Jego matka była
samotniczką, bez rodziny, bez stada, bez żadnego celu w życiu. Poznała swego
czasu przystojnego basiora, który zainponował jej ratując jej życie. Tak oto
zaczęła się „wielka miłość”, jednak tak szybko jak się zaczęła, tak szybko się
skończyła. Surwisyn przyszedł, zrobił jej dzieciaka i poszedł, fajnie c’nie?
Jego jednak wkrótce spotkał marny los, a Surran – gdyż tak miała na imię lwica
– napotkała pewnego samca. Nauczyła się jednak uważać i nie iść ślepo za głosem
serca, które – nie urkrywajmy – czasem miało głupie pomysły. Biały tygrys,
jednak nie zraził się odrazu.
Długo walczył o
nią, wpierw stał się jej kolegą, potem przyjacielem, a gdy dzieciak się już
narodził i umiał już tuptać na własnych łapach Surran zgodziła sie na kolejnego
partnera.
Dwójka wcale nie
zraziła się tym, że ich maluch miał rogi jak koza i ogon kościotrupa. Surran i
Tairen pokochali malucha, dali mu imię Kotonaru - który w starożytnym języku
znaczy „inni”. Żyli sobie spokojnie, mała wesoła rodzinka. Jedna przysłowie
„wszystko co dobre nie trwa wiecznie” ma w sobie wiele prawdy.
Czarne dni
nastały. Wojna się rozpoczęła, a wraz z nią nabór do wojsk. Nasza trójka nie
należała do żadnej watahy, ni stada, jednak nawet ucieczki i chowanie się po
kątach nic nie zdziałały. Zostali wkrótce schwytani. Dowódca wojsk zagroził
półtorarocznemu basiorowi, że rozerwie go na strzepy, kawałek po kawałku,
jeżeli w tej chwili nie zabije rodziców. Kotonaru jednak nie miał takiego
zamiaru, próbował się wyrwać, co skończyło się na bolesnych ranach, których
brzydkie blizny nosi do dzisiaj na karku. Surran wraz Tairen’em wiedzieli, że
jedyną szansą na przeżycie ich syna było puścić go do wojska, a to stać się nie
mogło, póki oni żyli. Rzucili się więc na wojsko z kłami i pazurami, nie mieli
żadnych szans. Szybko rozpruto im gardła i na oczach malca bezwładne ciało
matki oraz samca – którego traktował jak ojca – padły na ziemię w kałużach
krwi. Ze łzami w oczach podbiegł on do nich, schylił głowę, żeby wtulić się w
martwe ciało matki, wtem jeden kosmyk z jego grzywy ubroczył się we krwi
rodziców. Od tamtego dnia szkarłat pozostał na sierści, nie dając się zmyć.
Niegdyś
roześmianego i wesołego malca wzięli w obroty wojskowi. Momentalnie z
niewinnego chłopaka stał się twardym, zimnym zabójcą, nieznającym litości oraz
symaptii do drugiej osoby. Walczył w pierwszych szeregach, zabijał wrogie
wojska, niewinnych, dzieci, kobiety - kto tylko stanął mu na drodze.
Wojna po pół roku
się skończyła. Wszystkich rekrutów wypuszczono, jednak lew znający tylko
cierpienie, żal oraz sztukę zabijania nie nadawał się do życia wśród innych.
Dalej zabijał, dalej mordował, przerażał sam siebie swoim bezlitosnym
zachowaniem.
Pewnego dnia
postanowił uciec w góry, gdzie żył sam, bez nikogo kogo mógł zranić.
Pewnego dnia
znalazła go lwica. Biała kotka o fiołkowych oczach, która dojrzała w jego sercu
ostani cień dobroci. Okazała mu czułość oraz miłość i powoli, powoli leczyła
zatrute wojną serce oraz dusze Kotonaru. Spędzili ze sobą dwa lata, dwa lata
nie do zapomnienia. Dzieki Suianei hybryda nauczyła się co to jest miłość,
uczciwość oraz szczerość. Lwica zmieniła go nie do poznania, jednak wojennego
jadu nie dało się kopletnie usunąć, było na to za mało czasu.
Pewnej zimy w
górach była lawina. Suianei zginęła zgnieciona tonami śniegu – kolejna śmierć,
kolejnej ukochanej osoby na oczach Kotonaru. A stało się to ponownie z jego
winy.
Między nim a
lwicą rozgorzała kłótnia i gdy lew podniósł głos fala śniegu ruszyła w dół
góry, on zdołał się wyratować, jednak łapa Suianei wyśliznęła się z jego
uchwytu, gdy chciał pomóc jej wdrapać się na skalną półkę. Lawina porwała
samice i tyle ją widzieli. Przez miesiąc hybryda błąkała się z krwiacym od żalu
sercem szukając ukochanej, jednak nigdy jej nie znalazł, a szare cienie
przyćmiły jego serce na nowo, jednak tego co zostawiła w nim Suianei
najciemniejsza magia nie zdołałaby z niego wyplenić. To dzięki niej dziś, gdy
patrzysz mu w oczy, widzisz szczerość oraz uczciwość, dzięki niej Kotonaru jest
zdolny otworzyć się przed innymi, dzięki niej jest w stanie kochać.
Po zajściu z
lawiną góry stały się dla niego nieprzyjemnym miejscem. Wyprowadził się z nich
prędko.
Przez pół roku
łaził się bez celu, a ból w jego sercu nie znikał. Żaden uśmiech od dnia
śmierci Suianei nie zawitał na jego twarzy... Pewnego dnia jednak znalazł się
na tych terenach i wszystko się zmieniło...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz