wtorek, 12 kwietnia 2016

Od Innej (CD Ronana) - Doprawdy dziwny dzień

        Wadera spojrzała niepewnie raz na jedną, a następnie na drugą hybrydę. Tak, nie było wątpliwości, że do czegoś między nimi doszło, ale takie opowieści przeznaczone były chyba na inną  godzinę. Póki co zaspaną jeszcze Alfę (chyba powinna w końcu przemóc lenistwo i wstawać wcześniej niż koło południa) wyraźnie zaintrygował pysk basiora...a właściwie widoczne na nim szramy.
  - Ale to chyba nie Fera tak cię urządziła? - rzuciła mierząc podrapanego samca wzrokiem.
  Ronan jakby dopiero teraz sobie o tym przypomniał. Spojrzał w dół na swoją klatkę piersiową i dotknął łapą pyska. Z boku błysnęły w złośliwym uśmiechu zęby Strzygi. Inna, choć osobiście nigdy się o tym nie przekonała, była pewna, że jej pazury są jednak nieco większych rozmiarów. Co więc tak ją bawiło?
  - To...również długa historia - próbował się wymigać basior.
  - Ależ nie bój nic, Ronuś! - zakwiliła teatralnie czarno biała samica podchodząc bliżej. - Mamy MNÓSTWO czasu!
  Inna patrząc na tę dwójkę nie mogła ukryć rozbawienia. Chociaż usilnie zaciskała pysk, kąciki mimowolnie podnosiły się lekko, jakby dostała ataku spazmów. Koniec końców opanowała się.
  - To dowiem się kto tu jest winowajcą? - zapytała, psując swoje poprzednie starania przez niezdolną do ukrycia nutę rozbawienia.
  - Chappie! - powiedziała dumnie Fera.
  - N a s z  Chappie? - Alfa nie była pewna, czy dobrze słyszy.
  - A czyj? - uśmiech Strzygi rozszerzył się jeszcze bardziej, chociaż Inna była pewna, że osiągnął już swoje granice. - Mówię ci, istny diabełek z niego! Tak odważnie bronił naszych terenów przed intruzami...w życiu bym się czegoś takiego po tej klusce nie spodziewała - ton głosu wadery wyraźnie świadczył o pewnej przesadzie, jednak ślady na pysku Ronana mówiły same za siebie. Czegoś takiego mogło dokonać stado wiewiórek ze wścieklizną, dwa koty kłócące się o zdechłą mysz...lub naprawdę zdenerwowany mały smok, chociaż Innej naprawdę trudno było sobie wyobrazić wściekłego Chappiego.
  - Mnie także ciężko w to uwierzyć - przyznała z uniesioną w zdziwieniu brwią.
  Zapadła chwila niezręcznej ciszy. Z rodzaju takich, których nikt nie potrafi się zebrać do przerwania. W końcu Alfa przeciągnęła się udawanie i ziewnęła patrząc na słońce.
  - O bogowie, która to już godzina? - rzuciła z głupkowatym wyszczerzem i ruszyła w stronę schodków. - Chyba muszę już lecieć. No to...witamy w stadzie! Do wieczora!
  Po tych słowach przyspieszyła niemalże do biegu. Po minucie znikała już w lesie. Dopiero teraz naszło ją dziwne przeczucie, że nie powinna zostawiać Fery i Ronana samych, zwłaszcza obok jej domku. Nie ciężko było jej sobie wyobrazić zgliszcza, które zastanie po powrocie. Otrząsnęła się z tych durnych myśli. Przecież są dorośli, nie trzeba ich chyba pilnować. (Świetny dowcip, Inna!)
  Ten dzień był naprawdę dziwny. Tyle nowych osób...i to jeszcze przed południem. Najpierw świecąca małpiatka, teraz krukowaty znajomy Fery. Właśnie - ZNAJOMY. FERY. Ona ma znajomych? Ktoś mający taką etykietkę musi być albo równie stuknięty co ona, albo jeszcze gorzej niż ona. Oba warianty nie brzmiały zbyt dobrze. Wracając jednak do tematu, Inna czuła się padnięta chociaż słońce nie minęło zenitu. Pozycja Alfy chyba jest bardziej wymagająca niż myślała. Ostatni czas naprawdę ją zmęczył...może nie fizycznie, bo choćby nie wiem ile się przed sobą zapierała nie da się ukryć, że przemawia przez nią czyste lenistwo. Wyczuwała bardziej psychiczny wysiłek. Odchodzą, przychodzą, odchodzą, przychodzą. Zupełnie jakby zamieniali się miejscami: Samira - Ori, Tiburon - Ronan, Kotonaru...Nie. Tutaj nie dało się znaleźć pary. Nie przez fakt, że zabrakło ,,nowych". Inna po prostu gdzieś w głębi siebie czuła, że Naru nie da się zastąpić. Co jak co, ale jego znała najlepiej, wiele razem z nim przeszła. Był tu od początku.
  Westchnęła, prąc dalej naprzód między coraz mniejszymi już drzewami. Pozostaje wierzyć, że, gdziekolwiek się znajduje, jest szczęśliwy. Jedyne czego teraz chciała zielona to wziąć ciepłą kąpiel w jej ukochanej sadzawce, odciąć się od reszty świata. Tylko ona, śpiew ptaków...
  I niebieskie duchy.
  Dziewczyna zaryła pazurami ziemię gwałtownie hamując. Czy to naprawdę się stało? Spojrzała w bok. Jeszcze sekundę temu coś tam błysnęło. Jakaś sylwetka między drzewami...znowu! Co do jasnej...?, pomyślała mrugając kilkakrotnie. Przetarła oczy łapą, ale pomiędzy poskręcanymi pniami lasu niczego nie było. Stało się, przeszło jej przez myśl. Duchy widzę. Wariuję. Za dużo myśli naraz. Muszę odpocząć. NAPRAWDĘ muszę.
  Wtedy jednak widmo pojawiło się ponownie, tym razem nie znikając. Teraz Inna była już pewna, że nie ma zwidów. Była to półprzezroczysta, błękitna sylwetka wychudzonego wilka o trzech ogonach. Duch? A może kolejna hybryda? Cokolwiek to było, popatrzyło chwilę na Alfę przekrzywiając ciekawsko łeb, po czym odbiegło wgłąb lasu.
  Nie trudno się domyślić, że wadera nie zamierzała siedzieć dalej na drodze. Zapomniała też o swojej kochanej kąpieli. Jedyne co teraz zajmowało jej myśli to niebieski duch. I może zabrzmi to wyjątkowo kliszowato, ale jakoś trzeba fabułę opowiadania popchnąć do przodu...A więc pobiegła za nim. Rzuciła się niemal na ślepo przez las, jak szczeniak, który po raz pierwszy w życiu zobaczył motyla.
  - Czekaj! - zawołała widząc, że zjawa na chwilę się zatrzymała. Rzuciła się na nią chcąc przygwoździć ducha do ziemi...co było idiotyzmem, po koniec końców czegoś co jest niematerialne dotknąć nie można. Wilk wyparował i pojawił się dziesięć metrów dalej, jakby ją ponaglając. - No nie uciekaj! - wadera uparcie parła naprzód. - Kim jesteś?
  Widmo nie odpowiedziało ani razu. Biegło spokojnie truchtem, co było dla logicznej części umysłu Innej zupełnie pozbawione sensu. Przecież pędziła przez las jak burza, a mimo to paradoksalnie nie była w stanie dogonić czegoś, co poruszało się niemalże spacerkiem. W Alfie zaczęła zbierać irytacja. Straciła już poczucie czasu i miejsca. Jak daleko zabrnęła?
  Zatrzymała się na chwilę zdezorientowana. Straciła ducha z oczu. Gdzie ten niebieski skurczybyk się podział? Zostawił ją?
  Błękitny błysk. W prześwicie z lewej.
  Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem i przyczaiła przy ziemi, jak na polowaniu. Teraz już mi nie zwiejesz. Napięła tylne łapy i wystrzeliła z miejsca, wyskakując z krzaków na otwartą przestrzeń, mierząc prosto w stojącą teraz nieruchomo błękitną sylwetkę.
  W sumie, jakby się tak głębiej zastanowić, to powinna się domyślić, że duch ją podpuszczał. Cały czas uciekał. Bawił się z nią w kotka i myszkę. Nagle staje na otwartej przestrzeni w bezruchu. Było to zgoła podejrzane. I ponownie dała się nabrać na ten sam numer - wilk zniknął zanim zdołała go dosięgnąć, a sama zaryła nosem w ziemię. Warknęła sfrustrowana podnosząc głowę i zaczęła pluć trawą. Zmarszczyła pysk, unosząc wargę by pozbyć się niechcianego zielska spomiędzy zębów.
  - Ty mały, paskudny, zdradziecki... - urwała. Nagle zdała sobie sprawę jak daleko zaciągnął ją duch.
  Wypadła prosto na Cmentarz.
  Stuliła uszy ze wstydu. Od zawsze traktowała to miejsce z niesamowitą pobożnością. Wychowała się pod ścisłą tradycją szanowania zmarłych. Szanowała ich jeszcze bardziej, kiedy do nagrobków dołączył kamień z imieniem jej nauczyciela i pierwszej hybrydy w dolinie, Huangalonga. Nagle naszła ją jeszcze bardziej krępująca myśl: może duch, który ją prowadził, jest zmarłą hybrydą? Cholera jasna...ile razy zdążyła go w myślach przekląć? Bogowie jej tego nie wybaczą...
  - Wybacz, jeśli cię czymś uraziłem...czymkolwiek. - zaczął ktoś nagle.
  Spojrzała w bok zaskoczona. Dopiero teraz zauważyła stojącą zaledwie dwa metry dalej wysoką hybrydę. Był to czarny basior o długich łapach, pozbawionych tęczówek i źrenic oczach oraz...trzech ogonach. Czyżby...?
  Inna zerwała się gwałtownie z miejsca i doskoczyła do nieznajomego, po czym bezpardonowo uszczypnęła go w policzek. Samiec cofnął się zaskoczony. Wadera zamyśliła się chwilę. Mogła go dotknąć. Czyli nie był duchem. A to znaczy, że właśnie wygłupiła się przed jakimś nieznanym sobie facetem. Zamrugała kilka razy i zaśmiała się nerwowo.
  - Wybacz - powiedziała niepewnie. - Myślałam, że jesteś...martwy.
  - Przepraszam? - basior przekrzywił łeb pytająco.
  - Znaczy się, biegłam przez las za duchem...i miał trzy ogony, jak ty, no i...I pomyślałam...Wiesz, różne już dziwactwa mi się trafiły w życiu. Nie zdziwiłabym się gdybyś był duchem - uśmiechnęła się krzywo. Tak, brawo, pomyślała. To na pewno mu wszystko wyjaśniło.
  Ku jej uldze samiec uśmiechnął się lekko.
  - Czyli to jednak moja wina - odparł. - Sento szybko się nudzi...
  - Sen-co? - powtórzyła głupkowato.
  Obok basiora zmaterializował się znajomy już Innej duch. Był dokładną kopią trójogoniastego samca. Po chwili zniknął, a wyraz pyska Alfy musiał być doprawdy przekomiczny, bowiem nieznajomy, tak jak ona niedawno, również z trudem powstrzymywał skurcz twarzy.

Kenshi? Jakoś trzeba zacząć :P

2 komentarze:

  1. "Znajomy Fery"- biedny Ronuś ugrzązł we friendzonie XD Pomyślałaś chociaż jak on będzie się z tym czuł? XD A Inna musi mieć dzisiaj bardzo dobry humor, skoro naszło ją na dowcipy... rzeczywiście nic się nie stanie, gdy zostawimy ich samych... domek Alfy wcale nie wyleci w powietrze

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, skądże. Zapadnie się pod ziemię :> A potem samoistnie się te zgliszcza podpalą, bo czemu nie?

      Usuń