Padła jak kłoda na suchą ziemię pod jednym z drzew. Zamknęła ślepia z ulgą poddając się działaniu regeneracji. Taaaak. Całe szczęście tego nie widział...i nie wiedział.
  Z tymi myślami zasnęła.
  Myliła się jednak. Basior był przytomny. Poddał się i odpłynął myślami w błogą nieświadomość dopiero gdy Fera zniknęła między drzewami. Widział wszystko, zanim Seanit się obudziła. Tylko on wiedział o tej chwili słabości Strzygi. Sekret, którym może się posłużyć przeciwko niej.
  Ale czy to zrobi? To raczej nie ulega żadnej wątpliwości.
  Czerwona wstążka leżała w trawie, skąpana w dwubarwnej krwi, błyszczącej w promieniach zachodzącego słońca. Jedyny świadek krwawego starcia.

~*~*~

       Czarne ptaszysko obserwowało z gałęzi zbiegowisko poniżej. Stadko kruków niepewnie obsiadło nieruchome, czarno-białe ciało. Ptak zleciał na dół, ciekawy co też tak odstrasza jego pobratymców od uczty jakiej w życiu nie widzieli. Nieruchoma, wielka kupa mięsa. Czego oni się boją? Samiec zakrakał, jakby wyśmiewał niepewność towarzyszy. Nie chcą, to trudno! Więcej dla niego! Wskoczył na szyję samicy, obok wpół zagojonej szerokiej rany. Z radością dziobnął w nią i wyszarpał mały kawałeczek mięsiwa...
  Zębate szczęki zatrzasnęły się na nim z dźwiękiem towarzyszącym przeważnie trzaskaniu wiekiem skrzyni. Pozostałe ptaki momentalnie poderwały się do lotu. Dla zuchwałego głupca było już za późno. Fera z uwielbieniem przyjęła podstawiony pod nos worek płynów i trzymając go między łapami łapczywie wypiła z niego ostatniej krople krwi. Westchnęła z rozkoszą i odrzuciła nieruchome ciałko. Nie było to śniadanie jakiego by sobie życzyła, ale wystarczyło na zrekompensowanie części sił wydartych przez całonocną regenerację.
  Kruki zaczęły krakać oburzone. To one miały tu ucztować! Wadera poderwała łeb do góry.
  - JESZCZE NIE UMARŁAM! - ryknęła, tak, że wszystkie zamilkły, a po chwili zerwały się jeden za drugim do lotu.
  - Na twoim miejscu nie cieszyłbym się tak.
  Fera obróciła głowę w stronę lasu. Wydawało jej się, że słyszała czyjś głos...
  - Wyglądasz jak siedem nieszczęść - głos odezwał się ponownie.
  - Brzydzisz się krwi? Ciesz się, że nie widziałeś mnie wczoraj - Strzyga wertowała wzrokiem każdy krzak. - Wyjdź z tych chaszczy, bo po ciebie pójdę, cwaniaczku.
  Po jakiejś minucie spomiędzy liści wyszła nieznajoma waderze hybryda. Był to mały, biało-brązowy samiec z pręgowanym ogonem. Gdyby nie dorosły głos, dziewczyna uznałaby go za szczeniaka.
  - Nie wypadałoby zająć się tymi ranami? - samiec zadał pytanie retoryczne.
  - No proszę. Szczurek będzie mnie pouczał? - odparowała Fera. - W sumie...całkiem miło, że wpadłeś na ŚNIADANIE...
  - Dobre sobie. Widziałem, jak szybko dorwałaś tego kruka. Nie licz na deser.
  - Deser? Tamten ptaszek to była zaledwie przystawka, a ty już mi deser proponujesz?
  - Eh, trzeba było się nie wciągać w tą dyskusję - Szczurek powiedział to bardziej do siebie, niż wadery. Ta miała całkiem niezły ubaw. Pierwszy raz w życiu widziała tak dziwaczną hybrydę (jakby nigdy nie patrzyła w lustro). - Do widzenia.
  Samiec odmaszerował. Zaskoczona Fera zerwała się na nogi i ruszyła za nim...i nie, nie po to by zatopić kły w jego ciele.
  - Gdzie idziesz? - zapytała.
  - Gdzie pieprz rośnie.
  - Pytam poważnie.
  - Niech ci będzie - Szczurek najwyraźniej uznał, że i tak nie ma nic do stracenia. - Niedaleko stąd widziałem jakieś dziwne domki...wybudowane na gigantycznych drzewach. Nie wyglądało to na schronienia zwykłych wilków czy dzikich kotów. Ale nikogo tam nie było. Ruszyłem dalej, licząc, że napotkam gdzieś może inne hybrydy - bo zapewne tylko one dałyby radę tutaj mieszkać - i trafiłem na CIEBIE. Wnioskuję, że skoro śpisz pod tym drzewem, to raczej nie masz pojęcia o tamtym miejscu...
  Fera zadziałała błyskawicznie. Chwyciła Szczura za kark (delikatnie!) i zarzuciła sobie na grzbiet, po czym ruszyła z kopyta.
  - Prowadź! - poinstruowała towarzysza. - Tak dostaniemy się tam szybciej!
  Zaskoczony Szczurek w ostatniej chwili chwycił się grzywy samicy. Obijając się o jej grzbiet wydawał waderze komendy ,,w prawo", ,,w lewo", ,,skręcaj, cholera jasna!" i tym podobne. 
  - A tak w ogóle to jestem Fera! - przedstawiła się dziewczyna przekrzykując szumiący w uszach wiatr. - A ty?!
  - A-a-a-aver-kin! - odparł samiec odbijając się na dość niewygodnym grzbiecie Strzygi.
  - Ciekawe imię! - odpowiedziała skupiona na drodze Fera. - Daleko jeszcze?!


Averkin? W końcu zaczepiłam twojego szczurka ^^ Ronan, Seanit, możecie coś od siebie dodać. Prosiłabym tylko o zmierzanie do Przystani x3 I wybacz te dramaty *^*

środa, 12 sierpnia 2015

Od Fery Rosy i Xinyuana (CD Ronana) - Chyba Bóg cię opuścił

        Fera rozmyślała nad zaatakowaniem tego lalusia i jego rozpieszczonej siostrzyczki. Była pewna, że tą drugą położy bez problemu. W myślach już widziała cały schemat działania. Skoczy w stronę samca, tylko po to, by wylądować tuż przed nim i odbić w stronę wadery. Zaskoczona skrzydlata samica nie zdąży zareagować, podobnie jak jej brat. Fera po krótkiej szarpaninie w końcu dobije ptakopodobną i zwróci się przeciwko jej bratu. Nie wiedziała, czy są w przyjacielskich, rodzinnych relacjach, ale nawet jeśli nie do końca, to i tak była pewna, że Lynch nie puści śmierci siostry płazem. Działając pod wpływem emocji, zaatakuje Ferę pierwszy. A targanego emocjami samca będzie o wiele łatwiej pokonać...
  Stąd też dziwne zachowanie hybrydy. Fera wcale nie zrezygnowała. Przeciwnie. Mimo faktu, że przestała warczeć, a jej postawa wydawała się bardziej wyluzowana, dziewczyna zamierzała za kilka sekund wcielić swój plan w życie. Najlepiej będzie od razu rozerwać gardło tej laluni. Mniej przyjemności, ale za to ile wydoi z siebie krwi zanim zdechnie. I w momencie gdy Fera napięła łap do skoku zdażyło się coś, czego nie spodziewała się żadna z obecnych hybryd...
  Z lasu wypadł czwarty ,,uczestnik" bijatyki. Luźno powiedziawszy, było to połączenie wilka z wężem. Długie, nieproporcjonalne ciało, smukły pysk, krótkie łapy i ogon przypominający bicz. Dziewczyna oceniła także ,,uzbrojenie" obecnego: zęby musiał mieć krótkie, lecz cienkie, możliwe, że posiadał w podniebieniu torbiel z jadem (co wszyscy znający Xin'a wiedzą, że jest fałszem), czarne pazury nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Obcy zatrzymał się widząc trójkę młodych hybryd. Był od nich starszy, może nawet dwa razy. Nie wydawał się jednak chcieć ich zaatakować.
  Jego błąd.
  Fera zerknęła na niebieskookiego samca w tym samym czasie co on na nią. Momentalnie zapomniała, że chciała przed chwilą rozerwać mu tchawicę, a on zapomniał, że był gotów z nią walczyć. Teraz liczył się inny cel.

* * *

        Xin nie spodziewał się napotkać żadnych przeszkód jeszcze przed opuszczeniem doliny. Oto trafił na try hybrydy, które zdecydowanie nie miały pojęcia, że znajdują się na terenie jego stada. Stanął w miejscu, mierząc trójkę wzrokiem. Dwa ptasie móżdżki i wyłysiała hiena. Na dodatek wszyscy młodsi od niego, zdecydowanie przerastał ich doświadczeniem i zapewne siłą. Szybko zastanowił się co robić.
  Jeśli mnie zaatakują - ich strata i uszczerbek na zdrowiu, pomyślał. Jeśli natomiast mnie zignorują, pójdę dalej, a gdy wrócę doniosę o tym Innej o ile ktoś mnie nie uprzedzi. Xin był utwierdzony w przekonaniu, że Alfa powinna wiedzieć o obcych na jej terenie. Nawet jeśli nie jest najlepszą wojowniczką, mogłaby ich jakoś...przegadać?
  Przez kilka sekund wszyscy trwali w napięciu. Xin już miał ruszyć dalej...
  Pierwsza doskoczyła ciemnoszara, skrzydlata samica. Wzbiła się w powietrze i zapikowała w jego stronę. Samiec nie dał się zaskoczyć. Obrócił się w miejscu zamachując ogonem. Niczym bicz przeszył powietrze na wysokości wadery i strącił ją brutalnie z nieba. Samica wylądowała boleśnie w krzakach jakieś dwa metry dalej i chyba wyrżnęła mocno w głowę, bo nie wstała. Szary samiec, prawdopodobnie spokrewniony z ,,poległą", ruszył drugi. Nie znieważył jednak przeciwnika. Ominął kolejny zamach ogonem i skoczył, mierząc pazurami przednich łap w odsłonięty bok przeciwnika. Xinyuan poczuł wbijające się szpony, ale zanim zdołały wyrządzić mu większą krzywdę, złapał jedną z łap w zęby i zacisnął szczęki z siłą, która złamałaby zwykłemu wilkowi kość. Ale miał do czynienia z hybrydą. Niebieskooki uśmiechnął się pobłażliwie, jakby był zawiedziony i rozbawiony naiwnością basiora. Ale Xin nie był naiwny. Odpowiedział mu uśmiechem i, dalej zaciskając zęby na ptasiej łapie, zamachnął się szeroko łbem wyrywając ptako-wilka ze swojego boku posyłając go po półkolu na drugą stronę małej polanki.
  Została jeszcze ta trzecia.

* * *

        Fera zaczęła krążyć wokół pola walki. Siostrzyczka Lynch poszłą w krzaki wyjątkowo szybko. Basior po dłuższym nieco pojedynku dołączył do niej lecąc w powietrzu na spotkanie jakiemuś pniu drzewa. Oba wilki nie podnosiły się, choć braciszek musiał być przytomny - świadczyły o tym rzadkie jęki bólu.
  Tymczasem czarno biała samica oceniła zdolności wężowatego. Nie ulegało wątpliwości, że jest doświadczony w walce. Wydawał się zwierzęciem równie dzikim i bezlitosnym co sama Fera. Wadera już uśmiechała się ciesząc z nadchodzącego pojedynku. To będzie czysta przyjemność i szacunek dodać do kolekcji pokonanych przeciwników tego samca. Czerwonooki również oceniał jej możliwości. Nie krążył jednak jak ona, bezsensownie. Czekał na ruch Fery.
  Dziewczyna ruszyła się więc. Podbiegła do niego półkolem, gwałtownie skręcając tuż przed jego paszczą i ostrymi zębami. Samiec złapał w nie jedynie powietrze. Samica tymczasem nie zwalniając biegu wskoczyła na jego grzbiet, wbijając w niego pazury. Starała się wywrócić przeciwnika. Jednak jego krótkie łapy okazały się być silniejsze niż obstawiała. Na dodatek wyjątkowo trudno było utrzymać tak równowagę. W jednym momencie plan Fery spalił na panewce. Gdyby miała do czynienia ze swoim rówieśnikiem, powaliłaby go samym ciężarem i skręciła mu kark. Tymczasem starszy samiec nie czynił sobie zbyt wiele z dodatkowego ciężaru. Wierzgał jak dziki koń zmuszając Ferę do skupienia się nie na ataku, a na panicznej próbie utrzymania na grzbiecie. Raz sięgnął ku niej zębami. Uchwycił jednak jedynie kawałek skóry na boku szyi samicy. ,,szczypnął" go przednimi zębami i szarpnął. Fera poczuła ból i ciepłą krew spływającą leniwie po białym futrze. W końcu zniecierpliwiony obrócił się w miejscu, jakby chciał złapać swój ogon. Zamiast tego jednak zgodnie z zamiarem chwycił w zęby pędzelkowaty koniec ogona wadery. Szarpnął zrzucając samicę na ziemię. Fera przeturlała się po trawie i zatrzymała uderzając głową w jakiś wystający kamień. Stęknęła i spróbowała się podnieść, ale wycieńczona padła z powrotem.
  - Szczeniaki - dotarł do niej jakiś głos. Zapewne wężowatego. - Czy nikt wasss nigdy nie uczył, że ssstarszych się nie atakuje w pojedynkę?
  Nawet nie usłyszała delikatnych kroków stawianych podczas biegu, a jedynie szelest liści. Zapadła cisza.
  Pierwszy podniósł się Lynch. Powstrzymując zawroty głowy podszedł do nieprzytomnej siostry. Fera tymczasem stanęła na nogi. Regeneracja zrobiła swoje, powstrzymując dalsze konsekwencje uderzenia łbem w kamień. Teraz jednak była przez to bardziej wycieńczona. Znowu będzie musiała zapolować lub wyssać krew z poprzednio ubitej przez siostrę Lynch na polanie łani. Basior obejrzał się na nią i zamarł zdziwiony.
  - No co? - warknęła Fera. - Mam coś między zębami?
  - Twoja...szyja.
  - Co z moją szyją?
  - Czy ty tego naprawdę nie zauważyłaś?
  Fera spróbowała zobaczyć o co mu chodziło. Rzeczywiście. Z boku jej szyi zwisał ochłap mięsa. JEJ mięsa. Wisiał na porośniętej krótką sierścią skórze. Wadera westchnęła i spróbowała wepchnąć go na miejsce. Ten jednak ponownie odpadł dyndając nad zgięciem przedniej łapy. Fera odwinęła z ogona trochę czerwonej owijki, przyłożyła ochłap na swoje miejsce i owinęła w ty miejscu szyję urwaną owijką. Przynajmniej nie będzie musiała się męczyć z regeneracją całego fragmentu ciała. Tymczasem Lynch wpatrywał się w to z niedowierzaniem.
  - No co? - burknęła Fera. - Lepiej zajmij się swoją siostrą.
  Basior westchnął przewracając oczami i wrócił do prób obudzenia szarej wadery.


Ronan? Wybacz, że tak urządziłam Seanit (to za nazywanie mnie ,,Różyczką" >:D ), ale to chyba logiczne, że z Xin'em każdy osobno by sobie nie poradził ;P A jego tu wplątałam, bo mi pomysłów zabrakło *^*

wtorek, 23 czerwca 2015

Od Fery Rosy - Polowanie

        Czarno biały ogon leniwie pacnął o ziemię. Fera jednak pozostawała mimo względnego znudzenia czujna. Wpatrywała się w pasące się zaledwie trzy metry od niej stado. Wiatr wiał od jej frontu, toteż jelenie nie miały prawa jej wyczuć. Mokra trawa nie należała do najlepszych kryjówek. Łapy ścierpły już od chłodu zupełnie, a całe podbrzusze wadery domagało się suszenia. Ale mimo wszystko trawa była tu wysoka i bujna. Samicy nie zagrażało wykrycie. Hybryda jednak jakby wpadła w jakiś trans. Liczyły się tylko dwie rzeczy: łup i rozrywka z polowania. Tak, Fera już nawet teraz mimo niesprzyjających warunków czuła dziwne uciskające żołądek podniecenie. Jeszcze chwila i nie wytrzyma, zerwie się z miejsca, popędzi za ofiarą bez wzgląd na otoczenie. Ale nie! To by była zmaza dla honoru łowcy. Prawdziwy myśliwy musi być skupiony, musi panować nad każdym elementem swojego ciała, aby organizm nie zawiódł go w elemencie kulminacyjnym. Toteż łowczyni dalej trwała w bezruchu, przylegając całym ciałem do ziemi, tylko ogon od czasu do czasu niecierpliwie kiwał się na boki, odganiając denerwujące komary.
  W końcu nadeszła odpowiednia chwila. Było dobrze po południu, jelenie wycieńczone całym dniem przez gorąc, owady i nieudolne drapieżniki zupełnie porzuciły jakąkolwiek ostrożność. Nawet przywódca stada, potężny rogacz, oddalił się zbytnio na bok, ku zgubie swojej i własnego stada. Stado bez przywódcy jest spłoszone, spanikowane, nie wie co ze sobą począć. Wytępienie dowódcy było więc obecnie priorytetem. Łapanie łań i małych koziołków było godne amatora. Fera liczyła na większe wyzwanie. Gdy załatwi już przewodnika będzie zbyt zmęczona, by brać udział w dłuższych pościgach. Jednak krew samca da jej sił na tyle, aby złapać jeszcze kilka łani. A nawet jeśli rogacz wygra, w popłochu oddali się za bardzo i nie zdąży pozbierać stada w kupę zanim Fera wybije je do połowy.
  Plan zakładał więc sukces w każdym wypadku. Wadera wyrzuciła zupełnie czynnik w postaci drugiego drapieżnika, który przez nadmierną pewność siebie pokrzyżuje jej wszystkie plany. Ta część lasu wyglądała na niezamieszkaną. Chociaż małym wsparciem Fera nie pogardziłaby. Gdyby miała do pomocy kogoś chociaż w połowie dorównującego jej zdolnościami, w pół godziny wybiliby całe stado.
  Ale co poradzić? Czas polowania nadszedł teraz.
  Fera Rosa z głośnym warknięciem wypadła z traw. Nim jelenie pojęły co im grozi dla pokazu jednym atakiem powaliła stojącego najbliżej, młodego jelonka. Ostry zapach krwi zadziałał natychmiast. Stado zaczęło panikować. Jelenie wpadały na siebie nawzajem, nieopatrznie podcinały sobie nogi, tratowały młodsze osobniki. Fera okrążyła plątaninę ciał i skierowała się do próbującego ogarnąć całe zamieszanie samca-przywódcy. Samiec na własne szczęście akurat spojrzał w jej kierunku. Prosto w wyszczerzone kły. Sekunda opóźnienia i byłoby po nim. Uskoczył mijając o centymetr pazury małej diablicy. Spanikowany zapomniał o stadzie i popędził ratować własne życie. ,,Co za egoista" pomyślała Fera ze złośliwym uśmiechem i już pędziła w ślad za nim.
