Moja historia, co? Chciałbym powiedzieć, że była bardzo trudna. Że jako przypadek, chodząca pomyłka miałem ciężkie życie , zbyt bolesne, by opowiadać. Albo odwrotnie… czasem, gdy ktoś pyta się mnie o moje wcześniejsze życie, chciałbym po prostu parsknąć kpiącym śmiechem i zacząć kręcić głową z niedowierzaniem. Może w między czasie mruknąć do siebie słowo o głupocie i wścibstwie tego świata, ale na tyle głośno, by ta druga osoba usłyszała. Czasem są takie momenty, w których słysząc to pytanie mam ochotę wywrócić oczami, spojrzeć groźnie na nieznajomego, dając mu do zrozumienia, że właśnie mocno mnie uraził, odwrócić się na pięcie i po prostu odejść jak najdalej… najlepiej przed siebie, z lekko zwieszoną głową. I wiecie co? Czasem naprawdę wybieram spośród tych kilku wersji. Ba! Robię to prawie zawsze, właściwie jeszcze nigdy nikomu nie powiedziałem co wydarzyło się naprawdę. Dawałem tylko niejasne znaki, tak aby rozmówca sam odpowiedział sobie na pytanie, wymyślając przy okazji moją historię, przypisując mi jakieś osiągnięcia, bądź porażki. Dla mnie to bez różnicy. Wiecie dlaczego? Bo sam nie pamiętam co działo się wcześniej. Po prostu.
To nie jest tak, że całkowicie utraciłem pamięć. Wiem, jak mam na imię, ile mam lat, skąd mniej więcej pochodzę. Ale kiedy próbuję przypomnieć sobie na przykład zdarzenia sprzed Zdrady, albo jeszcze te, które miały miejsce zanim dołączyłem do wojska… nic. W głowie mam zupełną pustkę. Ciężko powiedzieć dlaczego. Właściwie to przez te kilka miesięcy wędrówki wpadłem tylko na dwie w miarę możliwe opcje. Pierwsza jest na tyle pospolita, że przez większość czasu naprawdę byłem w stanie w nią uwierzyć. Możliwe, że moje szczenięce, a także młodzieńcze życie było albo na tyle straszne, albo na tyle nudne i zwyczajne, że moja podświadomość specjalnie wyparła dotyczące go wspomnienia z mojej świadomości. Druga wersja jest trochę inna, możliwe że nawet z lekkim dreszczykiem. Pomyślałem sobie raz- a co jeśli ktoś celowo pozbawił mnie pamięci? Nie całej oczywiście, ale tylko niektórych fragmentów, tych które najwyraźniej były komuś bardzo nie na rękę. Wariactwo, myślicie sobie zapewne. Uwierzcie mi, na początku też tak sądziłem. Ale wiecie co? Potem ta wersja wydała mi się nawet bardziej prawdopodobna. Już tłumaczę dlaczego.
Wymyśliłem pewną grę. Nazwałem ją Zagadka, polegała mniej więcej na tym, że cofając się krok po kroku myślami do przeszłości, próbowałem po kolei odtworzyć sobie tamte wydarzenia. Pamiętałem dobrze naprawdę wiele momentów, które działy się chociażby kilka miesięcy, a nawet i rok temu, ale potem natrafiałem na barierę. Nie była to zupełna pustka. Przypominała raczej wielkie, żelazne wrota, bez dziurki od klucza. Nawet, jeśli próbowałem się do nich dobić, w pewien absurdalny sposób „otworzyć je siłą” to, mimo mych częstych prób, była to rzecz niewykonalna.
Ostatnia rzecz, jaką pamiętam to bitwa. A raczej trzask. Głośny gruchot, powarkiwania, czyjeś krzyki, ginące wśród mlecznej mgły oraz nieprzyjemny dla ucha trzask łamanych kości. Wszystko działo się w zdecydowanie zbyt szybkim tempie niż powinno. Takie przynajmniej odnosiliśmy wrażenie, gdyż jestem niemalże pewien, że czas płynął zupełnie normalnie. Nasze stado, a raczej „oddziały”, jak wilki wolały nas nazywać, znalazło się w ślepym zaułku. Była nas zaledwie garstka hybryd. Staliśmy, przyciśnięci do skalnej ściany, ciągnącej się i w pewien sposób otaczającej nas z obydwu boków. Przed sobą zaś mieliśmy wroga. Ogromne stado wilków, które choć pojedynczo nie dorównywały nam ani siłą, ani sprytem, to miały zdecydowaną przewagę liczebną. W tej chwili ciężko jest mi powiedzieć za co i, co ważniejsze, dla kogo walczyliśmy. Wiem natomiast, że zajmowałem w wojsku naprawdę wysoką pozycję, zwłaszcza, że pozostali członkowie naszej niewielkiej armii przypatrywali się mi, czekając na rozkazy. Byli gotowi wykonać moje polecenie, nawet jeśli wiedzieli, że znaleźliśmy się w sytuacji bez wyjścia. A może to właśnie dlatego byli tacy wierni? Nie, nie sądzę. Mimo mojego okropnego charakteru i natury buntownika, tamte hybrydy potrafiły mi zaufać i chyba właśnie dlatego tak bardzo ceniłem ich towarzystwo.
-No i d.upa, co nie, Lukas?- usłyszałem tuż obok swego ucha. Kiedy odwróciłem się w tamtą stronę dostrzegłem, że obok mnie, po mojej prawej stała ciemna, skrzydlata hybryda. Ona również wyglądała jak demon, nawet jeśli nie miała rogów. Z resztą, przez ten jej diaboliczny uśmiech i charakterek wielu twierdziło, że było je najbliżej do Piekła.
-Dzięki za podsumowanie, Sarsa.- rzuciłem sarkastycznie, na co samica tylko parsknęła śmiechem. Potrafiła żartować nawet w tak krytycznych sytuacjach, co było naprawdę godne podziwu. Nawet, jeśli powinienem być wtedy na nią zły, to nie byłem w stanie. Sarsanne miała w sobie jakąś dziwną cechę, która sprawiała, że pozostałe hybrydy potrafiły wybaczyć jej wiele wybryków i robić wiele, jeśli tylko poprosiła. Ja również nie umiałem jej niczego odmówić, choć byliśmy tylko przyjaciółmi. Nawet jeśli obecnie tego nie pamiętam, to jestem niemalże pewien, że zawsze łączyły nas bardziej relacje brat-siostra, niż partner-partnerka. Skąd to wiem? Wystarczy mi tylko jedno spojrzenie w jej fiołkowe oczy. Dostrzegłem w nich zadowolenie, radość, dumę i lojalność… ale nie miłość, a już na pewno nie taką, jaką darzyć się winno kochającą osobę. Poza tym, nie ukrywam, że przyjacielskie relacje, jakie nas łączyły zdecydowanie bardziej mi odpowiadały.
-Zawsze do usług!- zasalutowała mi ironicznie, parskając śmiechem. Mimo,
że w tamtym momencie zbliżały się do nas siły nieprzyjaciela, ona wciąż
nie przestawała się uśmiechać. Zaskakujące.- To jakie masz rozkazy,
kapitanie?- acha i jeszcze jedna rzecz. Sarsa chyba jako jedyna
wypowiadała mój tytuł z taką pogardą i zawsze, kiedy był najmniej
potrzebny. Doprawdy dziwna była z niej towarzyszka.
-Atak.- mruknąłem bardziej do siebie, niż do innych. Było nas co
najwyżej kilkanaście hybryd, przeciwko wielkiemu oddziałowi wilków. Były
głodne, pragnęły zemsty. Spojrzałem w bok, w stronę jednej ze skalnych
półek. Na tej największej stał pewien wilk, a sądząc po jego postawie
był nie tylko osobą dumną, ale też bezwzględną i arogancką. A to, co
zrobił potem jeszcze bardziej potwierdza moje słowa. Spojrzał w dół i
nasze spojrzenia się spotkały. Nie pamiętam dobrze kim dokładnie był,
ale wiem że kimś ważniejszym ode mnie. To chyba on wydawał nam rozkazy,
nawet jeśli to ja byłem kapitanem oddziału. W jego czarnych oczach, w
momencie, kiedy na mnie spoglądały, widziałem czystą nienawiść. Nie
lubiłem na niego patrzeć, mimo to robiłem to dość często. Zawsze, gdy
nasze spojrzenia się spotykały miałem te dziwne przebłyski. Krzyki,
kpiące śmiechy, jadowity i palący dotyk bicza na skórze. W dodatku płyn,
który wlewali nam do ust- najpierw mi, potem Sarsie i wreszcie całemu
oddziałowi. Nie jestem pewien, ale chyba owa substancja miała coś
wspólnego z naszymi zanikami pamięci.
-Jesteś pewien?- usłyszałem głos Diablika. Nie czułem w nim trwogi,
myślę, że chciała sprawdzić, czy aby na pewno jestem gotów posunąć się
do takich działań.
-Chyba słyszałaś.- mruknąłem w jej stronę, po czym krzyknąłem do pozostałych.- Atak! Ruszamy na wroga! TERAZ!!!
I ruszyliśmy. Kilkanaście hybryd przeciwko niezliczonym siłą
przeciwnika. Szarpaliśmy, gryźliśmy, przeklinaliśmy i warczeliśmy na
kogo tylko się dało. Zawsze, kiedy patrzyłem w bok, po mojej prawej
stronie widziałem Sarsanne. Dobrze pamiętam ten moment, chyba jedyny, w
którym ta hybryda potrafiła zachować powagę i przestała uśmiechać się
zadziornie pod nosem. A kiedy spojrzałem w drugi bok, w lewo… nieco w
górę, dostrzegłem t e g o wilka. Mimo, że nie był hybrydą, to jakimś
cudem dowodził nami wszystkimi. Nawet, jeśli darzyliśmy siebie
szczególną nienawiścią. Jedna rzecz nie podobała mi się w jego postawie…
coś, co zupełnie nie pasowało do obecnej sytuacji. Niezadowolenie.
Byliśmy jednym z oddziałów, działających wedle jego rozkazów. Kazał nam
atakować tamte wilki, j a kazałem to robić. Choć było nas mniej, to
dzięki naszej sile, umiejętnością i determinacji, jakoś dawaliśmy radę.
Pokonaliśmy wroga. On nie był zadowolony. Właśnie wtedy, gdy doszło do
mnie co tutaj się działo, było już za późno. Ten wilk chciał, byśmy nie
ruszyli do ataku. Wolał oglądać, jak wróg rozszarpuje nasze ciała, niż
jak bronimy się i zwyciężamy. Zdradził nas. A kiedy nasze spojrzenia
ponownie się spotkały, patrzył na mnie z jeszcze większą nienawiścią.
Wiedziałem, byłem już pewien swego. On również wiedział, że ja wiem.
Gdy bitwa się skończyła, widziałem, jak ten pospiesznie zbiega ze
skalnej półki. Uciekał, a ja miałem zamiar go dogonić. W tamtej bitwie
poległo wielu naszych, tak wiele hybryd, a to wszystko z jego winy.
Gdybym tylko wiedział wcześniej wszystko potoczyłoby się inaczej. Było
już za późno. Kiedy tylko ruszyłem w jego kierunku, ktoś uderzył mnie w
głowę, a ja straciłem przytomność.
Kiedy się ocknąłem, nade mną stała Sarsanne. Mówiła coś do mnie, ale ja
nie słuchałem. A ponieważ w pobliżu nie było już nikogo, kto by nami
dowodził, pozostałe hybrydy zwyczajnie odeszły. Ponieważ ja im
pozwoliłem. Zostałyby lojalnie, gdybym im rozkazał, ale nie chciałem.
Każdy ruszył własną ścieżką. Ja oraz Sarsanne przez pewien czas
podążaliśmy tą samą. Po upływie kilku miesięcy zdecydowaliśmy się
pożegnać, być może na zawsze. Ona ruszyła w przed siebie, a ja zboczyłem
z naszej dawnej drogi i… po jakimś czasie trafiłem tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz