czwartek, 14 kwietnia 2016

Od Amandy (CD Vitulusa i Araless - Och, przyjaciele...!

        Właśnie leżałam nad rozległym jeziorem, wpatrując się w swoje odbicie, które zabawnie falowało i podrygiwało za każdym małym podmuchem wiatru. Moje ciało padło kilka minut temu na brzegu, a łapa swobodnie zwisała, zanurzając się częściowo w letniej wodzie. Westchnęłam głośno, wyraźnie czymś przybita.
  – To niewiarygodne…! – zawołałam do siebie, mierząc wzrokiem swój pysk na tym dziwnym lustrze, który obecnie przybrał wyraz strapionego. – Kilka miesięcy tu jestem, a tu po jakiś nowych przyjaciołach ni widu ni słychu… Trzeba jakiś w końcu znaleźć! – krzyknęłam podenerwowana, zrywając się z miękkiej trawy i stając na długie łapy. – Nie będę tu siedzieć sama! Świat jest wielki i rozległy! Na pewno znajdę kogoś do towarzystwa! – Motywowałam się ile wlezie, powtarzając sobie słowa, które zawsze mi pomagają. Odwróciłam się od zbiornika i poczęłam stawiać zdecydowane kroki w kierunku zarośli, za którymi ostatnio widziałam wydeptaną ścieżkę prowadzącą… Cóż, zaraz się przekonamy! Wskoczyłam do wspomnianych wcześniej krzaków, by zaraz potem wynurzyć się z drugiej strony, lądując miękko na ziemi. Rozejrzałam się po dość rozległej polanie, którą otaczał prawdziwy mur lasów, z którego przed chwilą wyszłam.
  – Powędruję wzdłuż gęstwiny… – mruknęłam do siebie – Jestem głodna – jęknęłam przeciągle do siebie, ślizgając wzrokiem po zielonych liściach w nadziei, że mój wzrok niedługo napotka granatowe, pyszne kuleczki zwane jagodami. Jako, że nie należę do osób cierpliwych, już po kilku minutach spacerku zawołałam:
  – Gdzie one są…?! Znaczy… Teraz to nie gatunek owocu ma znaczenie, a samo jego istnienie! Zjem cokolwiek! Nawet korzonki! Wprawdzie, to nie owoc… A może jednak? Nie… Więc warzywo? Cóż, już bliżej, ale to chyba dalej nie to… Niby rośnie w ziemi, jak marchewka. Chwila! Marchewka przecież też jest korzeniem! Więc sam korzeń też JEST warzywem. Ale za nimi nie przepadam… Gorzkie i jakieś takie pozbawione smaku. A owoce są słodkie i smakują niczym miód! Och, za nim też przepadam! Ale strasznie trudno go zdobyć, prawda? Chronią go te małe bestyjki, pszczoły. Raz się takim naraziłam jako szczenię i co mi pozostało? Blizna, nie powiem gdzie! Ugh, wstrętne owady. Ale robią to płynne złoto… Jednak trochę je lubię. Ciekawe jak to jest latać, swoją drogą. Chciałabym mieć skrzydła… Ale nie takie jak u pszczół, oczywiście, tylko takie wielkie, większe ode mnie samej! To jest coś! A ile zalet ma takie coś! Nie musisz chodzić, przede wszystkim! Nie męczysz się tak bardzo… A nawet jeśli, to zawsze masz łapy. Jelenie też mają fajnie. Mają kopyta. Twarde i mocne… Nie to co takie mięciutkie i wrażliwe poduszeczki jak u mnie. Ale pewnie są ciężkie i też musisz się wysilić, by je unieść. Kurczę, wszystko ma swoje wady i zalety, ale… GDZIE JEST ŻARCIE? Czy naprawdę wszystkie krzaki tutaj tylko sobie rosną, nie dając jakichś korzyści innym? No, poza ładnym wyglądem, schronieniem dla owadów, pożywieniem dla „liściastożernych”, czasami też gniazdem dla ptaków, tlenem… Ale chodzi mi o siebie! Nie najem się liśćmi! Chociaż… Raz napotkałam się na takie słodkie, smakujące po prostu bosko. Ale to było coś w stylu koniczyny… Ale takiej wielkiej, z dużymi liśćmi! Jeju, już mi burczy w brzuchu, o! Ej, ale ciekawe jak to się dzieje. W środku coś się mi gotuje, czy jak…?
  Dzięki swojemu monologowi, który co chwilę odwracał moją uwagę od głodu, przeszłam naprawdę spory kawałek, który zapewne dłużyłby mi się w nieskończoność, gdyby nie moje interesowanie się wszystkim co żywe, a nawet martwe, i rozprawianie o tym, myśląc na głos.

  – Tak, znam to uczucie.
  – Tak?

  Jak na alarm przystanęłam i wyprostowałam się, stawiając siebie i swoje uszy na baczność.
„GŁOSY. Słyszałam głosy! Nie wariuję, prawda? Szatan nie szepcze mi jakiś złowrogich poleceń? WILKI. Wilki na horyzoncie!”
  Zerwałam się z miejsca, biegnąc w stronę owych dźwięków. Jak się okazało, nie były one daleko, bowiem już po przebiegnięciu kilkuset metrów, po skręceniu w lewo, jakby znikąd wyskoczyły zza drzewa dwa wilki, z którymi niemal bym się zderzyła, gdyby nie szybka reakcja obojga. Jeden odskoczył w bok, a drugi… Wzleciał w powietrze! Ja sama potknęłam się, próbując wyhamować, lecz na szczęście utrzymałam w porę równowagę.
  – Ty… Ty… – wydukałam ledwie, gdy zalała mnie fala szoku, a zaraz po wylądowaniu owej istoty – szczęścia. Podskoczyłam do niej z szerokim uśmiechem, podekscytowana nowym odkryciem. – Wow, Twoje skrzydła są wieeeelkie! I lekkie! – zawołałam, łapiąc jedno i odrobinę je rozpościerając. – I miękkie! Och, to pióra! Dłuugie! One nie wypadają? Ooo, trzymają się! Ty, a co to jest? To kość? Trzymają się na kości! – Zachwycałam się, oglądając niesamowitą część ciała nieznajomego.
  – Em… – wydukał, ale jakimś takim damskim głosem… Och, to samica!
  – O, a ty?! – krzyknęłam do basiora, który jednak nie był taki zwykły. – Kopyta! Kopyta! – mruknęłam do siebie, gdy już znalazłam się przy nim i pochyliwszy się nad jego tylnymi kończynami, podniosłam jedną do góry. – Hej, a jak tak pukam to boli? – zapytałam, stukając lekko pazurem w twardy materiał, choć nie dając szansy na odpowiedź – Nie jest takie ciężkie jak się spodziewałam! O matko, co to jest?! To Twój ogon?! Taki cieniutki! Jakim cudem ty tym sterujesz?! Coś w środku jest? Kość? Nerw? Cokolwiek? Możesz machać końcówką? Och, potrafisz! Jak?! – zawołałam głośno, dalej nie mogąc nadziwić się tym tajemniczym istotom. Gdy na chwilę ucichłam, popatrzyłam po nich. Koleżka, którego ogon trzymałam w łapie mierzył mnie lekko zniesmaczonym i niezrozumiałym wzrokiem, a… samica, posiadająca te piękne skrzydła stała w niemałym zaskoczeniu, przyglądając się mi uważnie. Ja, zauważywszy swój błąd, puściłam czarną nitkę (w sensie, ogon basiora, ale wtedy bym się powtórzyła… Ch*lera!).
  – Och, nie przedstawiłam się! – przypomniałam sobie, podskakując nagle – Jestem Amanda – uśmiechnęłam się do nich serdecznie. – Zaprzyjaźnimy się, nie? Lubię was!

Vitulus? Araless?

wtorek, 12 kwietnia 2016

Od Innej (CD Ronana) - Doprawdy dziwny dzień

        Wadera spojrzała niepewnie raz na jedną, a następnie na drugą hybrydę. Tak, nie było wątpliwości, że do czegoś między nimi doszło, ale takie opowieści przeznaczone były chyba na inną  godzinę. Póki co zaspaną jeszcze Alfę (chyba powinna w końcu przemóc lenistwo i wstawać wcześniej niż koło południa) wyraźnie zaintrygował pysk basiora...a właściwie widoczne na nim szramy.
  - Ale to chyba nie Fera tak cię urządziła? - rzuciła mierząc podrapanego samca wzrokiem.
  Ronan jakby dopiero teraz sobie o tym przypomniał. Spojrzał w dół na swoją klatkę piersiową i dotknął łapą pyska. Z boku błysnęły w złośliwym uśmiechu zęby Strzygi. Inna, choć osobiście nigdy się o tym nie przekonała, była pewna, że jej pazury są jednak nieco większych rozmiarów. Co więc tak ją bawiło?
  - To...również długa historia - próbował się wymigać basior.
  - Ależ nie bój nic, Ronuś! - zakwiliła teatralnie czarno biała samica podchodząc bliżej. - Mamy MNÓSTWO czasu!
  Inna patrząc na tę dwójkę nie mogła ukryć rozbawienia. Chociaż usilnie zaciskała pysk, kąciki mimowolnie podnosiły się lekko, jakby dostała ataku spazmów. Koniec końców opanowała się.
  - To dowiem się kto tu jest winowajcą? - zapytała, psując swoje poprzednie starania przez niezdolną do ukrycia nutę rozbawienia.
  - Chappie! - powiedziała dumnie Fera.
  - N a s z  Chappie? - Alfa nie była pewna, czy dobrze słyszy.
  - A czyj? - uśmiech Strzygi rozszerzył się jeszcze bardziej, chociaż Inna była pewna, że osiągnął już swoje granice. - Mówię ci, istny diabełek z niego! Tak odważnie bronił naszych terenów przed intruzami...w życiu bym się czegoś takiego po tej klusce nie spodziewała - ton głosu wadery wyraźnie świadczył o pewnej przesadzie, jednak ślady na pysku Ronana mówiły same za siebie. Czegoś takiego mogło dokonać stado wiewiórek ze wścieklizną, dwa koty kłócące się o zdechłą mysz...lub naprawdę zdenerwowany mały smok, chociaż Innej naprawdę trudno było sobie wyobrazić wściekłego Chappiego.
  - Mnie także ciężko w to uwierzyć - przyznała z uniesioną w zdziwieniu brwią.
  Zapadła chwila niezręcznej ciszy. Z rodzaju takich, których nikt nie potrafi się zebrać do przerwania. W końcu Alfa przeciągnęła się udawanie i ziewnęła patrząc na słońce.
  - O bogowie, która to już godzina? - rzuciła z głupkowatym wyszczerzem i ruszyła w stronę schodków. - Chyba muszę już lecieć. No to...witamy w stadzie! Do wieczora!
  Po tych słowach przyspieszyła niemalże do biegu. Po minucie znikała już w lesie. Dopiero teraz naszło ją dziwne przeczucie, że nie powinna zostawiać Fery i Ronana samych, zwłaszcza obok jej domku. Nie ciężko było jej sobie wyobrazić zgliszcza, które zastanie po powrocie. Otrząsnęła się z tych durnych myśli. Przecież są dorośli, nie trzeba ich chyba pilnować. (Świetny dowcip, Inna!)
  Ten dzień był naprawdę dziwny. Tyle nowych osób...i to jeszcze przed południem. Najpierw świecąca małpiatka, teraz krukowaty znajomy Fery. Właśnie - ZNAJOMY. FERY. Ona ma znajomych? Ktoś mający taką etykietkę musi być albo równie stuknięty co ona, albo jeszcze gorzej niż ona. Oba warianty nie brzmiały zbyt dobrze. Wracając jednak do tematu, Inna czuła się padnięta chociaż słońce nie minęło zenitu. Pozycja Alfy chyba jest bardziej wymagająca niż myślała. Ostatni czas naprawdę ją zmęczył...może nie fizycznie, bo choćby nie wiem ile się przed sobą zapierała nie da się ukryć, że przemawia przez nią czyste lenistwo. Wyczuwała bardziej psychiczny wysiłek. Odchodzą, przychodzą, odchodzą, przychodzą. Zupełnie jakby zamieniali się miejscami: Samira - Ori, Tiburon - Ronan, Kotonaru...Nie. Tutaj nie dało się znaleźć pary. Nie przez fakt, że zabrakło ,,nowych". Inna po prostu gdzieś w głębi siebie czuła, że Naru nie da się zastąpić. Co jak co, ale jego znała najlepiej, wiele razem z nim przeszła. Był tu od początku.
  Westchnęła, prąc dalej naprzód między coraz mniejszymi już drzewami. Pozostaje wierzyć, że, gdziekolwiek się znajduje, jest szczęśliwy. Jedyne czego teraz chciała zielona to wziąć ciepłą kąpiel w jej ukochanej sadzawce, odciąć się od reszty świata. Tylko ona, śpiew ptaków...
  I niebieskie duchy.
  Dziewczyna zaryła pazurami ziemię gwałtownie hamując. Czy to naprawdę się stało? Spojrzała w bok. Jeszcze sekundę temu coś tam błysnęło. Jakaś sylwetka między drzewami...znowu! Co do jasnej...?, pomyślała mrugając kilkakrotnie. Przetarła oczy łapą, ale pomiędzy poskręcanymi pniami lasu niczego nie było. Stało się, przeszło jej przez myśl. Duchy widzę. Wariuję. Za dużo myśli naraz. Muszę odpocząć. NAPRAWDĘ muszę.
  Wtedy jednak widmo pojawiło się ponownie, tym razem nie znikając. Teraz Inna była już pewna, że nie ma zwidów. Była to półprzezroczysta, błękitna sylwetka wychudzonego wilka o trzech ogonach. Duch? A może kolejna hybryda? Cokolwiek to było, popatrzyło chwilę na Alfę przekrzywiając ciekawsko łeb, po czym odbiegło wgłąb lasu.
  Nie trudno się domyślić, że wadera nie zamierzała siedzieć dalej na drodze. Zapomniała też o swojej kochanej kąpieli. Jedyne co teraz zajmowało jej myśli to niebieski duch. I może zabrzmi to wyjątkowo kliszowato, ale jakoś trzeba fabułę opowiadania popchnąć do przodu...A więc pobiegła za nim. Rzuciła się niemal na ślepo przez las, jak szczeniak, który po raz pierwszy w życiu zobaczył motyla.
  - Czekaj! - zawołała widząc, że zjawa na chwilę się zatrzymała. Rzuciła się na nią chcąc przygwoździć ducha do ziemi...co było idiotyzmem, po koniec końców czegoś co jest niematerialne dotknąć nie można. Wilk wyparował i pojawił się dziesięć metrów dalej, jakby ją ponaglając. - No nie uciekaj! - wadera uparcie parła naprzód. - Kim jesteś?
  Widmo nie odpowiedziało ani razu. Biegło spokojnie truchtem, co było dla logicznej części umysłu Innej zupełnie pozbawione sensu. Przecież pędziła przez las jak burza, a mimo to paradoksalnie nie była w stanie dogonić czegoś, co poruszało się niemalże spacerkiem. W Alfie zaczęła zbierać irytacja. Straciła już poczucie czasu i miejsca. Jak daleko zabrnęła?
  Zatrzymała się na chwilę zdezorientowana. Straciła ducha z oczu. Gdzie ten niebieski skurczybyk się podział? Zostawił ją?
  Błękitny błysk. W prześwicie z lewej.
  Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem i przyczaiła przy ziemi, jak na polowaniu. Teraz już mi nie zwiejesz. Napięła tylne łapy i wystrzeliła z miejsca, wyskakując z krzaków na otwartą przestrzeń, mierząc prosto w stojącą teraz nieruchomo błękitną sylwetkę.
  W sumie, jakby się tak głębiej zastanowić, to powinna się domyślić, że duch ją podpuszczał. Cały czas uciekał. Bawił się z nią w kotka i myszkę. Nagle staje na otwartej przestrzeni w bezruchu. Było to zgoła podejrzane. I ponownie dała się nabrać na ten sam numer - wilk zniknął zanim zdołała go dosięgnąć, a sama zaryła nosem w ziemię. Warknęła sfrustrowana podnosząc głowę i zaczęła pluć trawą. Zmarszczyła pysk, unosząc wargę by pozbyć się niechcianego zielska spomiędzy zębów.
  - Ty mały, paskudny, zdradziecki... - urwała. Nagle zdała sobie sprawę jak daleko zaciągnął ją duch.
  Wypadła prosto na Cmentarz.
  Stuliła uszy ze wstydu. Od zawsze traktowała to miejsce z niesamowitą pobożnością. Wychowała się pod ścisłą tradycją szanowania zmarłych. Szanowała ich jeszcze bardziej, kiedy do nagrobków dołączył kamień z imieniem jej nauczyciela i pierwszej hybrydy w dolinie, Huangalonga. Nagle naszła ją jeszcze bardziej krępująca myśl: może duch, który ją prowadził, jest zmarłą hybrydą? Cholera jasna...ile razy zdążyła go w myślach przekląć? Bogowie jej tego nie wybaczą...
  - Wybacz, jeśli cię czymś uraziłem...czymkolwiek. - zaczął ktoś nagle.
  Spojrzała w bok zaskoczona. Dopiero teraz zauważyła stojącą zaledwie dwa metry dalej wysoką hybrydę. Był to czarny basior o długich łapach, pozbawionych tęczówek i źrenic oczach oraz...trzech ogonach. Czyżby...?
  Inna zerwała się gwałtownie z miejsca i doskoczyła do nieznajomego, po czym bezpardonowo uszczypnęła go w policzek. Samiec cofnął się zaskoczony. Wadera zamyśliła się chwilę. Mogła go dotknąć. Czyli nie był duchem. A to znaczy, że właśnie wygłupiła się przed jakimś nieznanym sobie facetem. Zamrugała kilka razy i zaśmiała się nerwowo.
  - Wybacz - powiedziała niepewnie. - Myślałam, że jesteś...martwy.
  - Przepraszam? - basior przekrzywił łeb pytająco.
  - Znaczy się, biegłam przez las za duchem...i miał trzy ogony, jak ty, no i...I pomyślałam...Wiesz, różne już dziwactwa mi się trafiły w życiu. Nie zdziwiłabym się gdybyś był duchem - uśmiechnęła się krzywo. Tak, brawo, pomyślała. To na pewno mu wszystko wyjaśniło.
  Ku jej uldze samiec uśmiechnął się lekko.
  - Czyli to jednak moja wina - odparł. - Sento szybko się nudzi...
  - Sen-co? - powtórzyła głupkowato.
  Obok basiora zmaterializował się znajomy już Innej duch. Był dokładną kopią trójogoniastego samca. Po chwili zniknął, a wyraz pyska Alfy musiał być doprawdy przekomiczny, bowiem nieznajomy, tak jak ona niedawno, również z trudem powstrzymywał skurcz twarzy.

Kenshi? Jakoś trzeba zacząć :P

Od Vitulusa (CD Araless)

        Vitulusa lekko drażniła rozmowność samicy, ale jako, że na chwilę obecną była jego jedyną szansą na dotarcie do owego stada postanowił nie narzekać. Nie znosił gdy ktoś interesował się jakimkolwiek wątkiem z jego życia.
  - Różnie to w życiu bywa- powiedział wymijająco i wzruszył barkami- Tak to już jest.
  Taaa... Samiec nigdy nie rozczulał się nad swoim losem. No bo po co? Roztrząsanie tego co było, a czasem nawet tego co jest, mija się z celem. Nie ma to najmniejszego sensu.
  - Aha- usłyszał.- A tak właściwie - Błagam, pomyślał wilk. Nic nie mów - Jak masz na imię?
  No nie! Kolejne pytanie? Przewrócił oczami i po krótkiej walce z samym sobą odpowiedział nienaturalnie spokojnym głosem.
  - Vitulus.
  Basior pomodlił się w duchu by nie znała łaciny. Ku jego uldze gryf nie skomentował znaczenia jego imienia więc założył, że nie zna tegoż języka.
  - Ja jestem Araless- powiedziała.
  Wilk nic na to nie odpowiedział. Szedł u boku gryfa w całkowitym milczeniu. Cisza nigdy go nie krępowała, czuł się z nią bardzo dobrze. Była dla niego najlepszą towarzyszką. Nie mówiła wiele (w zasadzie to w ogóle nic nie mówiła), nie zadawała pytań, nie rozliczała go z tego ile błędów popełnił i nie oceniała. Nie żeby opinie innych miały dla niego jakiekolwiek znaczenie.
  W pewnym momencie do jego uszu dotarł cichy pomruk. Idąca obok samica zatrzymała się i rzuciła Vitulusowi przepraszające spojrzenie. Wilk przewrócił oczami, wciągnął powietrze nosem, po czym skręcił w prawo.
  - Dokąd idziesz?- zapytała Araless podbiegając do niego- Do stada w tamtą stronę.
  - Gdzieś tam jest coś czym powinno dać się cię nakarmić- odparł nie zaszczycając gryfa spojrzeniem.
  Burczenie było hałasem. Hałas był wrogiem ciszy, a cisza przyjaciółką Vitulusa. By pozbyć się burczenia trzeba pozbyć się głodu. By pozbyć się głodu trzeba coś zjeść. Z kolei by coś zjeść trzeba to upolować, ale by to upolować trzeba to najpierw znaleźć. To już zrobił.
  W zaroślach. Jakieś sześć metrów od nich, z nosem przy ziemi, spacerował spory dzik. Nie dając Araless żadnych sygnałów, wystartował. W kilku susach pokonał cały dzielący go od zwierzęcia dystans. Ofiara usłyszała go gdy zahaczył kopytem o krzak. W efekcie, nim wilk zdążył dobrać się do dzika, ten odwrócił się ku niemu kłami. Vitulus w ostatniej chwili zaparł się przednimi łapami, zahamował i odskoczył na bok unikając pchnięcia dwoma, całkiem pokaźnymi, białymi ostrzami. Chlasnął dzika ogonem raz i drugi, a gdy zwierze odwróciło ku niemu swoją świńską mordę, strzelił je kopytem prosto między oczy. Zwierzę cofnęło się do tyłu lekko się przy tym zataczając. Wtedy zza najbliższego drzewa wystrzeliła biała, skrzydlata błyskawica i uderzyła w dzika powalając go i przygważdżając szponiastymi łapami do ziemi. Vitulus nieśpiesznie podszedł do gryfa i dobił dzika.
  - Smacznego- mruknął siadając pod drzewem.
  Araless spojrzała na niego nieco zaskoczona.
  - Ty nie jesz?
  Wilk tylko pokręcił głową i położył się na ziemi. Nie był głodny. Jadł dziś rano. Dla zabicia czasu ściął ogonem kilka kwiatków zastanawiając się nad kruchością życia. Jakby nie patrzeć nie trzeba wiele by zginąć. Wystarczy popełnienie jakiegoś banalnego błędu przy polowaniu na jakąś większą zwierzynę albo ukąszenie jadowitego węża gdy w pobliżu nie ma żadnego medyka. A życie jest tylko jedno. Raz je stracisz to już nie odzyskasz. Więc dlaczego niektórzy tak chętnie je narażają? Po co walczyć? W imię czego? Walka ma sens tylko przy obronie własnej i polowaniu. Ale z drugiej strony, po co w ogóle żyjemy? Po kiego, nam walczyć o przetrwanie skoro i tak prędzej czy później umrzemy? Jaki sens ma to czego się dokona skoro i tak koniec końców nikt nie będzie o tym pamiętać? I po kiego grzyba nam pamięć innych, skoro martwemu i tak wszystko jedno?
  Vitulus westchnął.
  - Nic nie ma sensu- stwierdził.
  Araless odwróciła się ku niemu.
  - Co nie ma sensu?
  - Wszystko i nic- odparł basior, po czym dodał- Najadłaś się już?

Araless? Wybacz mi proszę zwłokę i stan tego czegoś co trudno opkiem nazwać.

piątek, 1 kwietnia 2016

Historia Kenshiego

        Kenshi nie zwykł dzielić się swoją historią. Pierwszy powód: mało kto o nią pyta. Drugi: jeszcze mniej osób w ogóle ona obchodzi. Trzeci: jeśli już ktoś ją usłyszy, to w nią nie wierzy, albo uznaje ślepego basiora za wariata. O ile łatwiej byłoby kłamać, że jest ślepy od dzieciństwa, że kiedyś wpadł na plującą jadem kobrę lub nabawił się jakiejś wady wzroku. Ale samiec nigdy kłamać nie umiał, nie widział ku temu powodu. Bo co? Wtedy zyska więcej w cudzych oczach? I tak już jako hybryda jest klasyfikowany do wyrzutków, więc dlaczego etykietka wariata miałaby mu w czymkolwiek przeszkadzać?
  Do rzeczy.
  Nie bawmy się w opisy dzieciństwa. Nie było w nim nic nadzwyczajnego. Poza tym, że Kenshi miał trzy ogony i dość karykaturalną postawę, nie wyróżniał się zbytnio wśród rówieśników. No i wtedy jeszcze widział. Tak, pamięta jak wygląda świat. Dlatego teraz tak bardzo lubi słuchać jego opisów i porównywać do tego, co zostało jeszcze w jego pamięci. Nie doceniał tego, oczywiście. Niczego nie doceniał. Cały świat był mu obojętny, najważniejsze to martwić się o siebie. Wyrósł na młodzieńca z wielkimi ambicjami i nieco wybujałym ego. Ruszył szybko w świat szukając sławy...oraz kłopotów. Chłopak garnął do nich jak magnes. Gdzie zapowiadała się bójka, tam pojawiał się on. Wyzywał wilki, dzikie koty i inne stworzenia na różne pojedynki. A ponieważ był hybrydą, w większości wypadków wygrywał. Woda sodowa uderzyła mu do głowy, a jego imię stało się sławne.
  Aż w końcu ktoś miał tego wszystkiego dość.
  Przedstawił się jako Sang. Był to niepozorny z wyglądu kocur, jakiś mieszaniec pumy. Opowiedział Kenshiemu o tajemniczym artefakcie spoczywającym w trzewiach strzegącej doliny góry, w sercu labiryntu. Przedmiot ten miał dawać osobie, która go dotknie niesamowitą siłę i nieśmiertelność. Samiec zapewniał, że wiele lat studiował korytarze, ale bał się zapuścić bardziej wgłąb samotnie. Potrzebował pomocy ,,silnego, nieustraszonego wojownika" - tak, ujął to dokładnie w tych słowach. I, jak zapewne z góry zakładał, Kenshi zgodził się mu towarzyszyć.
  Wypadałoby teraz, wedle znanych schematów, napisać, że ,,Szybko tego pożałował", ale kłóci się to z obecną sytuacją. Jak mógł pożałować czegoś, co zmieniło go na lepsze? Owszem, kara na wieki i te sprawy, jednak koniec końców gdyby nie Sang, artefakt i wybujałe ego...Kenshi, ten obecny, w ogóle by nie istniał. Zostałby tylko uparty, impulsywny i nie za bardzo myślący dzieciak, który nie widział więcej ponad czubek własnego nosa.
  Kontynuujmy więc. Kenshi ślepo (nie chwytajcie mnie za słowa!) podążył za Sangiem. Góra była prawdziwa. Labirynt również. Sang wydawał się znać drogę, ale mimo to błąkali się po tunelach dosyć długo. Hybryda zaczynała tracić zaufanie do kota, jednak wtedy nagle zza zakrętu pokazała im się spora jaskinia, niemalże komnata. Na środku stał piedestał, a na nim owy artefakt. Był to granatowy szafir rozmiarów pięści, w misternie rzeźbionej złotej oprawie. Z wnętrza klejnotu wydobywał się błękitny, widmowy blask. Nęcił oczy, przyciągał do siebie basiora. A on posłuchał, podszedł i w końcu dotknął zimny, zwodniczy kamień. Wtedy komnata zatrzęsła się, a łapę Kenshiego oplotły widmowe pnącza. Pięły się szybko w górę aż sięgnęły oczu. Samiec z krzykiem bólu padł na ziemię. Jedyne co czuł to ból: jakby ktoś wydrapywał mu oczy i rył nożem wzór na czole.
  Nie pamięta ile to trwało. Pamięta za to, że kiedy otworzył oczy...nic nie widział. Ciemność. Kompletną pustkę. Wołał Sanga, ale kota już dawno tutaj nie było. Zniknął razem z artefaktem, gdy tylko zaklęty w szafirze duch przeniósł się do ciała hybrydy. Był pewny, że klątwa go zabije, a nawet jeśli nie, to w życiu się stąd nie wydostanie.
  Szczerze mówiąc, to Sento - uwięziony do tej pory duch - nie chciał nigdy nikogo oślepić. Nie planował robić Kenshiemu krzywdy, ale niestety tak jakoś wyszło. Stał chwilę nad jęczącym, przerażonym basiorem, aż w końcu współczucie wzięło górę. Był wolny, jednak nie mógł porzucić tutaj biedaka, którego dopiero co nieumyślnie pozbawił wzroku. Zmienił więc swoją formę i jako świetliste, widmowe kule zaczął wołać Kenshiego. Nie miał głosu, tak jak zresztą teraz. Jednakże wytworzona między duchem i hybrydą więź sprawiła, że samiec zaczynał dostrzegać świat nieco podobnie do niego. Tak jakby wyczuwał wszystko wokół. Bijąca od każdego przedmiotu aura tworzyła dziwaczny, abstrakcyjny obraz, a wszystkie żywe istoty basior mógł wyczuwać umysłem. Aż nagle coś zobaczył - światło Sento. Duch wyprowadził go z labiryntu i od tamtej pory towarzyszył niewidomemu wojownikowi już zawsze.
  Kenshi się zmienił, i to bardzo. Zarówno przez te wszystkie przeżycia, jak i wpływ samego Sento. Ciepła, dobrotliwa natura ducha po kilku latach niemal zlała się w jedno z charakterem basiora. Przydusiła impulsywność, wypleniła samolubność, zgasiła niekontrolowany żar w sercu. Można by użyć tu jeszcze wielu poetyckich opisów. Grunt, ze zadziałało i powstał ten Kenshi, którego znamy teraz.
  Ta historia, chociaż ma wydźwięk jakiejś zasłyszanej bajki, legendy, jest prawdziwa. A przynajmniej tak sądzi Kenshi. Trudno stwierdzić, czy pamięta to wszystko dobrze. Możliwe, że niektóre fakty zagiął nieco czy podkolorował. Niestety jedynymi świadkami są Sang, który zwiał z tajemniczym klejnotem i cholera wie gdzie się zaszył, oraz Sento, który znowu jest niemową. Zresztą, czy to takie ważne? Chcieliście usłyszeć, to usłyszeliście. A to, czy w tą bajkę uwierzycie czy nie, nie jest już moim problemem.

wtorek, 29 marca 2016

Kilka spraw

      Ile jest już tych postów informacyjnych? ;-;
  Do rzeczy: zawiodłam się nieco. Na sobie i na kilku osobach. Czas na trochę informacji i upomnień. Po pierwsze zrobiłam mały remanent w stanowiskach ,,władczych". Tak, powybierałam kilka osób na władzę :P Ale to dlatego, że wybory powszechne jak widać nie mają sensu. W wyborach na Betę najwięcej głosów otrzymała Visphota, a więc mamy samicę Beta. Przyznam, miałam dylemat, bo Vista ma najwięcej opowiadań i całkiem ładną aktywność. Z drugiej strony jednak miałam Blue, która, nie ukrywajmy, jako jedyna utrzymywała jakoś tego bloga na naszym wątku między Ronanem i Ferą. Dlatego Ronuś zostaje Gammą, czy tego chcesz czy nie x3 (Nie martw się, póki Fera nie rządzi Przystań nie wybuchnie. Kruk da radę. Musi :> )
  Odwołałam postarzenie...dwa postarzenia -,- Pierwsze miało być w styczniu, wedle wszystkiego. A więc postarzamy w kwietniu. Wracamy chyba do systemu raz na miesiąc, bo trzeba was trochę ruszyć.  I nie martwcie się o życie waszych hybryd - znoszę to ograniczenie do 12 lat. Każda hybryda może sobie umierac kiedy zechce. W końcu to mieszanina różnych ras i gatunków, więc średnia wiekowa musi być różna, tak logicznie.
  Teraz upomnienia: Ally dalej nie ma historii, Vitulus nie napisał żadnego opowiadania, chociaż Araless dała mu jedno do dokończenia.
  I to by było na tyle. Nyan Kot pozdrawia, obiecuje poprawę, a was prosi o pokutę i rozgrzeszenie :<

,,A gdy serce twe przytłoczy | Myśl, że żyć nie warto, | Z łez ocieraj cudze oczy, | Chociaż twoich nie otarto"

Imię: Kenshi
Płeć: Samiec
Wiek: 7 lat
Typ hybrydy: Trudno to określić. Do największych dziwadeł nie należy. Nazywano go po prostu Habentes - ,,opętany". Posiada zwykłe wilcze cechy oraz kilka nadnaturalnych zdolności i to wszystko. Może to przez ogon...y?
Co daje ci bycie hybrydą?:
  - Chociaż basior jest niewidomy, świetnie sobie radzi. Ma przewodnika o imieniu Sento, pojawiającego się pod postacią widmowych kul światła. Gdy zechce potrafi ,,zlać się" w wilczą formę, jakby kopię Kenshiego, tylko że półprzezroczystą, niematerialną i jakby pozbawioną konturów. W takiej formie jest w stanie kogoś zaatakować i zranić, ale szybko znika do swojej poprzedniej postaci. Nie umie mówić, ale wydaje się mieć świadomość, bo zawsze pojawia się, gdy basior tego potrzebuje.
  - Wilk po opętaniu zyskał zdolności telepatyczne. Potrafi porozumiewać się z innymi bez pomocy słów. Działa to jednak tylko w jedną stronę, o ile osoba, której wysyła swoje myśli także nie jest telepatą.
  - Kenshi ma lekko rozwinięte moce telekinetyczne. Może czymś lub kimś miotnąć, albo walnąć niewidzialną falą, ale na dłuższą metę szybko go to męczy.
  - Telepatia daje mu także możliwość wyczuwania obcych umysłów. Jeśli się skupi, jest w stanie zlokalizować jakąkolwiek istotę w obrębie kilkunastu metrów. Jest to łatwiejsze, gdy ową istotą kierują gwałtowne uczucia, jak gniew lub radość.
  - Basior może wywierać wpływ na umysł przeciwnika. Nie umie czytać w myślach, ale za to potrafi zamieszać w zmysłach, powodując nacisk tak potężny, że słabe umysły mogą ulec trwałemu uszkodzeniu. Silniejsze jedynie na chwilę tracą orientację, jakby zapominają co się dzieje. To mija. Wszystko zależy od wytrzymałości psychicznej przeciwnika.
Partner: Cóż, młody już nie jest, a przynajmniej jak na wilka. Trochę życia już zmarnował, a kiedyś trzeba się w końcu ustatkować.
Rodzina: Własną rodzinę ledwo pamięta, więc sam nie ma nic przeciwko założeniu nowej. Wszystko zależy od woli przyszłej partnerki.
Charakter: Kenshi jest wyjątkowo spokojny i opanowany. Trudno go czymś obrazić, lub sprowokować. Nie chowa urazy ani nie robi niczego bez namysłu. Nie widzi także sensu w zemście, potrafi wybaczyć każdemu. Nierzadko się to na nim odbija i żałuje swojej decyzji, a mimo to dalej nie jest w stanie widzieć w kimś tylko i wyłącznie zło. Według niego każdy zasługuje na drugą szansę. Może to głupota? Może jest zbyt naiwny? Ciężko stwierdzić. Taka jest już jego łagodna natura. Zawsze stara się wybrnąć z konfliktów bez potrzeby walki, wiadomo jednak, że nie zawsze jest to możliwe. To nie kwestia strachu - raczej obawy o ,,postronnych", którzy również ucierpią. Basior rzadko myśli o sobie. Dba o wszystkich dookoła i jeśli ktoś mu nie przypomni, że również jest żyjącą istotą to zapomni nawet o śniadaniu. Jedynym więc sposobem na sprowokowanie go jest zagrożenie komuś mu bliskiemu, bo o własnym zdrowiu myśli naprawdę niewiele. Nigdy nie prosi o pomoc, chociaż sam zawsze chętnie jej udzieli, w jakiejkolwiek formie. Jeśli jest w nim coś drażniącego, to jest to zdecydowanie upór - Kenshiego naprawdę trudno przekonać do zmiany zdania czy zamiarów. Ironicznie on sam zawsze potrafi innym przemówić do rozumu, czy to słowem czy siłą. Jest inteligentny, temu nie można zaprzeczyć. Chociaż nie żyje kilka wieków przez jego głos czasem przemawia mądrość tysiącletniego doświadczenia. Jest to pewnie zasługa Sento - przez te wszystkie lata osoba Kenshiego zżyła się z duchem, stała się jakby jednością. Gdyby nie on, basior dalej byłby tym samym żywiołowym, nieopanowanym Kenshim i dalej popełniałby te same błędy.
Dodatkowy opis: Sylwetka samca wygląda dość karykaturalnie - ma wyjątkowo długie łapy, dobrze zbudowany kark i klatkę piersiową, z czym kontrastuje nieco zapadły brzuch, a dziwactwa dopełniają trzy ogony. Puszyste futro ma czarną barwę, z odcieniami jakby granatu. Na łopatkach, żebrach i końcach ogonów posiada jaskrawo błękitne akcenty. Łeb ma bardziej podobny do lisiego niż wilczego; średniej długości nos, ,,zlewające" się z nim duże czoło, wąskie bladoniebieskie oczy bez źrenic i duże uszy. Na czole Kenshiego widnieje jaskrawoniebieska blizna: przecięty znakiem X okrąg, cztery drobne trójkąty i jeden większy między oczami. Powieki basiora są przecięte przez tego samego koloru szramy. Na przednich łapach nosi stalowe bransolety. Mimo towarzystwa Sento, Kenshi dalej zachowuje się jak niewidomy. Między innymi podczas rozmowy nie nawiązuje kontaktu wzrokowego. Polega bardziej na słuchu i telepatycznych umiejętnościach.
Zainteresowania: Kenshi lubi poezję i muzykę. Są to jedne z niewielu rzeczy, które nie wymagają wzroku. A Nie może czytać z kartek, ale za to ma świetną pamięć do rymowanych tekstów oraz melodii - wystarczy, że ktoś raz zacytuje przy nim wiersz bądź zaśpiewa, a basior zapamięta to i będzie w stanie powtórzyć. Ma także słabość do opowieści oraz legend. Uwielbia spędzać wieczory przy ognisku, słuchając bajek w towarzystwie przyjaciół.
Stanowisko: Nauczyciel
Song Theme: Worlds Away - Everywhere I Go (I'm Not Alone)
Historia: [LINK]
Nick na howrse: RedRidingHood

wtorek, 15 marca 2016

Od Ronana (CD Fery) - „I'm taking it slow, feeding my flame. Shuffling the cards of your game”

        To było… dziwne. Ze wszystkich reakcji Fery, jakie w myślach zakładał Ronan, czegoś takiego spodziewał się zdecydowanie najmniej. Liczył na złość, chciał ujrzeć iskry gniewu, tlące się w jej dzikich oczach. Chciał zobaczyć jak jej usta rozciągają się w gniewnym, choć mimo wszystko dalej nieco złośliwym grymasie. I chociaż na początku dostrzegł u niej właśnie taki wyraz twarzy, to później z nieznanych mu powodów, emocje tlące się w środku Strzygi uległy gwałtownej zmianie. Czyżby ona… uśmiechnęła się? Co prawda dalej był to złośliwy grymas, do jakiego zdolne są tylko te najbardziej uciążliwe drzazgi wbite głęboko w skórę świata (a więc zdobił on pyski obojga hybryd), lecz to jej oczy były tutaj najważniejsze. Ronan mógłby przysiąc, że wadera patrzyła na niego w dziwny sposób, który ani trochę się mu nie podobał. Było to spojrzenie rzucane przez osobę całkowicie pewną swego zwycięstwa w wojnie, choć nawet jeszcze nie zaczęli bitwy. To było… nie, „dziwne” jest niewłaściwym określeniem. Sytuacja była niespodziewana, a przez to jakże denerwująca.
Właśnie takie były pierwsze odczucia samca, choć Kruk zaraz spojrzał na zaistniałą sytuację pod trochę innym kątem. Wampirzyca wciąż prowadziła grę… pojedynek, który swoją drogą on sam rozpoczął… jeśli miała w tym wszystkim jakiś interes, wystarczyło tylko bacznie obserwować jej zachowania. Jeśli odkryje jej tok rozumowania, będzie w stanie pokrzyżować plany Strzygi, albo chociaż utrudnić zadanie, jakie przed sobą postawiła. A nawet jeśli nie uda mu się podciąć Ferze skrzydeł, zawsze istniała jeszcze szansa na drobną skrzeczkę, o którą przecież od początku basiorowi chodziło. Skoro Strzyga sama zadeklarowała się, że zaprowadzi go do alfy watahy, dlaczego miałby z tego nie skorzystać? I tak miał w planach dołączenie do tej dziwnej sfory, więc co mu szkodziło? Poza tym, był całkowicie pewien, że niezadowolenie, jakie z początku ujrzał na twarzy Strzygi nie było udawane, ani tym bardziej nie było tworem jego wyobrazi, który zrodził się w jego głowie, przysłaniając tym samym rzeczywistość. Nie podobało mu się jedynie to, że po jakimś czasie owo niezadowolenie zostało zastąpione przez pewność siebie.
Ronan zmarszczył brwi, a z jego pyska na chwilę zniknął złośliwy grymas. Gdy nie starał się wyglądać jak dupek, jego twarz wydawała się zupełnie inna- poważny basior, o zimnym, niemalże wrogim spojrzeniu. Czy to był prawdziwy Ronan? Cóż, niewątpliwie stanowił on pewną część osobowości Kruka, lecz zdecydowanie mniejszą. Tak drobną, że świat zdążył już o niej zapomnieć na kilka sekund po tym, gdy usta basiora ponownie rozciągnęły się w ironicznym uśmiechu.
Samiec zatrzymał ciężkie spojrzenie swych błękitnych oczu, które spoczęło na Strzydze. Po raz kolejny w tym dniu był świadkiem jej zagrań aktorskich, choć odkrył, że obserwowanie ich nawet go bawiło. Cieszył się tym, że po raz kolejny musiała przywoływać na pysku sztuczny uśmiech. Czekał na moment, w którym stanie się to dla niej zbyt uciążliwe.
Ronan zeskoczył z dachu domku Fery, ignorując ostatnie słowa wadery. Ruszył za Strzygą bez słowa, choć w tamtym momencie miał wyjątkowo dużo do powiedzenia. Z resztą, samica również się nie odzywała. W dodatku nawet ani razu nie zerknęła w jego stronę, co wydawało mu się aż dziwnie nie na miejscu. Nie żeby bardzo mu zależało na tym, by uwaga czarno-białej hybrydy całkowicie skoncentrowała się na nim, ale jak do tej pory przywykł do tego, że nieznajomi nie spuszczali z niego oka. Być może w normalnych warunkach oni również bez przerwy obrzucaliby się ostrymi spojrzeniami, ale nie teraz. Nie, kiedy pierwsze wystawiało drugiego na próbę. Pytanie tylko, kto w rzeczywistości był wystawiającym, a kto wystawionym? Tego mogli dowiedzieć się później. Znacznie, znacznie później, niż którekolwiek z nich może się spodziewać, zwłaszcza, jeśli basior miał zamiar dołączyć do stada.
Znaleźli się przed domkiem alfy znacznie szybciej, niż Ronan się spodziewał. Obrzucił gniazdko przelotnym spojrzeniem i uniósł jedną brew odrobinę do góry. Szczerze powiedziawszy, nie myślał, że legowisko przywódczyni stada będzie wyglądało tak samo, jak pozostałe. Zdziwił go również fakt, iż nie znajdowało się w odosobnieniu od leży, w których spały omegi, jak to zwykli robić przywódcy wielu stad. Wygląda na to, że Strzyga mogła mieć rację. Alfa tutejszej watahy z pewnością była inna, a skoro przyjęła kogoś takiego, jak Fera, Kruk nie mógł mieć wielkich wątpliwości co do jej tolerancji. To jednak były tylko domysły. Poczuje się znacznie lepiej i pewniej, jeśli sprawdzi wszystko na własnej skórze, ujrzy to na własne oczy. Pomijając tak oczywistą rzecz, jaką był fakt, iż Ronan lubił testować i poddawać niejednej próbie nowopoznane wilki, istota alfy, która była na tyle wyrozumiała, lub na tyle mocno walnięta, by stworzyć watahę, swego rodzaju, wilczych wyrzutków, nawet wzbudziła jego ciekawość. Zastanawiał się kim mogła być osoba, która wpadła na tak nietypowy pomysł. Ale nic, każdy przecież ma jakieś zainteresowania. Jedni kolekcjonują piórka, inni zbierają roślinki, kolejni rozrywają sobie szyję, a Ci ostatni zakładają stada dziwaków.
-To tutaj.- oznajmiła Fera, bezceremonialnie wskazując łapą domek alfy. Ronan uniósł jedną brew, zastanawiając się, czy strzyga tylko udaje, czy faktycznie uważa go za ułomnego.
-Poważnie? Stoimy przy wejściu od kilku minut, załapałem czyj to dom.- mruknął basior, zmuszając się w końcu do zerknięcia na Strzygę. Usta wadery wykrzywiły się w złośliwym grymasie, sięgającym jej niemalże do drugiego końca policzków. Wyglądało to dość upiornie, choć Kruk zauważył to dopiero teraz.
„Normalnie uśmiech od ucha do ucha.”, pomyślał samiec, nie mogąc powstrzymać się od krótkiego ironicznego śmiechu.
-Na wszelki wypadek wolałam się upewnić, gdybyś miał się zgubić po drodze.- wyjaśniła z zadowoleniem imitując uprzejmy ton głosu.
-Doprawdy? Aż tak się o mnie martwisz?- basior spojrzał na hybrydę, niczym jadowita żmija, planująca jak najboleśniej ukąsić obraną ofiarę.- Zapewne bardzo by Ci mnie brakowało, gdybym zniknął.
Basior zaobserwował, jak Fera zagryzła wargę, najwyraźniej powstrzymując się od wywrócenia oczami z irytacji, choć nie minęła chwila, a znów podchwyciła grę z uśmiechem na ustach.