  Jak zawsze pościg dał jej najwięcej satysfakcji. Biegła wyciągając łapy do maksimum możliwości, ogon falował lekko pomagając w utrzymaniu równowagi, a uszy postawiła na sztorc, lekko odchylając je do tyłu. Podczas biegu lekko kiwała łbem, tak, że patrząc z boku wydawało się, jakoby poruszało się całe ciało oprócz głowy. Fera trwała tak w zsynchronizowanej harmonii ruchów, pozwalającej jej biegnąć dłużej niż ścigana ofiara, która zaczęła już spowalniać. Samica widząc to jakby dostała dodatkowej energii. Zrównała się z jeleniem po jego prawej i ignorując ostrzegawcze, chybione zamachy porożem, skupiła się na przedniej nodze. Wyczuła odpowiedni moment i chwyciła samca zębami za pęcinę. Reakcja była natychmiastowa: jeleń potknął się, zatoczył ciągnąc za sobą samicę, która ani na moment nie puściła nogi, wykręcając ją przy tym boleśnie. Szarpnęła rogacza tak, że zatrzymał się i leżąc na ziemi ryczał przeraźliwie. Fera puściła złamaną nogę i szybko wbiła pazury w bark samca dociskając jego ciało do ziemi.
  - Masz szczęście, że mam dzisiaj dobry dzień - powiedziała i wbiła kły w gardło jelenia.
  Przez moment jeszcze wierzgał racicami, po minucie jednak zwiotczał i zastygł w bezruchu. Hybryda jednak nie puszczała. Spijała tyle krwi na ile miała ochoty, a z każdym łykiem uzupełniała zużytą na pościg energię i uzupełniała dodatkowe jej zapasy. Gdy już się nasyciła, wstała i ruszyła raźnym, wesołym krokiem z powrotem. Nawet nie dbała o to, że była cała umazana krwią. Mało ją interesował jej wygląd, a poza tym i tak zaraz znowu będzie jeść. Tym razem mięso, bo jelenia tusza jest smaczniejsza u łań. Rogacz był na to zbyt chuderlawy.
  Jednak gdy jej oczom ponownie ukazało się stado samicę zamurowało. Otóż JEJ upatrzone stado właśnie było atakowane przez jakieś inne drapieżniki. Jakaś szarawa samica o ciemnych skrzydłach co chwilę zlatywała z góry rażąc spłoszone łanie atakami zadanymi...kruczymi szponami?! A to ci nowość! Inna hybryda! Fera zauważyła kolejną szarą plamę kątem oka. Tym razem był to samiec. Identyczny co latająca samica, ale ten nie miał skrzydeł. Właśnie miał skoczyć na jedną z łań. Fera wykorzystała fakt, że pozostała niezauważona i bacznie śledziła każdy jego ruch. Zafascynowała ją technika nieznajomego. Nabrała ochoty, by zapoznać się z nim.
  Toteż skoczyła i zderzyła się z samcem w locie, przybijając do ziemi i lekko szczerząc upiorne, pokryte świeżą krwią kły.
  Tak, ona po prostu nie umie inaczej się przedstawiać.


Ronan? Seanit? ^^

piątek, 19 czerwca 2015

Historia Fery Rosy

        Historia hybrydy zwanej córką Mefistofelesa zaczyna się grubo przed jej narodzinami. Otóż pewnego razu żył sobie młody alfa imieniem Ferris. Znany był ze swego dziwnego podejścia do życia. Doradcy nie omieszkiwali się nazywać go szaleńcem. Miał pomysły po prostu durne, sądził zupełnie nie właściwie, a w życiu kierował się zasadami rodem z książeczki dla dzieci. Stawiał jednak wyłącznie na własne dobro. Miał także siostrę, Addę. Rodzeństwo zawsze trzymało się razem, byli sobie wyjątkowo bliscy. Nikt jednak nie podejrzewał, że była to chora bliskość. Któregoś dnia okazało się, że Adda jest w ciąży. A z kim? No oczywiście z Ferrisem.
  Wszystkim szczęki opadły. Alfa jednak nic sobie nie robił z tego faktu. Wydawało mu się to normalne, nawet będąc w małżeństwie z inną waderą. Samica Alfa mimo wściekłości zachowała trzeźwy umysł i zajęła się zacieraniem wszelkich śladów mogących doprowadzić do obrzydliwej prawdy. Addzie przydzieliła dwie zaufane pokojówki i położną, które zobowiązały się nie wyjawiać nikomu czyje dziecko ma się za niedługo urodzić. Ferrisowi srogo przykazała, by nie spotykał się już nigdy więcej z siostrą. Sama razem z Addą przestały pokazywać się na oczy watasze, a dla przygaszenia ciekawości kazała swojej służce roznieść plotkę, że sama Alfa również jest w ciąży. Doradcy i Ferris również podtrzymywali, że ze względu na stan zdrowia Samica Alfa nie może się przemęczać i dlatego nie wychodzi ze swojego pokoju.
  I tak udało się doczekać dnia porodu. Adda niestety go nie przeżyła. Ferris zrozpaczony śmiercią siostry zobowiązał się razem z partnerką, że wychowają szczeniaka. Służki rozwlekły plotkę, że dziecko Addy i sama wadera nie przeżyły porodu, co wyjaśniło zniknięcie ich obu. Natomiast nieistniejącym dzieckiem Ferrisa i jego legalnej partnerki została mała Fera Rosa.
  Szybko wszystko zaczęło przyjmować niekorzystny obrót. Szczeniak bowiem zastraszająco szybko urósł, a jeszcze szybciej się uczył. W wieku roku Fera była już intelektualnie niczym dorosły, wyglądem przypominała nastolatkę. Nie umknęło to uwadze partnerki Ferrisa, doradców i oczywiście służących, którzy zaczęli roznosić plotki o dziwacznym dziecku pary Alfa. Władca jednak dalej rozczulał się nad swoją kochaną córeczką, rozpieszczał ją i powtarzał wszystkim, że jego dziecko jest przecież normalne. Jednak wkrótce zaczęły się poważniejsze problemy. Dorastająca Fera szybko odkryła, że do życia poza jedzeniem potrzebuje także krwi. A najsmaczniejsza płynęła w żyłach jej rówieśników. Doszło do tragedii. Podczas lekcji polowania Fera ,,przypadkiem" zabiła kolegę z klasy, wbijając mu kły w gardło i nie puszczając, dopóki nie skończył wierzgać łapami. Nauczyciel gdy w końcu znalazł brakującą parę uczniów od razu uciekł i rozpowiedział w watasze co widział. A Ferze było to tylko na rękę. Ferris jednak dalej uparcie ją bronił. W końcu przyszywana matka Fery Rosy udała się po odpowiedzi do szamana. Stary basior aż zachłysnął się słysząc co wyczynia jej przyrodnia córka. Zgodził się obejrzeć córkę. Na nic jednak, bo Fera nie dawała się w ogóle dotknąć. Prawie odgryzła przy tym szamanowi rękę. Sam wygląd wadery i opisy Samicy Alfa doprowadziły do jasnej odpowiedzi. Szaman krótko stwierdził, że Fera Rosa jest strzygą. Domyślił się więc również, że nie była to córka starszej z wader, a nie żyjącej siostry władcy. Na osobności polecił Samicy Alfa aby pozbyła się potwora, najlepiej spalając ją na stosie z jałowca i to jak najprędzej. Fera podsłuchała całą rozmowę. Gdy usłyszała, że jej prawdziwi rodzice byli rodzeństwem o mało sama nie zwymiotowała (a przecież oglądała już gorsze rzeczy). Nie myśląc wiele uciekła. I tak dwa lata włóczyła się po świecie co jakiś czas zatrzymując się w pobliżach watah, wybijając miejscową zwierzynę, a czasem nawet mieszkańców. A imię Fera Rosa stało się uosobieniem córki samego diabła.

środa, 17 czerwca 2015

,,Lubimy wymyślać potwory i potworności. Sami sobie wydajemy się wtedy mniej potworni. Wtedy jakoś lżej się robi na sercu. I łatwiej nam żyć"

Imię: Fera Rosa (w tłumaczeniu: ,,Dzika Róża"). Bez obaw możesz zdrabniać do samego Fera, ze zdrobnieniem Rosa jednak musisz uważać.
Płeć: Samica
Wiek: 7 lat
Typ hybrydy: Już za dziecka szamani i egzorcyści ochrzcili ją mianem Filia Mephistophilis - córka Mefistofelesa. Jej ojciec co prawda nosił inne imię, ale nazwa mówi sama za siebie. Można powiedzieć, że Fera jest Strzygą, choć wyglądem mało przypomina tego potwora ze słowiańskich legend.
Co daje ci bycie hybrydą?:

  ~  Fera tak jak większość hybryd posiada standardowo zwiększoną wytrzymałość, a co za tym idzie jest szybsza i silniejsza niż normalny wilk. Aby uzupełniać tak wielkie zapasy energii musi żywić się nie tylko zwykłym pokarmem, ale także samą krwią. Na szczęście nie musi być to krew jakiejś osoby rozumnej.
  ~ Potrafi się poruszać (niemal dosłownie) niczym cień
  ~ Posiada zdolność regeneracji, jednak w słabym stopniu. Poważne rany i tak goją się krócej niż innych. Aby jednak mogło dojść do samo uleczenia Fera potrzebuje krwi (tak, znowu o tym chorym wampiryźmie)
  ~ Samica umie zrobić w umyśle przeciwnika istny zamęt (mówiąc grzecznie). Nie potrafi czytać w myślach, ani dogłębnie kontrolować jakiejś istoty. Potrafi jedynie sprawić, by widziała lub słyszała to, co ona chce.
  ~ Dzięki regeneracji i możliwości uzupełniania zapasów energii krwią, Fera naprawdę rzadko potrzebuje snu. Przeważnie więc tylko drzemie, albo udaje.
Partner: Za nic się do tego nie przyzna, ale podoba jej się pewien błękitnooki...
Rodzina: Cóż, gdyby tylko Fera miała możliwość z chęcią zobaczyłaby się ze swoimi rodzicami...po czym rozwlokłaby ich wnętrzności jak ozdoby świąteczne, a z ich krwi miałaby zapasy na miesiące. Samica mimo woli ogranicza się do wmawiania innym, że jest sierotą. Jej rodziciele nabawiają ją zbytnim obrzydzeniem, by się do nich przyznawać.
Charakter: Mówiąc szczerze, to Fera łamie wszelkie normy pod względem dobrego wychowania. Wcina się wszystkim w słowo, zna szeroki arsenał łaciny kuchennej, z którego korzysta czasem zupełnie z byle powodu, nienawidzi się dzielić i sprzątać po sobie, często marnuje dobre jedzenie. Rozmowa z nią jest istną torturą i marnotrawieniem czasu. To uparta, złośliwa i wredna osoba. Robi to z niej - o dziwo - świetnego negocjatora...oczywiście mając na myśli, że bez większego trudu uzyskuje to co chce. Zbyt urodziwa nie jest, mimo to łatwo manipuluje innymi robiąc ,,śliczne oczka" i łasząc się do basiorów. Fera jest znakomitą aktorką, co niestety sprawia, że trudno jej naprawdę zaufać. Da się ją jednak tolerować, a nawet polubić. Nie wytrzymuje długo w większych towarzystwach. Ma mało przyjaciół, przywiązuje się do góra dwóch osób. Jednak nawet dla tej dwójki gotowa jest skoczyć w ogień. Nie jest pusta ani samolubna (choć do tego drugiego czasem ma tendencję). Nie daje obrażać ani siebie, ani swojego stada. Wszelkie obelgi głęboko zacierają się w jej pamięci. Z radością wykorzystuje okazje do choćby najmniejszego, mało istotnego aktu zemsty bądź rewanżu. Ma realistyczne podejście do życia.
Dodatkowy opis: Fera Rosa jest wysoką hybrydą o smukłym ciele godnym rasowego charta. Ma „łabędzią szyję”, którą jednak skrzętnie ukrywa pod złotawą grzywą z czarnymi pasemkami, niedbale spiętą z jednej strony. Długi pysk przeważnie zdobi nienaturalnie szeroki uśmiech, a raczej złośliwy grymas mający być jego imitacją. Paszczę „po uszy” wypełniają ostre zęby. Blado błękitne oczy dzięki czarnym obwódkom posiadają niezwykłą głębię. Na lewym uchu ma trzy kolczyki. Ferę wyjątkową dumą napawają jej długie, dobrze umięśnione łapy uzbrojone w czarne pazury. Sierść jest krótka, ma kolor biały z czarnymi i szarymi pasiastymi wzorami. Długi ogon kończy czarny pędzel. Podsumowując: Fera jest względnie ładna, dopóki się nie uśmiechnie.

Porusza się w sposób dostojny, lekkim krokiem, dostosowując do rytmu chodu każdą część ciała. Zawsze dumnie unosi głowę i zamiata lekko ogonem.
Zainteresowania: Czym może interesować się krwiopijca? Głównymi zajęciami Fery jest testowanie własnych możliwości, czy to przez wspinaczkę, pływanie lub samo polowanie, które zawsze napawa ją podnieceniem. Można powiedzieć, że poluje dla „sportu”, przy okazji uzupełniając spiżarnie stada. Poza tym lubi poezję i wszelkie opowieści. Trudno ukryć zdziwienie, gdy nagle ta krwiopijcza bestia siada jak dziecko oczekując ładnej bajki.

Stanowisko: Dowódca Polowań  
Zawody
  • Champion:
  • Złoto:
  • Srebro:
  • Brąz:
Song Theme: Carrior Flowers - Chelsea Wolfe
Historia: [LINK]

Nick na howrse: NyanCat^._.^~