To nie była najprzyjemniejsza pobudka.
Śniło mi się, że latałam. A tak dokładniej - byłam smokiem. Najprawdziwszym, jaskrawozielonym chińskim smokiem. Latałam zygzakami po niebie wdychając świeże górskie powietrze. Nagle przez moje ciało przepełzł zimny dreszcz. Poczułam, że tracę grunt pod łapami (co było dziwne, bo przecież LECIAŁAM, ale snów się nie komentuje) i zaczęłam spadać. Spadałam ze straszliwą szybkością. Ziemia byłą coraz bliżej, i bliżej, i...
BUM!
Wylądowałam na pysku. Na mokrej trawie. Pod drzewem, na którym położyłam się spać. Na mój grzbiet spadały strugi zimnej wody z liści. Przez noc musiało padać. Jak ja mogłam tego nie...? No tak, to wyjaśnia ten dziwny dreszcz. Odruchowo sięgnęłam łapą do pyska, by sprawdzić, czy moje kły są całe. Taki upadek u normalnego wilka skończyłby się wybiciem zębów. Moje były całe, jak zwykle zresztą. Nadal nie wyzbyłam się tego typu odruchów. Otrzepałam się z wody i be zastanowienia ruszyłam starym zwyczajem do Lasu Ciszy.
Nie spałam w przystani. Dopóki nie zamieszka tam więcej hybryd chyba nie odważę się spać w tym cichym i opuszczonym miejscu. Gdy żył tu Huangalong było zdecydowanie weselej. Szmaragdowa Puszcza była pięknym miejscem, a teraz puste echo moich słów, kroków i oddechu po prostu mnie przerażało. Oby już niedługo zaplątała się tu jakaś inna podobna mnie osoba, bo inaczej zwariuję...
Jak na wiosenny poranek było troszkę za zimno. Wilgoć w południowym słońcu zacznie parować i pewnie jeszcze zatęsknię za tym chłodem, ale teraz był trochę dokuczliwy. Mój gorący oddech sprawiał, że z pyska leciały mi strużki pary, mimo temperatury do tego raczej nie możliwej. Po chwili wpadł mi do głowy pewien głupi pomysł. Dmuchnęłam przed siebie strugą ognia, aby się ogrzać i - jak można się było spodziewać - podpaliłam krzew przed sobą. Spanikowana przydeptałam nieszczęsną roślinę w celu ugaszenia płomieni, przeklinając w myślach własną głupotę.
Idąc dalej myślałam już tylko o tym jak BEZPIECZNIE się ogrzać. Od razu na myśl przyszła mi ciepła kąpiel w Oku Lasu. To dopiero przyjemność...Ale! Teraz mam coś ważniejszego do roboty.
W końcu zagłębiłam się w Las Ciszy. Aby nie burzyć tej sakralnej nazwy zwolniłam do "stępa". Im bardziej nikłam między drzewa tym bardziej dźwięczało mi w uszach od tej ciszy. Nawet mój spokojny krok wydawał się zbyt hałaśliwy. W końcu drzewa ustąpiły dość rozległej polanie, na której stało kilka już kamieni będące mogiłami dawno zmarłych hybryd. No może oprócz jednego z większych, stojącego idealnie w centrum cmentarzyska. Sama postawiłam go tam zaledwie miesiąc temu. Podeszłam do grobu i usiadłam przed nim. Na kamieniu napisane było tylko jedno zdanie: ,,Huangalong - prawdziwy ojciec i założyciel Krainy Hybryd".
- Witaj, mistrzu - powiedziałam z uśmiechem.
Rozmowy z grobem mogą wydawać się dziwne. Jednak była to część tradycji, którą nauczyciel kazał mi wykuć na blachę. Sam Huangalong jeszcze za życia przychodził tutaj i również rozmawiał ze swoim mistrzem. Według jego nauk zmarli przebywają w obrębie cmentarza, na którym zostali pochowani. Często były to nawet pola dawno minionych bitew. Dlatego właśnie moi przodkowie tak rzadko mieszkali w miejscu gdzie kiedyś doszło do rzezi. Hałasy denerwują duchy, a ten cmentarz wydaje się promieniować aurą, która ucisza cały las. Wracając do tematu rozmów ze zmarłymi, robiłam to już wcześniej, ale dopiero po śmierci Huangalonga zaczęłam to robić regularnie. Przychodziłam tu co rano, czasem również wieczorem, i opowiadałam zmarłemu mistrzowi wszystko, co mi się przydarzyło od ostatniego spotkania. I szczerze wierzyłam, że mistrz mnie słyszy, tylko nie może mi odpowiedzieć.
Gdy skończyłam skłoniłam głowę, tak jak zawsze po lekcji u Huangalonga. Podeszłam do grobu i otarłam się rogiem o kamień. Po raz pierwszy od bardzo dawna z mojego oka spłynęła łza.
- Tęsknię, tato - powiedziałam i ruszyłam w drogę powrotną.
Coś kazało mi pobiec do Przystani.
Niepewna, czemu właściwie odmawiam sobie ciepłej kąpieli, skierowałam kroki w tamtą stronę. W sumie dawno nie byłam w swoim mieszkanku, które zajmowałam za czasów nauki. Dotarłam do owitej zielonkawym światłem wioski. Domki zawsze przywodziły mi na myśl porosty - oblepiały całe to gigantyczne drzewo, a nawet jego dwoje mniejszych braci. Od korzeni (a niektóre mieszkanka były nawet pod nimi) po gałęzie zupełnie bez żadnego schematu poprzylepiane były wszędzie puste mieszkania, gotowe na przyjęcie innych hybryd. Pomiędzy domkami przeprowadzone były całe sieci schodków, mostów i ścieżek, tak, że nawet mieszkający na samej górze mógł w razie czego szybko znaleźć drogę na dół (i nie chodzi mi tu o spadanie z wysokości prawie pół tysiąca metrów). Drzewo Główne wydawało się zawsze dość niebezpieczne. Rosło na skraju urwiska, tuż nad kipielą gigantycznego wodospadu. Miało jednak długie, potężne korzenie, które nie miały żadnych szans się złamać.
Mój domek znajdował się niedaleko skraju urwiska, uczepiony wystającego z ziemi korzenia. Kiedyś strasznie się gubiłam w ścieżkach, które przecież prowadziły po dachach niżej leżących pomieszczeń. Jednak półtora roku mieszkania w tej dolinie zrobiło swoje - w domu byłam po dwóch minutach od dotarcia do krańca Przystani. Jednak gdy tylko wstawiłam łeb do domku zamarłam w progu. W środku tyłem do mnie stała inna hybryda, ciemny samiec z rogami i kościanym ogonem. Miałam po prostu ochotę rzucić się mu na szyję. Nie widziałam nigdy w życiu innej hybrydy poza Huangalongiem. Po chwili jednak opamiętałam się. A co jeśli jest wrogo nastawiony? Nigdy nic nie wiadomo. Dlatego też stanęłam dumnie na lekko rozstawionych łapach, wysoko zadzierając łeb (hybryda była dość wysoka, chciałam mieć chociaż centymetr przewagi mimo własnego, niemałego przecież wzrostu), od czasu do czasu lekko kiwając puszystym ogonem. Odchrząknęłam. Samiec odwrócił się zdziwiony przy okazji zrzucając rogiem wazę z półki. Spojrzałam krytycznie na zbity przedmiot.
- Emmm...Przepraszam? - wypalił niepewnie nieznajomy.
Przewróciłam oczami.
- Kim jesteś i co tutaj robisz? - starałam się brzmieć jak prawdziwa alfa, ale chyba nieco mi to nie wyszło. To zupełnie nie mój styl rozpoczynania rozmowy...
Kotonaru? Jakoś trzeba zacząć x3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz