Słońce właśnie wyjrzało zza szarych, burzowych chmur, muskając pierwszymi promykami krajobraz dookoła. To była tylko odrobina światła po deszczowej nocy, ale zdawało się, że dzięki niemu świat znów zaczął żyć. Nagle trawa wydała się zieleńsza, drzewa dumniejsze, a zwierzęta jakby pewniejsze siebie i radośniejsze. Ten beztroski moment musiał, oczywiście m u s i a ł ktoś zepsuć. Z resztą, nie trudno było domyśleć się kim ta osoba była.
Po pysku rogatego samca przemknął grymas niezadowolenia, gdy jasny strumień światła ukąsił go prosto w oczy. Basior zacisnął mocniej powieki, próbując uchronić się przed słońcem i odwlec pobudkę. Niestety, kula ognia była dzisiaj bardzo zawzięta i najwyraźniej nie zamierzała dać za wygraną.
-A srał cię pies.- mruknął niezadowolony Lukas, choć przyznam, że gdy rzucił słońcu tą frazę prosto w „twarz” humor nawet mu się poprawił. Zaraz na pysku pojawił się złośliwy uśmiech, a hybryda gotowy był otworzyć czerwone ślepia i podnieść się z ziemi. Niestety, słońce miało inne zdanie na temat uprzejmości basiora, bo Lukas przez chwilę miał wrażenie, że po raz kolejny został oślepiony, tym razem znacznie jaśniejszym promieniem.
-Dobra, już koniec! Rozumiem, rozumiem, żadnych obraz, łapię. Wystarczy?- chyba tak, gdyż jak na zawołanie samiec znów mógł normalnie widzieć. Każdemu to wydarzenie zdawałoby się zwykłym zbiegiem okoliczności, a to że słońce przestało oślepiać wilka zapewne było tylko zwykłym przypadkiem. Najpewniej po prostu zostało przysłonięte przez chmurę. Z resztą, zapewne tak było. Ale kiedy jest się kimś takim jak Lukas, można kłócić się w najlepsze z siłami natury i jeszcze dostać odpowiedź. Po prostu. To, czy było to możliwe, czy nie to już zupełnie inna sprawa, ale kwestię „realności” póki co możemy zostawić w spokoju.
Takim oto akcentem nasz granatowo-szary demon rozpoczął kolejny dzień swojej tułaczki. Wędrówka trwała już od kilku miesięcy, choć dopiero od niecałych trzech tygodni podróżował sam. To właśnie wtedy rozstał się z Sarsanne, która o ile dobrze pamiętał, udała się na wschód. Ciężko powiedzieć dlaczego po tylu latach obie hybrydy zdecydowały się udeptać w końcu własną ścieżkę, ale przecież Lukas nie mógł nikogo za to winić. Poza tym, o ile dobrze pamiętał pomysł rozłąki wyszedł właśnie od niego, dlatego też jeśli czasem czuł się samotny, była to tylko i wyłącznie jego wina. Choć nie powiem, by bardzo się nad sobą użalał… właściwie to w ogóle tego nie robił. Całkiem podobała mu się wizja samego siebie, jako samotnego, dumnego wędrowca. Owszem, raz na jakiś czas zdarzało mu się zatrzymać w jakiejś watasze. Czasem nawet wykorzystywał swój demoniczny wygląd, by straszyć i nawiedzać watahy nocami, a potem okradać pojedyncze wilki. Takie życie było nawet całkiem zabawne, nawet jeśli nie spotkał na swej drodze większych dziwolągów. Poza tym, kto mówi, że nigdy na nikogo takiego nie wpadnie? Na tym zwariowanym świecie muszą istnieć zwierzęta dziwaczniejsze od niego i on zamierzał to sobie udowodnić.
Po tak wielkiej ulewie, jaka miała miejsce w nocy, niektóre tereny bardziej przypominały bagno, niż stabilne i twarde podłoże. Rzeki wylały ogromną ilość wody, której nawet leśna gleba nie zdołała jeszcze wchłonąć. Właściwie to zalesione tereny były najgorszymi do wędrówek, bo chociaż pozbyły się części wody, to mimo wszystko konary, trawa i gałęzie, jakie leżały na ziemi były mokre i śliskie, a gdzie by się nie stanęło, nie dało się nie wejść w kałużę błota. Nic więc dziwnego, że Lukas, który normalnie mógł poszczycić się nie najgorszą kondycją i refleksem, a także spostrzegawczością, nie zauważył cieniutkiej żyłki, przywiązanej tuż przy podłożu, między drzewami.
Gdy zahaczył o nią długim, orlim szponem i tylnej łapy, stracił równowagę i o mały włos nie wylądował pyskiem w kałuży. Cisnął przy tym kilka przekleństw, choć przecież nikogo wokół nie było. Przynajmniej tak mu się zdawało.
-Co jest?- mruknął do siebie, podchodząc do owej nieszczęsnej żyłki. Oplatała dwa drzewa, między którymi przechodził, ale dostrzegł, że nitka mknęła gdzieś dalej, a jej koniec zapewne ginął wśród gęstej zarośli.- Dziwne.- powiedział, po czym przeciął przezroczystą żyłkę pazurem. Oj, powinien był tego nie robić.
Przerwanie nitki sprawiło zerwanie cieniutkiego łańcucha, który rozluźniony nie mógł już stawiać żadnego oporu, ani przytrzymywać drewnianej belki, zawieszonej wśród gałęzi. I choć Lukas tego nie widział, to tylko niezwykle wyczulony słuch uratował go od spotkania twarzą w twarz (dosłownie) z drewnianą kłodą. Świst przemknął mu tuż koło ucha, gdy w ostatnim momencie zdążył wykonać unik od spotkania z kawałkiem drewna na sznurku, które jak huśtawka, zaczęło się teraz bujać to w jedną, to w drugą stronę, stopniowo tracąc prędkość.
Zanim wilk zdążył cokolwiek zrobić, do jego uszu dobiegł śmiech. Nie było on ani psychopatyczny, ani straszny, choć dało się wyczuć w nim odrobinę złośliwości. Basior rozejrzał się, jednak nikogo wokół nie było. Tylko drzewa, błoto, krzaki i wisząca belka, która jeszcze przed chwilą mknęła na spotkanie z jego pyskiem. I wtedy coś dostrzegł. Coś, a może raczej kogoś. Ciemny kształt, poruszający się wśród drzew. I czerwone rogi, trochę większe od jego. Postać nie tyle uciekała, co zdawała się kryć wśród drzew i krzewów… w dodatku ten zadowolony z siebie śmiech słyszał właśnie ze strony, z której wybieg ł nieznajomy. Nie trzeba być geniuszem, by skojarzyć tak oczywiste fakty. Lukas, nie zastanawiając się zbyt długo, pobiegł za obcym. Wyruszył później, choć szybko odnalazł go wzrokiem. Ciemny hybryda nie biegł zbyt szybko, nie dlatego że nie umiał tylko… zupełnie jakby nie zależało mu na ucieczce. Jakby chciał być dogoniony, ale nie złapany.
Nim demon załapał o co w tym wszystkim chodziło, było już za późno. Nastąpił łapą na pętlę, która pod wpływem ciężaru poderwała się do góry, pociągając go za sobą. Samiec, nim się obejrzał, wisiał głową do dołu wśród drzew. Choć był skołowany i zaskoczony, a wisząc głową w dół czuł się dziwnie i niezręcznie (no a kto by się nie czuł?), to dostrzegł, że wraz z jedną liną, do góry podniosło się jeszcze wiele innych. Kilka z nich było inaczej ułożonych i pięły się one w różnych kierunkach, zupełnie, jakby…
Jakby stanowiły sieć pułapek - pomyślał, a oglądając to wszystko, nawet z tak niekorzystnej perspektywy, pozwolił sobie na uśmiech. - Dzieło diabła - dodał w myślach, przyglądając się krzakom, z których wyłoniła się uciekająca postać.
Była to szaro-czerwona rogata hybryda, która podobnie jak on (może to przez ogon, może przez zęby i rogi) przypominała demona. Widząc skołowanego Lukasa, wiszącego kilka metrów nad ziemią, nieznajomy zaczął się śmiać, najwyraźniej zadowolony ze swojego dzieła.
-Jak tylko zejdę nie będzie Ci już do śmiechu.- warknął w jego stronę, choć nie powiem, by szara hybryda szczególnie się tym przejęła. Właściwie, było chyba na odwrót.
-Ach taaak?- obcy zwrócił się do swej „zdobyczy”, unosząc jedną brew. Dopiero, gdy Lukas usłyszał jego głos zrozumiał, że nieznajomy tak naprawdę jest nieznajomą. Tym bardziej poczuł się niezręcznie, gdyż opinia „pokonanego przez samicę” niestety nie brzmiała zbyt dumnie.- A masz może pomył w jaki sposób tego dokonasz?
-Puść mnie.- wycedził przez zęby. Przyłapał się na tym, że chciał być zły na obcą, ale nie potrafił na serio się za to wszystko wkurzyć. Z resztą, cała sytuacja wydała mu się całkiem zabawna, nawet jeśli widział świat do góry nogami. Rogata hybryda tylko zaśmiała się w odpowiedzi.
-Po co w ogóle ten teatrzyk, co?- kontynuował, wskazując łapą pozostałe liny.- To takie twoje hobby? Łapanie przypadkowych hybryd?
Na to samica tylko uśmiechnęła się złośliwie.
-Ależ ja tylko im pomagam się rozgrzewać. Trochę ćwiczeń jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
-Acha, mam rozumieć że powinienem ci dziękować na klęczkach?- rogacz uniósł jedną brew, a jego rozmówczyni posłała mu demoniczne spojrzenie.
-Wystarczy mnie wielbić do końca życia.- rzuciła ironicznie, na co Lukas (mimo sytuacji) zaśmiał się kpiąco.
-Puścisz mnie?- spytał po raz wtórny, gdy nie mógł już znieść oglądania świata do góry nogami. Obca najwyraźniej tylko czekała na to, aż basior powtórzy pytanie, gdyż ponowna odmowa sprawiła jej niemałą radość.- Nie to nie, sam sobie w takim razie poradzę.- mówiąc to, zaczął się bujać to w jedną to w drugą stronę, próbując dosięgnąć najbliższej liny. Hybryda nie miał bladego pojęcia jak działa ten skomplikowany mechanizm, albo mechanizmy bo sądząc po ilości sznurków i żyłek, było tego naprawdę sporo… ale liczył, że przecinając kilka lin uda mu się uwolnić. Aczkolwiek rogata wadera szczerze w tą wątpiła, gdyż przyglądała się kolejnym próbom Lukasa ze złośliwym uśmiechem.
-Na nic Ci się to nie zda, wiesz?- zauważyła, podchodząc bliżej wisielca.- Na twoim miejscu…- nie dokończyła, gdyż właśnie w tym momencie basior przeciął kolejny sznurek, uruchamiając jedną z pułapek.
Nim wadera zdążyła załapać co się stało, jedna z lin chwyciła jej łapę i również podciągnęła do góry w błyskawicznym tempie. Obie hybrydy zawisły głowami w dół na podobnej wysokości, czyli dobre cztery metry nad ziemią. Lukas był bardzo zadowolony ze swego „dzieła”, bo nawet jeśli złapanie nieznajomej w jej własną pułapkę było tylko zwykłym przypadkiem, niemniej był to szczęśliwy traf.
-Wyglądamy jak dwa wisielce.- zauważyła szara hybryda, po czym parsknęła śmiechem, jakby zupełnie nie przejęła się zaistniałą sytuacją. Lukas uniósł jedną brew, choć nie skomentował dziwnego zachowania wadery.
-No i co ty na to, wisielcu?- rzucił w jej stronę.- Może teraz zdecydujesz się mnie puścić.
Nocte? Co ty na to? ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz