Ogólnie to życie Vitulus nie narzeka na swoje życie. Nie jest z tych,
którzy mają pretensje o coś na co nie mają lub nie mieli wpływu. A on
przecież ani się na ten świat nie prosił, ani nie decydował z kim lub
czym puści się jego matka. Gdyby miał wgląd w takie sprawy do tego
wszystkiego by nie doszło, albo przynajmniej wyglądałoby to nieco
inaczej.
No więc zacznijmy od tego, że matka tego tu mądrali była dość
niepozorna hybrydą. Oj tam czarne kopytka na końcu tylnych kończyn, nic
wielkiego. Akceptowano ją. Gorzej gdy jej bachor urodził się ze
świecącymi, ognistymi oczami. Ponadto kolor jego kopyt i dziwny ogon
kojarzyły się co poniektórym z jakimś demonem czy czymś. Tego typu
brednie. Nic więc dziwnego, że wywalili go na zbity pysk gdy tylko udało
mu się zabić pierwszego zająca. Pomińmy już fakt, że ze względu na
pokrewieństwo była to dla niego swego rodzaju trauma, a zwierzątka nie
zabił on tylko złamana przez niego gałąź.
Tak więc niespełna roczny szczeniak samotnie ruszył w świat. Chciałabym
móc powiedzieć, że wykazał się inicjatywą i spokojnie sam się wychował
na ,,porządnego" faceta. Ale nie mogę, bo to diametralnie różni się od
prawdy. W rzeczywistości systematycznie głodował i jadł to co
pozostawiły po sobie większe zwierzęta. W akcie desperacji pożerał nawet
owady. Sypiał w dziuplach przewróconych drzew, a gdy przestał się w
nich mieścić, pod korzeniami i w opuszczonych norach. Wielokrotnie
zdarzało się, że nie znajdował schronienia i siedział na deszczu. No i
tak to z grubsza wyglądało do czasu gdy nauczył się polować, a
niesprzyjające warunki atmosferyczne przestały mu robić większą różnicę.
Pozbawiony wychowania, rozczochrany, z kołtunami w sierści, głody,
spragniony, samotny...ale nie smutny. Nie. Może przez pierwsze parę
miesięcy był trochę przestraszony, ale potem? Nie. Potem pogodził się z
tym, że jest tak, a nie inaczej i że najprawdopodobniej lepiej nie
będzie. Uświadomił sobie, że nie miał wpływu na to co się stało. Nie
mógł mieć do siebie, ani do świata pretensji. Jedynie do tych, którzy to
zrobili, choć pomimo młodego wieku był w stanie zrozumieć tok ich
rozumowania: ,,Obce, niezrozumiałe, nowe i dziwne jest złe", prymitywny,
ale zawsze jakiś. Z czasem więc im wybaczył. Wytłumaczył sobie, że to z
powodu ich ślepoty. Byli zamknięci na nowe możliwości i pomysły. Według
jego teorii w toku ewolucji tacy jak oni wyginą, ale jeszcze nie
znalazł na to wiarygodnych dowodów.
Tak czy inaczej mając już blisko dwa lata natrafił na pewną sporą
watahę. Było ich tam tak wielu, że Vitulus mógł umazać sobie rzucające
się w oczy elementy błotem i jakoś wtopić się w tłum. Ci którzy
zauważyli, że ma coś nie tak z tylnymi kończynami najpewniej założyli,
że jest kaleką. Większym zainteresowaniem cieszył się ogon, ale jakoś to
przeszło. Na oczy, przy świetle słonecznym, nikt nie zwracał uwagi.
Zapytacie, po kiego mu to było? Bynajmniej nie po to by mieć
towarzystwo, bo i tak patrzyli na niego krzywo. Podam wam odpowiedź. Dla
wiedzy. Godzinami obserwował i słuchał lekcji udzielanych szczeniakom i
oddalał się od watahy gdy zmierzchało lub kończyły się zajęcia.
Obserwował też treningi wojska i, po powrocie do swojej kryjówki, sam
ćwiczył. Obserwował jak medycy leczą chorych i rannych. Śledził
zbierających rośliny zielarzy. Jednym słowem, starał się zdobyć wszelką
dostępną wiedzę, czasem nawet podsłuchując rozmawiające o czymś
interesującym wilki. Wszystko by nie być jakimś pustym ciemniakiem. W
końcu jednak nakryli go i pogonili precz. Nie oszukujmy się, w
samoobronie wystrzelił kilku w powietrze i chlasnął ogonem. O mało tego i
owego nie wykończył, ale to chyba normalne, że raz na jakiś czas wilk
wilka zabije, nie? Norma.
Tak czy inaczej jego dalsze życie opierało się już głównie na szukaniu
watah i zdobywaniu wiedzy. Powstał jednak problem gdy zrozumiał, że
umiejętność komunikowania się też jest ważna. Ale, jak tu nauczyć się
komunikacji, gdy każdy napotkany wilk każe ci iść precz? Zrządzenie losu
postawiło przed nim grupę hybryd, z którymi przez jakiś czas
podróżował. Dzięki nim nauczył się nieco o wilkach i nie tylko, bo jeden
z ich był krzyżówką szynszyli i rysia, więc i o kotach zyskał pewną
wiedzę. Nawet ich polubił, ale samotnicza natura była w nim zakorzeniona
do tego stopnia, że najzwyczajniej w świecie nie mógł z nimi długo
wytrzymać. Pewnego dnia po prostu oddzielił się od grupy i przedostawszy
się przez góry przypałętał się tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz