środa, 22 kwietnia 2015

Od Kotonaru do Innej - Nienajlepsze Początki

        Kotonaru zmierzył ją od stóp do głów obojętnym wzrokiem. Pierwszy raz spotykał osobę zmieszanych krwi. Przez całe swoje życie nie widział ani jednej hybrydy – choć i może widział tylko nie zanotował tego w pamięci -  a tu prosze, ledwo znalazł se jakieś fajne odludzie, a tu przypałętało się jakieś kundlisko. Na pierwszy rzut oka niby to zwykły zielony wilk, ale po dłuższym przyjżeniu się miała coś ze smoka w sobie... I jeszcze ten specyficzny kolor oczu... Kolor oczu Suianei. Serce mu szybciej zabiło na wspomnienie o ukochanej po czym nagły ból zacisnął się na jego klatce piersiowej, aż zabrakło mu tchu.
- Ej, co z tobą? – samiec zamrugał zdezoriętowany na dzwiek jej głosu, dopiero po chwili dotarło do niego, że gapi się jak głupi w jej oczy z żalem widocznym w ślepiach.
Samiec otrząsnął się szybko, odchrząknął i odwrócił wzrok.
- Wybacz, przypomniałaś mi o kimś. – rzucił wstając, nie próbował nawet się z tym ukrywać, że żal rozrywał go od środka, dość miał chowania się z tym.
Po drugie Suianei rozhartowała go trochę. Nauczyła go, że zawsze może to niej przyjść i powiedzieć co go trapi, teraz gdy jej nie było brakowało mu takiej osoby. Męczył się z tym co trzymał w sobie.
- Kim jesteś i co tu robisz? – ponowiła pytanie samica, jednak już nie tak sztywno.
Samiec powolnym krokiem zaczął wychodzić z jaskini, jednak zatrzymał się na dzwięk pytania. Stał tóż obok dziewczyny. Trzeba było jej przyznać – była bardzo wysoka, jednak przy sterczącej grzywie Naru oraz jego potężnych rogach nie była od niego wyższa – choć teraz miał spuszczoną głowę, więc przewyższała go o te kilka centymetrów. Rogacz spojrzał na nią kątem oka.
- Nikim i nic. – mruknął ponurym tonem wychodząc z domku.
Nie chrzanił się ze ścieżkami, które wiły się jak węże, gubiąc go między pustymi chatkami. Przeskakiwał ogromne odległości między gałęziami bez żadnego problemu. Normalnemu lwu pokiereszowałoby to kości i zmasakrowało stawy, jednak jego kręgosłup z czarnej kości mógł wytrzymać o wiele więcej. Nie pomyślał jednak, że na drzewie gałęzie się w końcu kończą i zmuszony był od połowy drzewa skoczyć prosto na ziemię. Z hukiem wylądował na ziemi, wgniatając podłożę tam gdzie dotknął je łapami. Zatoczył się lekko, jego kości były to w stanie wytrzymać, gorzej z głową i przewracającym się w środku mózgiem. Nie miał jednak zamiaru tam stać cały dzień, za sobą już słyszał waderę, która zapewne teraz będzie za nim iść...
Otrzepał się z piasku i ruszył niespiesznie przed siebie.


Inna? Wybacz, brak weny ;-;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz