<Pozwólce jednak, że cofnę się ciutkę w czasie,
zaczynają od momentu, w którym Naru opuścił towarzyszy ^^>
Ścieżka
doprowadziła go do jakiegoś urwiska, którego krawędź była poszarpana i
obniszczona. Zerknął w dół na sunącą prędko rzekę, która zatrzymywała się na
niedbale rozrzuconej stercie gruzu hamującej przepływ wody. Rzeka nie dawała
jednak za wygraną uparcie parła przez kamienie, przelewając się szczelinami
oraz nad stertą odłamków. Samiec sięgnął wzrokiem dalej przed siebie, gdzie
ujrzał drugą część tego co kiedyś było przejściem przez rwący strumień, jednak
legło erozjom i siłom natury, które zniszczyły to co niegdyś same stworzyły.
A jakby w tym momencie skoczył? Skoczył te kilkaset
metrów w dół wprost na twarde skały wystające w niektórych miejscach ponad
powierzchnię wody? Czy jego czarny szkielet wytrzymałby ten upadek? Czy
zdołałby tym jednym skokiem zkończyć wszystko, czy nabawiłby się tylko miliarda
ran i niezmiernego bólu lub do końca rozpaćkał swój mózg o ściany czarnej
czaszki?
-... Kotonaru... - usłyszał cichy szept, głos niczym
najsłodsza melodia w jego uszach, tak dobrze mu znana.
- Suanei...? - wykonał jedynie ruch ustami, gdyż dźwięk
wziął go z zaskoczenia zapierając dech, tak dawno go nei słyszać, acz tak
dobrze pamiętał.
Samiec uniósł szybko głowe rozglądając się niczym
dziki za białą lwicą. Wpierw nie ujrzał jej nigdzie i żal ścisnął mu serce,
jednak kiedy miał już poddać poszukiwania jego wzrok przykół lekki ruch na
drugim urwisku. Własnym czerwonym ślepiom nie dowierzał w to co widział przed
sobą.
- ... Kotonaru... - szeptnęła ponownie, a jej głos
słyszał tak wyraźnie, jakby mówiła mu wprost do ucha.
Uśmiech zatańczył na jej twarzy, aż fiołkowe oczy
kocicy się zaśmiały. Naru kochał ten uśmiech, te oczy, kochał je całym sercem,
to dla tego widoku jeszcze żył, dla tych pięknych ślepi jeszcze miał wolę walki
i chęć przetrwania.
Samiec zbliżył się do urwiska, już szykując się do
skoku, żeby znaleźć się na tym drugim urwisku wraz z ukochaną, żeby żyć dalej z
nią u boku... Coś jednak powodowało, że jego stawy nie chciały się ruszyć.
Wielki uśmiech, który zabłysł na jego twarzy znikł. Posłał tęskne spojrzenie kotce,
która była tak blisko, jednak niemożliwa do dosięgnięcia.
- Suianei... Czemu? - rzekł załamany, głos mu drżał
i słychać było w nim przelewający się żal.
Samiec chciał wrzesczeć. Chciał ryknąć na całe płuca
jak bardzo ją kocha, jak bardzo żałuje tej kłótnie, tego co zrobił, tego jaki
był. Chciał jej powiedzieć wszystko co go trapi, wyżalić się lubej, wtulić w
jej futro, poczuć w nozdżach jej słodką woń, wysłuchać jej melodyjnego,
aksamitnego głosu... Ale nie mógł. Nie mógł nic zrobić. Czuł wzrastająca
frustrację oraz gulę, która pojawiła mu się w gardle. Łzy zaczęły cisnąć mu się
do oczu.
- Daj mi odejść. - rzekła cicho samica.
- C - c... Nie! Nigdy! - hybryda znalazła język w
gębie i krzyknęła na całe płuca - Błagam, zostań...
- Daj mi odejść... - powórzyła spokojnie - Zapomnij
o tym co było...
- Nie, proszę... - wyszeptał a smutek rozrywał mu
sercę na dźwięk tych słów.
- Otwórz oczy na świat, zapomnij o tym co było.
Zacznij życie od nowa, w innym lepszym miejscu... Daj mi odejść. - jej głos był
spokojny i miły, jednak słabł z każdym słowem. Biała lwica podnisoła się i
rzuciszy Kotonaru jedno spojrznie pięknych oczu i szczery uśmiech zaczęła
oddchodzić w ciemne cienie gór - Zacznij życie od nowa, daj temu co było odejść
i otwórz się na nowy lepszy świat...
Po tych słowach samica zniknęła. Odeszła. Na
zawsze...
Kotonaru długo stał i wpatrywał się za nią. Miał
zeszklone oczy, jednak nie płakał, czuł żal, jednak już nie tak silny jak
poprzednio. Czyżby faktycznie do było najlepszym wyjściem? Zapomnieć o tym co
było? O Suianei? O tym jak uleczyła jego serce i dusze po tym jak zatrute
zostały kwasem wojny i śmierci? Nie, nie mógł o tym zapomnieć, nie mogł wrócić
do tej bestii, którą był... Jednak coś go uderzyło.... Nie o tym miał
zapomnieć, nie temu miał dać odejść... Żal, smutek, gorycz, wyrzuty - to miał
zostawić za sobą, to miało zostać na tym drugim urwisku. On miał iść dalej,
przejść przez most, bez drogi powrotnej i rozpocząć nowe lepsze życie,
zapomnieć o tym co złe, trzymać tylko to co dobre... I cieszyć się tym życiem, które
mu jeszcze zostało.
Kotonaru spuścił łeb, a uśmiech pojawił się na jego
twarzy. Pojedyńcze łzy popłynęły po jego policzkah wsiąkając w biało-szarą
sierść na pysku. Przed oczyma miał obraz ukochanej, ten sprzed paru chwil -
radnosny uśmiech, śmiejące się oczy - taką ją zapamięta...
******
No i masz no – poraz kolejny wrócił się na te same
tereny, jednak z nieco innym podejściem. Suianei kolejny raz nakierowała go na
dobrą drogę w życiu i mógł teraz iść przed siebie nie szarpany wyrzutami oraz
rozrywącym serce żalem... To jedno krótkie spotaknie odmieniło go na zawsze –
może nie tak widocznie jakby oczekiwano (na cuda nie liczcie), ale na tyle, że
dało mu to nowych sił do życia.
<wracamy tuaj do obecnej sytuacji>
Słowa Afy jednak nie wiele dały. Wszystkie hybrydy
miały chyba szósty zmysł zabójcy – może oprócz Miyuki i Innej, póki co – bowiem
bez namysłu oraz ociągania dwójka osobników zaszarżowała na siebie z obnażonymi
kłami. Jeden krótki warkot, ciche zaklekotanie kregów, a sytuacja została
opanowana – Xin zwisał kilkaset metrów nad ziemię z czarnym ogonem zaciśniętym
kurczowo na szyji, dostając jedynie minimalną dawkę tlenu na przetrwanie,
szarpał się i wił, drapiąc czarne kości, jednak nic to nie dawało, żelazny
uścisk nie popuszczał. Smoko-podobna za
to leżała na ziemi, jej klatka piersiowa oraz przednie łapy miażdżone porożem
czarnego samca, równeż usiłowała wstać, jednak wycelowawszy w czuły punkt
Kotonaru mógł bezproblemu ją utrzymać przy ziemi, gdyż każde jej szarpnięcie
sprawiało jej niezmierny ból.
- Ty su... – wykrztuścić chciał coś Xin, jednak ogon
zacisnął mu się jeszcze mocniej na szyji, niczym wąż.
- Kotonaru! – Inna patrzyła na zajście z chaosem
uczuć wypisanym na twarzy.
Czy wszyscy tu musieli się tłuc i próbować rozerwać się
na strzępy? Nie było tu choć jednej istoty o pokojowych zmysłach? Jednak mimo wszystko
w duchu wdzięczna była zapewne lwu za szybką interewencję, gdyż brakowało kilku
sekund, a po pniu drzewa spłynęłaby struga posoki.
- No co? – mruknął obojętym głosem, wzruszając
ramionami (jak mówiłam – zmienił się, ale bardzo mało zauważalnie) – Dzisiejsza
dyplomacja, innaczej sprawy nie załatwisz. – po czym zwrócił się do dwójki – A
teraz będzie tu spokoj, czy mam was pozrzucać z tego drzewa i rozmazać po pniu?
– jego głos był zimny i oschły.
- Nie ośmielisz się! – warknął Xin przyjmując to
jako stu procentowe wyzwanie.
- Idziesz o zakład? – Naru poluźnił uścisk i
momentalnie jaszczurowaty owinął się jak spirala ogonem i łapami na jego
ogonie, trzymając się kurczowo.
Kotonaru zaśmiał się cicho, a Xin syknął wrogo i
posłał mu mordercze spojrzenie czeronych oczu, Naru odwdzięczył mu się
podobnym.
Czuł to. Czekała go walka z tym osobnikiem, prędzej
czy później było im się pisane zetrzeć w krwawym pojedynku... Naru tylko na to
czekał, gdyż czerwonooki wąż wydawał się godnym przeciwnikiem... Nie, on BYŁ
godnym przeciwnikiem, lew czuł to aż w szpiku kości...
- Em... Bardzo miło z twojej strony, że zaradziłeś w
tej sytuacji – wtrąciła zielona Alfa – Ale czy mógłbyś jednak ich odstawić?
Rogacz westchnął. Chwile jeszcze przytrzymał
hybrydy, po czym puścił smokowatą, która odrazu znalazła się na nogach i
odsunęła od reszty. Xin’a odstawił dość boleśnie na ziemię, strzepując go z
ogona jak małego kociaka, który przyczepił się i nie wiedział kiedy dać spokój.
On jednak nie wydawał się, by cokowleik go zabolało, jeszcze jedno mordercze
spojrzenie do Kotonaru i podniósł się z godnścią z ziemi...
- No, to może teraz porozmawiamy jak rozumne istoty?
– zapytała Inna.
Inna? Slave? Xin? Miyuki? Wybacz, że Cię tu nie ma,
ale nie wiedziałam gdzie i jak Cię użyć
;-;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz