<Z wiadomych względów muszę ponownie sama dokończyć opko Visty,
dlatego właśnie je czytacie... A przynajmniej próbujecie. Nieważne.
Wiemy, że Tibu odszedł więc jakoś to załatwię. Mam nadzieję, że nikt się
obrazi za takie obrót spraw bo trudno zignorować sprawę całkowicie...
No, to męczcie się teraz :D >
Po chwili słyszę, jak Tiburon rusza się na gałęzi. Patrzę na niego kątem
oka - szuka czegoś? Co on robi?! Teraz już uważniej przyglądam mu się
świecącymi oczami, mrużąc je lekko.
- O w mordeczkę... - mruczy cicho samiec.
- O co chodzi? - pytam.
- Ja muszę... Muszę do wody. Wiesz...potrzeby. - Błyska zębami, jednak
jego oczy mówią mi, że coś jest nie tak. Nie chodzi tylko o to, prawda?
- Jasne... To idź, dobranoc.
- No, tak, tak...
I ześlizguje się z drzewa, na początku truchta, jednak potem widzę jak
przyspiesza aż biegnie bardzo szybko... Widzę go cały czas, moje oczy
wypalają mu w grzbiecie dziurę. W jednej chwili samiec odwraca głowę
cały czas biegnąc pędem... Światło z moich oczu wpada w jego oczy i ja
już wiem, że widzę go prawdopodobnie ostatni raz. Ucieka stąd... Przeze
mnie? Raczej nie. A może...
Ach, mogłam się tego spodziewać.
~~No to chyba wiadomo! Jak mogłaś być taka...
~Jaka?! Zawsze taka jestem.
~~Nie chce mi się z tobą gadać, był taki fajny a ty go spłoszyłaś!
- No to idź sobie, nie obchodzi mnie to!
Dopiero po fakcie uświadamiam sobie, że wykrzyczałam to na głos. Czy
Tibu to słyszał? Drę się głośno więc to możliwe, ale nie odwrócił się. Z
resztą, nieważne. Niech idzie, on i Ta Druga też. Mam dość ich obojga.
Kładę się na gałęzi, cały czas patrzę za migającym już dość daleko
Tiburonem i oświetlam mu drogę. Dopóki nie zniknie na horyzoncie świecę
oczami, ale kiedy znika... Po prostu zasypiam.
Budzę się na ziemi. Czuję pod grzbietem, że coś mi się wpija. Marszczę
pysk, otwieram oczy i wstaję. Otrzepuję się w świetle południowego
słońca i patrzę na trawę.
Upss!
Przez noc musiałam spalić gałąź, bo teraz widzę tylko popiół. Do tej
pory zdarzyło mi się to tylko raz - pierwszej nocy po poznaniu prawdy o
sobie. Byłam wtedy wściekła, więc teraz...
- O chole.ra... Moje plecy, arghhh! - mruczę.
Przeciągam się, słuchając strzelających kości i kicham. Głupie kichanie! Nienawidzę go, a zdarza mi się prawie co ranek!
Już mam ruszać w stronę jakiegoś śniadanka kiedy... No, nie powiem żeby
ta istota była mistrzem kamuflażu. Parę metrów dalej, między krzakami
coś świeci jasno, poruszając się drżąco. Boi się mnie? No nie wiem...
Tylko co to jest? Podchodzę tam z lekko opuszczoną głową, skupiona,
uśmiechnięta krzywo i napięta - może to jest coś niebezpiecznego? Hmmm,
nie obraziłabym się gdyby to było...
- Świecące dziecko?! - Czy ja powiedziałam to na głos?!
- Nie jestem dzieckiem - mówi cichutko białe stworzenie. - I Pani także świeciła w nocy, widziałem.
No dobra, zwrot "Pani" jest śmieszny. Ale o czym ten dzieciak... Ahaaa.
Byłam w nocy obserwowana przez świecące dziecko bo sama też świecę.
- Tak, świecę. I mam na imię Visphota, a ty, Roshanadaan?
- Nie, nie Roszekdany, tylko Ori, proszę pani Visphoty.
Roszekdany... Takiej wymowy jeszcze nie słyszałam!
- Wymawia sie to nieco inaczej, ale wytłumaczę ci to później, Ori. Otóż, Roshanadaan oznacza w moim ojczystym języku Świetlika.
- Aha - szepcze młody.
Uśmiecham się pod nosem. Rany, on jest taki... Bardzo przypomina mi mnie
samą jak byłam bardzo małym szczeniakiem. Też byłam wtedy wychowana,
grzeczna...Niewinna. Teraz jestem winna.
- Wiesz gdzie jesteś? - pytam, wymuszając uśmiech. Siadam, dając małemu trochę przestrzeni.
Ori? Mam nadzieję, że dobrze zaczęłam?
Przepraszam Vista :'(
OdpowiedzUsuńJak wrócę to Ci to jakoś wynagrodzę.
~Smutny bardzo rekinek
No trudno, nie masz za co przepraszać. Każdy z nas chyba miał kiedyś taką sytuację, więc nie ma co oceniać. Trzymam cię jednak za słowo że wrócisz a wtedy Vista cie zje, jak karpia na święta :D
OdpowiedzUsuń