piątek, 1 kwietnia 2016

Historia Kenshiego

        Kenshi nie zwykł dzielić się swoją historią. Pierwszy powód: mało kto o nią pyta. Drugi: jeszcze mniej osób w ogóle ona obchodzi. Trzeci: jeśli już ktoś ją usłyszy, to w nią nie wierzy, albo uznaje ślepego basiora za wariata. O ile łatwiej byłoby kłamać, że jest ślepy od dzieciństwa, że kiedyś wpadł na plującą jadem kobrę lub nabawił się jakiejś wady wzroku. Ale samiec nigdy kłamać nie umiał, nie widział ku temu powodu. Bo co? Wtedy zyska więcej w cudzych oczach? I tak już jako hybryda jest klasyfikowany do wyrzutków, więc dlaczego etykietka wariata miałaby mu w czymkolwiek przeszkadzać?
  Do rzeczy.
  Nie bawmy się w opisy dzieciństwa. Nie było w nim nic nadzwyczajnego. Poza tym, że Kenshi miał trzy ogony i dość karykaturalną postawę, nie wyróżniał się zbytnio wśród rówieśników. No i wtedy jeszcze widział. Tak, pamięta jak wygląda świat. Dlatego teraz tak bardzo lubi słuchać jego opisów i porównywać do tego, co zostało jeszcze w jego pamięci. Nie doceniał tego, oczywiście. Niczego nie doceniał. Cały świat był mu obojętny, najważniejsze to martwić się o siebie. Wyrósł na młodzieńca z wielkimi ambicjami i nieco wybujałym ego. Ruszył szybko w świat szukając sławy...oraz kłopotów. Chłopak garnął do nich jak magnes. Gdzie zapowiadała się bójka, tam pojawiał się on. Wyzywał wilki, dzikie koty i inne stworzenia na różne pojedynki. A ponieważ był hybrydą, w większości wypadków wygrywał. Woda sodowa uderzyła mu do głowy, a jego imię stało się sławne.
  Aż w końcu ktoś miał tego wszystkiego dość.
  Przedstawił się jako Sang. Był to niepozorny z wyglądu kocur, jakiś mieszaniec pumy. Opowiedział Kenshiemu o tajemniczym artefakcie spoczywającym w trzewiach strzegącej doliny góry, w sercu labiryntu. Przedmiot ten miał dawać osobie, która go dotknie niesamowitą siłę i nieśmiertelność. Samiec zapewniał, że wiele lat studiował korytarze, ale bał się zapuścić bardziej wgłąb samotnie. Potrzebował pomocy ,,silnego, nieustraszonego wojownika" - tak, ujął to dokładnie w tych słowach. I, jak zapewne z góry zakładał, Kenshi zgodził się mu towarzyszyć.
  Wypadałoby teraz, wedle znanych schematów, napisać, że ,,Szybko tego pożałował", ale kłóci się to z obecną sytuacją. Jak mógł pożałować czegoś, co zmieniło go na lepsze? Owszem, kara na wieki i te sprawy, jednak koniec końców gdyby nie Sang, artefakt i wybujałe ego...Kenshi, ten obecny, w ogóle by nie istniał. Zostałby tylko uparty, impulsywny i nie za bardzo myślący dzieciak, który nie widział więcej ponad czubek własnego nosa.
  Kontynuujmy więc. Kenshi ślepo (nie chwytajcie mnie za słowa!) podążył za Sangiem. Góra była prawdziwa. Labirynt również. Sang wydawał się znać drogę, ale mimo to błąkali się po tunelach dosyć długo. Hybryda zaczynała tracić zaufanie do kota, jednak wtedy nagle zza zakrętu pokazała im się spora jaskinia, niemalże komnata. Na środku stał piedestał, a na nim owy artefakt. Był to granatowy szafir rozmiarów pięści, w misternie rzeźbionej złotej oprawie. Z wnętrza klejnotu wydobywał się błękitny, widmowy blask. Nęcił oczy, przyciągał do siebie basiora. A on posłuchał, podszedł i w końcu dotknął zimny, zwodniczy kamień. Wtedy komnata zatrzęsła się, a łapę Kenshiego oplotły widmowe pnącza. Pięły się szybko w górę aż sięgnęły oczu. Samiec z krzykiem bólu padł na ziemię. Jedyne co czuł to ból: jakby ktoś wydrapywał mu oczy i rył nożem wzór na czole.
  Nie pamięta ile to trwało. Pamięta za to, że kiedy otworzył oczy...nic nie widział. Ciemność. Kompletną pustkę. Wołał Sanga, ale kota już dawno tutaj nie było. Zniknął razem z artefaktem, gdy tylko zaklęty w szafirze duch przeniósł się do ciała hybrydy. Był pewny, że klątwa go zabije, a nawet jeśli nie, to w życiu się stąd nie wydostanie.
  Szczerze mówiąc, to Sento - uwięziony do tej pory duch - nie chciał nigdy nikogo oślepić. Nie planował robić Kenshiemu krzywdy, ale niestety tak jakoś wyszło. Stał chwilę nad jęczącym, przerażonym basiorem, aż w końcu współczucie wzięło górę. Był wolny, jednak nie mógł porzucić tutaj biedaka, którego dopiero co nieumyślnie pozbawił wzroku. Zmienił więc swoją formę i jako świetliste, widmowe kule zaczął wołać Kenshiego. Nie miał głosu, tak jak zresztą teraz. Jednakże wytworzona między duchem i hybrydą więź sprawiła, że samiec zaczynał dostrzegać świat nieco podobnie do niego. Tak jakby wyczuwał wszystko wokół. Bijąca od każdego przedmiotu aura tworzyła dziwaczny, abstrakcyjny obraz, a wszystkie żywe istoty basior mógł wyczuwać umysłem. Aż nagle coś zobaczył - światło Sento. Duch wyprowadził go z labiryntu i od tamtej pory towarzyszył niewidomemu wojownikowi już zawsze.
  Kenshi się zmienił, i to bardzo. Zarówno przez te wszystkie przeżycia, jak i wpływ samego Sento. Ciepła, dobrotliwa natura ducha po kilku latach niemal zlała się w jedno z charakterem basiora. Przydusiła impulsywność, wypleniła samolubność, zgasiła niekontrolowany żar w sercu. Można by użyć tu jeszcze wielu poetyckich opisów. Grunt, ze zadziałało i powstał ten Kenshi, którego znamy teraz.
  Ta historia, chociaż ma wydźwięk jakiejś zasłyszanej bajki, legendy, jest prawdziwa. A przynajmniej tak sądzi Kenshi. Trudno stwierdzić, czy pamięta to wszystko dobrze. Możliwe, że niektóre fakty zagiął nieco czy podkolorował. Niestety jedynymi świadkami są Sang, który zwiał z tajemniczym klejnotem i cholera wie gdzie się zaszył, oraz Sento, który znowu jest niemową. Zresztą, czy to takie ważne? Chcieliście usłyszeć, to usłyszeliście. A to, czy w tą bajkę uwierzycie czy nie, nie jest już moim problemem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz