sobota, 30 maja 2015

Historia Maury

        Nie lubię opowiadać o sobie. Nie mam takiego zwyczaju, zwłaszcza, że od dłuższego czasu staram się zapomnieć o przeszłości. Jednak mogę zrobić ten jeden, jedyny wyjątek.
Historia, jaka wam zaraz opowiem jest smutna, pełna bólu i strachu. Możecie tego nie czuć, gdyż nie byliście jej świadkiem. Jednak ja, kiedy przypominam sobie o przeszłości nie czuję się najlepiej.

Urodziłam się w odległej krainie, na północy. Miałam dwójkę rodziców, ale niestety byłam jedynaczką. Z początku wydawało mi się, że moje dzieciństwo jest normalne. Ha! Jasneee…
Moi rodzice na początku opiekowali się mną i wychowywali jak należy. Jednak mijały dnie i noce, a moi opiekunowie byli coraz dziwniejsi. Nasze dawne zabawy, zaczęły przemieniać się w ostre ćwiczenia. Historie, jakie opowiadali mi na dobranoc, stawały się krwawymi i przerażającymi opowieściami. Wszystko co otrzymałam od nich kiedyś, zaczęło się zmieniać. Gry na treningi, miłość na strach, nasze długie rozmowy ograniczały się do krótkich słów, a kołysanki zmieniły się w piosenki skazańców.
A później zamknięto mnie w klatce. Nie mówię tutaj dosłownie, o pomieszczeniu, ale o metaforycznej „klatce”. Po prostu znalazłam się w sytuacji bez wyjścia. W malutkim więzieniu, do którego moi rodzice trzymali klucz. Jednak oni nie chcieli mnie wypuścić. A więc co takiego robili?
Szkolili mnie. Trenowali. Zmienili w okrutnego zabójcę, jakim później faktycznie byłam. Żyłam w odosobnieniu. Z nikim nie rozmawiałam, jadłam raz na kilka dni i ciągle trenowałam. Kazano mi ćwiczyć i wbijano do głowi jakieś dziwne zasady. Moja matka co wieczór odwiedzała mnie i śpiewała piosenkę. Była to kołysanka, ale inna od tych, które nuci się małym szczeniakom. Tamta piosenka była pełna okrucieństw, krwi i przemocy, o jakiej się wam nie śniło. Przez długi czas starałam się jej nie słuchać. Robiłam co w mojej mocy, aby ignorować tą cholerną kołysankę. Jednak w końcu ono mnie dopadło. Szaleństwo. Chwyciło mnie w swoje mroczne, lepkie, obrzydliwe macki i za nic nie chciało puścić. A ja byłam zbyt zmęczona, aby walczyć.
Wychowywana przez psychopatów, zmuszana do ciągłych ćwiczeń i mamiona kołysanką o śmierci i cierpieniu. Taka właśnie byłam ja, kiedy miałam zaledwie rok. Możecie się więc domyślić, że nie wyrosłam na zdrowo myślącą dziewczynę.
A kilka miesięcy później w okolicznych watahach zaczęto opowiadać pewną historię. Mówiono o pewnej młodej samicy, hybrydzie, która zaczęła zabijać wilki. Nikt nigdy mnie nie widział, nikt ze mną nie rozmawiał i nikt nie wiedział jak naprawdę miałam na imię. Nadano mi jednak przydomek Lullaby (czyt. lalabaj- ang. kołysanka).
Jesteście ciekawi skąd wzięło się to przezwisko?
Zawsze, kiedy owa hybryda upatrzyła sobie ofiarę, kiedy miała zabić nieszczęśnika, nuciła piosenkę. Nie była to byle jaka piosenka. Śpiewała zawsze ten sam utwór, jedyny jaki znała. Była to powolna, spokojna kołysanka. Ale nie taka, jaką śpiewa się szczeniakom na dobranoc. Nie, ta kołysanka była inna. Utwór, jaki nuciła owa Lullaby mówił o cierpieniu, krwi i okrucieństwach, o jakich się wam nie śniło.
Tak właśnie żyłam. Trenowałam, bo tak kazali mi rodzice. Śpiewałam tę kołysankę, bo nie znałam innej melodii. Zabijałam dla moich opiekunów, których tak nienawidziłam. Wszystko dlatego, bo tak mnie uczono. Wpojono mi zasady, wytłumaczono pewne reguły. Omamiono umysł, odebrano zdrowy rozsądek. Żyłam, mordując innych. Zabijałam z zimna krwią, nie myśląc, jak ta osoba się czuje. Czy ma rodzinę? A może partnera? Ile wilków będzie opłakiwać jej stratę? A kiedy podchodziłam do ofiary, zawsze śpiewałam tą samą piosenkę.
“…and every time I cry asleep
I pray to never wake up.
And every time I fall asleep
I dream to never wake up…”
Jednak tamtej nocy wszystko się zmieniło. Jeszcze na samym początku, zanim wyruszyłam nie czułam niczego dziwnego. Ale później?
Podkradałam się do ofiary. Była wtedy noc, ciemna jak sama śmierć, a księżyc przysłoniły szare chmury. Cel, jaki wybrali moi opiekunowie był młodym wilkiem, trochę starszym ode mnie. Nie obchodziło mnie to ani trochę. Zwyczajnie podeszłam do niego cicho, nucąc tą samą kołysankę.
„… and I say la la la la…”
Nie, tamta była inna. Piosenka, którą zaśpiewałam nie była straszna, tylko... spokojna? Kojąca? Dobra? Nie wiem skąd ona się pojawiła, przecież nie znałam żadnej innej melodii! Starałam się jednak o tym nie myśleć i robić swoje. Podeszłam do wilka i… zobaczyłam perę pomarańczowych oczu. Wilk nie spał! Był przytomny, a mimo to nie chciał uciec! A przecież powinien, prawda?
-Kim jesteś?- usłyszałam pytanie.
Zatkało mnie. Ktoś się do mnie odezwał. Po raz pierwszy była to inna osoba, niż moi „opiekunowie”. Ktoś mnie widział. Wilk zobaczył mnie i nie krzyknął, nie uciekał, nie błagał mnie o darowanie życia.
Ktoś się do mnie odezwał.
-Masz śliczny głos.- usłyszałam ponownie.
-J-j-ja?- było to jedyne, co potrafiłam z siebie wykrztusić.
-Jak masz na imię?
To pytanie zupełnie zbiło mnie z tropu. Zaczęłam się cofać. Nie wiedziałam co powinnam zrobić w takiej sytuacji.
-N-nie! Zostaw mnie w spokoju!- krzyknęłam przerażona.
Ja miałam go zabić? Ale dlaczego? Co on takiego zrobił?- po raz pierwszy zaczęłam o tym myśleć. Dlaczego słuchałam rozkazów tamtych psychopatów? Dlaczego jeszcze się im nie postawiłam? Co takiego do tej pory robiłam?
-Dlaczego? Co się stało?
-UCIEKAJ!!!- krzyknęłam.
Za późno. Coś mignęło koło mnie. Spory kształt, jaśniejący wśród nocy. Wilczyca rzuciła się na młodego basiora. Nawet nie słyszałam jego krzyku. Wgryzła się w jego gardło, a jego krew trysnęła na mój pysk. Moja matka zabiła tego basiora. A wszystko dlatego, że ja nie zrobiłam tego wcześniej. Ale przecież nie mogłam tego zrobić. On się do mnie odezwał. Pierwszy raz w życiu.
Ktoś się do mnie odezwał. A teraz nie żyje!
-Idiotka!- syknęła matka. Nic nie powiedziałam.
-Miałaś go zabić! KAZALIŚMY CI!!!- usłyszałam po raz kolejny. Jednak nadal nie odpowiadałam. Moje myśli tłoczyły się w głowie. A wszystkie dotyczyły tego basiora.
Ktoś się do mnie odezwał, ktoś się do mnie odezwał, ktoś się do mnie odezwał. A teraz nie żyje.
Spojrzałam na martwego samca. A potem na moją opiekunkę. A tą porąbaną psychopatkę. Na tą cholerną sukę.
-Pieprzcie się wszyscy.- warknęłam.
Moja matka nawet nie zdążyła zrobić uniku. Zabiłam ją szybko, ale bardzo boleśnie. A później uciekłam jak najdalej stąd. Z nikim nie rozmawiałam, omijałam watahy, stada, najmniejsze sfory. Wędrowałam samotnie, szukając swojego miejsca, ale nie potrafiłam go znaleźć. W końcu moje łapy przeprowadziły mnie przez ogromne góry. Błąkałam się tam samotnie. Tylko ja i piosenka, która ciągle chodziła mi po głowie. Ale nie była to kołysanka, którą śpiewała mi ta psychopatka. Nuciłam swoją własną piosenkę. Tą samą, która wpadła mi do głowy, gdy zobaczyłam tamtego wilka. Ta sama, którą śpiewałam, kiedy on się do mnie odezwał.
„… and I say la la la la…”

A później? Cóż, potem na swej drodze napotkałam pewną hybrydę.

Od Tibu (CD Visphoty) - Dzieci gryza

        Dzień już od rana zapowiadał się fatalnie a kiedy myślałem ,że już nie może być gorzej pojawiły się te małe potwory.
Oblegały mnie ze wszystkich stron ,dwanaście małych bestii.Kiedy udało mi się odepchnąć jedną czy dwie wszystkie pozostałe wskakiwały mi na grzbiet i usiłowały przewrócić.
-Nie jestem rybą !-zawarczałem machnięciem ogona roztrącając na bok atakujące mnie potwory
Odpowiedział mi jedynie wybuch bezdusznego śmiechu wydobywającego się jednocześnie z dwunastu małych gardeł.Przeciwnicy wyszczerzyli zęby i ze zjeżonym futrem skoczyli w moim kierunku.
Tym razem udało mi się mnie przewrócić.Zanim się zorientowałem leżałem już przyciśnięty do ziemi wciągałem nosem błoto.Jeden z wrogów stanął przede mną i przekrzywiając głowę zbliżył się do mojego pyska.Jego futerko pokrywała warstw brudu i błota a w słodkim wyrazie pyzatej mordki dało się odczytać wyraźne okrucieństwo i chęć mordu.Jak już się pewnie domyśleliście te diabelskie istoty które wam opisuję były...dziećmi.A pomyśleć że wydawały się takie milutkie.
-NIE JESTEM RYBĄ!-wrzasnąłem po raz kolejny i szarpnąłem się pod ciężarem przygniatających mnie szczeniąt.
-A to ciekaffe-wysepleniła bestyjka żująca jedną z moich łap-smakujess sszupełnie jak liiba.
Co prawda ukąszenia nie były bolesne jednak patrzyłem na stado dobierających się do mnie dzieci z rosnącym niepokojem.Już niemal mogłem sobie wyobrazić jak ginę zacimumkany na śmierć przez ich częściowo bezzębne wargi.Co prawda wyobrażałem sobie ,że umrę w jakiś bardziej heroiczny sposób.Na samą myśl robiło mi się niedobrze.Potem poczułem jak małe puchate łapki dobierają się do mojej szyi ,niebezpiecznie blisko skrzeli.Zmotywowany realnym zagrożeniem zerwałem się z ziemi zrzucając większość napastników ,jedynie jeden potworek wciąż uparcie trzymał się na moim grzbiecie chichocząc złowieszczo i plując przy tym na wszystkie strony.Podskoczyłem parę razy ale mimo tego wilczek wciąż nie spadał.
-IHA!-zakrzyknął podskakując na moim karku
Warknąłem głośno kiedy pociągnął mnie za grzywę i zacząłem podskakiwać kłapiąc zębami i wijąc się jak opętany.Z dołu dobiegły mnie chichoty ,widocznie ten szaleńczy pląs wydawał się małym bestyjką nad wyraz zabawny.Śmiały by się pewnie jeszcze dłużej ale chorą zabawę przerwał głos.
-Dzieci!
Dopiero po chwili udało mi się dostrzec właścicielkę tego głosu.Starsza wilczyca ,może matka lub babka małych diablątek przywołała je do siebie.Jeden ze szczeniaków pokazał mi język.Miałem właśnie powiedzieć jej ,ze nie powinna wypuszczać bachorów z domu bez tabliczki ,,dzieci gryzą'' jednak udało mi się wyksztusić tylko coś w stylu:
-Ma pani urocze wnuki.
Wilczyca zmierzyła mnie wściekłym wzrokiem. W tej chwili zrozumiałem jak wielki popełniłem błąd...Wadera choć wyglądała jak stara wiedźma bez wątpienia nie lubiła jak się jej to wypomina.Wymamrotała coś co zabrzmiało jakby rzucała urok.Słyszałem ,że na tych terenach żyją wilki władające magią ale nigdy nie spodziewałem się ,ze to coś więcej niż legendy.Znad łąki uniosła się chmara czarnych ptaków...wściekłych czarnych ptaków.
Po jakichś trzech godzinach biegu teren stał się jakby znajomy.Wielokrotnie chciałem się zatrzymać jednak gdy tylko zwalniałem do moich uszu docierał wściekły świergot goniącej mnie chmary.Wysoki piskliwy dźwięk wwiercał się do czaszki i po jakimś czasie nie słyszałem już nic poza tym ohydnym ćwierkaniem.Powoli zaczynałem tracić ostrość widzenia.Kiedy na mojej drodze pojawiła się przeszkoda dostrzegłem ją zbyt póżno by się zatrzymać.Potknąłem się i zaryłem głowa w trawę.
-Jesteś ślepy?-spytała istota na która wpadłem
Była dość mała , miała duże uszy i mnóstwo cętek na futrze (nie pamiętam żebym coś brał ale wydawało się ,że świeciły).Jej głos był nawet przyjemny.Wydawała mi się w dziwny sposób znajoma...
-Ładny ogon -odpowiedziałem nieprzytomnie wpatrują się w ciągnącą się po ziemi kitę którą zauważyłem dopiero w tamtej chwili
Moja rozmówczyni prychnęła jednak po chwili odezwała się ponownie
-Co to za dźwięk?
Wtedy ja również do usłyszałem.Skrzek i furkot dziesiątek lub nawet setek małych skrzydełek.Zerwałem się na nogi.
-Całe stado niczego dobrego-odpowiedziałem
Oczy wadery rozszerzyły się ze zdziwienia kiedy nad drzewami ukazały się pierwsze ptaki.Zamarła w miejscu jakby zupełnie nie świadoma nadchodzącego zagrożenia.Popchnąłem ją w kierunku oddalonego o jakieś sto metrów jeziora.
-Uciekamy!-wrzasnąłem i rzuciłem się do biegu
Wadera pędziła tuż obok mnie śmiejąc się głośno.Po chwili znaleźliśmy się w wodzie.Jej długi ogon zafalował szarpnięty prądem.Potem niebo nad jeziorem zrobiło się zupełnie czarne.I wiecie co?
Te cętki na ciele wadery naprawdę świeciły.
Potem ptaki zaczęły spadać jeden po drugim do wody.Kiedy trąciłem jednego nosem okazał się martwy.Czyby skończyło im się paliwo?
Obca wadera już kierowała się ku powierzchni


Vista?

wtorek, 26 maja 2015

Od Kotonaru do Innej - Małe Wyjśnienie

        Tym razem to Kotonaru parsknął śmiechem, nie tak głośny i nieopanowanym jak Inna parę minut temu, jednak i tak wadera spojrzała na niego jakby faktycznie brakowało mu którejś klepki. Samiec spojrzał na nią z lekko rozbawionym pyskiem, jednak jego oczy pozostały zimne i niewzruszone.
- Pytanie powinno brzmieć, „co jest ze mną tak jak powinno być?” – stwierdził ponurym głosem, nie pasującym nieco do jego wyrazu pyska – Byłoby mniej do wymieniania. – samiec podniósł wzrok ze ściany, w którą go wbił i przeniósł go na oczy samicy.
Wpatrzył się w nie przez chwilę, a uśmiech pojawił się na jego twarzy. Tak, to były dokładnie oczy Suianei – kształ, kolor, ten żywy płomień w ich głębi.
- Na co się tak patrzysz? – zapytała samica odwracając wzrok.
- Nawet nie wiesz jak bardzo przypominasz mi miłość mojego życia, mój cały sens istnienia. – pokręcił głową, jednak cień uśmiechu nie znikał mu z ust.
Dopiero po tym spotkanbiu z lubą był w stanie odsunąć na bok to co złe i przejżeć na oczy oraz dostrzeć piękno ukryte głęboko w tej waderze, piękno które przypominało mu o tym co w życiu przeżył, co go zmieniło i to na czym mu zależało . To była jego Suianei, w innym, orginalnym wydaniu, ale tak bardzo mu przypominała lwicę, że momentami aż serce biło mu mocniej na jej widok, na niektóre gesty, które czyniła.
- A... Jak to ja? – zapytała zbita z tropu, kompletnie nie spodziewając się takiej odpowiedzi.
- Też mi się to wydaje niedożeczne. – samiec przeciągnął się (zachaczając ogonem o ścianę i wybijając z niej kilka sporych drzazg) – Sorka. – mruknął kładąc się na brzuchu i zajmując prawie całą dostępną powierzchnię.
- Spoko...
Samiec westchnął, tak nigdzie nie dojdą - samica nie wie o co kompletnie chodzi, uważa go pewnie za kopniętego psychicznie wariata, a on w takim jej stanie rzeczy nie był zdolny dojść z nią do porozumienia.
- Usiądź sobie, bo to kawałek ładnej historii. – powiedział przesuwając się ile mógł do ściany, że zrobić jej miejsce.
Samica z nieprzytopnym wyrazem pyska usiadła powoli, patrząc się na niego uważnie, jakby była w jednym pokoju z seryjnym mordercą.
Naru opowiedział jej wszystko, od początku do końca. Skąd miał bordowy kosmyk, jak dołączył do wojska, kim się stał, jak jego losy się dalej potoczyły, rozwinął temat Suianei, ich życia w górach, jej tragicznej śmierci, kończąc opowieść o zajściu przy urwisku i swojej decyzji o powrocie. Normalnie nie powiedziałby tego byle komu, jednak jej wiedział, że mógł zaufać. Jedno spojrzenie jej oczu, a – mimo tego, że w ogóle jej nie znał – skoczyłby za nią z urwiska. Wadera miała nad nim władzę, o której nie miała nawet bladego pojęcia.
„I lepiej, żeby jak najdłużej o tym nie wiedziała”, stwierdził w myślach samiec, choć wiedział, że prędzej czy później wilczyca dojdzie do tego wniosku.

Gdy zakończył opowieść wpatrzył się w dziewczynę, która słuchała uważnie jego historii pochłaniając każde jej słowo. Samiec jednak nie mógł przewidzieć jej następnej reakcji, wątpił żeby wyśmiała go teraz i uznała za psychola, ale nie mógł też tego wykluczyć kompletnie. Siedział i cierpliwie oczekiwał na jej kolejne słowa...

Inna?

,,Zawsze wierzyłam w piekło: to istnienia nieba nigdy nie byłam pewna"

Imię: Maura
Płeć: samica
Wiek: 4 lata
Typ Hybrydy: Ojciec zawsze powtarzał jej, gdy była mała, że Maura jest potomkinią starożytnych „wilków-kruków”. Chociaż ona sama ma mgliste pojęcie o swoich przodkach i tym całym gównianym „drzewie genealogicznym”. O tym kim sama może być naprawdę.
Co daje Ci bycie Hybrydą?:
-Jest bardzo szybka i silna, chociaż podczas walki bardziej polega na swej zwinności.
-Potrafi poruszać się i skradać niemalże bezszelestnie.
-Świetnie się wspina. Nieważne, czy jest to góra, strome zbocze, czy ogromne drzewo- Maura po prostu wdrapuje się na każdą gałąź i potrafi siedzieć na niej godzinami.
Partner: Nie ma nic przeciwko, ale raczej ciężko ją znieść. Poza tym, Maura nie wyobraża sobie samej siebie w poważnym i dojrzałym związku.
Rodzina: Nic ją nie obchodzą. Jedyna rzecz, jaka łączy ją z rodziną to te cholerne więzy krwi.
Charakter: Maura jest stu-procentową chłopczycą, temu nie da się zaprzeczyć. Nigdy nie była „dziewczęcą dziewczyną” zarówno z wyglądu, jak i z charakteru. Wilki zawsze się z niej śmiały i rozpowiadały, że celowo upodabnia się do chłopaka, ale ona po prostu ma taki styl bycia. Najprawdopodobniej jest jedną z najbardziej samodzielnych, niezależnych i buntowniczych osób, jakie kiedykolwiek poznasz. Lubi mieć własne zdanie, często odmienne od reszty i zawsze się go trzyma. Ma swoje poglądy i ciężko przekonać ją do zmiany racji… No, chyba że będziesz bardzo zawzięty. Maura lubi przyjmować, a tym bardziej rzucać innym wyzwania prosto w twarz. Nie boi się porażki, zwłaszcza jeśli przegrywa w wielkim stylu. Uwielbia biegać po nienormalnych miejscach, rzucać kąśliwe uwagi i śpiewać przeróżne piosenki. Nie lubi znajdować się w centrum uwagi, ani pośród tłumów. Coraz częściej miewa ochotę na samotne wędrówki i spacery. Jednak nie jest osobą aspołeczną! Nie gardzi niewielkim towarzystwem, ale nie lubi szukać przyjaciół na siłę.
Jest osobą tolerancją i wyrozumiałą. Woli spędzać czas z dziwnymi i ekscentrycznymi hybrydami niż jakimiś tępymi, protekcjonalnymi i zapatrzonymi w siebie narcyzami.
Na koniec warto dodać, że Maura jest świetną aktorką. Potrafi dostosowywać się do sytuacji, grać i kłamać w żywe oczy. Nie lubi tego robić, ale jeśli wymaga tego sytuacja, jest w stanie udawać niewiniątko. Jeśli kogoś nie lubi, będzie zachowywać się przy tej osobie powściągliwie i w miarę przyzwoicie. Ale jeśli uzna cię za przyjaciela, będzie się z tobą sprzeczać, żartować i zarzucać przy tobie kąśliwe uwagi. Na ogół jeśli Maura mówi, że kogoś nie lubi, znaczy że ma tą osobę za przyjaciela. A jeśli mówi, że kogoś nienawidzi to… no, domyślcie się sami co może wtedy czuć.
Dodatkowy opis: Maura jest wysoką hybrydą, a to wszystko dzięki długim nogom. Nie ma jednak „proporcjonalnej budowy”. Jej uszy są zdecydowanie za długie. W dodatku jej czarne pazury bardziej przypominają szpony kruka, niż jakiegoś wilka. Charakterystyczną rzeczą są jej śliczne, pomarańczowe oczy, o głębokim spojrzeniu, które z niewiadomych zmieniają kolor. Jeśli Maura jest na ciebie naprawdę, naprawdę wkurzona, jej oczy robią się krwisto czerwone, natomiast jeśli jest smutna, przybierają barwę nocnego nieba.
Zainteresowania: Hybryda uwielbia noc. Nie mówię tutaj tylko i wyłącznie o oglądaniu księżyca w pełni, czy też przyglądaniu się gwiazdozbiorom. Oczywiście, te czynności również kocha, ale jeszcze bardziej kocha samą noc. Lubi ciemność i zawsze czuje się w niej pewniej. Maura lubi również wspinać się na rozłożyste drzewa i przesiadywać na gałęziach. To właśnie na nich najczęściej sypia. W wolnym czasie samica często nuci i śpiewa różne piosenki. Są one różne: raz smutne, raz straszne, a raz wesołe- wszystko zależy od tego w jakim jest nastroju.
Poza tym, Maura ma jeszcze jedno, dość nietypowe hobby. Lubi wróżby, przepowiednie i historie o duchach. Często sama opowiada różne przerażające historie o mordercach, zjawach i klątwach.
Stanowisko: Szpieg
Zawody:
  •  Champion:
  •  Złoto:
  •  Srebro:
  •  Brąz:
Song Theme: Blue Foudation - Eyes on Fire
Historia: [LINK]
Nick: Annabeth

środa, 20 maja 2015

Od Innej (CD Slave) - ,,Nie wiesz z kim zadzierasz"

        To co zrobiłam po pytaniu wadery było zdecydowanie sprzeczne z moim charakterem i chyba nie było to zbytnio kontrolowane...
  Wybuchnęłam kpiącym śmiechem.
  Wszyscy (zwłaszcza Naru) spojrzeli na mnie zaskoczeni. Mnie samą zdziwiła własna reakcja, ale to przecież było zupełnie niedorzeczne! Mam jej mówić co tutaj robię? Tłumaczyć się? I jeszcze ta nuta rozkazu...Nie, to wszystko było ponad moją wytrzymałość.
  - Co MY tu robimy? - wysapałam między spazmami śmiechu.
  Nie mogłam się uspokoić. Moją rozmówczyni zaczęło to wyraźnie irytować. Kotonaru cały czas patrzył na nią groźnie. tak samo jak Xin. Byli gotowi na odparcie potencjalnego ataku...na mnie. Tak, to dopiero dziwne. Ktoś mógłby się rzucić w MOJEJ obronie? Kto by pomyślał...
  W końcu Naru nie wytrzymał i szturchnął mnie w bark. Przestałam się śmiać, dalej jednak na moim pysku kwitł złośliwy uśmiech.
  - Wybaczcie, Naru, Xin, nie wiem co we mnie wstąpiło - powiedziałam i podeszłam do wadery. Blisko. - Mimo faktu, iż mnie wyraźnie uraziłaś, odpowiem na twoje pytanie. Otóż tak się składa, że tutaj MIESZKAMY. Ja od prawie dwóch lat. To nasz dom. To WY jesteście tu "gośćmi", więc daruj sobie dyktowanie mi warunków. Nie mam z czego się tobie tłumaczyć. Nie mam też zamiaru przeciągać tej nieprzyjemnej dla wszystkich rozmowy dłużej niż to konieczne - po ostatnim słowie z mojego pyska niechcący wymknął się płomień. Wyprostowałam się, przewyższając nieco wzrostem waderę. - Jeśli chcecie możecie zostać. Wszystkie domki, oprócz TEGO, są wolne. Róbcie co chcecie, tylko nie próbujcie mnie denerwować. Ciebie się to też dotyczy - rzuciłam ostrzegawcze spojrzenia Xinyuanowi.
  Wszyscy uznali to za zakończenie rozmowy i wyszli z jaskini. Kotonaru chciał wyjść na końcu, ale zanim przestąpił próg powstrzymałam go:
  - Ty zostajesz. Mamy do pogadania.
  Naru westchnął, usiadł przede mną i przygotował się mentalnie na kolejne baty. Nie doczekał się jednak oczekiwałam jedynie odpowiedzi na jedno dręczące mnie pytanie:
  - Co jest nie tak z tobą?
  Nie powiedziałam tego ani wrogo, ani impulsywnie. Widziałam, że coś jest z nim nie tak. Nagle stał się jakiś...weselszy?


Naru? Wybacz tą krótkość, ale mam wypraną wenę *^* Może ty mi ją nakręcisz?

niedziela, 10 maja 2015

Od Slave (CD Kotonaru)

        No więc, po tym jak Visphota odeszła, zostałam z Zielonym sama. Nie na długo. Przed nami pojawiła się biała wadera z kilkoma ogonami i jelenim porożem. Skoczyłam w jej kierunku, tym samym przewracając ją na ziemię. Czemu to zrobiłam? Sama nie wiem. Ciekawe... Znów zrobiłam coś, czego nie potrafię wytłumaczyć. Tak więc, pomijając większość jakże nieciekawych sytuacji mających miejsce później, przejdę już do momentu, kiedy zostaliśmy poproszeni o rozmowę, jak rozumne istoty. Podniosłam wzrok, aby przyjrzeć się moim rozmówcom i niedoszłym wrogom. Najbardziej w oczy rzuciła mi się wysoka wadera o zielono-żółtym futrze, a także wystającymi z pyska kłami i rogami wyrastającymi zza uszu o fioletowych oczach. No proszę, widać hybryda smoka oraz wilka czy tylko mi się wydawało? Oczywiście nie mogę pominąć wspaniałego "dyplomaty", który był podobnych rozmiarów, co wadera. Kolejny rogacz, lecz tym razem bardziej rzuca się to w oczy. Futro miał ciemnego koloru, a ogon... No cóż, powiedzmy, że jak u kościotrupa, tylko nie wiem jakiego. Po tych jego oczach w kolorze czerwieni... Można poznać, jakoby dużo w życiu przeszedł. Jeśli chodzi o wilka, z którym to walczyłam... Był dość... Długi. Strzelam, iż to hybryda wilka i węża, chociaż mogę się mylić. Nie zapominając o waderze w kolorze bieli z sporawym porożem na głowie. Spojrzałam za siebie, aby sprawdzić czy Harkir nadal tam jest - i był w owym miejscu. Powracając do pytania samicy pół-smoka... Skinęłam głową, w miarę widocznie. Pozostali chyba również zgodzili się na warunek. Następnie przeszliśmy do wyjaśnień. Oczywiście musiałam zacząć od wytłumaczenia mojego ataku, ale on nie miał podstaw ani sensu, więc szybko ten temat został odpuszczony, jednak raczej szybko nie zostanie mi to odpuszczone - zwłaszcza przez jednego. Potem musiałam wypowiadać się na temat tego, co ja i mój "towarzysz", tam robiliśmy. To również nie trwało zbyt długo, gdyż trafiliśmy tam przez przypadek. Tak właściwie... Ja się wyspowiadałam, teraz kolej na nich.
- Ja się już za nas wytłumaczyłam. Nadszedł moment, abyście wy powiedzieli, co to za miejsce i oczywiście co tutaj robicie. Mogłabym to wiedzieć? - zadałam pytanie z kamienną miną na pysku.

Tak więc? Kto się teraz spowiada?

wtorek, 5 maja 2015

Historia Tiburona

        Urodziłem się daleko stąd, w watasze której tereny rozciągały się nad brzegiem oceanu.Nigdy nie poznałem ojca a po matce pozostało mi jedynie mgliste wspomnienie,nie wiem nawet jak miała na imię choć podobno to ja jestem winien jej śmierci...
No dobra zacznijmy od początku ,może być trochę obrzydliwie więc jeśli coś jedliście to....No dobra zaczynamy.
Jakieś trzy lata temu na świat przyszedł młody wilczek.Co ciekawe już po urodzeniu mógł się pochwalić kompletem ostrych zębów (oraz rybim ogonem). Zachwyty i ogólna radość nie trwały jednak długo, (tak właściwie to wcale ich nie było) jakieś pół godziny okazało się że wilczek nie przybył sam. Urodziło się kolejne szczenie. Martwe. Zupełnie bez życia a nawet lekko już się rozkładające. Rodzina szybko skojarzyła fakty (to jest szczeniak numer jeden: ostre zęby szczeniak numer dwa martwy). Wniosek nasuwał się sam...
 Nie będę wam kadzić panie i panowie, już w pierwszym dniu życia zostałem oskarżony o morderstwo. Matka ponoć broniła mnie zaciekle upierając się przy tym że nie jestem niczemu winien. Niestety z dnia na dzień czuła się coraz gorzej. Medyk oczywiście upierał się przy durnej diagnozie ,że to niby osłabienie po porodzie. Dobre sobie! Ja wiedziałem swoje. Pamiętam to dobrze (nawet za dobrze jak na mój gust) każdej nocy gasła ,słabła coraz bardziej ,wiedziałem ,że umiera coś w mojej głowie podpowiadało ,że jej czas się kończy. Aż pewnego dnia wcale się nie obudziła. Była zimna jak góra lodowa a ja byłem przerażony. Potem do jaskini wpadli zaniepokojeni nieobecnością wilczycy sąsiedzi. Oczywiście sytuacja mówiła sama za siebie. Kolejna ofiara małego mordercy. Rodzina natychmiast się ode mnie odwróciła. Nikt, nawet rodzona siostra mojej matki ,nie chciał mnie przyjąć. Bali się? Może brzydzili? W każdym spojrzeniu dawało się odczytać słabo skrywany (albo i nawet nie skrywany) niesmak. W watasze nie działało nic na kształt sierocińca, alfa miał do wyboru dwie opcje:
a) zostawić bachora na pastwę losu
b) zmusić rodzinę do przyjęcia sieroty 
Widoczne miał jakiś niewyjaśniony przypływ dobroci  ponieważ zdecydował się na opcje drugą.
Tak więc rozpocząłem życie z niezmazywalną etykietką :młodociany kryminalista.
Pomijając to ,że byłem dość samotny żyło mi się całkiem nie źle. Ciotka ,początkowo wściekła na mnie za to że się urodziłem (tak też nie mam pojęcia czemu akurat na mnie ale kto kobiety zrozumie),po jakimś czasie mnie zaakceptowała.Nie miała dzieci ale ani myślała mówić do mnie ,,synu''.
 Nie miałem zbyt wielu znajomych , większość odstraszał mój groteskowy wygląd.Coraz bardziej byłem rekinem ,coraz mniej wilkiem.Dużo czasu spędzałem w wodzie i pod nią.Często przynosiłem do domu wyłowione z dna skarby do domu.Jedynie wtedy ciotka była ze mnie zadowolona (widać lubiła błyskotki).
Potem poznałem wilczyce.Piękną jak marzenie.Przypłynęła z odległych krain na ogromnym Statku. W przeciwieństwie do większości wilków nie bała się oceanu, kochała go. I właśnie wtedy kiedy wszystko zaczęło układać się dobrze zdarzyła się katastrofa.Ciotka związała się z pewnym basiorem. Ohh jak ja go nienawidziłem (z wzajemnością z resztą)! Po paru miesiącach urodził im się bachorek.Śliczny i uroczy aż się rzygać chciało.
Zajął moje miejsce w domu.Kiedy pewnej nocy wstałem żeby mu się przyjrzeć ciotka się obudziła.Ożyły wspomnienia.Myślała że chciałem go udusić czy co (eh kobiety!). Tak oto kolejny raz wyzwany od morderców zostałem wygnany z domu.Jako nastoletni już Kryminalista nie mogłem nawet liczyć normalne życie.Kiedyś pewnie ciotka by mi wybaczyła ale wtedy nie widziałem żadnego innego wyjścia poza...ucieczką.
Wpakowałem się na statek i z zamieram odpłynięcia razem z ową cudną wilczycą ukryłem się w ładowni. Żył pomysł. Po dwóch dniach załoga odnalazła mnie i ...no w każdym razie nie skończyło się to dobrze i odrastające zęby się przydały.Cudowna wilczyca bała się mnie bronić, nie pisnęła nawet słowa.Chciałem z nią uciec ale ona nawet nie chciała o tym słyszeć.A ja czekałem i namawiałem ją (ach miłość po cho..robe to komu potrzebne)Po dwóch tygodniach nie miałem już siły jej prosić, kiedy tylko nadarzyła się porwałem ją i wskoczyłem do wody.Nie spodobało jej się to.Mało mnie nie utopiła, krzyczała i gryzła (mam po tym piękną pamiątkę na szyi). Tak więc wypuściłem ją a ona wróciła na statek.
Udało mi się wydostać z tej mordowni ,nie chciałem zostawiać wilczycy na statku pełnym tych oprychów ale tak jakoś wyszło(naprawdę nie wiem co zrobiłem nie tak). Kiedy wreszcie po paru dniach pływania dotarłem do jakiegoś lądu przywitał nie tłum wilków.Ubzdurali sobie że jestem rybą i chcieli spróbować jak smakuje.I znów musiałem uciekać.Pomijając parę nieistotnych zdarzeń i kilka przygód...
No i właśnie w ten sposób trafiłem do Krainy Hybryd.

niedziela, 3 maja 2015

Od Kotonaru (CD Innej) - Dyplomata

<Pozwólce jednak, że cofnę się ciutkę w czasie, zaczynają od momentu, w którym Naru opuścił towarzyszy ^^>

        Ścieżka doprowadziła go do jakiegoś urwiska, którego krawędź była poszarpana i obniszczona. Zerknął w dół na sunącą prędko rzekę, która zatrzymywała się na niedbale rozrzuconej stercie gruzu hamującej przepływ wody. Rzeka nie dawała jednak za wygraną uparcie parła przez kamienie, przelewając się szczelinami oraz nad stertą odłamków. Samiec sięgnął wzrokiem dalej przed siebie, gdzie ujrzał drugą część tego co kiedyś było przejściem przez rwący strumień, jednak legło erozjom i siłom natury, które zniszczyły to co niegdyś same stworzyły.
A jakby w tym momencie skoczył? Skoczył te kilkaset metrów w dół wprost na twarde skały wystające w niektórych miejscach ponad powierzchnię wody? Czy jego czarny szkielet wytrzymałby ten upadek? Czy zdołałby tym jednym skokiem zkończyć wszystko, czy nabawiłby się tylko miliarda ran i niezmiernego bólu lub do końca rozpaćkał swój mózg o ściany czarnej czaszki?
-... Kotonaru... - usłyszał cichy szept, głos niczym najsłodsza melodia w jego uszach, tak dobrze mu znana.
- Suanei...? - wykonał jedynie ruch ustami, gdyż dźwięk wziął go z zaskoczenia zapierając dech, tak dawno go nei słyszać, acz tak dobrze pamiętał.
Samiec uniósł szybko głowe rozglądając się niczym dziki za białą lwicą. Wpierw nie ujrzał jej nigdzie i żal ścisnął mu serce, jednak kiedy miał już poddać poszukiwania jego wzrok przykół lekki ruch na drugim urwisku. Własnym czerwonym ślepiom nie dowierzał w to co widział przed sobą.
- ... Kotonaru... - szeptnęła ponownie, a jej głos słyszał tak wyraźnie, jakby mówiła mu wprost do ucha.
Uśmiech zatańczył na jej twarzy, aż fiołkowe oczy kocicy się zaśmiały. Naru kochał ten uśmiech, te oczy, kochał je całym sercem, to dla tego widoku jeszcze żył, dla tych pięknych ślepi jeszcze miał wolę walki i chęć przetrwania.
Samiec zbliżył się do urwiska, już szykując się do skoku, żeby znaleźć się na tym drugim urwisku wraz z ukochaną, żeby żyć dalej z nią u boku... Coś jednak powodowało, że jego stawy nie chciały się ruszyć. Wielki uśmiech, który zabłysł na jego twarzy znikł. Posłał tęskne spojrzenie kotce, która była tak blisko, jednak niemożliwa do dosięgnięcia.
- Suianei... Czemu? - rzekł załamany, głos mu drżał i słychać było w nim przelewający się żal.
Samiec chciał wrzesczeć. Chciał ryknąć na całe płuca jak bardzo ją kocha, jak bardzo żałuje tej kłótnie, tego co zrobił, tego jaki był. Chciał jej powiedzieć wszystko co go trapi, wyżalić się lubej, wtulić w jej futro, poczuć w nozdżach jej słodką woń, wysłuchać jej melodyjnego, aksamitnego głosu... Ale nie mógł. Nie mógł nic zrobić. Czuł wzrastająca frustrację oraz gulę, która pojawiła mu się w gardle. Łzy zaczęły cisnąć mu się do oczu.
- Daj mi odejść. - rzekła cicho samica.
- C - c... Nie! Nigdy! - hybryda znalazła język w gębie i krzyknęła na całe płuca - Błagam, zostań...
- Daj mi odejść... - powórzyła spokojnie - Zapomnij o tym co było...
- Nie, proszę... - wyszeptał a smutek rozrywał mu sercę na dźwięk tych słów.
- Otwórz oczy na świat, zapomnij o tym co było. Zacznij życie od nowa, w innym lepszym miejscu... Daj mi odejść. - jej głos był spokojny i miły, jednak słabł z każdym słowem. Biała lwica podnisoła się i rzuciszy Kotonaru jedno spojrznie pięknych oczu i szczery uśmiech zaczęła oddchodzić w ciemne cienie gór - Zacznij życie od nowa, daj temu co było odejść i otwórz się na nowy lepszy świat...
Po tych słowach samica zniknęła. Odeszła. Na zawsze...
Kotonaru długo stał i wpatrywał się za nią. Miał zeszklone oczy, jednak nie płakał, czuł żal, jednak już nie tak silny jak poprzednio. Czyżby faktycznie do było najlepszym wyjściem? Zapomnieć o tym co było? O Suianei? O tym jak uleczyła jego serce i dusze po tym jak zatrute zostały kwasem wojny i śmierci? Nie, nie mógł o tym zapomnieć, nie mogł wrócić do tej bestii, którą był... Jednak coś go uderzyło.... Nie o tym miał zapomnieć, nie temu miał dać odejść... Żal, smutek, gorycz, wyrzuty - to miał zostawić za sobą, to miało zostać na tym drugim urwisku. On miał iść dalej, przejść przez most, bez drogi powrotnej i rozpocząć nowe lepsze życie, zapomnieć o tym co złe, trzymać tylko to co dobre... I cieszyć się tym życiem, które mu jeszcze zostało.
Kotonaru spuścił łeb, a uśmiech pojawił się na jego twarzy. Pojedyńcze łzy popłynęły po jego policzkah wsiąkając w biało-szarą sierść na pysku. Przed oczyma miał obraz ukochanej, ten sprzed paru chwil - radnosny uśmiech, śmiejące się oczy - taką ją zapamięta...

******

No i masz no – poraz kolejny wrócił się na te same tereny, jednak z nieco innym podejściem. Suianei kolejny raz nakierowała go na dobrą drogę w życiu i mógł teraz iść przed siebie nie szarpany wyrzutami oraz rozrywącym serce żalem... To jedno krótkie spotaknie odmieniło go na zawsze – może nie tak widocznie jakby oczekiwano (na cuda nie liczcie), ale na tyle, że dało mu to nowych sił do życia.

<wracamy tuaj do obecnej sytuacji>

        Słowa Afy jednak nie wiele dały. Wszystkie hybrydy miały chyba szósty zmysł zabójcy – może oprócz Miyuki i Innej, póki co – bowiem bez namysłu oraz ociągania dwójka osobników zaszarżowała na siebie z obnażonymi kłami. Jeden krótki warkot, ciche zaklekotanie kregów, a sytuacja została opanowana – Xin zwisał kilkaset metrów nad ziemię z czarnym ogonem zaciśniętym kurczowo na szyji, dostając jedynie minimalną dawkę tlenu na przetrwanie, szarpał się i wił, drapiąc czarne kości, jednak nic to nie dawało, żelazny uścisk nie popuszczał.  Smoko-podobna za to leżała na ziemi, jej klatka piersiowa oraz przednie łapy miażdżone porożem czarnego samca, równeż usiłowała wstać, jednak wycelowawszy w czuły punkt Kotonaru mógł bezproblemu ją utrzymać przy ziemi, gdyż każde jej szarpnięcie sprawiało jej niezmierny ból.
- Ty su... – wykrztuścić chciał coś Xin, jednak ogon zacisnął mu się jeszcze mocniej na szyji, niczym wąż.
- Kotonaru! – Inna patrzyła na zajście z chaosem uczuć wypisanym na twarzy.
Czy wszyscy tu musieli się tłuc i próbować rozerwać się na strzępy? Nie było tu choć jednej istoty o pokojowych zmysłach? Jednak mimo wszystko w duchu wdzięczna była zapewne lwu za szybką interewencję, gdyż brakowało kilku sekund, a po pniu drzewa spłynęłaby struga posoki.
- No co? – mruknął obojętym głosem, wzruszając ramionami (jak mówiłam – zmienił się, ale bardzo mało zauważalnie) – Dzisiejsza dyplomacja, innaczej sprawy nie załatwisz. – po czym zwrócił się do dwójki – A teraz będzie tu spokoj, czy mam was pozrzucać z tego drzewa i rozmazać po pniu? – jego głos był zimny i oschły.
- Nie ośmielisz się! – warknął Xin przyjmując to jako stu procentowe wyzwanie.
- Idziesz o zakład? – Naru poluźnił uścisk i momentalnie jaszczurowaty owinął się jak spirala ogonem i łapami na jego ogonie, trzymając się kurczowo.
Kotonaru zaśmiał się cicho, a Xin syknął wrogo i posłał mu mordercze spojrzenie czeronych oczu, Naru odwdzięczył mu się podobnym.
Czuł to. Czekała go walka z tym osobnikiem, prędzej czy później było im się pisane zetrzeć w krwawym pojedynku... Naru tylko na to czekał, gdyż czerwonooki wąż wydawał się godnym przeciwnikiem... Nie, on BYŁ godnym przeciwnikiem, lew czuł to aż w szpiku kości...
- Em... Bardzo miło z twojej strony, że zaradziłeś w tej sytuacji – wtrąciła zielona Alfa – Ale czy mógłbyś jednak ich odstawić?
Rogacz westchnął. Chwile jeszcze przytrzymał hybrydy, po czym puścił smokowatą, która odrazu znalazła się na nogach i odsunęła od reszty. Xin’a odstawił dość boleśnie na ziemię, strzepując go z ogona jak małego kociaka, który przyczepił się i nie wiedział kiedy dać spokój. On jednak nie wydawał się, by cokowleik go zabolało, jeszcze jedno mordercze spojrzenie do Kotonaru i podniósł się z godnścią z ziemi...
- No, to może teraz porozmawiamy jak rozumne istoty? – zapytała Inna.

Inna? Slave? Xin? Miyuki? Wybacz, że Cię tu nie ma, ale nie wiedziałam gdzie i jak Cię użyć  ;-; 

sobota, 2 maja 2015

Postarzenie...odwołane

Odwołane ponieważ blog nie istnieje jeszcze realny miesiąc, a raczej jego część. Dlatego pierwsze postarzenie przesunięte jest na czerwiec. Może być? ^^

Od Innej (CD Miyuki) - Kompletny chaos...

        - Witam w Przystani! - powiedziałam wesoło.
  - Czyli...tutaj mieszkasz? - zapytała Miyuki. - Ładnie tutaj.
  - Jak chcesz to ty również możesz tutaj zostać - odpowiedziałam. - Ty również, Xinyuanie - samiec zwrócił na mnie swoje czerwone ślepia.
  Miyuki wyglądała na zachwyconą. Mój drugi rozmówca jednak dłużej się zastanowił, aż w końcu odpowiedział, że może zostanie tu na jakiś czas, a później "się zobaczy". Mimo wszystko byłam jednak szczęśliwa. W końcu nie będę musiała sypiać na drzewach. Znowu będę mieć jakiekolwiek dusze do towarzystwa. Nie będę musiała sama polować...
  A mimo wszystko wyczuwałam jedną, denerwującą skazę w tym diamencie. Tak, chodzi o Kotonaru. Po cholerę robił mi fałszywą nadzieję? I czemu ja cały czas o nim myślę?! To przez to tajemnicze zachowanie. Jakaś część mnie dalej czuje niedosyt, chce się dowiedzieć czemu tak mnie "zbył", dlaczego nie chciał ze mną wcześniej porozmawiać...
  Dlaczego unikał mojego wzroku...
  NIE! Dosyć! Przestań, pieprzony mózgu! Poszedł sobie, nie wróci, jego sprawy nie są moimi i basta! Teraz trzeba zająć się Xin'em i Yuki.
  - Może chcecie sobie znaleźć jakiś dom? - zaproponowałam.
  - Któryś z tych? - spytała Yuki, chyba dalej nie dowierzając.
  - Pewnie! Wszystkie są wolne oprócz tego tam, tuż przy najniższym konarze - kiwnęłam łbem w tamtą stronę. Wadera pokiwała łbem na znak, że zrozumiała i pobiegła przed siebie. Xinyuan po naprawdę krótkim namyśle poszedł za nią.
  Odetchnęłam z ulgą. Ruszyłam z powrotem w stronę Strażnicy. Nie wiem dlaczego. Po prostu...Może Naru jednak wrócił? Nie, to niedorzeczne. Jest już wieczór, wszyscy już powinni zabierać się do snu. Chyba nawet pogoda chciała mnie przekonać do pozostania w przystani, bo przez niebo przetoczył się grzmot. A tam, parę kropel, pomyślałam. Jednak zaraz na moją głowę spadła struga wody, jak z ukropu. Ulewa od razu zalała Przystań i nawet wielkie liście tutejszych gigantycznych drzew w niczym nie pomogły. Zaklęłam pod nosem i schowałam się do najbliższego domku. Nie przeszło do zmroku, więc stwierdziłam, że równie dobrze mogę tu zostać na noc.

  Wstałam niezbyt wcześnie. Chyba za bardzo mnie poprzedni dzień zmęczył. Przeciągnęłam się i wyszłam na zewnątrz. Od razu wyczułam, że coś mnie obserwuje. Obejrzałam się na boki i...kto by pomyślał na kogo natrafiłam. Dwa metry dalej stał Kotonaru. Wyglądał na dość...przybitego.
  Nie powstrzymało mnie to przed zrobieniem mu wywodu.
  - Co ty tu jeszcze robisz?! - warknęłam.
  - Ja chciałem...
  - CO CHCIAŁEŚ? Zostawiłeś mnie na lodzie, przy dwóch obcych hybrydach, z czego jedna bez większego problemu rozerwałaby mnie na strzępy gdybym nie znała chińskiego! - podeszłam do niego wyraźnie wściekła. - Co chwila stroisz humory jak naburmuszona baletnica i odchodzisz sobie, po czym wracasz licząc na przyjęcie godne syna marnotrawnego! O co, cholera jasna, chodzi?!
  Naru przez chwilę w spokoju przetrawił mój wybuch i chciał coś odpowiedzieć, jednak przerwał mu jakiś hałas z góry. Obejrzeliśmy się tam równocześnie. Coś się działo przed moim domkiem.
  - Dokończymy tą rozmowę później - warknęłam i pobiegłam do schodków. Samiec poszedł za mną.
  Gdy dotarłam na górę zobaczyłam taką oto scenę: w wejściu do mojego domu stałą jakaś zielona, koścista hybryda, druga - będąca połączeniem wilka ze smokiem, ale zachodnim (czyli nie tak jak ja) - stała w pozycji do ataku warcząc na stojącego najbliżej mnie Xinyuana. Ostatni z wymienionych syczał ostrzegawczo wystawiając co chwila swój rozdwojony język, taksując samicę morderczym wzrokiem. Za Xin'em stała zaskoczona Miyuki.
  - Co tu się stało?! - wrzasnęłam nadal nakręcona po spotkaniu Naru.
  Wszyscy od razu zwrócili się w moją stronę.
  - Ta żmija zzzaatakowała Miyuki - wycedził Xinyuan.
  Dobra, takiej opiekuńczości się po nim nie spodziewałam. Widać było, że mała wadera bardzo zaciekawiła samca (w tym zdrowym tego słowa znaczeniu). Nie odstępował jej kroku. Kto by pomyślał?
  - I kogo ty tu nazywasz żmiją? - warknęła nieznajoma.
  - Spokojnie! - wtrąciła się Yuki. - Xin, ona to zrobiła nieuważnie, pewnie myślała, że jestem niebezpieczna...
  - Ale ssskoczyła na ciebie!
  - CISZA! - urwałam. Z mojego pyska buchnął płomień. Bez strachu podeszłam blisko do nieznanej wadery. - Kim jesteście?


Slave? Harkir? Miyuki? Z tobą Naru mam do pogadania po tym wszystkim -,-

piątek, 1 maja 2015

Od Visphoty (CD Slave)

        Płomienie znów mnie otaczały. Ale tym razem były inne... Jakieś takie, nie wiadomo jak je określić. W każdym razie śniły mi się cały czas, aż na końcu ktoś do mnie podszedł i wyciągnął łapę w moim kierunku. Wtedy się obudziłam.
I zobaczyłam dwie pary łap. Jedne ciemnobrązowe a drugie bardzo jasno zielone. Pewnie ktoś inny określiłby te kolory porządniej ale ja mam nijakie wyczucie jeśli chodzi o takie sprawy więc po prostu uznałam je za takie a nie inne. Przekrzywiłam głowę do góry i mocno zmrużyłam oczy, bo słońce świeciło a ja nie chciałam być ślepa. W końcu trzeba zobaczyć kto nade mną stoi.
- Nie bawimy się w zabawę "Kim jesteś i czego chcesz?" prawda? - zapytałam od razu, podnosząc się.
Widziałam teraz dokładnie kim są postacie przede mną. Właścicielka ciemnych łap była chyba mieszanką wilka i smoka... Zaraz, mieszanką? Mordeczka, znaczy że to hybrydy? O to ci chodziło, tatusiu?! No dobraaaaa, lubię nietypowe osobniki. Hah, sama do nich należę i się tym szczycę. Posiadasz jasnych łap był... jak wyjęty z grobu, że tak to określę. Sama skóra i kości oraz rogi na głowie. Hmmmmm...
- Chyba nie ma wyboru. Ale zmienimy trochę zasady. Jestem Slave a to Harkir - przedstawiła siebie i Kaṅkālę samica.
- Visphota.
- No i świetnie. Wiesz, co to za miejsce? - spytała Slave. Jak widać ten drugi nie był taki ochoczy do rozmowy.
- Nie. Kompletnie nie mam pojęcia. Ale wygląda, że ktoś tu mieszka.
Slave rozejrzała się i spojrzała na Harkira. On jednak nic nie powiedział ani nijak nie reagował. No dobraaaaaa...
- Faktycznie. No dobrze, to co? Czekamy na tego kogoś? - zaproponowała Slave.
- Nieeeee wiem, możemy zaczekać albo iść gdzieś... dalej przed siebie w swoim kierunku, nie wybranym przez nikogo innego - mówiąc to spojrzałam w niebo i dałam nacisk na ostatnią część zdania. Kiedy spojrzałam z powrotem na wilki przede mną, oboje patrzyli na mnie dziwnie.
- Eh, zatargi z ojcem, mniejsza. To co? - Machnęłam niedbale łapą.
- No... my chyba zaczekamy. A ty?
- Nie, ja chyba na coś zapoluję. Jestem głodna. Ale wrócę, tak myślę.
- Ah... Okey.
I poszłam. Jassne, ta rozmowa była pozbawiona sensu i głupia, ale widziałam inne hybrydy na oczy po raz pierwszy i myślę, że oni też raczej nie często widują takie cosie. Ale fakt był faktem, że byłam głodna. W zasadzie to nie skłamałam.
Szłam ścieżką chyba mało odwiedzaną przez innych. Jeśli jacyś "inni" tu byli. Pełno było drzew w żywych kolorach i kwiatów. Drzewa były bardzo wysokie, tworzyły jakby baldachim nad ścieżką. Tylko czasami jakaś dziura dawała przepływ dla światła. Panowała cisza co mnie trochę irytowało, bo jej nie znosiłam ale po jakimś czasie zaczęłam sobie po prostu nucić, a gdy już wyśpiewałam wszystkie piosenki jakie znałam, rozmawiałam sama ze sobą.
- Ładnie tu.
- Tak, faktycznie ładnie.
- No, ale w ogóle nie ma zwierzyny.
- To może znajdź wodopój?
- Hm, dobry pomysł. A nie wiesz w którą to stronę?
- Niestety, nie. Ale możesz iść w lewo. Wydaje mi się, że słyszę jakiś szum. Może to woda?
- Sprawdzę. Ale w zasadzie, to co myślisz o tych wilkach?
- Tych spod drzewa? No cóż, ten zielony to raczej mało mówił. Pewnie nieśmiały albo gbur. Albo w ogóle jedno i drugie.
- No może...
- A ta wadera? Chyba można tak nazwać mieszankę smoka i wilka?
- No... pewnie tak. Ona jest okey. Ale nie wiem nic o niej. Ma na imię Slave... Ładnie. Jest też pewnie miła. Albo w ogóle okey, tak? Zamieniłam z nią tylko kilka słów.
- No tak. Nie ważne. Może później ją poznasz.
- Hymmmm... Szzzzzzzz! Słyszę coś.
- Ok.
I zamilkłam. Taaaaaaaak, gadanie do siebie było wielką rozrywką ale co zrobić? Nigdy nie miałam przyjaciół a potem ojczym... Ekhem, no tak. Mniejsza. W każdym razie, usłyszałam coś. To coś w pierwszym momencie wydawało mi się jeleniem albo czymś takim co można zjeść, ale potem zaleciało czymś... dziwnym. Równocześnie poczułam też wodę więc właśnie w tamtym kierunku pobiegłam.
Stanęłam nad brzegiem. Nic nie widziałam ale byłam pewna, że coś albo ktoś tu jest. No tak, okey. Jak przyjdzie to przyjdzie, poradzę sobie z nim. Zanurzyłam łapy w wodzie i schyliłam się, żeby napić się wody. Zamknęłam też oczy, żeby po prostu rozkoszować się zimnem przenikającym przez futro. Jednak gdy zanurzyłam język w wodzie, poczuła na nim coś śliskiego. Coś... żyjącego, jak ryba. A ja nigdy ryb nie lubiłam. Otworzyłam więc oczy i ujrzałam... inne oczy oraz swój język na nosie jakiegoś wilka!!!! Odskoczyłam gwałtownie, nie ze strachu ale dlatego że... O fuuuuuuuuuuuu, ja kogoś pocałowałam!! No nie...
- Hahahahahahhahhahah, aleś odskoczyła! O matko! - wydarł się ten wilk, gdy już wyszedł z wody. Ja w tym czasie zajęłam się pluciem i ścieraniem niewidzialnego "czegoś" z języka. Spiorunowałam wzrokiem wilka i usiadłam.
- Nie bawisz się w zabawę "kim jesteś i czego chcesz?" mam nadzieję? - zapytałam, nie komentując wcześniejszego wydarzenia.
- Hym, no byłoby miło wiedzieć, kto mnie tak od razu bez słowa całuje - zaśmiał się wilk z rybim ogonem, jak zauważyłam ale nie skomentowałam.
- Visphota. I zapomnij o tym co się stało, bo oberwiesz - warknęłam.

<Tiburon? Miłe powitanie default smiley :D >