Kotonaru
zmierzył ją od stóp do głów obojętnym wzrokiem. Pierwszy raz spotykał osobę
zmieszanych krwi. Przez całe swoje życie nie widział ani jednej hybrydy – choć i
może widział tylko nie zanotował tego w pamięci - a tu prosze, ledwo znalazł se jakieś fajne
odludzie, a tu przypałętało się jakieś kundlisko. Na pierwszy rzut oka niby to
zwykły zielony wilk, ale po dłuższym przyjżeniu się miała coś ze smoka w
sobie... I jeszcze ten specyficzny kolor oczu... Kolor oczu Suianei. Serce mu
szybciej zabiło na wspomnienie o ukochanej po czym nagły ból zacisnął się na
jego klatce piersiowej, aż zabrakło mu tchu.
- Ej, co z tobą?
– samiec zamrugał zdezoriętowany na dzwiek jej głosu, dopiero po chwili dotarło
do niego, że gapi się jak głupi w jej oczy z żalem widocznym w ślepiach.
Samiec
otrząsnął się szybko, odchrząknął i odwrócił wzrok.
- Wybacz,
przypomniałaś mi o kimś. – rzucił wstając, nie próbował nawet się z tym
ukrywać, że żal rozrywał go od środka, dość miał chowania się z tym.
Po drugie
Suianei rozhartowała go trochę. Nauczyła go, że zawsze może to niej przyjść i
powiedzieć co go trapi, teraz gdy jej nie było brakowało mu takiej osoby.
Męczył się z tym co trzymał w sobie.
- Kim jesteś
i co tu robisz? – ponowiła pytanie samica, jednak już nie tak sztywno.
Samiec
powolnym krokiem zaczął wychodzić z jaskini, jednak zatrzymał się na dzwięk
pytania. Stał tóż obok dziewczyny. Trzeba było jej przyznać – była bardzo
wysoka, jednak przy sterczącej grzywie Naru oraz jego potężnych rogach nie była
od niego wyższa – choć teraz miał spuszczoną głowę, więc przewyższała go o te
kilka centymetrów. Rogacz spojrzał na nią kątem oka.
- Nikim i
nic. – mruknął ponurym tonem wychodząc z domku.
Nie chrzanił
się ze ścieżkami, które wiły się jak węże, gubiąc go między pustymi chatkami.
Przeskakiwał ogromne odległości między gałęziami bez żadnego problemu.
Normalnemu lwu pokiereszowałoby to kości i zmasakrowało stawy, jednak jego
kręgosłup z czarnej kości mógł wytrzymać o wiele więcej. Nie pomyślał jednak,
że na drzewie gałęzie się w końcu kończą i zmuszony był od połowy drzewa
skoczyć prosto na ziemię. Z hukiem wylądował na ziemi, wgniatając podłożę tam
gdzie dotknął je łapami. Zatoczył się lekko, jego kości były to w stanie
wytrzymać, gorzej z głową i przewracającym się w środku mózgiem. Nie miał jednak
zamiaru tam stać cały dzień, za sobą już słyszał waderę, która zapewne teraz będzie
za nim iść...
Otrzepał się
z piasku i ruszył niespiesznie przed siebie.
Inna?
Wybacz, brak weny ;-;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz