Czarno biały ogon leniwie pacnął o ziemię. Fera jednak pozostawała mimo względnego znudzenia czujna. Wpatrywała się w pasące się zaledwie trzy metry od niej stado. Wiatr wiał od jej frontu, toteż jelenie nie miały prawa jej wyczuć. Mokra trawa nie należała do najlepszych kryjówek. Łapy ścierpły już od chłodu zupełnie, a całe podbrzusze wadery domagało się suszenia. Ale mimo wszystko trawa była tu wysoka i bujna. Samicy nie zagrażało wykrycie. Hybryda jednak jakby wpadła w jakiś trans. Liczyły się tylko dwie rzeczy: łup i rozrywka z polowania. Tak, Fera już nawet teraz mimo niesprzyjających warunków czuła dziwne uciskające żołądek podniecenie. Jeszcze chwila i nie wytrzyma, zerwie się z miejsca, popędzi za ofiarą bez wzgląd na otoczenie. Ale nie! To by była zmaza dla honoru łowcy. Prawdziwy myśliwy musi być skupiony, musi panować nad każdym elementem swojego ciała, aby organizm nie zawiódł go w elemencie kulminacyjnym. Toteż łowczyni dalej trwała w bezruchu, przylegając całym ciałem do ziemi, tylko ogon od czasu do czasu niecierpliwie kiwał się na boki, odganiając denerwujące komary.
W końcu nadeszła odpowiednia chwila. Było dobrze po południu, jelenie wycieńczone całym dniem przez gorąc, owady i nieudolne drapieżniki zupełnie porzuciły jakąkolwiek ostrożność. Nawet przywódca stada, potężny rogacz, oddalił się zbytnio na bok, ku zgubie swojej i własnego stada. Stado bez przywódcy jest spłoszone, spanikowane, nie wie co ze sobą począć. Wytępienie dowódcy było więc obecnie priorytetem. Łapanie łań i małych koziołków było godne amatora. Fera liczyła na większe wyzwanie. Gdy załatwi już przewodnika będzie zbyt zmęczona, by brać udział w dłuższych pościgach. Jednak krew samca da jej sił na tyle, aby złapać jeszcze kilka łani. A nawet jeśli rogacz wygra, w popłochu oddali się za bardzo i nie zdąży pozbierać stada w kupę zanim Fera wybije je do połowy.
Plan zakładał więc sukces w każdym wypadku. Wadera wyrzuciła zupełnie czynnik w postaci drugiego drapieżnika, który przez nadmierną pewność siebie pokrzyżuje jej wszystkie plany. Ta część lasu wyglądała na niezamieszkaną. Chociaż małym wsparciem Fera nie pogardziłaby. Gdyby miała do pomocy kogoś chociaż w połowie dorównującego jej zdolnościami, w pół godziny wybiliby całe stado.
Ale co poradzić? Czas polowania nadszedł teraz.
Fera Rosa z głośnym warknięciem wypadła z traw. Nim jelenie pojęły co im grozi dla pokazu jednym atakiem powaliła stojącego najbliżej, młodego jelonka. Ostry zapach krwi zadziałał natychmiast. Stado zaczęło panikować. Jelenie wpadały na siebie nawzajem, nieopatrznie podcinały sobie nogi, tratowały młodsze osobniki. Fera okrążyła plątaninę ciał i skierowała się do próbującego ogarnąć całe zamieszanie samca-przywódcy. Samiec na własne szczęście akurat spojrzał w jej kierunku. Prosto w wyszczerzone kły. Sekunda opóźnienia i byłoby po nim. Uskoczył mijając o centymetr pazury małej diablicy. Spanikowany zapomniał o stadzie i popędził ratować własne życie. ,,Co za egoista" pomyślała Fera ze złośliwym uśmiechem i już pędziła w ślad za nim.
Jak zawsze pościg dał jej najwięcej satysfakcji. Biegła wyciągając łapy do maksimum możliwości, ogon falował lekko pomagając w utrzymaniu równowagi, a uszy postawiła na sztorc, lekko odchylając je do tyłu. Podczas biegu lekko kiwała łbem, tak, że patrząc z boku wydawało się, jakoby poruszało się całe ciało oprócz głowy. Fera trwała tak w zsynchronizowanej harmonii ruchów, pozwalającej jej biegnąć dłużej niż ścigana ofiara, która zaczęła już spowalniać. Samica widząc to jakby dostała dodatkowej energii. Zrównała się z jeleniem po jego prawej i ignorując ostrzegawcze, chybione zamachy porożem, skupiła się na przedniej nodze. Wyczuła odpowiedni moment i chwyciła samca zębami za pęcinę. Reakcja była natychmiastowa: jeleń potknął się, zatoczył ciągnąc za sobą samicę, która ani na moment nie puściła nogi, wykręcając ją przy tym boleśnie. Szarpnęła rogacza tak, że zatrzymał się i leżąc na ziemi ryczał przeraźliwie. Fera puściła złamaną nogę i szybko wbiła pazury w bark samca dociskając jego ciało do ziemi.
- Masz szczęście, że mam dzisiaj dobry dzień - powiedziała i wbiła kły w gardło jelenia.
Przez moment jeszcze wierzgał racicami, po minucie jednak zwiotczał i zastygł w bezruchu. Hybryda jednak nie puszczała. Spijała tyle krwi na ile miała ochoty, a z każdym łykiem uzupełniała zużytą na pościg energię i uzupełniała dodatkowe jej zapasy. Gdy już się nasyciła, wstała i ruszyła raźnym, wesołym krokiem z powrotem. Nawet nie dbała o to, że była cała umazana krwią. Mało ją interesował jej wygląd, a poza tym i tak zaraz znowu będzie jeść. Tym razem mięso, bo jelenia tusza jest smaczniejsza u łań. Rogacz był na to zbyt chuderlawy.
Jednak gdy jej oczom ponownie ukazało się stado samicę zamurowało. Otóż JEJ upatrzone stado właśnie było atakowane przez jakieś inne drapieżniki. Jakaś szarawa samica o ciemnych skrzydłach co chwilę zlatywała z góry rażąc spłoszone łanie atakami zadanymi...kruczymi szponami?! A to ci nowość! Inna hybryda! Fera zauważyła kolejną szarą plamę kątem oka. Tym razem był to samiec. Identyczny co latająca samica, ale ten nie miał skrzydeł. Właśnie miał skoczyć na jedną z łań. Fera wykorzystała fakt, że pozostała niezauważona i bacznie śledziła każdy jego ruch. Zafascynowała ją technika nieznajomego. Nabrała ochoty, by zapoznać się z nim.
Toteż skoczyła i zderzyła się z samcem w locie, przybijając do ziemi i lekko szczerząc upiorne, pokryte świeżą krwią kły.
Tak, ona po prostu nie umie inaczej się przedstawiać.
Ronan? Seanit? ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz