wtorek, 30 czerwca 2015

,,Zawsze trzeba podejmować ryzyko. Tylko wtedy uda nam się pojąć, jak wielkim cudem jest życie"

Imię: Araless
Płeć: Samica
Wiek: 6 lat
Typ hybrydy: Jak każdy widzi jestem gryfem. Jednak nie jestem hybrydą orła i lwa tylko rzadką odmianą orła i lamparta śnieżnego. Stąd mam charakterystyczne cętki i sierść.
Co daje ci bycie hybrydą?:
~Dzięki krwi orła mam zdolność do porozumiewania się z orłami oraz posiadam "orli wzrok" tzn.że widzę 5 razy lepiej od innych zwierząt. Jako przykład, mogę zauważyć ruch z odległości kilku kilometrów.
~Jako,że mam również krew lamparta śnieżnego potrafię przeżyć ekstremalne warunki w górach i nie tylko.
~Dzięki skrzydłom mogę się bardzo szybko poruszać i jednym uderzeniem mogę powalić dowolne zwierze na przykład niedźwiedzia.
~Moje szpony i dziób są bardzo ostre i dzięki nim potrafię wyrządzić duże szkody.
Partner: Nie wiem kto może się we mnie zakochać, ale jestem otwarta na propozycje.
Rodzina: Mam liczną rodzinę liczącą ponad 100 osobników, lecz jednak nie znam swoich rodziców ponieważ zniknęli.
Charakter: Jestem bardzo uparta jak na gryfa. Zawsze trzymam się swojego własnego zdania i go nie zmienię, a jeśli już to bardzo rzadko. Uwielbiam samotność (lecz bez przesady) i jak nadarzy się okazja natychmiast z niej korzystam. Wtedy szybuje miedzy górami i dolinami myśląc w spokoju o swoim życiu. Jestem bardzo szybka i zwinna jak na gryfa ważącego...no z 150 kilogramów. W moim starym starym stadzie byłam najszybsza, ale szybko pobito mój wynik. Dlatego teraz codziennie trenuje poprawiając mój wynik za każdym razem. Może i na taką nie wyglądam to jestem wrażliwą i ciepłą osobą. Lubię rozmawiać, a gdy mam humor potrafię się śmiać, lecz to udawało się tylko z orłami. Z innymi gryfami tak nie było. Mówili o mnie, że jestem dziwakiem i nie powinnam tu być. Nikt nie chciał ze mną rozmawiać i dokuczali mi. Ale moje miękkie serce nie pozwalało mi się im przeciwstawić. Jedynym wyjściem były ucieczki. Po tych wydarzeniach zamknęłam się w sobię i tylko zaufana mi osoba może do mnie dotrzeć.
Dodatkowy opis: Jak widać mam białą sierść w charakterystyczne cętki oraz pióra. Mam jasnoniebieskie oczy. Jak na swoj wygląd jestem wysportowana a najsilniejsze mam skrzydła.Mam również ledwo widoczne blizny na brzuchu po starciu z innym gryfem,ponieważ niechcący wleciałam w jego terytorium.
Zainteresowania: Uwielbiam samotne wyloty w góry i polowania.W wolnym czasie lubię również poleniuchować.
Stanowisko: Łowca
Zawody:
  • Champion:
  • Złoto:
  • Srebro:
  • Brąz: 1
Historia: [LINK]
Nick na Howrse: Klara2001

Od Visphoty (CD Chappiego) - Wyjście z sytuacji

        Kiedy zasypiam, nawet tego nie czuję. Ale za to bardzo dobitnie czuję skutki tego snu... i skoków z wodospadu. Moja podświadomość podsuwa mi niestety najgorsze możliwe sny, a ja, sama nie wiem czemu, nie odsuwam ich. Może czuję, że na nie zasługuję? Może to dawne nawyki, wyrobione przez ojca...
W każdym razie w moim śnie stoję nad wodospadem, czuję ten sam ogień na futrze, co przy "przemianie". Widzę kolejne rany, płynącą krew którą zlizuję z okrutnym uśmiechem. A potem rozlega się dziki ryk, okrutny śmiech mojego ojca oraz pełen grozy krzyk matki. Odwracam się i widzę, że on wstaje... Jest cały zakrwawiony, to JEGO krew. Jestem zdezorientowana, czuję, że przed chwilą go zabiłam, a teraz on żyje... Jak do cholery?! Idzie do mnie, śmieje się, unosi łapę... Nie, wystarczy. Tym razem się nie dam, mam dosyć. Już się od niego uwolniłam. Uda mi się znowu. Rzucam sie na niego, ale jest cięższy. Przewraca mnie, znów unosi łapę...
 - Vis! Vista, obudź się! - krzyczy Chappie.
Otwieram oczy. Leżę na plecach, dyszę szybko, trzymam Głosmoka w łapach nad sobą, a on patrzy na mnie z przerażeniem. Kiedy dociera do mnie co chciałam zrobić, że to był tylko durny sen... Odstawiam go na bok i wstaję. Rozprostowuję łapy, kark i podchodzę do wody. Schylam głowę żeby się napić, ale pod wodą ukazuje się pysk Tiburona. Odskakuję od jeziorka i piorunuję wilka wzrokiem. Ten wychodzi z wody i śmieje się.
 - Obudziłaś się już, królewno?
 - Zamknij się, Rybokopie - warczę, ale na widok jego mokrego pyska nie potrafię ukryć uśmiechu. Z resztą, kiedy dociera do mnie jak zareagowałam gdy go zobaczyłam... Ech, no cóż. Emocje po śnie płatają mi głupie figle. Prycham ze śmiechu. Tibu nie wie o co mi chodzi, ale nie jestem w stanie mu tego wytłumaczyć. Po prostu wracam do jeziorka, chlipię wodę. Staram się oczyścić umysł z tych głupich myśli. To już minęło, nie ma go. Nie znajdzie mnie, nie znajdzie, a nawet jeśli...
 Jestem w stanie go zabić. Wiem o tym.
 - Czy wszystko w porządku? Chappie się martwi - słyszę Głosmoka.
Odwracam łeb w prawo, mały towarzysz siedzi ze zmartwionym pyskiem i patrzy na nie. Ja tylko na niego zerkam, uśmiecham się już do wody i mówię:
 - Tak Chappie, nic mi nie jest. Przepraszam, ale wiesz... Czasem tak mam jak skaczę z wodospadu. A tak swoją drogą... - Unoszę brew i uśmiecham się złośliwie - Zabrałam cię z ziemi czy...?
Głosmok zaciska oczy i wygląda, jakby czekał na ochrzan czy coś. Śmieję się, a on otwiera jedno paczadło.
 - Nie jesteś zła na Chappiego? Bo Chappie... się bawił w "Stary niedźwiedź mocno śpi" i wtedy ty...
 - Ach, Chappie być złym na ciebie? Może ostatnio, jak wpadłeś na Rybokopa byłam zła, ale cię nie znałam, a teraz... Nie da się chyba, Cusanī. - Wyciągam łapę spodem do małego, żeby przybił mi piątkę. Uśmiecha się i robi to.
 - A co to znaczy? - pyta Głosmok.
 - Cusani? To znaczy "smoczek".
 - To niesprawiedliwe! - przerywa nam Tiburon. - On przynajmniej ma w ciekawym języku przezwisko, a ja? Rybokop? No błagam, o to ma być?!
 - Ha, a zasługujesz? Myślisz, ze jesteś na tyle fajny? - droczę się. Tibu podejmuje "grę".
 - No nie wiem, księżniczko. Jak mógłbym ci to udowodnić?
 - Hym, nad tym się jeszcze zastanowię, senor Rybokop. Dobra, a teraz na serio, marudziłeś że ci się nudzi, więc co? Idziemy gdzieś? Chappie?


Chłopaki? Sorry że tak długo

niedziela, 28 czerwca 2015

Od Kotonaru - Samotność - tak dużo chcę?

        Czerwonooki warknął, dyszał ciężko, nie ze zmęcznia, był po prostu tak wściekły, że mógłby w tym momencie rozerwać na strzępy wszystko i wszystkich nie ważne co to by było, byle by mu w łapy wpadło. Wydał z siebie zduszony ryk, żeby dać lekki upust emocjom, po czym spojrzał na rozweseloną gębę chochlika przed sobą.
- Do cholery z tobą! – lew zamachnął sie ogonem, szczęk kręgów jednak znów uprzedził hybrydę, z której strony nadejdzie atak (choć szczerze Naru dziwił się, że po tym może wywnioskować gdzie i skąd uderzy, przecież nie był to jakiś głośny wydźwięk).
Nocte uskoczył, a ogon świsnął mu milimetry nad głową, jednak nie tylko on umiał myśleć nad przekrętami i zmyleniem wroga, lew też potrafił, choć on potrzebował dłuższej chwili, żeby ułożyć plan. Zanim wilkowaty zdołał dotknąć łapami ziemi w jego pysk już trafiła wielka kula błota, która zaburzyła mu równowagę, tym samym zatoczył się niezdarnie, a z pomocą wysadzonego przez czerwonookiego kopniaka upadł na pysk aż zęby szczeknęły mu o siebie. Szary lew zachichotał pod nosem i ruszył w głąb lasu.
-  Nie mam o czym z tobą gadać. – warknął przez ramię, jednak patrząc na Nocte uśmiech sam wypełzał mu na twarz, w końcu udało mu się trzepnąć tą nieznośną istotę – Ja nie muszę o tobie wiedzieć nic, żeby się z tobą uporać. – warknał sam do siebie, choć możliwe, że czułe uszy wadery słyszały to krótkie zdanie.
Zanim jednak rogacz zdąrzył oddalić się od owego miejsca na jego drodze ukazała się sylwetka zielonej wadery o zbijających go z nóg oczach. Naru stanął jak wryty, zdziwiony jej obecnością, jeszcze jej tu brakowało! Zaraz mu łeb zmyje, że znęca się nad innymi, bo narazie wszelkie dowody na to wskazywały...
- Inna... – rzekł beznamiętnym głosem – Hej... Co tam? – wydukał nie wiedząc jak zagaić do Alfy, a jednocześnie chcąc jak najprędzej się stąd zmyć w jakiś samotny kąt.


Inna? Nocte? Wiem, opowiadanie bardzo ambitne, wybaczcie, ale ostatnio mam z pisaniem problem, na Waritach też jest to widoczne ;-;

sobota, 27 czerwca 2015

Od Nocte do Kotonaru - Maraton pułapek

        - Ale wiesz, każda gimnastyka powinna zawierać ćwiczenia rozciągające.- Mruknąłem to niby mimochodem nawet nie podnosząc się z ziemi.
Koniuszkiem pazura przecięłam jeszcze jedną linkę, lew podążał wzrokiem za uciekającym końcem, ale jak zorientował się co to dokładnie jest było już za późno. W ciągu ułamku sekundy na tylnej łapie hybrydy zacisnęła się pętla, następnie został poderwany gwałtownie w powietrze i tak zawisł do góry nogami. Podszedłem do niego i stanąłem tuż pod jego pyskiem z szelmowskim uśmieszkiem. Często stawiam kilka pułapek.
-A jednak to prawda że najprostsze rozwiązania są najlepsze.- W odpowiedzi samiec warknął następnie usłyszałam jak jego ogon przecina z świstem linę.
Zgodnie z jego założeniami pewno miał spaść wprost na mnie i nieco mnie poturbować. Ale nic z tego, odsunęłam się gwałtownie i podciąłem łapę ogonem więc padł na twarz, i mimo że część upadku zamortyzowały rogi, z pewnością zabolało.
-Teraz zabiję...- Szepnął do siebie, ale ja dokładnie wszystko słyszałem.
Czerwonooki zaszarżował na mnie. Ale nic z tego słyszałem jego najmniejszy ruch, więc nie był w stanie mnie nijak zaskoczyć. Usunąłem się mu jedynie z drogi tak że rozpędzony przebiegł koło mnie. Szybko jednak wyhamował i chciał się zamachnąć, ale i to usłyszałam, więc ubiegłam go. Choć był niewiele wyższy sięgnęłam jego karku, na którym zacisnąłem szczęki, następnie błyskawicznie przekręciłam go tak by padł na ziemię i wtedy przydusiłam go, co skutecznie unieruchomiło mojego napastnika. Pomagał mi też nieco element zaskoczenia, chłopak zapewne nie spodziewał się po mnie takich umiejętności. Starałem się go nie ranić, w końcu chciałam się jedynie odegrać za policzek. On jednak się nie poddawał, zamachnął się jeszcze na mnie swoim ogonem, jednak ten też był tak głośny, że zablokowałem cięcie, ale musiałam przez to puścić jego kark co dało mu okazje by wyrwać się spod mojego uścisku. Wykukał się wręcz spod moich łap, a gdy ledwo odzyskał równowagę przyjął postawę bojową. Teraz już nie zaatakował od razu, wiedział już, że nie będzie ze mną tak łatwo.
-Nie radzę... Ja już znam twoją siłę, szybkość, technikę oraz twojego asa, czyli ogon. Natomiast ty nie wiesz o mnie praktycznie nic.- Gdy mu to uświadomiłam zamarł, a po chwili uspokoił się, ale i tak słyszałam jak zgrzyta zębami.
Miałem rację, w ciągu tych kilku minut zdradził mi na swój temat ciut za dużo szczegółów i nie miał już czym mnie zaskoczyć. Wyszczerzyłam się niczym prawdziwy demon tryumfując. Jego szczęście, że jestem niemal pozbawiona dotyku i taki cios jest dla mnie muśnięciem, gdyby nie to zabawiłbym się inaczej. Nagle odwróciłem się i czmychnąłem w las.
-Hej ty! Teraz uciekasz?!- Warknął puszczając się za mną biegiem, odpowiedział mu jedynie mój chichot. -Porachuję ci koś...- nie dokończył bo oberwał w pysk gałęzią którą wcześniej naciągnąłem.
-Mówiłeś coś?- Zapytałam wyglądając zza pnia.
Coś czułam, że tutejsi mieszkańcy w końcu będą mieli mnie dość jak w każdej innej watasze. Kotonaru skoczył na mnie i przewrócił na plecy. Pech! Znów wszystko słyszałem, więc mogłam się przygotować. Wraz z nim przeturlałam się kawałek następnie odepchnąłem go tylnymi nogami od siebie, tak że wpadł w następną pułapkę i znów leżał zaplątany na trawie. Chłopak zaklął szpetnie wyplątując się z tego spagetti. A gdy już się uwolnił zaryczał złowrogo, zaraz jednak ucichł zauważając mój brak. Nie opuszczał jednak gardy, świadom że wciąż jestem gdzieś w pobliżu. Nagle oberwał żołędziem prosto w miejsce gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę. Błyskawicznie się obrócił w stronę, z której nadleciał pocisk, ale mnie już tam nie było. Przeskoczyłam na następne drzewo. Tym razem nasiono trafiło go w głowę i znów ta sama sytuacja, on obrócił się tam skąd już uciekłam. Zdążyłam rzucić jeszcze kilka razy. Kiedy nagle osunął mi się grunt spod nóg. Hybryda ścięła ogonem gałąź na której się znajdowałam. Nie zdążyłam jednak przeskoczyć na następną i spadłam w krzaki. Jego ogon znów owinął się na mojej łapie i zaciągnął tuż przed niego. Nie ruszyłam się nawet o milimetr. Chłopak przyjrzał mi się pewien że jestem nieprzytomna i zapewne zastanawiał się co teraz ze mną zrobić. Połamać wszystkie żebra? Czy może przywiązać za ogon nad przepaścią. Nagle wystrzeliłam z ogona na niego garść błota. Na chwilę zamknął oczy a to dało mi szansę za wyrwanie się. Stanąłem naprzeciw niemu gdy pluł z niezadowoleniem glebą.
-Chcesz kontynuować nasz wesoły maraton pułapek, czy może pogadamy jak zwierze z zwierzakiem?- Zapytałem z szerokim uśmiechem starając się nadać mu jak najmilszy wyraz, jednak i tak bliżej mu było do diablęcego wyszczerzu niżeli przyjacielskiego wyrazu twarzy.

Kotonaru? Gonimy się dalej? Ja jak już mówiłam, w razie czego za wygraną nie dam default smiley :)


<Kotonaru?>

czwartek, 25 czerwca 2015

Od Kotonaru CD Nocte - Kolejna Miło Rozpoczęta Znajomość...

        Wielka szara pięść świsnęła wpowietrzu trafiając tym razem cel prosto w pysk. Zalśniły białe kły, które samiec odsłonił we wściekłym ryku, a kłaniająca się postać poszybowała przez całą długość polany lądując w krzakach na drugim końcu. Naru ustawił się w pozycji bojowej, gotów zaatakować napastnika, jednak w ostatniej chwili poskromił swoje instynkty – to przecież nie pole bitwy tylko tereny watahy. Samiec burknął z niezadowolenia pod nosem, najchętniej rozszarpałby to małe zwierzę na strzępy za wywinięty numer...
Tak, cały Kotonaru nie ważne było to, że jemu się nic nie stało, że oberwały jedynie drzewa oraz kamienie, na które natrafił rogami i roztrzaskał na kawałki oraz drzazgi – ważne było to, że musiał się zemścić, zemścić za sam fakt, że ktoś śmiał zakpić z niego. No, ale niestety narazie nie mógł, teraz należał do watahy i wypadało mu załatwiać pewne sprawy w bardziej humanitarny sposób.
Czarne kręgi jego ogona trzaskały po koleji przenikliwie, kiedy lew wyciągał go do maksymalnej długości, chcąc siegnąć po leżacego w krzakach zdezoriętowanego osobnika, zbyt leniwy, żeby do niego podejść. Końcówkę kończyny owinął wokół tylnej łapy przybysza po czym przyciągnął go do siebie (wielką ochotę miał wytrzeć nim całą długość polany, jednak w połowie drogi postanowił go podnieść i przenieść). Kiedy wilk – bo to mu najbardziej przypominało zwierzę, które trzymał – znajdował się na wysokości jego pyska potrząsnął nim, żeby się wybudził. Hybryda zamrugała kilka razy, zbierając myślli i zastanawiając się gdzie się znajduje, jednak przypomniała sobie w końcu co się stało oraz kim jest wściekły zwierzak szczerzący do niej kły centymetry od jej twarzy. Złapała się za głowę w miejscu gdzie oberwała.
- Jasna cholera! Za co to było! Ty na żartach się nie znasz czy co? – warknął wilk.
Naru wpierw myślał z wyglądu, że to chłopak, jednak w głosie osobnika wychwycił ledwie usłyszalne żeńsykie tony – jaka wtopa, nie wykazał się zbytnimi manierami tym razem...
- Kim jesteś? – warknął ignorując tym razem ten fakt (jak widzicie wstał dzisiaj lewą łapą).
- Już ci chyba mówiłam, w przeciwieństwie do ciebie się przedstawiłam. – fuknęła na niego.
Tak, to z pewnością była dziewczyna...
- Wybacz. – rzucił obojętnie i wypuścił ją z uścisku tak, że z łoskotem padła na ziemie – Kotonaru.
Seria przekleństw doszła go od Nocte, która niefortunnie spadła na głowe w miejsce gdzie już jednego kuksańca oberwała.
- Widać kto jest w tych okolicach nielubiany. – mruknęła do siebie – Z każdym się tak witasz? – zwróciła się do niego kopiąc w niego małym kamyczkiem, który odbił mu się od rogów.
Czerwonooki westchnął cicho trzymając się ze wszystkich sił spokoju zewnętrznego, choć w środku wszystko nim trzepało, a złość rozrywała go już od środka, dzień ledwo się zaczął, a on miał go już dosyć.
- Poranna gimnastyka. – rzucił przez ramię patrząc na nią kątem oka.
Nie przyglądał jej się jakoś zbytnio wcześniej, dopiero po tym jak chwilę skupił się na jej twarzy oraz sylwetce dotarło do niego jak zaskakująco bardzo przypomina mu... Upierdliwego chochliko-diabełka, brakowało jej jedynie wideł w jednej łapce i mini skrzydełek.
Wadera prychnęła pod nosem, jednak kąciki ust uniosły jej się niedostrzegalnie na dzwięk swoich własnych słów użytych przeciwko niej...


Nocte? Lekki brak pomysłów ^^”

środa, 24 czerwca 2015

Od Ronana (CD Fery) - Gdy spotykają się trzy demony...

        Pierwszą rzeczą, jaką odczuł Ronan było zaskoczenie. A właściwie rzecz ujmując-  zaskoczenie połączone z gniewem i frustracją.
Nie poczuł bólu po tym gdy zderzył się w locie z nieznaną mu samicą. Nawet jeśli lądowanie z nią na twardej ziemi powinno mu dać się we znaki, to najwyraźniej Ronan świadomie wyłączył bodziec odpowiedzialny za jakikolwiek ból. Zignorował go, tak jak ignorował wszystko na tym świcie.
Nie poczuł odrazy, na myśl, że napotkali z siostrą inną hybrydę. A jakby tego było mało, kiedy ujrzał jej zakrwawiony pysk uśmiechnął się tajemniczo. Ale tylko odrobinę. Zgodnie z wszystkimi zasadami, jakimi kierował się w życiu Ronan, wszelkie pełne i tryskające radością uśmiechy były surowo zabronione. Zupełnie jak takie słowa jak: „dziękuję”, czy też „przepraszam”. Samiec nigdy ich nie używał i świadomie usuwał jej ze swojej pamięci. Czekał cierpliwie na moment, w którym zapomni o ich istnieniu.
Dlatego też, gdy w końcu podniósł się na równe nogi nie przeprosił nieznajomej za to, że niechcący na nią wpadł. Ba! Nawet przez myśl mu nie przeszło by zapytać się jej czy wszystko w porządku. Po prostu otrzepał się z piachu i zaczął szukać wzrokiem siostry. Ale Sea, jak zwykle gdzieś sobie odleciała.
-No tak, zostawić brata na lodzie. Dzięki siostra.- mruknął do siebie hybryda.
Ronan popatrzył na nieznajomą. Dopiero teraz, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że nici z polowania, a jego siostra dalej ugania się za sarnami, mógł zwrócić uwagę na hybrydę, przez którą nie upolował sobie jedzenia. Nie miał jednak najmniejszego zamiaru podawać swojego imienia, ani też pytać o imię samicy. Dostrzegł jednak, że wadera od czasu do czasu przygląda mu się z zaciekawieniem. Chłopak zmarszczył brwi, ale zaraz spojrzał na swoje przednie łapy. Wywrócił oczami.
-Moje szpony.- odezwał się w końcu.- To o nie Ci chodzi, tak? Uważasz, że to dziwne?
-Słucham? Nie, coś ty! Tylko…
-To po co, do cholery się tak na mnie gapisz? -warknął Ronan. Posłał nieznajomej chłodne spojrzenie, które byłoby w stanie zamrozić dziesiątki jezior. Wadera zamrugała oczami, jednak zaraz na jej pysku pojawił się złośliwy uśmiech. Jakby od dawna czekała na osobę, która będzie ją chłodno traktować, i z którą będzie mogła się posprzeczać. Jeśli tak, to właśnie trafiła na odpowiednią hybrydę.
-Gapię się, bo wiem, że ciebie to denerwuje.- odparła zadowolona. Ronan był pod wrażeniem tego jak hybryda się zachowuje, jednak nie dał tego po sobie poznać.
-Oj, uwierz mi, wolałabyś mnie nie denerwować.- samiec posłał obcej mordercze spojrzenie, w dodatku uśmiechnął się diabolicznie. Liczył, że odstraszy hybrydę, jednak dostał zupełnie inny efekt. Dziewczyna posłała mu podobny uśmiech i patrzyła się na niego wyzywająco, jakby chciała go zmusić do jakiejś sprzeczki. Jakby sama się o nią prosiła.
-Achh tak? A co jeśli spróbuję?
-Cóż… wcześniej będziesz musiała wynająć kogoś do zbierania twoich zwłok, które będą leżały rozszarpane po wszystkich kierunkach świata.
 -Hej, Lynch!- samiec słysząc swoje nazwisko, odwrócił się gwałtownie.
Jego oczom ukazała się ciemna plama, szybująca po niebie. Nawet jeśli Ronan musiał patrzeć prosto w słońce, potrafił rozpoznać siostrę. Z resztą, tylko ona znała i korzystała z ich nazwiska.
Basiorowi ulżyło na widok Seanit, bowiem znaczyło to, iż nie będzie musiał użerać się z tą jędzą, która rzekomo „przypadkowo” na niego wpadła.
-Co tam siostra? Złapałaś coś?- samiec odwrócił się do bliźniaczki, świadomie ignorując nowo poznaną waderę.
-Aha. Młodą sarnę. Nawet nie masz pojęcia jak zabawnie wierzgała nogami, gdy zobaczyła, że do ziemi przygwoździł ją wilk o kruczych skrzydłach i szponach.- Seanit roześmiała się tak serdecznie, że Ronan mógłby uznać to za urocze, gdyby nie fakt, że siostra właśnie mówiła o znęcaniu się nad przerażonym zwierzęciem. I gdyby nie fakt, że kazał sobie wytrzeć słowo „uroczy” z pamięci.
-Jesteś stuknięta.- powiedział Ronan. Zabrzmiało to, jakby miał zamiar dorzucić „tak jak  ja”, więc Sea nie wzięła tej uwagi do serca.
-Dzięki. A jak tobie poszło polowanie?
Ronan miał już odpowiedzieć, że nic nie ubił, jednak w ostatniej chwili przypomniał sobie o napotkanej wcześniej hybrydzie, która leżała teraz na trawie. Uśmiechnął się wrednie.
-A wiesz co, Sea? Tak się składa, że udało mi się  c o ś  upolować. Niestety, to tylko przerośnięta gadzina, nic godnego uwagi.- samiec posłał nieznajomej jedno ze swoich najokropniejszych i najpodlejszych spojrzeń. W tym samym czasie bliźniaczka Lynch zauważyła obcą i zaczęła przyglądać się jej z ciekawością.
-Ej, wyjaśnijmy sobie jedno, wężu.- nieznajoma wstała i zwróciła się do Ronana.- Nie jestem żadnym czymś, jasne?
-Taaak? To jak panienka się nazywa?
-Fera Rosa.- wycedziła dziewczyna, najwyraźniej niezbyt zachwycona tym, że nazwano ją panienką.
-Hm… stop! Kto był tak genialny, że wybrał ci akurat takie imię?!
-A co? Coś się nie podoba?
-Jesteś Fera  R o s a ! Przecież to po włosku róża!- samiec zaśmiał się tak nagle i niespodziewanie, że Seanit zaczęła wpatrywać się w brata z rozbawieniem. Z kolei nieznajoma nie była już taka wesoła. Wpatrywała się w Ronana, jakby właśnie rozmyślała w jaki sposób może go zabić, by najdłużej cierpiał.
-Może, jednak musisz też wiedzieć, że Fera znaczy dzika. Na twoim miejscu bym uważała.
-Cóż…- samiec nie dawał za wygraną.- To i tak nie zmienia faktu, że jesteś dziką RÓŻĄ.- to ostatnie zaakcentował specjalnie, wiedząc, że samica się przez to wścieknie.
I rzeczywiście: Fera BYŁA wkurzona. Warknęła cicho na niebieskooką hybrydę, ukazując przy tym ostre zęby. Fakt, że dziewczyna miała jeszcze odrobinę zakrwawiony pysk sprawiał, że wyglądało to groźnie. Jednak nie dla rodzeństwa Lynch. Zarówno Ronan jak i Seanit nie czuli żadnego respektu przed nieznajomą, chociaż każde z nich reagowało na złość Fery trochę inaczej. Sea po prostu obserwowała czujnie waderę. Zdawała się być spokojna, ale w rzeczywistości pozostawała czujna, by w razie zagrożenia móc zaatakować. Z kolei Ronan przyglądał się obcej hybrydzie, przymrużając oczy, jakby oceniał czy jest godna tego, by się z nim bić.
„Jest.”
Lynch był gotów zmierzyć się z samicą. Jednak, ku jego zdziwieniu, wadera przestała warczeć, chociaż dalej patrzyła na samca spode łba. Ronan zrozumiał, że wadera rozmyśliła się co do walki, chociaż nie wiedział dlaczego to zrobiła. Zwłaszcza, że miała ku temu powody.


Hm… Różyczko?
(wybacz, Ronan jest wredny, ale musisz to wytrzymać xD )

wtorek, 23 czerwca 2015

Od Chappiego (CD Visphoty) - Stary niedźwiedź mocno śpi...

        Chappie z rozbawieniem patrzył jak Visphota zwinęła się w kłebek i zasnęła, bez żadnego ,,ostrzeżenia". Tiburon jednak nie podzielał jego humoru. Nachylił się nad waderą i wydarł:
  - Visphooota!
  Ale ta ani drgnęła.
  Rybo-wilk parsknął ironicznie. Głosmok natomiast ostrożnie podszedł do Visty i zaczął bawić się końcówką jej ogona.
  - Pięknie! Po prostu cudnie! - prychnął Tibu chodząc w te i z powrotem. - Najpierw trzy godziny sterczenia pod tym pochrzanionym wodospadem, a teraz kolejne trzy czekania, aż nasza KSIĘŻNICZKA się obudzi!
  Słowo ,,księżniczka" wyraźnie zaakcentował w razie gdyby Visphota tylko udawała sen. To na pewno postawiłoby ją na nogi. Ale wadera najwyraźniej rzeczywiście usnęła. Chappie zachichotał gdy końcówka jej ogona pacnęła go w nos.
  - Chappie, to nie jest śmieszne! - warknął Tiburon.
  - A właśnie, że jest - Głosmok położył się na grzbiecie i zaczął odbijać tylnymi łapami ogon wadery.
  - NIE JEST. A teraz pomóż mi ją obudzić...
  Chappie momentalnie zerwał się na nogi. Zagrodził Tiburonowi drogę.
  - Nie - powiedział dobitnie smokopodobny.
  - Weź przestań, musimy iść do domu.
  - Ale Vista chce spać! Jest zmęczona.
  - Bo przez TRZY bite godziny skakała z wodospadu. Nie nudzi ci się to?
  - Nie. Ale Vista jest zmęczona.
  - To sobie odpocznie i wróci do Przystani.
  - A jak się zgubi? Chappie nie chce by się zgubiła!
  - To nie dziecko, Chappie - basior przewrócił oczami. Chciał przesunąć głosmoka, ale dalej obawiał się o jego skrzydło, toteż nie dotknął malca.
  - Nie, Vista to nie dziecko, ale Vista to przyjaciółka Chappiego! - upierał się jaszczurowaty. - A Chappie już nigdy nie zostawi żadnego swojego przyjaciela samego!
  Tiburon westchnął wniebogłosy i spojrzał błagalnie w chmury. Chappie zadowolony z wygranej wskoczył na grzbiet śpiącej wadery i zaczął kręcić się wokół własnej osi, cały czas nucąc:
  - Stary niedźwiedź mocno śpi, stary niedźwiedź mocno śpi!
  Chappie się go boi, więc na palcach chodzi,
  Jak się zbudzi to Chappiego zje!
  Jak się zbudzi to Chappiego zje!
 

Tibu? XD Poradzisz sobie? Chyba, że Vista wstanie wcześniej...

Od Fery Rosy - Polowanie

        Czarno biały ogon leniwie pacnął o ziemię. Fera jednak pozostawała mimo względnego znudzenia czujna. Wpatrywała się w pasące się zaledwie trzy metry od niej stado. Wiatr wiał od jej frontu, toteż jelenie nie miały prawa jej wyczuć. Mokra trawa nie należała do najlepszych kryjówek. Łapy ścierpły już od chłodu zupełnie, a całe podbrzusze wadery domagało się suszenia. Ale mimo wszystko trawa była tu wysoka i bujna. Samicy nie zagrażało wykrycie. Hybryda jednak jakby wpadła w jakiś trans. Liczyły się tylko dwie rzeczy: łup i rozrywka z polowania. Tak, Fera już nawet teraz mimo niesprzyjających warunków czuła dziwne uciskające żołądek podniecenie. Jeszcze chwila i nie wytrzyma, zerwie się z miejsca, popędzi za ofiarą bez wzgląd na otoczenie. Ale nie! To by była zmaza dla honoru łowcy. Prawdziwy myśliwy musi być skupiony, musi panować nad każdym elementem swojego ciała, aby organizm nie zawiódł go w elemencie kulminacyjnym. Toteż łowczyni dalej trwała w bezruchu, przylegając całym ciałem do ziemi, tylko ogon od czasu do czasu niecierpliwie kiwał się na boki, odganiając denerwujące komary.
  W końcu nadeszła odpowiednia chwila. Było dobrze po południu, jelenie wycieńczone całym dniem przez gorąc, owady i nieudolne drapieżniki zupełnie porzuciły jakąkolwiek ostrożność. Nawet przywódca stada, potężny rogacz, oddalił się zbytnio na bok, ku zgubie swojej i własnego stada. Stado bez przywódcy jest spłoszone, spanikowane, nie wie co ze sobą począć. Wytępienie dowódcy było więc obecnie priorytetem. Łapanie łań i małych koziołków było godne amatora. Fera liczyła na większe wyzwanie. Gdy załatwi już przewodnika będzie zbyt zmęczona, by brać udział w dłuższych pościgach. Jednak krew samca da jej sił na tyle, aby złapać jeszcze kilka łani. A nawet jeśli rogacz wygra, w popłochu oddali się za bardzo i nie zdąży pozbierać stada w kupę zanim Fera wybije je do połowy.
  Plan zakładał więc sukces w każdym wypadku. Wadera wyrzuciła zupełnie czynnik w postaci drugiego drapieżnika, który przez nadmierną pewność siebie pokrzyżuje jej wszystkie plany. Ta część lasu wyglądała na niezamieszkaną. Chociaż małym wsparciem Fera nie pogardziłaby. Gdyby miała do pomocy kogoś chociaż w połowie dorównującego jej zdolnościami, w pół godziny wybiliby całe stado.
  Ale co poradzić? Czas polowania nadszedł teraz.
  Fera Rosa z głośnym warknięciem wypadła z traw. Nim jelenie pojęły co im grozi dla pokazu jednym atakiem powaliła stojącego najbliżej, młodego jelonka. Ostry zapach krwi zadziałał natychmiast. Stado zaczęło panikować. Jelenie wpadały na siebie nawzajem, nieopatrznie podcinały sobie nogi, tratowały młodsze osobniki. Fera okrążyła plątaninę ciał i skierowała się do próbującego ogarnąć całe zamieszanie samca-przywódcy. Samiec na własne szczęście akurat spojrzał w jej kierunku. Prosto w wyszczerzone kły. Sekunda opóźnienia i byłoby po nim. Uskoczył mijając o centymetr pazury małej diablicy. Spanikowany zapomniał o stadzie i popędził ratować własne życie. ,,Co za egoista" pomyślała Fera ze złośliwym uśmiechem i już pędziła w ślad za nim.
  Jak zawsze pościg dał jej najwięcej satysfakcji. Biegła wyciągając łapy do maksimum możliwości, ogon falował lekko pomagając w utrzymaniu równowagi, a uszy postawiła na sztorc, lekko odchylając je do tyłu. Podczas biegu lekko kiwała łbem, tak, że patrząc z boku wydawało się, jakoby poruszało się całe ciało oprócz głowy. Fera trwała tak w zsynchronizowanej harmonii ruchów, pozwalającej jej biegnąć dłużej niż ścigana ofiara, która zaczęła już spowalniać. Samica widząc to jakby dostała dodatkowej energii. Zrównała się z jeleniem po jego prawej i ignorując ostrzegawcze, chybione zamachy porożem, skupiła się na przedniej nodze. Wyczuła odpowiedni moment i chwyciła samca zębami za pęcinę. Reakcja była natychmiastowa: jeleń potknął się, zatoczył ciągnąc za sobą samicę, która ani na moment nie puściła nogi, wykręcając ją przy tym boleśnie. Szarpnęła rogacza tak, że zatrzymał się i leżąc na ziemi ryczał przeraźliwie. Fera puściła złamaną nogę i szybko wbiła pazury w bark samca dociskając jego ciało do ziemi.
  - Masz szczęście, że mam dzisiaj dobry dzień - powiedziała i wbiła kły w gardło jelenia.
  Przez moment jeszcze wierzgał racicami, po minucie jednak zwiotczał i zastygł w bezruchu. Hybryda jednak nie puszczała. Spijała tyle krwi na ile miała ochoty, a z każdym łykiem uzupełniała zużytą na pościg energię i uzupełniała dodatkowe jej zapasy. Gdy już się nasyciła, wstała i ruszyła raźnym, wesołym krokiem z powrotem. Nawet nie dbała o to, że była cała umazana krwią. Mało ją interesował jej wygląd, a poza tym i tak zaraz znowu będzie jeść. Tym razem mięso, bo jelenia tusza jest smaczniejsza u łań. Rogacz był na to zbyt chuderlawy.
  Jednak gdy jej oczom ponownie ukazało się stado samicę zamurowało. Otóż JEJ upatrzone stado właśnie było atakowane przez jakieś inne drapieżniki. Jakaś szarawa samica o ciemnych skrzydłach co chwilę zlatywała z góry rażąc spłoszone łanie atakami zadanymi...kruczymi szponami?! A to ci nowość! Inna hybryda! Fera zauważyła kolejną szarą plamę kątem oka. Tym razem był to samiec. Identyczny co latająca samica, ale ten nie miał skrzydeł. Właśnie miał skoczyć na jedną z łań. Fera wykorzystała fakt, że pozostała niezauważona i bacznie śledziła każdy jego ruch. Zafascynowała ją technika nieznajomego. Nabrała ochoty, by zapoznać się z nim.
  Toteż skoczyła i zderzyła się z samcem w locie, przybijając do ziemi i lekko szczerząc upiorne, pokryte świeżą krwią kły.
  Tak, ona po prostu nie umie inaczej się przedstawiać.


Ronan? Seanit? ^^

niedziela, 21 czerwca 2015

Od Maury (CD Xinyuana) - ,,Ile widzisz palców?"

Wadera zmarszczyła brwi. Przekrzywiła odrobinę głowę, nie spuszczając wzroku z nieznajomego. Po tym biegu i całej „próbie możliwości” wiedziała już czego można się po nim spodziewać. Miała już niejakie pojęcie o tym jaki jest hybryda i co o nim myśleć. Nie była to pozytywna ocena. To znaczy, basior z pewnością, tak jak i ona, był tutaj czarnym charakterem.
„Ale może to i dobrze.”- pomyślałam Maura- „Przynajmniej możemy sobie darować zbędnych uprzejmości.”
Jednak coś jej tutaj nie pasowało. Dlaczego ten hybryda po testowaniu jej umiejętności teraz, jakby nigdy nic, leżał sobie przy jeziorze i wygrzewał na słońcu? Nie potrafiła tego zrozumieć: tego jak szybko się zmienił.
Podeszła pewnie do obcego, jednak wciąż nie spuszczając z niego wzroku. Maura była bystrą samicą i nie wykluczyła możliwości, że wilk robi sobie z niej jaja i jego zachowanie jest tylko swego rodzaju grą. Kolejnym podstępem.
Usiadła na trawie, w bezpiecznej odległości od nieznajomego i obrzuciła go lodowatym spojrzeniem. Chciała w ten sposób pokazać mu, że ona jest kimś z kim trzeba się liczyć. Tak na wszelki wypadek, gdyby basior miał co do tego jakieś wątpliwości. Jednak obcy miał zamknięte oczy, przez co nic nie wskórała.
Maura przewróciła oczami i szturchnęła nieznajomego. Mocno. Ten zaraz otworzył oczy i posłał wilczycy gniewne spojrzenie.
-Ej! Co to niby miało być?
Maura jednak nie zwróciła uwagi na jego słowa. Podeszła do obcego i położyła mu swoją łapę przed oczami.
-Ile widzisz palców?
Basior zrobił wielkie oczy i zaczął wpatrywać się w samicę jak głupi. Maurę odrobinę to rozbawiło, ale nie dała tego po sobie poznać.
-Co to ma zzznaczyć?- nieznajomy zmarszczył brwi. Takiego pytania na pewno się po niej nie spodziewał, co bardzo ucieszyło Maurę. Ale teraz również nie dała tego po sobie poznać.
-Odpowiadaj.- dziewczyna przysunęła łapę bliżej pyska hybrydy.- Ile palców?
-Czte…
-Źle. Wilki nie mają palców.- odparła zadowolona, jednak nadal nie spuszczała oka z obcego. Tak na wszelkie wypadek, gdyby ten stwierdził, że podetnie jej nogi, ale wrzuci do wody. Jednak nic takiego się nie zdarzyło, dlatego Maura kontynuowała:
-To dowodzi, że masz nie po kolei w głowie i stąd twoje dziwne zachowanie. Hm… a może masz rozdwojenie jaźni?
-Co takiego?!- fuknął wilk, posyłając dziewczynie nieufne spojrzenie.
-Jak to jest, że teraz tak po prostu leżysz sobie beztrosko i opalasz się jakby nigdy nic, a wcześniej testowałeś moje możliwości, co cwaniaczku?
Chłopak po prostu wzruszył ramionami, jakby odpowiedź była aż zbyt oczywista. Jakby dziwiło go to, że Maura jeszcze na nią nie wpadła.
-Lubię tę porę dnia. Podczas wschodu słońca, można się wygrzewać, nie narażając się na przegrzanie.- wyjaśnił. Maurze zaraz do głowy przyszła złośliwa odpowiedź i nie powstrzymała się od jej wygłoszenia:
-Oooohh, a więc ktoś tutaj jest delikatny.
Chłopak zaraz obrzucił ją lodowatym spojrzeniem, jakby określenie go delikatnym było największą obrazą, jakiej kiedykolwiek doznał. Z kolei Maura uśmiechnęła się złośliwie, teraz nie kryjąc już rozbawienia. Jednak jej przeciwnik szybko znalazł odpowiednią uwagę na złośliwości Maury.
-I mówi to ktoś kto tak łatwo traci równowagę i sssspada z drzewa, co?- teraz to basior uśmiechał się diabolicznie, a samica piorunowała go spojrzeniem. Ale to nie był koniec.
-A to z kolei mówi ktoś, kto tak po prostu mnie z tego drzewa zrzuca, nie?
-Ja? Zrzuciłem cię z drzewa? Nie mam pojęcia o co mnie oskarżasssz.
Maura przewróciła teatralnie oczami.
-Ej, nie ze mną takie numery.- na te słowa chłopak uśmiechnął się szyderczo, czego Maura zupełnie nie rozumiała. Przecież właśnie go przyłapała! Czemu więc tak się zachowuje?!
-Ooohh mówisz o tym, tak?- basior mówił beztrosko, jakby mówił jej o jakimś równaniu matematycznym , a nie zrzuceniu jej z drzewa.- Cóż to był takie mały test.
Maura otworzyła szeroko oczy. Wpatrywała się w nieznajomego z niedowierzaniem. Zaraz jednak odchyliła do tyłu głowę i parsknęła śmiechem
-Jak to nazwałeś? Test? Ha!
-Coś nie tak?
Dziewczyna przez chwilę nie odpowiadała. Znów parsknęła śmiechem, jednak tym razem był on trochę bardziej uprzejmy. Po czym, nadal rozbawiona, zwróciła się do nieznajomego i, jakby nigdy nic rzekła:
-Jesteś stuknięty.

Eeeemmm… Xin? Dobra, pomińmy, że to opowiadanie jest dziwne i chaotyczne. I bez ładu i składu. I dziwne. I generalnie nic się kupy nie trzyma, bo wszystko jest dziwne. Tiiiaaa… no ale cóż. Ważne, że jest ^^

Historia Averkina

Oszczędzić chciałbym wam, w swej wielkoduszności, nudnych historii o mojej przeszłości. Jednak tegoż się ode mnie wymaga, więc lepiej przejdę do rzeczy.
 Sytuacja w moim pierwszym stadzie jest wam znana z historii mej siostry, Samiry. Zacna ta osoba przybliżyła wam świat w jakim się wychowałem. Poznałem tam czym jest nienawiść i zazdrość. Zaznałem też sporo szczęścia u boku rodzeństwa i koleżanki, czy też może przyjaciółki. Znana wam jest ona jako Shantel. Dodam jeszcze, że przez krótki okres cieszyła się ona moim zainteresowaniem. Nie żebym się zaraz zabujał...po prostu przez jakieś dwa tygodnie zaprzątała owa istota mój umysł.
 Po rozstaniu z siostrami ruszyłem w daleki świat. Miałem jakąś tam sobie ambicję. Czułem, że jest jakiś sens mego istnienia na tej, a nie innej ziemi. Ambicja moja nie była mi nawet do końca znana. Wiedziałem jedynie, że ma ona coś wspólnego z walką. Od dzieciństwa wczesnego przecie się tym zajmowałem i fascynowałem. Tak... to było i jest moim powołaniem. W czasie swej drogi napotkałem pewną waderę, zwyczajną waderę. Bez skrzydeł, łusek czy innych dziwactw. Ładna była, nie ukrywam. Kiedy zobaczyła mnie po raz pierwszy pisnęła. Była do tego stopnia przerażona, że pod wpływem owego strachu wdrapała się na drzewo, z którego oczywiście, nie potrafiła zejść. Zmuszona więc była w końcu mnie do siebie przepuścić. Pomogłem jej się zgramolić z gałęzi.
 Kręcąc się po tamtych okolicach jeszcze wielokrotnie ją spotykałem. Z czasem jej reakcje stawały się coraz mniej gwałtowne. Choć przyznaję, że zaskoczona potrafiła zaszkodzić memu słuchowi. Udawało mi się niekiedy nawet chwilę porozmawiać. Przedstawiła się jako Nita. Nie mogłem mieć jej za złe, że się mnie bała. Może nie jestem najcudaczniejszą hybrydą ziemi, ale widocznie moje szpony, wielkie uszy i szczurzy ogon wystarczyły. Raz zwierzyła mi się jednak, że najbardziej przerażają ją moje oczy. Przyznaję, że odrobinę zaskoczyło mnie to stwierdzenie. Dopiero po dłuższym czasie zrozumiałem. Do ogona można przywyknąć, do szponów i uszu również, ale oczy, choćby przywyknąć do barwy, nadal pozostaną chłodne i zimne. A przynajmniej nigdy nie spotkałem się z innym ich opisem. Polubiłem ją, pomimo iż nie najlepiej znosiła widok spokrewnionego z gryzoniem stwora. Pewnie już sobie myślicie, za raz napisze, że się w niej zakochał. A guzik prawda, nie. Była dla mnie po prostu przyjaciółką. 
 Raz, podczas walki z niedźwiedziem, zaliczyłem mocny upadek. Poobijałem sobie żebra do tego stopnia, że za chińskiego boga nie mogłem uganiać się za sarnami. Wtedy mnie opatrzyła i codziennie przynosiła ochłapy z posiłków jej watahy. Ochłapy...a jednak wiele dla mnie znaczyły. Była pierwszą z ,,normalnych" znanych mi osób, które były dla mnie miłe i tak bezinteresowne. Bardzo chciałem jej się odwdzięczyć. Miałem ku temu okazję gdy zaatakowała ją grupka basiorów, najpewniej bandytów. Ich zamiary były chyba w miarę oczywiste. Ubiłem dwóch, jednego ogłuszyłem. Trzeciemu, gdy już byłem porządnie nakręcony, prawie łapę odgryzłem. Nita była do tego stopnia wstrząśnięta, że po całym zajściu nie mogła mówić, a nawet się poruszyć. Leżała więc zwinięta w kłębek trzęsąc się jak nagi pisklak w środku zimy. Ja siedziałem wpatrując się w nią w milczeniu. Chyba jej to nie pomagało, bo ilekroć podniosła na mnie wzrok nasze oczy się spotykały i wracaliśmy do punktu wyjścia. Aby nie musiała spoglądać w te dwa czerwone punkty odwróciłem się do niej tyłem. Nim się zorientowałem, znikła. Nie oczekiwałem słowa ,,dziękuję", nawet niemej wdzięczności. Byliśmy kwita. Ona chyba też doszła do takiego wniosku bo potem widywałem ją już tylko w oddali. Na mój widok szybko się oddalała.
 Dalsza ma droga przebiegała przez terytorium watahy wrogiej tej, do której należała Nita. Jak na złość gdy po miesiącu się stamtąd wynosiłem władowałem się na pewną polankę, która po chwili stała się polem bitwy. Dwie watahy starły się ignorując fakt, że jestem tylko przechodniem. Usiłując się stamtąd wydostać ubiłem paru, którym moja obecność zawadzała. Już na skraju pola bitwy napotkałem swoją drogą przyjaciółeczkę, Nitkę. Walczyła zaciekle z nieco od siebie większym basiorem. Była ranna. Gdy powaliłem jej przeciwnika i usiłowałem go udusić odepchnęła mnie.
- Nie tak wygrywa się wojnę- powiedziałem gdy walka ucichła,a wszyscy się rozeszli ignorując nas oboje.
- Ale można by. Słowem.
- Słowa mają działanie tymczasowe- odparłem przypominając sobie Alfę mojej watahy.
- Z pewnością nie zadziałają na nikogo gdy wszyscy będą leżeć martwi.
 Nie wiem po co tam zostawałem. Po co się z nią kłóciłem? W ten sposób rozeszliśmy się w niezgodzie. Tak więc pozostało mi tylko dalej szukać miejsca, w którym mógłby wzbogacić swoje umiejętności. No i w końcu dotarłem tutaj. Do Krainy Hybryd.

Od Seanit - ,,Co to znaczy, że szlag mnie trafił?"

Obudziły mnie jaśniejące promienie słońca, które wpadły na polanę, oświetlając przy tym te puste tereny. Otworzyłam leniwie oczy, jednak zaraz tego pożałowałam. Białe światło dnia oślepiło mnie swym blaskiem. Syknęłam, wycedzając przed usta przekleństwo. Właśnie dlatego nie lubiłam poranków.
Wstałam powoli i w końcu zdecydowałam się na krótki bieg po okolicy, by rozruszać kości. Po tym drobnym treningu chciałam pobiec do Ronan’a, by go obudzić i przy okazji ponarzekać, że tak długo śpi. Ale brata nigdzie nie było. Była za to wiadomość, napisana na kałuży błota. Litery wyglądały pokracznie i niedbale, jakby ogromny jastrząb, bądź orzeł próbował wyryć je pazurami w ziemi. Uśmiechnęłam się lekko. W tych stronach żyły tylko dwa rozumne stworzenia, o wielkich szponiastych łapach.
Przekrzywiłam głowę, aby móc odczytać koślawe pismo brata.

Sea jeśli to czytasz to zarąbiście! Znaczy, że (jeszcze) nie zginęłaś.
Gdy się obudziłem ciebie nie było w pobliżu. Myślałem, że szlag cię trafił. Dlatego poszedłem na polowanie.
Za nic w świecie mnie nie szukaj.

                                                                                                              Twój „ukochany” braciszek 

Przeczytałam wiadomość od góry do dołu. Odchyliłam głowę do tyłu i parsknęłam śmiechem. Co to ma znaczyć, że „jeszcze nie zginęłam”?! W dodatku „za nic w świecie mnie nie szukaj”? Naprawdę? Przecież i tak bym tego nie zrobiła! Nawet nie miałam pojęcia w którą stronę mógł pójść. Zasnęliśmy na pustej polanie, którą z prawie każdej strony otaczały lasy. Tylko na wschodzie znajdowało się spore jezioro, ale Ronan nie udałby się w tamtą stronę. Pozostają więc trzy kierunki. Ale co z tego? I tak nie miałam zamiaru go szukać. Jak będzie chciał to sam przyjdzie (to się nazywa braterska miłość, wiem).
Ostatni raz zerknęłam na wiadomość. Ronan zamiast podpisać się swoim imieniem to na końcu nabazgrał: twój „ukochany” braciszek.
Ha! Czyli humor mu dzisiaj dopisywał.
-Masz szczęście, że „ukochany” napisałeś w cudzysłowie.- mruknęłam do siebie, jeszcze trochę zaspanym głosem.
Chciałam zetrzeć te bazgroły na błocie, ale powstrzymałam się w ostatniej chwili. Ten cały „list” odrobinę mnie bawił, więc postanowiłam, że nie będę się go pozbywać.
Położyłam się na trawie i jeszcze na chwilę zamknęłam oczy. Miałam nadzieję, że uda mi się zasnąć i akurat obudzę się na powrót brata. Jednak szybko zaczęło mi się nudzić. Porzuciłam więc plany dotyczące snu i postanowiłam rozruszać skrzydła.
Wstałam i od razu odbiłam się od ziemi. Machnęłam moimi kruczymi skrzydłami tylko trzy razy, a już znalazłam się na dużej wysokości. Poleciałam przed siebie, w stronę wielkiego jeziora. Kiedy znalazłam się tuż nad nim machnęłam jeszcze kilka razy skrzydłami, a później skierowałam się na dół. Była to jedna z moich ulubionych czynności. Skok do wody z „niewielkiej” wysokości. Chociaż tego typu sztuczki były niebezpieczne, to wiedziałam, że mogę sobie pozwolić na takie rzeczy. Z dwóch powodów: po pierwsze- nie obchodziło mnie, że coś może mi się stać. A po drugie- miałam skrzydła. Nawet gdybym znalazła się w jakimś niebezpieczeństwie (chociaż szczerze w to wątpię) to mogłabym zamortyzować upadek. Proste.
Dlatego też bez chwili wahania rzuciłam się na dół, pozwalając swemu ciału swobodnie opadać. Kiedy od jeziora dzieliła mnie stosunkowo niewielka odległość, zwinęłam się w „kłębek” i z pluskiem wpadłam do wody. Gdy wyszłam z jeziora wyglądałam jak zmokła kura, ale ani trochę mi to nie przeszkadzało.
-No proszę, co my tutaj mamy?- usłyszałam za sobą.- Przez chwilę myślałem, że to jakaś wariatka próbuje się zabić, spadając z takiej wysokości. A to tylko moja siostra.- dobrze znałam ten głos.
Odwróciłam się do brata i posłałam mu pełen zadowolenia, aczkolwiek trochę złośliwy uśmiech.
-A co? Też chcesz spróbować?
-Czy ja wyglądam ci na szaleńca?
-Hm… chcesz znać moje zdanie?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
Ronan uśmiechnął się złośliwie i przymrużył oczy. Nie skomentował tego co powiedziałam, ale nie musiał. Każde z nas wiedziało co odparłaby druga osoba. No, może nie  z a w s z e , ale bardzo często.
Znów ruszyliśmy w drogę, ale żadnemu z nas to nie przeszkadzało. Nie Ronan’owi, który uwielbiał podróże i nie mnie, która była ciekawa nowych przygód. Szliśmy przez jakieś 10 minut, gdy w końcu się odezwałam:
-Byłeś na polowaniu?
-Tak. Nie zabrałem cię ze sobą bo nie mogłem cię zleźć. Myślałem, że szlag cię trafił.
-Wiem, czytałam. I co? Ubiłeś coś?
-Tak, króliki.
-I zgaduję, że nie przyniosłeś mi ani jednego, co?- mruknęłam, ale nie byłam za to zła.
-Nie. Myślałem, że szlag cię trafił.- powtórzył Ronan.
Wywróciłam oczami. Ale czego mogłam się spodziewać po kimś z rodziny Lynch? Ja  r ó w n i e ż  nic bym mu nie przyniosła. Pewnie sobie teraz myślicie, że jesteśmy dla siebie wredni, ale to nie prawda. No, nie do końca. Zawsze wspieramy się z bratem i potrafimy chronić siebie nawzajem. Sprzeczamy się dlatego, że oboje to lubimy, a nie dlatego, że siebie nienawidzimy. Jednak wszystko ma jakieś granice. Nasz ojciec zawsze uważał, że każde z nas powinno być samodzielne. Dlatego owszem, mogliśmy bronić siebie nawzajem, ale kwestia polowania była zawsze taka sama.
„Jeśli nie potrafisz zdobyć sobie jedzenia, to nie pożyjesz długo na tym świecie.”- tak zawsze mówił Niall. A to co mówił Niall zawsze było ważne i prawdziwe, nawet jeśli nasz ojciec był krętaczem, łajdakiem i nikczemnikiem. Oczywiście mogliśmy polować razem i często to robiliśmy. Ale nie mogliśmy wykorzystywać siebie jako taniej siły roboczej. Głównie dlatego, że każde z nas szanuje siebie nawzajem, ale również dlatego, że tak właśnie mówił Niall.
-Ej, Sea?- usłyszałam po chwili.
-Hmm..?
-Jak bardzo jesteś głodna?- trochę zdziwiło mnie to pytanie, ale i tak odpowiedziałam.
-No, może trochę. A co?
-Hm… myślisz, że tutejsze sarny spodziewają się nagłego ataku z powietrza?- Ronan uśmiechnął się, ale tylko jeden kącik jego ust powędrował w górę, tworząc charakterystyczne dla niego grymas. Brat zerknął na moje skrzydła, a ja już wiedziałam o co mu chodziło.
-Nie sądzę. A co?
-A co byś powiedziała na wspólne polowanie?
Uśmiechnęłam się, ukazując ostrze białe kły. Pytanie się o coś takiego było zbędne. Ronan wiedział, że się zgodzę, ale tego typu luźne rozmowy tworzyły coś, co brat nazywał „dobrą atmosferą”. Ja nie miałam nic przeciwko temu.
Po chwili oboje biegliśmy wzdłuż rzeki. Znalezienie stada saren trochę trwało, ale w końcu dopięliśmy swego. Później każde z nas rzuciło się na ofiarę, nie ustalając między sobą niczego. Ale planowanie nie było tutaj potrzebne. Nie kiedy porozumiewasz się z kimś bez słów.

sobota, 20 czerwca 2015

Od Nocte - Poranna rozgrzeweczka

         Powoli otworzyłam oczy. Tuż przy moim pysku pomykały małe, kolorowe rybki. Kłapnęłam zębami tuż przy nich a te rozpierzchły się w popłochu dostarczając mi nieco zabawy. Szybko straciłam je z oczu, ale przy moim wzroku nie ma co się dziwić. Zadarłam pysk, gdzieś tam w górze była tafla wody rozświetlona przez poranne słońce... Jasna plama. Prychnęłam cicho i z moich ust wydostały się małe bąbelki powietrza. Zwierzęta na lądzie już od dawna nie spały, w sumie, może to nie był poranek? Sam nie wiedziałem. Położyłem głowę z powrotem na łapach licząc na dalszy sen. Nic z tego, słyszałam rozmowy, kroki a nawet oddechy hybryd. Mocno zniekształcone przez wodę i zagłuszane odgłosami wodnych zwierząt. W takich warunkach nie byłam w stanie dalej spać. Odbiłam się od dna i jak strzała przeszyłam wodę by już po chwili znaleźć się na powierzchni. Nawet nie starałam się czegoś dojrzeć czy wyczuć, to dzięki echolokacji błyskawicznie trafiłam do brzegu. Gdzie wyszłam i otrzepałam się. Tamta zielona... Inna, powiedziała, że mogę zostać, ale co mi z tego skoro nie mam co robić. Otrzepałem się w czego efekcie sierść mi się napuszyła i wyglądałem jak owca. Zaraz jednak opadła. Na pytanie co by tu zrobić odpowiedziało mi głośne burczenie brzucha.
-Może zając?- Zadałam sobie pytanie i z natłoku dźwięków jakie do mnie dochodziły wychwyciłam kroki puchatego.
Szybko i bezszelestnie pobiegłam tam. Gryzoń skubał beztrosko trawę gdy na niego naskoczyłam. Rzadko polowałem, zawsze raczej okradałem innych, ale tutaj zapasów już nie było, więc musiałem załatwić coś na własną łapę. Posiłek był dobry, choć skromny i z pewnością mogłabym zjeść więcej. Ale to może później... Teraz gdy już byłam po śniadaniu czas się zabawić. Namierzyłam w odległości koło 8 kilometrów nadchodzącą hybrydę. Jeśli się pospieszę zdążę stworzyć ciekawą niespodziankę powitalną. W mgnieniu oka namierzyłam potrzebne mi obiekty i zabrałam się za ustawianie prostej, acz efektownej pułapki.

Nieznany mi osobnik od razu wpadł w zasadzkę. Nawet nie zauważył jak trącił łapą małą splecioną z traw linkę, która pękła i spuściła na nieznajomego kawał kłody. Jak się spodziewałem odskoczył w wysoką trawę gdzie zaraz jego łapy zaplątały się w kolejną linę, która ścięła go z nóg. Gdy ten padł na ziemię rozkraczony nie wytrzymałam i parsknąłem śmiechem. Od nieznajomego dochodziły dobitnie wypowiedziane przekleństwa pod adresatem nieznanego sprawcy. Zeskoczyłem tuż przy nim/niej i pochyliłem się z wesołym, choć wrednym uśmiechem.
-Witam, jak tam poranna rozgrzeweczka?- Zapytałam niby to mimochodem, spomiędzy kłów nieznajomego wypełzł warkot niezadowolenia po czym zamachnął się na mnie, ale usunęłam się mu sprzed nosa z małą drwiną.
-A tak na marginesie, jestem Nocte. Miło mi poznać.- Wykonałem niski i nieco karykaturalny ukłon.


<Nieznajomy/a? Ktoś chętny?>

piątek, 19 czerwca 2015

Od Xinyuana (CD Maury) - Próba możliwości

        Xin zmierzył obcą waderę wzrokiem. Widać po niej było, że nie będzie stanowiła łatwej konkurencji, ale nie obawiał się z jej strony większego zagrożenia. Uśmiechnął się, również chwaląc się uzębieniem. Napadła go ochota na przetestowanie zdolności nieznajomej, zanim przedstawi ją Innej.
  - Mnie też zassskakująco miło - wycedził przez zęby, jednak w przeciwieństwie do wilczycy było to szczere zadowolenie. - Tylko następnym razem patrz gdzie stawiasz łapy.
  Nieznajoma zaskoczona uwagą samca spojrzała na swoje nogi. Xin w mgnieniu oka przeskoczył na jej gałąź specjalnie ,,przytupując". Konar puścił pod ciężarem dwóch hybryd. Wężowaty wilk uchwycił się jednak w ostatniej chwili pnia i z zadowoleniem patrzył jak wadera zlatuje na ziemię. Ta ku jego miłemu zaskoczeniu wylądowała od razu na łapach, tylko lekko odczuwając skutki upadku w stawach. Spojrzała z furią na samca. Tego mu było trzeba - impulsu.
  - Oj, ciężko coś zzz twoją równowagą - parsknął i przeskoczył na następne drzewo.
  Jak się spodziewał wadera popędziła za nim. Wybrała jednak tym razem pościg z ziemi, uznając najwyraźniej, że skacząc po gałęziach nie dotrzyma kroku zwinnej hybrydzie. ,,Dobrze, przynajmniej się nie zzgubisz" pomyślał Xinyuan i ruszył niemal pełzając po pniach w stronę Przystani. Wybrał jednak drogę krętą, poznaczoną parowami i innymi nieprzyjemnymi niespodziankami. Ku jego zadowoleniu wadera ani na chwilę nie utraciła dystansu. Przeciwnie - zaczęła go doganiać. Toteż basior wybrał ostateczną przeszkodę. Gwałtownie skręcił w lewo kierując się do najbliższego jeziora. Tak jak się spodziewał drzewa sięgnęły jego brzegów idealnie w połowie długości zbiornika wodnego. Z uśmiechem przyspieszył i niespodziewanie zanurkował między gałęzie...idealnie do głębokiej wody.
  Wilczyca naturalnym odruchem zahamowała na skraju niskiej skarpy. Uznała, że skakanie do wody za nieznajomą hybrydą jest zwykłym głupstwem. Już miała odejść, gdy nagle ciemny, podłużny kształt zmącił powierzchnię wody i Xinyuan wyskoczył na brzeg. Od razu otrzepał krótką sierść z wody i układając się na brzegu owinął przednie łapy ogonem. Wadera była zaskoczona jego zmiennym zachowaniem.
  - Co ty wyprawiasz? - palnęła prosto z mostu.
  Xin nie odpowiedział. Wpatrywał się w rozszerzającą się przed nimi, na wchodzie, łunę złotego światła. Pierwsze promienie padły na ciało samca, wymalowując na jego twarzy uśmiech rozkoszy. Wadera dalej nie rozumiała jego zachowania. Bo skąd mogła wiedzieć, że wygrzewać się na słońcu jest najlepiej zaraz po jego wschodzie? Xinyuan uwielbiał tę porę dnia. O wschodzie nie jest jeszcze tak gorąco jak w południe, więc hybrydzie nie groziło przegrzanie, a odpoczynek po połowie nocy na łowach to najlepsza część codziennej rutyny.


Maura? Wybacz, że tak bez ładu i składu, ale pomysłów za bardzo nie miałam ^^"

,,Ktokolwiek mówi, że się śmierci nie lęka, kłamie"

Imię: Averkin
Płeć: Samiec
Wiek: 5 lat
Typ hybrydy: Hybryda wilka, szczura i, ewentualnie, nietoperza.
Co daje ci bycie hybrydą?:
~ Potrafię używać echolokacji
~ Ogon jest dla mnie niczym piąta kończyna
~ Dzięki zakrzywionym pazurom, po jednym na każdej łapie, mogę się dobrze wspinać i porządnie cię poharatać.
Partner: Nie jestem dobry w zalotach. Bardzo mi przykro, drogie panie.
Rodzina: Samira
Charakter: Zacznijmy może od tego, że Aver jest sadystą. Jeśli już każesz mu zabić, licz się z tym, że zanim dobije cel będzie się nim bawił. W odniesieniu do swego otoczenia jest przeważnie sarkastyczny, złośliwy i niezbyt uprzejmy. Na pierwszy rzut oka wydaje się więc po prostu egoistycznym, wrednym okrutnikiem, ale potrafi być nawet słodki. Troskę okazuje w prawdzie w nieco odmienny, od tradycyjnego, sposób, ale potrafi. Nie przepada za kooperacją. Nie zależy mu też na licznym gronie przyjaciół. Ktoś kto polubi go pomimo licznych wad zasługuje na medal, co najmniej. Jeśli chodzi o samice to szczęścia do nich nie ma i nie ma  w tym nic dziwnego. Romantyk z niego żaden.
Dodatkowy opis: Wzrost ma przeciętny, nie przekraczający normy. Nie zalicza się do najsilniejszych, ale nazwać go słabym jest zbrodnią. Jest też dośc szybki i dobrze sobie radzi w prawie każdym środowisku.
Zainteresowania: Swój wolny czas lubi poświęcać treningom lub rozmowami z przyjaciółmi, o ile ich ma, i o ile jest o czym gadać. Uwielbia także walkę, od tej podczas której leje się krew, po tę w której miota się w siebie słowami.
Stanowisko: Wojownik
Zawody:
  • Champion:
  • Złoto:
  • Srebro:
  • Brąz
Song Theme:
Historia: [LINK]
Nick na howrse: Margo5

Od Visphoty (CD Chappiego) - Niebieskie Słońce

        Kurczę. Czyli teraz mamy Głosmoka, taaaaak? No dobrze... Ciekawe stworzenie, swoją drogą. Nigdy takiego nie widziałam. To znaczy, słyszałam o różnych smokach, miałam nawet (nie)przyjemność jednego spotkać, ale podziwiałam te stworzenia. Poza tym, jako tako przyczyniły się do powstania feniksów, więc... Coś mnie do smoków ciągnęło. Uwielbiałam słuchać o nich opowieści i marzyłam, żeby jakiegoś spotkać... Aż w końcu to się stało i nie było takie fajne, jak mi się zdawało ale może po prostu miałam pecha. Sama nie wiem.
 W każdym razie ten tutaj był maleńką odmianą. Znaczy, nie mówię że ja jestem ogromna bo bliżej mi do niego niż do normalnego wilka, ale nieważne. Po prostu... Nigdy takiego nie widziałam i nie słyszałam o nich.
 - A więc? Zostaliśmy sami, tak? - pytam, patrząc w niebo. Potem schylam głowę na normalny poziom i widzę, jak moi kompani patrzą po sobie niepewnie. - No co? - obruszam się. - Powiedziałam coś nie tak? Och, przecież nie knuję żadnych okropności... Póki co - dodaję półgłosem, a złośliwy uśmiech wypływa mi na pysk. Kompani patrzą na mnie przez chwilę, a potem Tibu proponuje obejście terenów, jako takie. W sumie racja, ja ich jeszcze nie widziałam, wygląda na to, że on też a Chappie na pewno się ucieszy z wycieczki. Jest dosyć... hm, nawet nie wiem jak to określić. Po prostu... żywy i optymistyczny, taki... No, wydaje mi się, że tylko jakieś biedne wilczysko skrzywdzone przez los, chlip chlip, nastawione do świata na "błe" itp nie mogłoby polubić tego śmieszka.
 Dlatego też ruszamy w drogę. Nie jestem szczególnie optymistycznie nastawiona. Jakoś porobiłabym coś... Ojjjjjj, no właśnie. Przecież ja nie wiem, gdzie tu jest jakiś wodospad! No tak, to pójdę z nimi ale jak znajdziemy wodospad to ja tam zostaję do końca dnia. Tak dawno nie skakałam... Zatapiam się w marzeniach podczas gdy Głosmok z Rybokopem gadają... O czymś, nie słyszę za bardzo. Patrzę na nich i wierzę, że może faktycznie ojczulek miał rację. Może na prawdę znalazłam swoje miejsce? Mam nadzieję, dobrze mi tu. Nikt się nie czepia, nie bije...
~~ Nie, przestań! Nie myśl o tym, głupia!
~ A ty się zamknij. Wiesz dobrze, że to nie takie łatwe nie myśleć o TYM. Nie rozczulam się nad sobą, więc się ciesz. A teraz siedź cicho, mam zamiar znaleźć ten wodospad w spokoju!
 Taaaaaaaak, mam w głowię taką jedną upierdliwą co sie odzywa w najmniej odpowiednich momentach, ale da sie z nią wytrzymać. Przez wiele dni ją "wyrabiałam". Nieświadomie co prawda, ale cóż. Stała się no i tyle. Ale co innego można robić siedząc w zamknięciu z mini porcyjką żarcia na dzień, odrobiną wody, za towarzystwo mając matkę, która ma cię w żołądku, i czekając na kolejne razy od starego?! Nie, ja się nie użalam. Przecież tam nie ryczałam! Kreatywnie i nieświadomie stwarzałam swoje drugie "ja", żeby mieć z kim pogad...
 - Vista? - Głos Tibu wyrywa mnie z głupich rozmyślań na temat mojej przeszłości. Potrząsam głową, żeby się ogarnąć.
 - Uhm? - pytam.
 - W porządku? Jakoś... milczysz.
 - No bo... ORZESZ W MORDĘ JEŻA NIETOPERZA!!!! ZAPIMPALISTY WODOSPAD!!! - wydzieram się na widok faktycznie zachwycające, przynajmniej mnie, wodospadu. Nawet nie zauważyłam jaki kawał drogi przeszliśmy. Łapałam poszczególne obrazy ale niezbyt uważnie. Szliśmy szybko, prawda. A teraz... Znaleźliśmy go. Raaaaaaaany!
 - To wiecie co, jak chcecie to idźcie, ja tu posiedzę, myślę że do jutra, ale może wieczność, sama nie wiem, muszę pomyśleć, możecie mi coś do żarcia przynieść, ale w sumie to nie trzeba, wyżywię się tym co mam, to na razie! - prawie że wypiskuję to na jednym wdechu i biegnę jak najszybciej mogę w stronę wodospadu. Zaczynam się wspinać i już rozmyślam w jaki sposób skoczyć najpierw. Przypatruję się wodospadowi, myślę który kąt będzie najlepszy, jak zakończyć skok, w które miejsce uderzyć najpierw, jaki skok wykonać wolniej, który mocniej...
*** Około 3 godzin później ***
 
 - Visphotaaaaaaaaaa! Będzie tego skakania, ledwie się na łapach trzymasz! - Tiburon wrzeszczy z dołu na mnie. Może ma racje, może nie. Ja chcę jeszcze skakać... Widzę, że marszczy "czoło", ale uśmiecham się tylko z wysiłkiem, trochę jednak zmęczona jestem. Macham mu, a potem wykonuję swój ulubiony skok, tak zwany " pioruński świderek". Otóż, biorę rozbieg, rzucam się i kilka razy zginam się w pół, kręcąc się przy tym cały czas w okół własnej osi. Wiele wilków rzygnęłoby po czymś takim ale ja tylko głupio się chichram i wpadam z lekkim pluskiem do wody.
 Kiedy wyłażę na brzeg, Chappie skacze w okół Tiburona, że jest znudzony i żeby się gdzieś przenieść, ale wilk niezbyt zwraca na niego uwagę. Jest deczko zirytowany moją postawą. Kicham kładąc się na trawie obok nich i tarmoszę się na ziemi, żeby futro trochę wyschło. Potem zbieram ogon i jego też tarmoszę. Zmokły ogon = ciężki i nieznośny ogon.
 - Czy już skończyłaś swoje wygłupy? - pyta Rybokop.
 - Tia, a co? Pływałeś w tej wodzie? Jest świetna.
 - Tak, pływałem. Ale myślę, że tobie już wystarczy. Ledwo mówisz i chodzisz, w dodatku wkurzasz tym swoim ogonem i świeceniem, wali z góry jak słońce, tyle że niebieskie. Tak się zjarałaś tym wodospadem, że mówię ci. My tu z Chappiem musieliśmy oczy zasłaniać żeby nie oślepnąć. Zawsze tak masz?
 Jednak ja mu już nie odpowiadam, jestem na granicy świadomości. Przechylam tylko głowę, zawijam ogon na łapy, kładę na nich łeb, a przykrywam się resztą ogona i zasypiam, ku niezbytniemu zadowoleniu Tibu i rozbawieniu Głosmoka.


Chłopaki? Mam nadzieję, że takie obrót spraw nie jest zbyt uciążliwy? XD Śpiąca Vista = mniej wkurzająca i mniej świecąca Vista

Historia Ronana i Seanit

        Tajemnice to dziwna rzecz.
Istnieją trzy rodzaje tajemnic. Pierwsze: te najłatwiejsze, to tajemnice wszystkim znane, do których potrzeba przynajmniej dwóch osób. Jednej, by jej dochowała, a drugiej, by nigdy się o niej nie dowiedziała.
Drugi rodzaj jest trudniejszy: są to sekrety, skrywane przed samym sobą. Każdy z nas nosi jakieś tajemnice, których nie tylko nie potrafi powierzyć innym, ale również samemu sobie. Może są one tak mroczne i straszne, że gdybyśmy w pełni uświadomili sobie ich istnienie, nie potrafilibyśmy już dłużej żyć na tym świecie?
Jest jeszcze trzeci rodzaj, najbardziej skryty. Są to tajemnice, o których nikt nie wie. Sekrety naszego świata: jego dobre i złe strony. Być może ktoś kiedyś je poznał, ale zabrał swój sekret do grobu, nie mówiąc o nim nawet najbardziej zaufanym osobom. Tajemnice to doprawdy dziwna rzecz.
Rodzina Lynch żyła ze wszystkimi rodzajami tajemnic.
Jednak najbliższe tajemnic było rodzeństwo Lynch- dwóch braci i jedna siostra. Oni wszyscy żyli z trzema rodzajami sekretów, chociaż każde z nich było najgłębiej zanurzone tylko w jednej tajemnicy.
Pierwsza z nich dotyczyła ojca rodzeństwa. Niall był wielkim hybrydą,  w każdym tego słowa znaczeniu. Nie założył on nigdy oficjalnej watahy i nie ustalił dokładnie terenów swej sfory. Nigdy też nie przyjmował formalnie nowych członków, gdyż nie był on ogłoszony przywódcą. A mimo to wszyscy wiedzieli, że Niall był hybrydą, której trzeba było się słuchać. Chociaż Niall Lynch był draniem, oszustem i najgorszą skazą tego świata, to cała pięcioosobowa rodzina cieszyła się szacunkiem i zaufaniem.
-Gdy się urodziłem, bogowie musieli rozbić formę tak mocno, że ziemia zadrżała. To był wielki wstrząs, który podzielił ziemię na wiele ogromnych wysp, do dziś nazywanych kontynentami.
Ta cała historia, tak jak wszystko co mówił Niall, była zwykłym kłamstwem. Gdyby bogowie faktycznie rozbili formę, w której odlali Niall’a, musieliby zrobić kolejne- dwa lata później, w której odlali by Declan’a i jeszcze dwie w następnym roku, by móc odlać w nich bliźniaków- Ronan’a i Seanit. Trójka rodzeństwa, chociaż niewątpliwie odrobinę się od siebie różniła, była niczym dokłada kopia swego ojca. Najstarszy Declan zawsze wykorzystywał okazje. Wszystko co robił było przemyślane i niebezpieczne, a on sam zawsze dążył do swych tajemniczych celów po trupach. Seanit, chociaż była samicą, również przypominała swego ojca, za co ich matka nie potrafiła sobie wybaczyć. Wadera nie tylko jako jedyna odziedziczyła po ojcu wspaniałe skrzydła, przywołujące na myśl ogromnego kruka. Potrafiła być bardzo przekonująca, tak mocno, że każdy bez wahania skoczyłby na jej prośbę w ogień. A nawet stojąc w płomieniach, paląc się żywcem, nie ośmieliłby nie spełnić prośby młodej, lecz uroczej samiczki. Ronan dostał natomiast wszystko co zostało: piękne oczy o głębokim spojrzeniu i diaboliczny uśmiech osoby gotowej do walki.
-A co do was, Ronanie i Seanit.- nie dało się ukryć, że tą dwójkę Niall darzył szczególną sympatią.- Gdy się urodziliście, na świecie działy się równie potworne rzeczy.
-Co takiego Niall?- spytała się jego jedyna córka. Zawsze zwracała się do ojca po imieniu.
-Aż tak jesteś ciekawa? Nie boisz się, Seanit?- spytał się Lynch. Zawsze wypowiadał „Seanit” inaczej niż większość słów. Jakby chciał powiedzieć „mrok”, czy też „kruk”, ale w ostatniej chwili zamieniał to na imię ukochanej córki.- Kiedy się urodziłaś, wszystkie róże zakwitły na czarno, a z nieba na długi czas znikło słońce.
-Masz na myśli zaćmienie?
-Nie, to było coś straszniejszego niż zaćmienie, Ronan.- Kiedy Niall wypowiadał „Ronan” zawsze brzmiało to inaczej niż większość zwykłych słów, czy imion. Jakby chciał powiedzieć coś zupełnie innego, na przykład „nóż”, „trucizna” lub „zemsta”, tylko w ostatniej chwili zamieniał to na imię, jakie nadał swemu ulubionemu synowi.- Z kolei kiedy ty się rodziłeś, Ronanie, rzeki wyschły, a wszystkie sarny i jelenie w okolicy zaczęły płakać krwią.
Opowiadał te historie wielokrotnie, lecz bliźniacy zawsze słuchali go z zaciekawieniem. Uwielbiali opowieści Niall’a, nawet jeśli przestali już w nie wierzyć. Z kolei ich matka, Aurora, od zawsze utrzymywała, że są kłamstwem. Twierdziła, że kiedy urodzili się Seanit i Ronan, wszystkie drzewa zakwitły, a kruki się roześmiały. Rodzice nieustannie sprzeczali się co do narodzin bliźniaków, jednak żadne z dzieci nie sugerowało, że obie historie mogą być prawdziwe.
-A co się działo, kiedy ja się rodziłem?- spytał pewnego razu swojego ojca Declan, starszy brat bliźniaków.
-Nie mam pojęcia. Nie było mnie przy tym.
Gdy Niall mówił „Declan” zawsze brzmiało to tak, jakby chciał powiedzieć „Declan”. Nie dało się ukryć, że z niewiadomych przyczyn nie darzył on swego najstarszego syna ciepłym uczuciem.
Pewnego razu Ronan zauważył, że ich ojciec wymknął się z jaskini, podczas pełni księżyca. Nie było to nic nadzwyczajnego- Niall często wychodził, jednak zawsze wcześniej ich o tym informował.
Zaniepokojony poszedł szukać taty, nie budząc nawet swojej siostry, której normalnie nie odstępował na krok. Hybryda znalazł Niall’ a, pochylonego nad rozszarpanym ciałem wilka. Młody samiec nie potrafił powiedzieć kogo zamordował wtedy jego ojciec, gdyż ciało nieszczęśnika było za bardzo zmasakrowane.
-Nie mogłeś spać, Ronanie?- ojciec zwrócił się do swojego młodszego syna, jakby nigdy nic.
-Nie mogłem.- odparł Ronan niewzruszony. Zaraz jednak dodał.- Wiem skąd bierze się posłuszeństwo innych wobec ciebie.
-Nie mów nikomu.- odrzekł ojciec.
To była ich pierwsza tajemnica.
Druga była z kolei bardzo dobrze ukryta i bardziej tyczyła się bliźniaczki Ronan’a.
Młoda wadera od zawsze podążała swoją drogą, do której była wstanie dopuścić tylko jedną osobę- swojego brata. Jednak tamtej nocy wędrowała sama. Zostawiła w jaskini swoją matkę i Declan’a. Jej ojciec i Ronan wyszli już dawno temu, chociaż każdy o innej godzinie. Seanit nie spała i obserwowała wszystko dokładnie, a mimo to nie poszła za nimi. Dlaczego? Sama do końca nie wiedziała… nie, „nie wiedziała” to niewłaściwe określenie. Ona nie była pewna. Coś podpowiadało jej, że nie powinna się ruszać z miejsca i iść za Ronan’em. Ponieważ tak naprawdę wiedziała co ujrzy jej brat. Od zawsze się tego domyślała, jednak trzymała ten sekret jak najdalej od innych, a nawet od samej siebie. Bała się takiej prawdy.
To była ich druga tajemnica.
A kiedy wszyscy wrócili do jaskini zastali tam, już nie śpiącego Declan’a i… ciało Aurory. Najstarszy z rodzeństwa wpatrywał się w martwe ciało matki, z uśmiechem szaleńca. Później ten sam uśmiech skierował na swojego ojca. Niall nigdy nie był słaby i potrafiłby pokonać najstarszego syna bez żadnych problemów. Jednak tamtego dnia był tak wstrząśnięty śmiercią swojej żony i widokiem jej zakrwawianego futra, że nie potrafił zrobić nawet najmniejszego kroku. Tyle wystarczyło. Declan pozbył się swego ojca, tak jak wcześniej pozbył się matki. Z łatwością i zimną krwią. Najstarszy syn umiał bowiem wykorzystać okazje, a takiej jak ta już nigdy mógłby nie dostać. Dlatego też jego następnymi ofiarami stało się młodsze rodzeństwo.
I tutaj się przeliczył.
Bliźniacy, chociaż byli od niego młodsi, to z pewnością nie słabsi. W dodatku ich wściekłość i chęć zemsty, podsycał widok martwych rodziców. A zwłaszcza ojca. Zwłaszcza Niall’a którego młodsze rodzeństwo traktowało jak bohatera, jak wzór do naśladowania. A teraz nie było go z nimi i dobrze wiedzieli, że już nigdy nie będzie. Tyle wystarczyło.
Jednego dnia Ronan i Seanit stracili prawie całą rodzinę. Zabili swojego starszego brata, a potem pochowali swoich rodziców, obok siebie. Declan’a dużo dalej.
Opuścili swoje stado, nie żegnając się z podległymi im wilkami. Zostawili watahę bez przywódcy, nie wyjaśniając im dlaczego nie znajdą już nigdzie Niall’a i Aurory. Ani Declan’a. To już nie miało dla nich znaczenia, bo ich również nikt już nie znajdzie. Nie w tej watasze.
-Odejdziemy stąd, Seanit. Odejdziemy i nie wrócimy tu więcej.
-Wiem. I nikomu nie powiemy co tutaj zaszło.
-Nikomu. Już na zawsze pozostanie to dla nich zagadką.
To była ich trzecia tajemnica.

Historia Fery Rosy

        Historia hybrydy zwanej córką Mefistofelesa zaczyna się grubo przed jej narodzinami. Otóż pewnego razu żył sobie młody alfa imieniem Ferris. Znany był ze swego dziwnego podejścia do życia. Doradcy nie omieszkiwali się nazywać go szaleńcem. Miał pomysły po prostu durne, sądził zupełnie nie właściwie, a w życiu kierował się zasadami rodem z książeczki dla dzieci. Stawiał jednak wyłącznie na własne dobro. Miał także siostrę, Addę. Rodzeństwo zawsze trzymało się razem, byli sobie wyjątkowo bliscy. Nikt jednak nie podejrzewał, że była to chora bliskość. Któregoś dnia okazało się, że Adda jest w ciąży. A z kim? No oczywiście z Ferrisem.
  Wszystkim szczęki opadły. Alfa jednak nic sobie nie robił z tego faktu. Wydawało mu się to normalne, nawet będąc w małżeństwie z inną waderą. Samica Alfa mimo wściekłości zachowała trzeźwy umysł i zajęła się zacieraniem wszelkich śladów mogących doprowadzić do obrzydliwej prawdy. Addzie przydzieliła dwie zaufane pokojówki i położną, które zobowiązały się nie wyjawiać nikomu czyje dziecko ma się za niedługo urodzić. Ferrisowi srogo przykazała, by nie spotykał się już nigdy więcej z siostrą. Sama razem z Addą przestały pokazywać się na oczy watasze, a dla przygaszenia ciekawości kazała swojej służce roznieść plotkę, że sama Alfa również jest w ciąży. Doradcy i Ferris również podtrzymywali, że ze względu na stan zdrowia Samica Alfa nie może się przemęczać i dlatego nie wychodzi ze swojego pokoju.
  I tak udało się doczekać dnia porodu. Adda niestety go nie przeżyła. Ferris zrozpaczony śmiercią siostry zobowiązał się razem z partnerką, że wychowają szczeniaka. Służki rozwlekły plotkę, że dziecko Addy i sama wadera nie przeżyły porodu, co wyjaśniło zniknięcie ich obu. Natomiast nieistniejącym dzieckiem Ferrisa i jego legalnej partnerki została mała Fera Rosa.
  Szybko wszystko zaczęło przyjmować niekorzystny obrót. Szczeniak bowiem zastraszająco szybko urósł, a jeszcze szybciej się uczył. W wieku roku Fera była już intelektualnie niczym dorosły, wyglądem przypominała nastolatkę. Nie umknęło to uwadze partnerki Ferrisa, doradców i oczywiście służących, którzy zaczęli roznosić plotki o dziwacznym dziecku pary Alfa. Władca jednak dalej rozczulał się nad swoją kochaną córeczką, rozpieszczał ją i powtarzał wszystkim, że jego dziecko jest przecież normalne. Jednak wkrótce zaczęły się poważniejsze problemy. Dorastająca Fera szybko odkryła, że do życia poza jedzeniem potrzebuje także krwi. A najsmaczniejsza płynęła w żyłach jej rówieśników. Doszło do tragedii. Podczas lekcji polowania Fera ,,przypadkiem" zabiła kolegę z klasy, wbijając mu kły w gardło i nie puszczając, dopóki nie skończył wierzgać łapami. Nauczyciel gdy w końcu znalazł brakującą parę uczniów od razu uciekł i rozpowiedział w watasze co widział. A Ferze było to tylko na rękę. Ferris jednak dalej uparcie ją bronił. W końcu przyszywana matka Fery Rosy udała się po odpowiedzi do szamana. Stary basior aż zachłysnął się słysząc co wyczynia jej przyrodnia córka. Zgodził się obejrzeć córkę. Na nic jednak, bo Fera nie dawała się w ogóle dotknąć. Prawie odgryzła przy tym szamanowi rękę. Sam wygląd wadery i opisy Samicy Alfa doprowadziły do jasnej odpowiedzi. Szaman krótko stwierdził, że Fera Rosa jest strzygą. Domyślił się więc również, że nie była to córka starszej z wader, a nie żyjącej siostry władcy. Na osobności polecił Samicy Alfa aby pozbyła się potwora, najlepiej spalając ją na stosie z jałowca i to jak najprędzej. Fera podsłuchała całą rozmowę. Gdy usłyszała, że jej prawdziwi rodzice byli rodzeństwem o mało sama nie zwymiotowała (a przecież oglądała już gorsze rzeczy). Nie myśląc wiele uciekła. I tak dwa lata włóczyła się po świecie co jakiś czas zatrzymując się w pobliżach watah, wybijając miejscową zwierzynę, a czasem nawet mieszkańców. A imię Fera Rosa stało się uosobieniem córki samego diabła.

środa, 17 czerwca 2015

,,Lubimy wymyślać potwory i potworności. Sami sobie wydajemy się wtedy mniej potworni. Wtedy jakoś lżej się robi na sercu. I łatwiej nam żyć"

Imię: Fera Rosa (w tłumaczeniu: ,,Dzika Róża"). Bez obaw możesz zdrabniać do samego Fera, ze zdrobnieniem Rosa jednak musisz uważać.
Płeć: Samica
Wiek: 7 lat
Typ hybrydy: Już za dziecka szamani i egzorcyści ochrzcili ją mianem Filia Mephistophilis - córka Mefistofelesa. Jej ojciec co prawda nosił inne imię, ale nazwa mówi sama za siebie. Można powiedzieć, że Fera jest Strzygą, choć wyglądem mało przypomina tego potwora ze słowiańskich legend.
Co daje ci bycie hybrydą?:

  ~  Fera tak jak większość hybryd posiada standardowo zwiększoną wytrzymałość, a co za tym idzie jest szybsza i silniejsza niż normalny wilk. Aby uzupełniać tak wielkie zapasy energii musi żywić się nie tylko zwykłym pokarmem, ale także samą krwią. Na szczęście nie musi być to krew jakiejś osoby rozumnej.
  ~ Potrafi się poruszać (niemal dosłownie) niczym cień
  ~ Posiada zdolność regeneracji, jednak w słabym stopniu. Poważne rany i tak goją się krócej niż innych. Aby jednak mogło dojść do samo uleczenia Fera potrzebuje krwi (tak, znowu o tym chorym wampiryźmie)
  ~ Samica umie zrobić w umyśle przeciwnika istny zamęt (mówiąc grzecznie). Nie potrafi czytać w myślach, ani dogłębnie kontrolować jakiejś istoty. Potrafi jedynie sprawić, by widziała lub słyszała to, co ona chce.
  ~ Dzięki regeneracji i możliwości uzupełniania zapasów energii krwią, Fera naprawdę rzadko potrzebuje snu. Przeważnie więc tylko drzemie, albo udaje.
Partner: Za nic się do tego nie przyzna, ale podoba jej się pewien błękitnooki...
Rodzina: Cóż, gdyby tylko Fera miała możliwość z chęcią zobaczyłaby się ze swoimi rodzicami...po czym rozwlokłaby ich wnętrzności jak ozdoby świąteczne, a z ich krwi miałaby zapasy na miesiące. Samica mimo woli ogranicza się do wmawiania innym, że jest sierotą. Jej rodziciele nabawiają ją zbytnim obrzydzeniem, by się do nich przyznawać.
Charakter: Mówiąc szczerze, to Fera łamie wszelkie normy pod względem dobrego wychowania. Wcina się wszystkim w słowo, zna szeroki arsenał łaciny kuchennej, z którego korzysta czasem zupełnie z byle powodu, nienawidzi się dzielić i sprzątać po sobie, często marnuje dobre jedzenie. Rozmowa z nią jest istną torturą i marnotrawieniem czasu. To uparta, złośliwa i wredna osoba. Robi to z niej - o dziwo - świetnego negocjatora...oczywiście mając na myśli, że bez większego trudu uzyskuje to co chce. Zbyt urodziwa nie jest, mimo to łatwo manipuluje innymi robiąc ,,śliczne oczka" i łasząc się do basiorów. Fera jest znakomitą aktorką, co niestety sprawia, że trudno jej naprawdę zaufać. Da się ją jednak tolerować, a nawet polubić. Nie wytrzymuje długo w większych towarzystwach. Ma mało przyjaciół, przywiązuje się do góra dwóch osób. Jednak nawet dla tej dwójki gotowa jest skoczyć w ogień. Nie jest pusta ani samolubna (choć do tego drugiego czasem ma tendencję). Nie daje obrażać ani siebie, ani swojego stada. Wszelkie obelgi głęboko zacierają się w jej pamięci. Z radością wykorzystuje okazje do choćby najmniejszego, mało istotnego aktu zemsty bądź rewanżu. Ma realistyczne podejście do życia.
Dodatkowy opis: Fera Rosa jest wysoką hybrydą o smukłym ciele godnym rasowego charta. Ma „łabędzią szyję”, którą jednak skrzętnie ukrywa pod złotawą grzywą z czarnymi pasemkami, niedbale spiętą z jednej strony. Długi pysk przeważnie zdobi nienaturalnie szeroki uśmiech, a raczej złośliwy grymas mający być jego imitacją. Paszczę „po uszy” wypełniają ostre zęby. Blado błękitne oczy dzięki czarnym obwódkom posiadają niezwykłą głębię. Na lewym uchu ma trzy kolczyki. Ferę wyjątkową dumą napawają jej długie, dobrze umięśnione łapy uzbrojone w czarne pazury. Sierść jest krótka, ma kolor biały z czarnymi i szarymi pasiastymi wzorami. Długi ogon kończy czarny pędzel. Podsumowując: Fera jest względnie ładna, dopóki się nie uśmiechnie.

Porusza się w sposób dostojny, lekkim krokiem, dostosowując do rytmu chodu każdą część ciała. Zawsze dumnie unosi głowę i zamiata lekko ogonem.
Zainteresowania: Czym może interesować się krwiopijca? Głównymi zajęciami Fery jest testowanie własnych możliwości, czy to przez wspinaczkę, pływanie lub samo polowanie, które zawsze napawa ją podnieceniem. Można powiedzieć, że poluje dla „sportu”, przy okazji uzupełniając spiżarnie stada. Poza tym lubi poezję i wszelkie opowieści. Trudno ukryć zdziwienie, gdy nagle ta krwiopijcza bestia siada jak dziecko oczekując ładnej bajki.

Stanowisko: Dowódca Polowań  
Zawody
  • Champion:
  • Złoto:
  • Srebro:
  • Brąz:
Song Theme: Carrior Flowers - Chelsea Wolfe
Historia: [LINK]

Nick na howrse: NyanCat^._.^~