sobota, 30 maja 2015

Historia Maury

        Nie lubię opowiadać o sobie. Nie mam takiego zwyczaju, zwłaszcza, że od dłuższego czasu staram się zapomnieć o przeszłości. Jednak mogę zrobić ten jeden, jedyny wyjątek.
Historia, jaka wam zaraz opowiem jest smutna, pełna bólu i strachu. Możecie tego nie czuć, gdyż nie byliście jej świadkiem. Jednak ja, kiedy przypominam sobie o przeszłości nie czuję się najlepiej.

Urodziłam się w odległej krainie, na północy. Miałam dwójkę rodziców, ale niestety byłam jedynaczką. Z początku wydawało mi się, że moje dzieciństwo jest normalne. Ha! Jasneee…
Moi rodzice na początku opiekowali się mną i wychowywali jak należy. Jednak mijały dnie i noce, a moi opiekunowie byli coraz dziwniejsi. Nasze dawne zabawy, zaczęły przemieniać się w ostre ćwiczenia. Historie, jakie opowiadali mi na dobranoc, stawały się krwawymi i przerażającymi opowieściami. Wszystko co otrzymałam od nich kiedyś, zaczęło się zmieniać. Gry na treningi, miłość na strach, nasze długie rozmowy ograniczały się do krótkich słów, a kołysanki zmieniły się w piosenki skazańców.
A później zamknięto mnie w klatce. Nie mówię tutaj dosłownie, o pomieszczeniu, ale o metaforycznej „klatce”. Po prostu znalazłam się w sytuacji bez wyjścia. W malutkim więzieniu, do którego moi rodzice trzymali klucz. Jednak oni nie chcieli mnie wypuścić. A więc co takiego robili?
Szkolili mnie. Trenowali. Zmienili w okrutnego zabójcę, jakim później faktycznie byłam. Żyłam w odosobnieniu. Z nikim nie rozmawiałam, jadłam raz na kilka dni i ciągle trenowałam. Kazano mi ćwiczyć i wbijano do głowi jakieś dziwne zasady. Moja matka co wieczór odwiedzała mnie i śpiewała piosenkę. Była to kołysanka, ale inna od tych, które nuci się małym szczeniakom. Tamta piosenka była pełna okrucieństw, krwi i przemocy, o jakiej się wam nie śniło. Przez długi czas starałam się jej nie słuchać. Robiłam co w mojej mocy, aby ignorować tą cholerną kołysankę. Jednak w końcu ono mnie dopadło. Szaleństwo. Chwyciło mnie w swoje mroczne, lepkie, obrzydliwe macki i za nic nie chciało puścić. A ja byłam zbyt zmęczona, aby walczyć.
Wychowywana przez psychopatów, zmuszana do ciągłych ćwiczeń i mamiona kołysanką o śmierci i cierpieniu. Taka właśnie byłam ja, kiedy miałam zaledwie rok. Możecie się więc domyślić, że nie wyrosłam na zdrowo myślącą dziewczynę.
A kilka miesięcy później w okolicznych watahach zaczęto opowiadać pewną historię. Mówiono o pewnej młodej samicy, hybrydzie, która zaczęła zabijać wilki. Nikt nigdy mnie nie widział, nikt ze mną nie rozmawiał i nikt nie wiedział jak naprawdę miałam na imię. Nadano mi jednak przydomek Lullaby (czyt. lalabaj- ang. kołysanka).
Jesteście ciekawi skąd wzięło się to przezwisko?
Zawsze, kiedy owa hybryda upatrzyła sobie ofiarę, kiedy miała zabić nieszczęśnika, nuciła piosenkę. Nie była to byle jaka piosenka. Śpiewała zawsze ten sam utwór, jedyny jaki znała. Była to powolna, spokojna kołysanka. Ale nie taka, jaką śpiewa się szczeniakom na dobranoc. Nie, ta kołysanka była inna. Utwór, jaki nuciła owa Lullaby mówił o cierpieniu, krwi i okrucieństwach, o jakich się wam nie śniło.
Tak właśnie żyłam. Trenowałam, bo tak kazali mi rodzice. Śpiewałam tę kołysankę, bo nie znałam innej melodii. Zabijałam dla moich opiekunów, których tak nienawidziłam. Wszystko dlatego, bo tak mnie uczono. Wpojono mi zasady, wytłumaczono pewne reguły. Omamiono umysł, odebrano zdrowy rozsądek. Żyłam, mordując innych. Zabijałam z zimna krwią, nie myśląc, jak ta osoba się czuje. Czy ma rodzinę? A może partnera? Ile wilków będzie opłakiwać jej stratę? A kiedy podchodziłam do ofiary, zawsze śpiewałam tą samą piosenkę.
“…and every time I cry asleep
I pray to never wake up.
And every time I fall asleep
I dream to never wake up…”
Jednak tamtej nocy wszystko się zmieniło. Jeszcze na samym początku, zanim wyruszyłam nie czułam niczego dziwnego. Ale później?
Podkradałam się do ofiary. Była wtedy noc, ciemna jak sama śmierć, a księżyc przysłoniły szare chmury. Cel, jaki wybrali moi opiekunowie był młodym wilkiem, trochę starszym ode mnie. Nie obchodziło mnie to ani trochę. Zwyczajnie podeszłam do niego cicho, nucąc tą samą kołysankę.
„… and I say la la la la…”
Nie, tamta była inna. Piosenka, którą zaśpiewałam nie była straszna, tylko... spokojna? Kojąca? Dobra? Nie wiem skąd ona się pojawiła, przecież nie znałam żadnej innej melodii! Starałam się jednak o tym nie myśleć i robić swoje. Podeszłam do wilka i… zobaczyłam perę pomarańczowych oczu. Wilk nie spał! Był przytomny, a mimo to nie chciał uciec! A przecież powinien, prawda?
-Kim jesteś?- usłyszałam pytanie.
Zatkało mnie. Ktoś się do mnie odezwał. Po raz pierwszy była to inna osoba, niż moi „opiekunowie”. Ktoś mnie widział. Wilk zobaczył mnie i nie krzyknął, nie uciekał, nie błagał mnie o darowanie życia.
Ktoś się do mnie odezwał.
-Masz śliczny głos.- usłyszałam ponownie.
-J-j-ja?- było to jedyne, co potrafiłam z siebie wykrztusić.
-Jak masz na imię?
To pytanie zupełnie zbiło mnie z tropu. Zaczęłam się cofać. Nie wiedziałam co powinnam zrobić w takiej sytuacji.
-N-nie! Zostaw mnie w spokoju!- krzyknęłam przerażona.
Ja miałam go zabić? Ale dlaczego? Co on takiego zrobił?- po raz pierwszy zaczęłam o tym myśleć. Dlaczego słuchałam rozkazów tamtych psychopatów? Dlaczego jeszcze się im nie postawiłam? Co takiego do tej pory robiłam?
-Dlaczego? Co się stało?
-UCIEKAJ!!!- krzyknęłam.
Za późno. Coś mignęło koło mnie. Spory kształt, jaśniejący wśród nocy. Wilczyca rzuciła się na młodego basiora. Nawet nie słyszałam jego krzyku. Wgryzła się w jego gardło, a jego krew trysnęła na mój pysk. Moja matka zabiła tego basiora. A wszystko dlatego, że ja nie zrobiłam tego wcześniej. Ale przecież nie mogłam tego zrobić. On się do mnie odezwał. Pierwszy raz w życiu.
Ktoś się do mnie odezwał. A teraz nie żyje!
-Idiotka!- syknęła matka. Nic nie powiedziałam.
-Miałaś go zabić! KAZALIŚMY CI!!!- usłyszałam po raz kolejny. Jednak nadal nie odpowiadałam. Moje myśli tłoczyły się w głowie. A wszystkie dotyczyły tego basiora.
Ktoś się do mnie odezwał, ktoś się do mnie odezwał, ktoś się do mnie odezwał. A teraz nie żyje.
Spojrzałam na martwego samca. A potem na moją opiekunkę. A tą porąbaną psychopatkę. Na tą cholerną sukę.
-Pieprzcie się wszyscy.- warknęłam.
Moja matka nawet nie zdążyła zrobić uniku. Zabiłam ją szybko, ale bardzo boleśnie. A później uciekłam jak najdalej stąd. Z nikim nie rozmawiałam, omijałam watahy, stada, najmniejsze sfory. Wędrowałam samotnie, szukając swojego miejsca, ale nie potrafiłam go znaleźć. W końcu moje łapy przeprowadziły mnie przez ogromne góry. Błąkałam się tam samotnie. Tylko ja i piosenka, która ciągle chodziła mi po głowie. Ale nie była to kołysanka, którą śpiewała mi ta psychopatka. Nuciłam swoją własną piosenkę. Tą samą, która wpadła mi do głowy, gdy zobaczyłam tamtego wilka. Ta sama, którą śpiewałam, kiedy on się do mnie odezwał.
„… and I say la la la la…”

A później? Cóż, potem na swej drodze napotkałam pewną hybrydę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz