Kiedy wreszcie Tibu przychodzi, jestem lekko poirytowana. Nie
wiem czemu, tak dla zasady. Przedchód się zaczął, jestem gotowa,
pacjent na miejscu... Może to odreagowanie wspomnienień? Nieważne, nie
myśl o tym!
~~Łatwo ci mówić!
~Zamknij się.
~~No wiesz? Jestem tobą!
~Czy ja mówię w urdu?! Zamknij się!
~~Phi!
Wzdycham. Czemu ja?!
- Jestem - oznajmia wspaniałomyślnie Tibu.
- Mówisz? Nie zauważyłam...
Basior uśmiecha się ale chyba wyczuł moje poirytowanie. Siada przede mną i patrzy...
- Dobra, zaczniemy od...
~~Łatwo ci mówić!
~Zamknij się.
~~No wiesz? Jestem tobą!
~Czy ja mówię w urdu?! Zamknij się!
~~Phi!
Wzdycham. Czemu ja?!
- Jestem - oznajmia wspaniałomyślnie Tibu.
- Mówisz? Nie zauważyłam...
Basior uśmiecha się ale chyba wyczuł moje poirytowanie. Siada przede mną i patrzy...
- Dobra, zaczniemy od...
~~~~~~~~~~
Sesja
trwała długo. Rozmawialiśmy o tym, że Tibu musi trochę wyluzować jeśli
chodzi o dane tematu. Udało mi sie nawet wyciągnąć od niego co nieco o
tym, co robił zanim tu trafił, ale nic więcej. Sesja miała na celu coś
trochę innego, ale dojdziemy do tego. Wszystko po kolei...
Trochę się nawet pośmialiśmy, dla rozładowania atmosfery, przebiegliśmy parę kilometrów rozmawiając, zielony wylądował nawet w wodzie...
- No a ty? - pyta Rybokop, patrząc na zachodzące słońce. Za parę minut będzie zupełnie ciemno.
- Co ja? - pytam, nadal śmiejąc się z towarzysza.
- No, jak było z dzieciństwem u ciebie?
Uśmiech znika z mojego pyska, ale tylko na chwilę, by zastąpił go ten złośliwy, ironiczy. I lekko wymuszony, ale tego wymaga sytuacja...
- Coś ci pokażę dobra? - pytam patrząc na niebo, do góry...
- Okey - odpowiada ostrożnie wilk.
Wstaję i idziemy do drzewa, niedaleko. Wskakuję na nie, Tibu ma lekki problem ale chwyta mój ogon i już jest obok mnie, na wysokiej gałęzi z której widać spory kawał terenów. Akurat zaszło słońce. Jest ciemno.
- To tereny naszego nowego domu, nowej rodziny. Czuję się tu dobrze, siedząc z tobą, Chappiem, Inną... Nawet z tymi, których widziałam raz i których nie widziałam w ogóle. Czuję, że i tak jesteście moją rodziną. A tam gdzie nic nie widać, czego nawet moje oczy, łapy, nos i plamki nie oświetlą (tak, jestem w tym momencie latarką) kiedyś mieszkałam. I byłam księżniczką.
- Serio?! Wow, ale super, na pewno miałaś lepsze dzieciństwo niż ja. Pełno żarcia, super pozycja...
Miażdżę go wzrokiem, odwracam sie gwałtownie, prawie stykamy się nosami.
- Owszem, należałam do rodziny Alf, u mnie królewskiej, ale byłam traktowana bardzo przedmiotowo od kiedy mój ojczym dowiedział sie, że nie jestem jego dzieckiem. Nie pytaj kto jest moim prawdziwym ojcem. W każdym razie ojczym pokazał mi swoje prawdziwe oblicze i kazał robić rzeczy których żaden ojciec nawet nie pomyślałby rozkazać córce. - Wyrzucam sucho, szeptem. - Owszem, bywałam na wapaniałych przyjęciach na których byłam popychana przez ojca, nakłaniana do bycia więcej niz towarzyszką młodych samców Alfa, zostawiana z nimi sam na sam w jaskiniach... Ale przez większość czasu siedziałam w jaskini z matką, która była zbyt żałosna by mnie obronić i ojczymem, który bił mnie by sprawić jej ból, by pokazać mi jakim jestem ścierwem. Robił to, bo moja matka nie umiała upilnować swojego pieprzonego serca i swojej dupy. Chciał mi pokazać, że jestem taka sama jak ona, jaka ze mnie ździra i żałosna idiotka. Tylko ze bardzo się mylił. Wiesz czemu? - Odwijam szarpnięciem bandaże, mrugam szybko, patrzę znów twardo w lekko przerażone oczy Tibu, który pewnie jest już nieźle rozgrzany (jestem blisko niego, pamiętajmy że promieniuję ogniem), może nawet oparzony. Ale zaczęłam mówić, więc skończę. Nie będę udawać, że to dla mnie za trudne. Nie jestem moją matką. - Bo to - wskazuje blizny na odsłonietych łapach - nie sprawiło, że się załamałam. Przeciwnie, sprawiło, że jestem twarda i umiem sie bronić. I wiem, że jestem panią swego losu i nikt nie jest potężniejszy ode mnie. Nikt.
Odsuwam się szybko od basiora, ale nadal siedzę na gałęzi wpatrujac się w księżyc, słuchając jego szybkiego oddechu i ciszy, która zapadła po moich słowach. Nie oczekuję od niego współczucia, niczego. Może nawet iść i nigdy się do mnie nie odezwać. Zapytał, więc odpowiedziałam. A przy okazji pokazałam mu, że myśląc, że mamy źle w życiu, musimy się zastanowić, czy na pewno...
Trochę się nawet pośmialiśmy, dla rozładowania atmosfery, przebiegliśmy parę kilometrów rozmawiając, zielony wylądował nawet w wodzie...
- No a ty? - pyta Rybokop, patrząc na zachodzące słońce. Za parę minut będzie zupełnie ciemno.
- Co ja? - pytam, nadal śmiejąc się z towarzysza.
- No, jak było z dzieciństwem u ciebie?
Uśmiech znika z mojego pyska, ale tylko na chwilę, by zastąpił go ten złośliwy, ironiczy. I lekko wymuszony, ale tego wymaga sytuacja...
- Coś ci pokażę dobra? - pytam patrząc na niebo, do góry...
- Okey - odpowiada ostrożnie wilk.
Wstaję i idziemy do drzewa, niedaleko. Wskakuję na nie, Tibu ma lekki problem ale chwyta mój ogon i już jest obok mnie, na wysokiej gałęzi z której widać spory kawał terenów. Akurat zaszło słońce. Jest ciemno.
- To tereny naszego nowego domu, nowej rodziny. Czuję się tu dobrze, siedząc z tobą, Chappiem, Inną... Nawet z tymi, których widziałam raz i których nie widziałam w ogóle. Czuję, że i tak jesteście moją rodziną. A tam gdzie nic nie widać, czego nawet moje oczy, łapy, nos i plamki nie oświetlą (tak, jestem w tym momencie latarką) kiedyś mieszkałam. I byłam księżniczką.
- Serio?! Wow, ale super, na pewno miałaś lepsze dzieciństwo niż ja. Pełno żarcia, super pozycja...
Miażdżę go wzrokiem, odwracam sie gwałtownie, prawie stykamy się nosami.
- Owszem, należałam do rodziny Alf, u mnie królewskiej, ale byłam traktowana bardzo przedmiotowo od kiedy mój ojczym dowiedział sie, że nie jestem jego dzieckiem. Nie pytaj kto jest moim prawdziwym ojcem. W każdym razie ojczym pokazał mi swoje prawdziwe oblicze i kazał robić rzeczy których żaden ojciec nawet nie pomyślałby rozkazać córce. - Wyrzucam sucho, szeptem. - Owszem, bywałam na wapaniałych przyjęciach na których byłam popychana przez ojca, nakłaniana do bycia więcej niz towarzyszką młodych samców Alfa, zostawiana z nimi sam na sam w jaskiniach... Ale przez większość czasu siedziałam w jaskini z matką, która była zbyt żałosna by mnie obronić i ojczymem, który bił mnie by sprawić jej ból, by pokazać mi jakim jestem ścierwem. Robił to, bo moja matka nie umiała upilnować swojego pieprzonego serca i swojej dupy. Chciał mi pokazać, że jestem taka sama jak ona, jaka ze mnie ździra i żałosna idiotka. Tylko ze bardzo się mylił. Wiesz czemu? - Odwijam szarpnięciem bandaże, mrugam szybko, patrzę znów twardo w lekko przerażone oczy Tibu, który pewnie jest już nieźle rozgrzany (jestem blisko niego, pamiętajmy że promieniuję ogniem), może nawet oparzony. Ale zaczęłam mówić, więc skończę. Nie będę udawać, że to dla mnie za trudne. Nie jestem moją matką. - Bo to - wskazuje blizny na odsłonietych łapach - nie sprawiło, że się załamałam. Przeciwnie, sprawiło, że jestem twarda i umiem sie bronić. I wiem, że jestem panią swego losu i nikt nie jest potężniejszy ode mnie. Nikt.
Odsuwam się szybko od basiora, ale nadal siedzę na gałęzi wpatrujac się w księżyc, słuchając jego szybkiego oddechu i ciszy, która zapadła po moich słowach. Nie oczekuję od niego współczucia, niczego. Może nawet iść i nigdy się do mnie nie odezwać. Zapytał, więc odpowiedziałam. A przy okazji pokazałam mu, że myśląc, że mamy źle w życiu, musimy się zastanowić, czy na pewno...
Tibu, co ty na to? Wybacz ten wybuch, nie wiedziałam juz
co pisać, a pomyślałam, ze to będzie pasować. Teraz ty dopisz do rana,
żebyśmy dogonili resztę
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz