niedziela, 21 czerwca 2015

Od Seanit - ,,Co to znaczy, że szlag mnie trafił?"

Obudziły mnie jaśniejące promienie słońca, które wpadły na polanę, oświetlając przy tym te puste tereny. Otworzyłam leniwie oczy, jednak zaraz tego pożałowałam. Białe światło dnia oślepiło mnie swym blaskiem. Syknęłam, wycedzając przed usta przekleństwo. Właśnie dlatego nie lubiłam poranków.
Wstałam powoli i w końcu zdecydowałam się na krótki bieg po okolicy, by rozruszać kości. Po tym drobnym treningu chciałam pobiec do Ronan’a, by go obudzić i przy okazji ponarzekać, że tak długo śpi. Ale brata nigdzie nie było. Była za to wiadomość, napisana na kałuży błota. Litery wyglądały pokracznie i niedbale, jakby ogromny jastrząb, bądź orzeł próbował wyryć je pazurami w ziemi. Uśmiechnęłam się lekko. W tych stronach żyły tylko dwa rozumne stworzenia, o wielkich szponiastych łapach.
Przekrzywiłam głowę, aby móc odczytać koślawe pismo brata.

Sea jeśli to czytasz to zarąbiście! Znaczy, że (jeszcze) nie zginęłaś.
Gdy się obudziłem ciebie nie było w pobliżu. Myślałem, że szlag cię trafił. Dlatego poszedłem na polowanie.
Za nic w świecie mnie nie szukaj.

                                                                                                              Twój „ukochany” braciszek 

Przeczytałam wiadomość od góry do dołu. Odchyliłam głowę do tyłu i parsknęłam śmiechem. Co to ma znaczyć, że „jeszcze nie zginęłam”?! W dodatku „za nic w świecie mnie nie szukaj”? Naprawdę? Przecież i tak bym tego nie zrobiła! Nawet nie miałam pojęcia w którą stronę mógł pójść. Zasnęliśmy na pustej polanie, którą z prawie każdej strony otaczały lasy. Tylko na wschodzie znajdowało się spore jezioro, ale Ronan nie udałby się w tamtą stronę. Pozostają więc trzy kierunki. Ale co z tego? I tak nie miałam zamiaru go szukać. Jak będzie chciał to sam przyjdzie (to się nazywa braterska miłość, wiem).
Ostatni raz zerknęłam na wiadomość. Ronan zamiast podpisać się swoim imieniem to na końcu nabazgrał: twój „ukochany” braciszek.
Ha! Czyli humor mu dzisiaj dopisywał.
-Masz szczęście, że „ukochany” napisałeś w cudzysłowie.- mruknęłam do siebie, jeszcze trochę zaspanym głosem.
Chciałam zetrzeć te bazgroły na błocie, ale powstrzymałam się w ostatniej chwili. Ten cały „list” odrobinę mnie bawił, więc postanowiłam, że nie będę się go pozbywać.
Położyłam się na trawie i jeszcze na chwilę zamknęłam oczy. Miałam nadzieję, że uda mi się zasnąć i akurat obudzę się na powrót brata. Jednak szybko zaczęło mi się nudzić. Porzuciłam więc plany dotyczące snu i postanowiłam rozruszać skrzydła.
Wstałam i od razu odbiłam się od ziemi. Machnęłam moimi kruczymi skrzydłami tylko trzy razy, a już znalazłam się na dużej wysokości. Poleciałam przed siebie, w stronę wielkiego jeziora. Kiedy znalazłam się tuż nad nim machnęłam jeszcze kilka razy skrzydłami, a później skierowałam się na dół. Była to jedna z moich ulubionych czynności. Skok do wody z „niewielkiej” wysokości. Chociaż tego typu sztuczki były niebezpieczne, to wiedziałam, że mogę sobie pozwolić na takie rzeczy. Z dwóch powodów: po pierwsze- nie obchodziło mnie, że coś może mi się stać. A po drugie- miałam skrzydła. Nawet gdybym znalazła się w jakimś niebezpieczeństwie (chociaż szczerze w to wątpię) to mogłabym zamortyzować upadek. Proste.
Dlatego też bez chwili wahania rzuciłam się na dół, pozwalając swemu ciału swobodnie opadać. Kiedy od jeziora dzieliła mnie stosunkowo niewielka odległość, zwinęłam się w „kłębek” i z pluskiem wpadłam do wody. Gdy wyszłam z jeziora wyglądałam jak zmokła kura, ale ani trochę mi to nie przeszkadzało.
-No proszę, co my tutaj mamy?- usłyszałam za sobą.- Przez chwilę myślałem, że to jakaś wariatka próbuje się zabić, spadając z takiej wysokości. A to tylko moja siostra.- dobrze znałam ten głos.
Odwróciłam się do brata i posłałam mu pełen zadowolenia, aczkolwiek trochę złośliwy uśmiech.
-A co? Też chcesz spróbować?
-Czy ja wyglądam ci na szaleńca?
-Hm… chcesz znać moje zdanie?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
Ronan uśmiechnął się złośliwie i przymrużył oczy. Nie skomentował tego co powiedziałam, ale nie musiał. Każde z nas wiedziało co odparłaby druga osoba. No, może nie  z a w s z e , ale bardzo często.
Znów ruszyliśmy w drogę, ale żadnemu z nas to nie przeszkadzało. Nie Ronan’owi, który uwielbiał podróże i nie mnie, która była ciekawa nowych przygód. Szliśmy przez jakieś 10 minut, gdy w końcu się odezwałam:
-Byłeś na polowaniu?
-Tak. Nie zabrałem cię ze sobą bo nie mogłem cię zleźć. Myślałem, że szlag cię trafił.
-Wiem, czytałam. I co? Ubiłeś coś?
-Tak, króliki.
-I zgaduję, że nie przyniosłeś mi ani jednego, co?- mruknęłam, ale nie byłam za to zła.
-Nie. Myślałem, że szlag cię trafił.- powtórzył Ronan.
Wywróciłam oczami. Ale czego mogłam się spodziewać po kimś z rodziny Lynch? Ja  r ó w n i e ż  nic bym mu nie przyniosła. Pewnie sobie teraz myślicie, że jesteśmy dla siebie wredni, ale to nie prawda. No, nie do końca. Zawsze wspieramy się z bratem i potrafimy chronić siebie nawzajem. Sprzeczamy się dlatego, że oboje to lubimy, a nie dlatego, że siebie nienawidzimy. Jednak wszystko ma jakieś granice. Nasz ojciec zawsze uważał, że każde z nas powinno być samodzielne. Dlatego owszem, mogliśmy bronić siebie nawzajem, ale kwestia polowania była zawsze taka sama.
„Jeśli nie potrafisz zdobyć sobie jedzenia, to nie pożyjesz długo na tym świecie.”- tak zawsze mówił Niall. A to co mówił Niall zawsze było ważne i prawdziwe, nawet jeśli nasz ojciec był krętaczem, łajdakiem i nikczemnikiem. Oczywiście mogliśmy polować razem i często to robiliśmy. Ale nie mogliśmy wykorzystywać siebie jako taniej siły roboczej. Głównie dlatego, że każde z nas szanuje siebie nawzajem, ale również dlatego, że tak właśnie mówił Niall.
-Ej, Sea?- usłyszałam po chwili.
-Hmm..?
-Jak bardzo jesteś głodna?- trochę zdziwiło mnie to pytanie, ale i tak odpowiedziałam.
-No, może trochę. A co?
-Hm… myślisz, że tutejsze sarny spodziewają się nagłego ataku z powietrza?- Ronan uśmiechnął się, ale tylko jeden kącik jego ust powędrował w górę, tworząc charakterystyczne dla niego grymas. Brat zerknął na moje skrzydła, a ja już wiedziałam o co mu chodziło.
-Nie sądzę. A co?
-A co byś powiedziała na wspólne polowanie?
Uśmiechnęłam się, ukazując ostrze białe kły. Pytanie się o coś takiego było zbędne. Ronan wiedział, że się zgodzę, ale tego typu luźne rozmowy tworzyły coś, co brat nazywał „dobrą atmosferą”. Ja nie miałam nic przeciwko temu.
Po chwili oboje biegliśmy wzdłuż rzeki. Znalezienie stada saren trochę trwało, ale w końcu dopięliśmy swego. Później każde z nas rzuciło się na ofiarę, nie ustalając między sobą niczego. Ale planowanie nie było tutaj potrzebne. Nie kiedy porozumiewasz się z kimś bez słów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz