wtorek, 18 sierpnia 2015

Od Fery (CD Ronana) - Chwila słabości

        Fera skoczyła ku basiorowi. Wykonał unik i sięgnął szczękami ku jej karkowi. Dziewczyna wykręciła się w miejscu chlastając pazurami powietrze. Nie natrafiły na żaden opór. Zaraz ku waderze sięgnęła jedna z ptasich łap. Z podobnym skutkiem. Hybrydy walczyły ze sobą. Długo. Nieznośnie długo. Fera zaczęła czuć nieznane sobie uczucie...
  Zmęczenie.
  Z Lynch'em nie było lepiej. Byli siebie warci. Zdecydowanie. Waderze emocje mieszały się w głowie. Z jednej strony czuła wszechogarniającą, czystą wściekłość, z drugiej...zadowolenie. Tyle czekała na taką walkę. Nikt nigdy nie stawił jej oporu tak długo. Nikt nigdy nie zdołał jej tak poważnie okaleczyć...
  I nikt nigdy jej nie zmęczył.
  W końcu Fera po raz pierwszy w życiu miała dość. Chciała zakończyć ten pojedynek. Odejść i odpocząć. Napić się chociaż odrobiny krwi, by odzyskać trochę energii. Jeśli tego nie zrobi, regeneracja ją wykończy, wyssie wszystkie siły życiowe, by zagoić durne, nic nie warte rany. Tak, był to dar, ale i miejscami przekleństwo. Wadera w chwili przerwy zmierzyła samca morderczym wzrokiem. Lodowato błękitne oczy, spaskudzone futro, łapy skąpane we krwi...
  I wtedy ją oświeciło. Skoro sam ją zapraszał...to czemu nie? Po co dobierać się do tętnicy jego siostrzyczki...gdy sam nadstawiał swoją.
  Kruk skoczył ku niej. Fera uśmiechnęła się diabolicznie. Ostatnimi siłami przyjęła na siebie atak, omijając jedynie dotkliwszych obrażeń. Dała mu się do siebie zbliżyć. Lynch zwietrzył podstęp dopiero w ostatniej chwili. Zdążył pochylić się, by osłonić gardło i rozwarte szczęki Fery zacisnęły się na jego karku, mijając cel. Dziewczyna nie zamierzała marudzić. Podczas gdy samiec szarpał się, ona wypijała z niego tyle krwi ile tylko mogła. W końcu Lynch desperacko wyrwał jej odstając z szyi kawał mięsa. Samica zaskoczona nagłym bólem puściła i odskoczyła. Nastała cisza.
  Basior wypluł z obrzydzeniem fragment ciała Strzygi. Nagle ugięły się pod nim łapy. Utrata takiej ilości krwi w końcu go wyczerpała. Fera czuła, że o mały włos, a również leżałaby nieprzytomna na trawie, gdyby nie czarna krew samca. Łapy jej się trzęsły, oddech miała płytki, a z dziury w szyi lała się posoka. To go nie zabije. Wadera była tego pewna. Karaluchy trudno wytępić, pomyślała, cytując słowa Lynch'a. Podeszła do niego chwiejnym krokiem, po drodze podnosząc delikatnie zębami swoją wstążkę, ubabraną teraz czarną i czerwoną krwią. Rzuciła ją Lynch'owi przed nos.
  - Możesz...ją sobie...zatrzymać - wystękała. Trudno dobierać słowa z uszkodzoną tchawicą.
  Z rosnącą ekscytacją zbierała się do dobicia basiora. Tyle o to walczyła i w końcu się tego zaskrońca pozbędzie. To była jej najwspanialsza walka w całym życiu. Wygrana walka...
  Ale...nie zrobiła tego. Nie mogła. Z tylko sobie znanych, cholernie dla niej oczywistych powodów. Wahała się. W końcu przerwał jej rozdzierający krzyk Seanit:
  - RONAN!
  Więc tak masz na imię...
  Szara wadera mimo nie najlepszej kondycji po przeżytym uderzeniu w głowę podbiegła do nieprzytomnego brata. Nie widziała całej walki, ale widok pochylającej się nad zakrwawionym Ronanem poharatanej Fery wszystko jej wyjaśnił. Warczała na Strzygę z czystą furią. Decyzja zapadła. Zaskroniec musi przeżyć. A czarno-białej waderze w pewnej, zapomnianej części mrocznego serca to odpowiadało.
  Odwróciła się bez słowa i pokuśtykała w stronę ściany lasu. Teraz już nic nie będzie dla niej takie samo.
  - Hej! - usłyszała z tyłu wściekły głos Seanit. - Gdzie idziesz?!
  - Jak najdalej od was - odparła nawet nie odwracając głowy. Nie miała siły na żadną ambitniejszą odpowiedź. Chciała tylko odpocząć i odejść. Żyć jak przed tym cholernym polowaniem.
  Cieszyła ją myśl, że Ronan był nieprzytomny. Nie widział tego. Nikt nie miał prawa widzieć tego momentu słabości. Fera przed końcem dnia dotarła do krańca lasu. Padła jak kłoda na suchą ziemię pod jednym z drzew. Zamknęła ślepia z ulgą poddając się działaniu regeneracji. Taaaak. Całe szczęście tego nie widział...i nie wiedział.
  Z tymi myślami zasnęła.
  Myliła się jednak. Basior był przytomny. Poddał się i odpłynął myślami w błogą nieświadomość dopiero gdy Fera zniknęła między drzewami. Widział wszystko, zanim Seanit się obudziła. Tylko on wiedział o tej chwili słabości Strzygi. Sekret, którym może się posłużyć przeciwko niej.
  Ale czy to zrobi? To raczej nie ulega żadnej wątpliwości.
  Czerwona wstążka leżała w trawie, skąpana w dwubarwnej krwi, błyszczącej w promieniach zachodzącego słońca. Jedyny świadek krwawego starcia.

~*~*~

       Czarne ptaszysko obserwowało z gałęzi zbiegowisko poniżej. Stadko kruków niepewnie obsiadło nieruchome, czarno-białe ciało. Ptak zleciał na dół, ciekawy co też tak odstrasza jego pobratymców od uczty jakiej w życiu nie widzieli. Nieruchoma, wielka kupa mięsa. Czego oni się boją? Samiec zakrakał, jakby wyśmiewał niepewność towarzyszy. Nie chcą, to trudno! Więcej dla niego! Wskoczył na szyję samicy, obok wpół zagojonej szerokiej rany. Z radością dziobnął w nią i wyszarpał mały kawałeczek mięsiwa...
  Zębate szczęki zatrzasnęły się na nim z dźwiękiem towarzyszącym przeważnie trzaskaniu wiekiem skrzyni. Pozostałe ptaki momentalnie poderwały się do lotu. Dla zuchwałego głupca było już za późno. Fera z uwielbieniem przyjęła podstawiony pod nos worek płynów i trzymając go między łapami łapczywie wypiła z niego ostatniej krople krwi. Westchnęła z rozkoszą i odrzuciła nieruchome ciałko. Nie było to śniadanie jakiego by sobie życzyła, ale wystarczyło na zrekompensowanie części sił wydartych przez całonocną regenerację.
  Kruki zaczęły krakać oburzone. To one miały tu ucztować! Wadera poderwała łeb do góry.
  - JESZCZE NIE UMARŁAM! - ryknęła, tak, że wszystkie zamilkły, a po chwili zerwały się jeden za drugim do lotu.
  - Na twoim miejscu nie cieszyłbym się tak.
  Fera obróciła głowę w stronę lasu. Wydawało jej się, że słyszała czyjś głos...
  - Wyglądasz jak siedem nieszczęść - głos odezwał się ponownie.
  - Brzydzisz się krwi? Ciesz się, że nie widziałeś mnie wczoraj - Strzyga wertowała wzrokiem każdy krzak. - Wyjdź z tych chaszczy, bo po ciebie pójdę, cwaniaczku.
  Po jakiejś minucie spomiędzy liści wyszła nieznajoma waderze hybryda. Był to mały, biało-brązowy samiec z pręgowanym ogonem. Gdyby nie dorosły głos, dziewczyna uznałaby go za szczeniaka.
  - Nie wypadałoby zająć się tymi ranami? - samiec zadał pytanie retoryczne.
  - No proszę. Szczurek będzie mnie pouczał? - odparowała Fera. - W sumie...całkiem miło, że wpadłeś na ŚNIADANIE...
  - Dobre sobie. Widziałem, jak szybko dorwałaś tego kruka. Nie licz na deser.
  - Deser? Tamten ptaszek to była zaledwie przystawka, a ty już mi deser proponujesz?
  - Eh, trzeba było się nie wciągać w tą dyskusję - Szczurek powiedział to bardziej do siebie, niż wadery. Ta miała całkiem niezły ubaw. Pierwszy raz w życiu widziała tak dziwaczną hybrydę (jakby nigdy nie patrzyła w lustro). - Do widzenia.
  Samiec odmaszerował. Zaskoczona Fera zerwała się na nogi i ruszyła za nim...i nie, nie po to by zatopić kły w jego ciele.
  - Gdzie idziesz? - zapytała.
  - Gdzie pieprz rośnie.
  - Pytam poważnie.
  - Niech ci będzie - Szczurek najwyraźniej uznał, że i tak nie ma nic do stracenia. - Niedaleko stąd widziałem jakieś dziwne domki...wybudowane na gigantycznych drzewach. Nie wyglądało to na schronienia zwykłych wilków czy dzikich kotów. Ale nikogo tam nie było. Ruszyłem dalej, licząc, że napotkam gdzieś może inne hybrydy - bo zapewne tylko one dałyby radę tutaj mieszkać - i trafiłem na CIEBIE. Wnioskuję, że skoro śpisz pod tym drzewem, to raczej nie masz pojęcia o tamtym miejscu...
  Fera zadziałała błyskawicznie. Chwyciła Szczura za kark (delikatnie!) i zarzuciła sobie na grzbiet, po czym ruszyła z kopyta.
  - Prowadź! - poinstruowała towarzysza. - Tak dostaniemy się tam szybciej!
  Zaskoczony Szczurek w ostatniej chwili chwycił się grzywy samicy. Obijając się o jej grzbiet wydawał waderze komendy ,,w prawo", ,,w lewo", ,,skręcaj, cholera jasna!" i tym podobne. 
  - A tak w ogóle to jestem Fera! - przedstawiła się dziewczyna przekrzykując szumiący w uszach wiatr. - A ty?!
  - A-a-a-aver-kin! - odparł samiec odbijając się na dość niewygodnym grzbiecie Strzygi.
  - Ciekawe imię! - odpowiedziała skupiona na drodze Fera. - Daleko jeszcze?!


Averkin? W końcu zaczepiłam twojego szczurka ^^ Ronan, Seanit, możecie coś od siebie dodać. Prosiłabym tylko o zmierzanie do Przystani x3 I wybacz te dramaty *^*

10 komentarzy:

  1. Dramaty? Słuchaj ja ci je mogę wybaczyć, ale za Ronana już nie odpowiadam xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jezu, aż mi się zrobiło szkoda Fery *^* Czy wszystkie moje pomysły sprowadzają się do dręczenia psychicznie moich postaci?

      Usuń
    2. Cóż... To zależy, czy te pomysły moją też coś wspólnego z moimi postaciami xp

      ~Dręczycielka się odezwała

      Usuń
    3. Wiesz, chyba niestety masz trochę racji. Marv też ma nieźle przesrane z Blue...ale Blue nie robi tego specjalnie. Nie to co Ronuś :P

      Usuń
  2. Ronan też nie robi tego specjalnie. On po prostu taki już jest xp
    A Blue faktycznie niczego specjalnie nie robi... (Ale jak chcesz to może zacząć) A tak w ogóle to trzeba napisać jakieś opka, w którym Blie i Marvel razem gadają. Nie daruję ci tego, nawet jeśli Marv będzie mieć potem doła *^*

    `Odezwała się, sadystka jedna -.-

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zajmę się tym. Ale jak to ma dokładnie wyglądać? Blue chce pogadać z Marvelem czy Marvie z Blue? Bardziej możliwa jest chyba ta pierwsza wersja

      Usuń
    2. W sumie to nie wiem. Myślę, że najlepszym rozwiązaniem jest stare, dobre "przypadkowe" spotkanie. Co o tym sądzisz? ^^"

      Usuń
    3. Masz rację. Postaram się to opo napisać jak najszybciej

      Usuń
    4. Kurde, czemu omawiamy sprawy związane z WP, w komentarzach pod opkiem Fery? XD

      Usuń
    5. Tak wygodniej XD Ale racja, lepiej skończmy bo za takie rzeczy powinnam usuwać komentarze ;P

      Usuń