-Oczywiście, nawet nie masz pojęcia, jak bardzo brakowałoby mi naszych przyjacielskich pogawędek.- tutaj spojrzenie Strzygi padło na kark samca, w który jeszcze tak niedawno się wgryzła. Taki, niby ledwo zauważalny gest, w rzeczywistości stanowił jasny przekaz czym dla obojga hybryd była „przyjacielska rozmowa”.
-No ja myślę. Sądzę nawet, że…- zaczął Ronan, choć urwał w połowie zdania. Poczuł za sobą czyjąś obecność, a kątem oka dostrzegł, że Strzyga również odwróciła wzrok w kierunku przybyłej postaci.
Była to rogata wadera, o zielonym futrze i fiołkowych oczach. Przypatrywała się dwójce hybryd z lekko uniesioną brwią, a jej spojrzenie sprawiło, że Ronan zaczął się zastanawiać jak długo tutaj stała i słuchała ich wymiany zdań. Przez chwilę nawet zdawało mu się, że samica zamierzała ją krótko skomentować, choć koniec końców niczego nie powiedziała. Basiorowi tylko chwilę zajęło dojście do faktu, iż rogata hybryda zapewne jest Alfą tutejszej watahy. Prawdę powiedziawszy, Fera nie opisywała mu przywódczyni stada, jednak coś w postawie nieznajomej, jej gestach i mimice sprawiło, że wyglądała na dość nietypowego przywódcę.
-Widzę, że teraz ty przyprowadziłaś nową hybrydę.- wadera zwróciła się do Strzygi, choć w jej słowach nie było żadnej nagany. Raczej stwierdzenie faktu, które mogło mieszać się z odrobiną zdziwienia. Najwyraźniej Fera była ostatnią członkinią, którą Alfa podejrzewałaby o przyprowadzenie kogoś nowego, choć Ronan oczywiście mógł się mylić.
-Jesteś… zielona.- zauważył bez ogródek Kruk, przyglądając się Alfie stada. Powiedział to jednak tonem na tyle nieobecnym, że nawet nie zabrzmiał jak obraza, czy docinka. Samca zdziwiła jednak reakcja hybrydy, która wywróciła oczami, uśmiechając się odrobinę.
-Nie da się ukryć. A ty, jak mniemam, jesteś świetnie wychowany, skoro w taki sposób zwykłeś się przedstawiać.- odparła, uśmiechając się szeroko. Jej spojrzenie było być może i nieco złośliwie, choć po czasie spędzonym z Ferą, Ronan miał już zdecydowanie inne pojęcia o „złośliwości”.
-Nikogo bardziej uprzejmego nie znajdziesz.- Kruk uśmiechnął się jadowicie, ukazując kilka nienaturalnie ostrych kłów. W niczym nie przypominało to rozmowy z Alfą.
-Trzymam cię za słowo.- odparła rogata hybryda.- Jestem Inna.- dodała, wyciągając łapę w stronę samca. Basior wyczuł u niej na początku odrobinę wahania, jednak było ono naprawdę niewielkie i zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Nie dziwił się jednak temu ani trochę. Spotkał już naprawdę wiele wilków i im również nie uśmiechało się ściskanie szponiastej łapy sępa, choć hybryda najwyraźniej nie miała z tym aż takiego problemu. Najwyraźniej wataha miała w swych szeregach większych dziwaków, by zwracać szczególną uwagę na jego łapy (zwłaszcza, jeśli póki co nikt o jego nietypowych umiejętnościach nie wiedział). Nie żeby bardzo mu to przeszkadzało, nawet odpowiadał mu taki układ.
-Nie da się ukryć.- odparł basior, uśmiechając się złośliwie do Alfy. Po tonie jej wcześniejszej wypowiedzi domyślił się, że „Inna” było zapewne jej imieniem, jednak nie potrafił powstrzymać się od wygłoszenia jednego, nieszkodliwego komentarza. Ku jego drobnemu rozczarowaniu, zielona hybryda jedynie wywróciła oczami, jakby pytała „bogowie, dlaczego?”. Najwyraźniej Ronan nie był pierwszym (i zapewne nie ostatnim) wilkiem, który zwracał na to uwagę.
-Jestem Ronan.- basior dodał po chwili. Chyba po raz pierwszy w swym życiu uznał, że warto jest się komuś przedstawić i normalnie podać swoje imię. Co ciekawe, zrobił tak nie dlatego, że stojąca przed nim hybryda była Alfą, ale właśnie dlatego, że nie sprawiała wrażenia normalnej przywódczyni. Inni liderzy na jej miejscu, zapewne już dawno wygoniliby Kruka z ich terenów, podczas gdy ta samica po prostu uścisnęła mu łapę. To nie była rozmowa z Alfą.
-A więc Ronan,- powtórzyła Inna, jakby próbując zapamiętać imię nowo poznanego basiora.- Zgaduję, że przyszedłeś po to, by dołączyć do stada?
-Jeśli jestem mile widziany.- samiec wyszczerzył się złośliwie. Napotkał kpiące spojrzenie Strzygi, jasno mówiące mu „Nigdzie nie jesteś mile widziany”, co sprawiło, że jeszcze bardziej poprawił mu się humor.
-Oczywiście, wstęp wyłącznie dla dziwaków.- rzuciła Inna, po czym machnęła niedbale łapą, sygnalizując tym gestem „Przyjęty”. To nie była rozmowa z Alfą i właśnie dlatego całkiem mu się podobała.- Mogę Cię zapytać- dodała szybko, po tym, gdy wszystkie wstępne formalności były już właściwie załatwione.- jak trafiłeś do Przystani?
Ronan zmarszczył brwi, zastanawiając się nad odpowiedzią. Właściwie to nawet nie pamiętał dokładnie jakim sposobem znalazł się na tych terenach. Wszystko zaczęło się od podróży, którą wspólnie rozpoczęli z Seanit, jednak o jej przyczynach nie zamierzał nikomu mówić (zresztą, nikt przecież nie miał zamiaru go o nie pytać). Napotykali na swej drodze kilka stad, jednak nie byli w nich szczególnie mile widzianymi gośćmi, dlatego żyli jak włóczędzy. Polowali, spali pod gołym niebem i podróżowali, idąc przed siebie bez konkretnego celu. Nie poznali nikogo szczególnego i właściwie nie rozmawiali w cale z innymi wilkami, które napotykali na szlaku, do czasu aż…
Na podrapanym pysku basiora zatańczył złośliwy uśmiech. Przypomniał sobie wydarzenia sprzed ostatnich kilkudziesięciu godzin i dotarło do niego, że właściwie to one były w dużej mierze powodem, dla którego znalazł się na tych terenach.
Zerknął przelotnie na Strzygę, posyłając jej jadowite spojrzenie, po czym znów przeniósł wzrok na Inną.
-Właściwie to trochę dłuższa historia.- przez oczami Ronana mignął obraz czerwonej wstążki, ubrudzonej w dwóch odcieniach krwi.- Przez przypadek natknąłem się na moją uroczą znajomą, która zachęciła mnie do dołączenia do tego stada.- wyjaśnił szybko, a spojrzenie basiora znów padło na Ferę, której najwyraźniej nie przypadło do gustu takie określenie. Do głowy Kruka przyszła dość niepokojąca myśl, czy Inna wie na co się porywa, przyjmując ich oboje do jednej watahy.

No i co powiesz, Różyczko? :3 Nyan, nie wiem której z Twoich postaci mam dać to do dokończenia, więc po prostu nie wyznaczę żadnej :P