niedziela, 21 czerwca 2015

Historia Averkina

Oszczędzić chciałbym wam, w swej wielkoduszności, nudnych historii o mojej przeszłości. Jednak tegoż się ode mnie wymaga, więc lepiej przejdę do rzeczy.
 Sytuacja w moim pierwszym stadzie jest wam znana z historii mej siostry, Samiry. Zacna ta osoba przybliżyła wam świat w jakim się wychowałem. Poznałem tam czym jest nienawiść i zazdrość. Zaznałem też sporo szczęścia u boku rodzeństwa i koleżanki, czy też może przyjaciółki. Znana wam jest ona jako Shantel. Dodam jeszcze, że przez krótki okres cieszyła się ona moim zainteresowaniem. Nie żebym się zaraz zabujał...po prostu przez jakieś dwa tygodnie zaprzątała owa istota mój umysł.
 Po rozstaniu z siostrami ruszyłem w daleki świat. Miałem jakąś tam sobie ambicję. Czułem, że jest jakiś sens mego istnienia na tej, a nie innej ziemi. Ambicja moja nie była mi nawet do końca znana. Wiedziałem jedynie, że ma ona coś wspólnego z walką. Od dzieciństwa wczesnego przecie się tym zajmowałem i fascynowałem. Tak... to było i jest moim powołaniem. W czasie swej drogi napotkałem pewną waderę, zwyczajną waderę. Bez skrzydeł, łusek czy innych dziwactw. Ładna była, nie ukrywam. Kiedy zobaczyła mnie po raz pierwszy pisnęła. Była do tego stopnia przerażona, że pod wpływem owego strachu wdrapała się na drzewo, z którego oczywiście, nie potrafiła zejść. Zmuszona więc była w końcu mnie do siebie przepuścić. Pomogłem jej się zgramolić z gałęzi.
 Kręcąc się po tamtych okolicach jeszcze wielokrotnie ją spotykałem. Z czasem jej reakcje stawały się coraz mniej gwałtowne. Choć przyznaję, że zaskoczona potrafiła zaszkodzić memu słuchowi. Udawało mi się niekiedy nawet chwilę porozmawiać. Przedstawiła się jako Nita. Nie mogłem mieć jej za złe, że się mnie bała. Może nie jestem najcudaczniejszą hybrydą ziemi, ale widocznie moje szpony, wielkie uszy i szczurzy ogon wystarczyły. Raz zwierzyła mi się jednak, że najbardziej przerażają ją moje oczy. Przyznaję, że odrobinę zaskoczyło mnie to stwierdzenie. Dopiero po dłuższym czasie zrozumiałem. Do ogona można przywyknąć, do szponów i uszu również, ale oczy, choćby przywyknąć do barwy, nadal pozostaną chłodne i zimne. A przynajmniej nigdy nie spotkałem się z innym ich opisem. Polubiłem ją, pomimo iż nie najlepiej znosiła widok spokrewnionego z gryzoniem stwora. Pewnie już sobie myślicie, za raz napisze, że się w niej zakochał. A guzik prawda, nie. Była dla mnie po prostu przyjaciółką. 
 Raz, podczas walki z niedźwiedziem, zaliczyłem mocny upadek. Poobijałem sobie żebra do tego stopnia, że za chińskiego boga nie mogłem uganiać się za sarnami. Wtedy mnie opatrzyła i codziennie przynosiła ochłapy z posiłków jej watahy. Ochłapy...a jednak wiele dla mnie znaczyły. Była pierwszą z ,,normalnych" znanych mi osób, które były dla mnie miłe i tak bezinteresowne. Bardzo chciałem jej się odwdzięczyć. Miałem ku temu okazję gdy zaatakowała ją grupka basiorów, najpewniej bandytów. Ich zamiary były chyba w miarę oczywiste. Ubiłem dwóch, jednego ogłuszyłem. Trzeciemu, gdy już byłem porządnie nakręcony, prawie łapę odgryzłem. Nita była do tego stopnia wstrząśnięta, że po całym zajściu nie mogła mówić, a nawet się poruszyć. Leżała więc zwinięta w kłębek trzęsąc się jak nagi pisklak w środku zimy. Ja siedziałem wpatrując się w nią w milczeniu. Chyba jej to nie pomagało, bo ilekroć podniosła na mnie wzrok nasze oczy się spotykały i wracaliśmy do punktu wyjścia. Aby nie musiała spoglądać w te dwa czerwone punkty odwróciłem się do niej tyłem. Nim się zorientowałem, znikła. Nie oczekiwałem słowa ,,dziękuję", nawet niemej wdzięczności. Byliśmy kwita. Ona chyba też doszła do takiego wniosku bo potem widywałem ją już tylko w oddali. Na mój widok szybko się oddalała.
 Dalsza ma droga przebiegała przez terytorium watahy wrogiej tej, do której należała Nita. Jak na złość gdy po miesiącu się stamtąd wynosiłem władowałem się na pewną polankę, która po chwili stała się polem bitwy. Dwie watahy starły się ignorując fakt, że jestem tylko przechodniem. Usiłując się stamtąd wydostać ubiłem paru, którym moja obecność zawadzała. Już na skraju pola bitwy napotkałem swoją drogą przyjaciółeczkę, Nitkę. Walczyła zaciekle z nieco od siebie większym basiorem. Była ranna. Gdy powaliłem jej przeciwnika i usiłowałem go udusić odepchnęła mnie.
- Nie tak wygrywa się wojnę- powiedziałem gdy walka ucichła,a wszyscy się rozeszli ignorując nas oboje.
- Ale można by. Słowem.
- Słowa mają działanie tymczasowe- odparłem przypominając sobie Alfę mojej watahy.
- Z pewnością nie zadziałają na nikogo gdy wszyscy będą leżeć martwi.
 Nie wiem po co tam zostawałem. Po co się z nią kłóciłem? W ten sposób rozeszliśmy się w niezgodzie. Tak więc pozostało mi tylko dalej szukać miejsca, w którym mógłby wzbogacić swoje umiejętności. No i w końcu dotarłem tutaj. Do Krainy Hybryd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz