Nie lubię opowiadać o sobie. Nie mam takiego zwyczaju,
zwłaszcza, że od dłuższego czasu staram się zapomnieć o przeszłości. Jednak
mogę zrobić ten jeden, jedyny wyjątek.
Historia, jaka wam zaraz opowiem jest smutna, pełna bólu i
strachu. Możecie tego nie czuć, gdyż nie byliście jej świadkiem. Jednak ja,
kiedy przypominam sobie o przeszłości nie czuję się najlepiej.
Urodziłam się w odległej krainie, na północy. Miałam dwójkę
rodziców, ale niestety byłam jedynaczką. Z początku wydawało mi się, że moje
dzieciństwo jest normalne. Ha! Jasneee…
Moi rodzice na początku opiekowali się mną i wychowywali jak
należy. Jednak mijały dnie i noce, a moi opiekunowie byli coraz dziwniejsi.
Nasze dawne zabawy, zaczęły przemieniać się w ostre ćwiczenia. Historie, jakie
opowiadali mi na dobranoc, stawały się krwawymi i przerażającymi opowieściami.
Wszystko co otrzymałam od nich kiedyś, zaczęło się zmieniać. Gry na treningi,
miłość na strach, nasze długie rozmowy ograniczały się do krótkich słów, a
kołysanki zmieniły się w piosenki skazańców.
A później zamknięto mnie w klatce. Nie mówię tutaj
dosłownie, o pomieszczeniu, ale o metaforycznej „klatce”. Po prostu znalazłam
się w sytuacji bez wyjścia. W malutkim więzieniu, do którego moi rodzice
trzymali klucz. Jednak oni nie chcieli mnie wypuścić. A więc co takiego robili?
Szkolili mnie. Trenowali. Zmienili w okrutnego zabójcę,
jakim później faktycznie byłam. Żyłam w odosobnieniu. Z nikim nie rozmawiałam,
jadłam raz na kilka dni i ciągle trenowałam. Kazano mi ćwiczyć i wbijano do
głowi jakieś dziwne zasady. Moja matka co wieczór odwiedzała mnie i śpiewała
piosenkę. Była to kołysanka, ale inna od tych, które nuci się małym
szczeniakom. Tamta piosenka była pełna okrucieństw, krwi i przemocy, o jakiej
się wam nie śniło. Przez długi czas starałam się jej nie słuchać. Robiłam co w
mojej mocy, aby ignorować tą cholerną kołysankę. Jednak w końcu ono mnie
dopadło. Szaleństwo. Chwyciło mnie w swoje mroczne, lepkie, obrzydliwe macki i
za nic nie chciało puścić. A ja byłam zbyt zmęczona, aby walczyć.
Wychowywana przez psychopatów, zmuszana do ciągłych ćwiczeń
i mamiona kołysanką o śmierci i cierpieniu. Taka właśnie byłam ja, kiedy miałam
zaledwie rok. Możecie się więc domyślić, że nie wyrosłam na zdrowo myślącą
dziewczynę.
A kilka miesięcy później w okolicznych watahach zaczęto
opowiadać pewną historię. Mówiono o pewnej młodej samicy, hybrydzie, która
zaczęła zabijać wilki. Nikt nigdy mnie nie widział, nikt ze mną nie rozmawiał i
nikt nie wiedział jak naprawdę miałam na imię. Nadano mi jednak przydomek
Lullaby (czyt. lalabaj- ang. kołysanka).
Jesteście ciekawi skąd wzięło się to przezwisko?
Zawsze, kiedy owa hybryda upatrzyła sobie ofiarę, kiedy
miała zabić nieszczęśnika, nuciła piosenkę. Nie była to byle jaka piosenka.
Śpiewała zawsze ten sam utwór, jedyny jaki znała. Była to powolna, spokojna
kołysanka. Ale nie taka, jaką śpiewa się szczeniakom na dobranoc. Nie, ta
kołysanka była inna. Utwór, jaki nuciła owa Lullaby mówił o cierpieniu, krwi i
okrucieństwach, o jakich się wam nie śniło.
Tak właśnie żyłam. Trenowałam, bo tak kazali mi rodzice.
Śpiewałam tę kołysankę, bo nie znałam innej melodii. Zabijałam dla moich
opiekunów, których tak nienawidziłam. Wszystko dlatego, bo tak mnie uczono. Wpojono
mi zasady, wytłumaczono pewne reguły. Omamiono umysł, odebrano zdrowy rozsądek.
Żyłam, mordując innych. Zabijałam z zimna krwią, nie myśląc, jak ta osoba się
czuje. Czy ma rodzinę? A może partnera? Ile wilków będzie opłakiwać jej stratę?
A kiedy podchodziłam do ofiary, zawsze śpiewałam tą samą piosenkę.
“…and every
time I cry asleep
I pray to
never wake up.
And every
time I fall asleep
I dream to
never wake up…”
Jednak tamtej nocy wszystko się zmieniło. Jeszcze na samym
początku, zanim wyruszyłam nie czułam niczego dziwnego. Ale później?
Podkradałam się do ofiary. Była wtedy noc, ciemna jak sama
śmierć, a księżyc przysłoniły szare chmury. Cel, jaki wybrali moi opiekunowie
był młodym wilkiem, trochę starszym ode mnie. Nie obchodziło mnie to ani
trochę. Zwyczajnie podeszłam do niego cicho, nucąc tą samą kołysankę.
„… and I
say la la la la…”
Nie, tamta była inna. Piosenka, którą zaśpiewałam nie była
straszna, tylko... spokojna? Kojąca? Dobra? Nie wiem skąd ona się pojawiła,
przecież nie znałam żadnej innej melodii! Starałam się jednak o tym nie myśleć
i robić swoje. Podeszłam do wilka i… zobaczyłam perę pomarańczowych oczu. Wilk
nie spał! Był przytomny, a mimo to nie chciał uciec! A przecież powinien,
prawda?
-Kim jesteś?- usłyszałam pytanie.
Zatkało mnie. Ktoś się do mnie odezwał. Po raz pierwszy była
to inna osoba, niż moi „opiekunowie”. Ktoś mnie widział. Wilk zobaczył mnie i
nie krzyknął, nie uciekał, nie błagał mnie o darowanie życia.
Ktoś się do mnie odezwał.
-Masz śliczny głos.- usłyszałam ponownie.
-J-j-ja?- było to jedyne, co potrafiłam z siebie wykrztusić.
-Jak masz na imię?
To pytanie zupełnie zbiło mnie z tropu. Zaczęłam się cofać.
Nie wiedziałam co powinnam zrobić w takiej sytuacji.
-N-nie! Zostaw mnie w spokoju!- krzyknęłam przerażona.
Ja miałam go zabić? Ale dlaczego? Co on takiego zrobił?- po
raz pierwszy zaczęłam o tym myśleć. Dlaczego słuchałam rozkazów tamtych
psychopatów? Dlaczego jeszcze się im nie postawiłam? Co takiego do tej pory
robiłam?
-Dlaczego? Co się stało?
-UCIEKAJ!!!- krzyknęłam.
Za późno. Coś mignęło koło mnie. Spory kształt, jaśniejący
wśród nocy. Wilczyca rzuciła się na młodego basiora. Nawet nie słyszałam jego
krzyku. Wgryzła się w jego gardło, a jego krew trysnęła na mój pysk. Moja matka
zabiła tego basiora. A wszystko dlatego, że ja nie zrobiłam tego wcześniej. Ale
przecież nie mogłam tego zrobić. On się do mnie odezwał. Pierwszy raz w życiu.
Ktoś się do mnie odezwał. A teraz nie żyje!
-Idiotka!- syknęła matka. Nic nie powiedziałam.
-Miałaś go zabić! KAZALIŚMY CI!!!- usłyszałam po raz
kolejny. Jednak nadal nie odpowiadałam. Moje myśli tłoczyły się w głowie. A
wszystkie dotyczyły tego basiora.
Ktoś się do mnie odezwał, ktoś się do mnie odezwał, ktoś się
do mnie odezwał. A teraz nie żyje.
Spojrzałam na martwego samca. A potem na moją opiekunkę. A
tą porąbaną psychopatkę. Na tą cholerną sukę.
-Pieprzcie się wszyscy.- warknęłam.
Moja matka nawet nie zdążyła zrobić uniku. Zabiłam ją
szybko, ale bardzo boleśnie. A później uciekłam jak najdalej stąd. Z nikim nie
rozmawiałam, omijałam watahy, stada, najmniejsze sfory. Wędrowałam samotnie,
szukając swojego miejsca, ale nie potrafiłam go znaleźć. W końcu moje łapy
przeprowadziły mnie przez ogromne góry. Błąkałam się tam samotnie. Tylko ja i
piosenka, która ciągle chodziła mi po głowie. Ale nie była to kołysanka, którą śpiewała
mi ta psychopatka. Nuciłam swoją własną piosenkę. Tą samą, która wpadła mi do
głowy, gdy zobaczyłam tamtego wilka. Ta sama, którą śpiewałam, kiedy on się do
mnie odezwał.
„… and I
say la la la la…”
A później? Cóż, potem na swej drodze napotkałam pewną
hybrydę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz