czwartek, 14 kwietnia 2016

Od Amandy (CD Vitulusa i Araless - Och, przyjaciele...!

        Właśnie leżałam nad rozległym jeziorem, wpatrując się w swoje odbicie, które zabawnie falowało i podrygiwało za każdym małym podmuchem wiatru. Moje ciało padło kilka minut temu na brzegu, a łapa swobodnie zwisała, zanurzając się częściowo w letniej wodzie. Westchnęłam głośno, wyraźnie czymś przybita.
  – To niewiarygodne…! – zawołałam do siebie, mierząc wzrokiem swój pysk na tym dziwnym lustrze, który obecnie przybrał wyraz strapionego. – Kilka miesięcy tu jestem, a tu po jakiś nowych przyjaciołach ni widu ni słychu… Trzeba jakiś w końcu znaleźć! – krzyknęłam podenerwowana, zrywając się z miękkiej trawy i stając na długie łapy. – Nie będę tu siedzieć sama! Świat jest wielki i rozległy! Na pewno znajdę kogoś do towarzystwa! – Motywowałam się ile wlezie, powtarzając sobie słowa, które zawsze mi pomagają. Odwróciłam się od zbiornika i poczęłam stawiać zdecydowane kroki w kierunku zarośli, za którymi ostatnio widziałam wydeptaną ścieżkę prowadzącą… Cóż, zaraz się przekonamy! Wskoczyłam do wspomnianych wcześniej krzaków, by zaraz potem wynurzyć się z drugiej strony, lądując miękko na ziemi. Rozejrzałam się po dość rozległej polanie, którą otaczał prawdziwy mur lasów, z którego przed chwilą wyszłam.
  – Powędruję wzdłuż gęstwiny… – mruknęłam do siebie – Jestem głodna – jęknęłam przeciągle do siebie, ślizgając wzrokiem po zielonych liściach w nadziei, że mój wzrok niedługo napotka granatowe, pyszne kuleczki zwane jagodami. Jako, że nie należę do osób cierpliwych, już po kilku minutach spacerku zawołałam:
  – Gdzie one są…?! Znaczy… Teraz to nie gatunek owocu ma znaczenie, a samo jego istnienie! Zjem cokolwiek! Nawet korzonki! Wprawdzie, to nie owoc… A może jednak? Nie… Więc warzywo? Cóż, już bliżej, ale to chyba dalej nie to… Niby rośnie w ziemi, jak marchewka. Chwila! Marchewka przecież też jest korzeniem! Więc sam korzeń też JEST warzywem. Ale za nimi nie przepadam… Gorzkie i jakieś takie pozbawione smaku. A owoce są słodkie i smakują niczym miód! Och, za nim też przepadam! Ale strasznie trudno go zdobyć, prawda? Chronią go te małe bestyjki, pszczoły. Raz się takim naraziłam jako szczenię i co mi pozostało? Blizna, nie powiem gdzie! Ugh, wstrętne owady. Ale robią to płynne złoto… Jednak trochę je lubię. Ciekawe jak to jest latać, swoją drogą. Chciałabym mieć skrzydła… Ale nie takie jak u pszczół, oczywiście, tylko takie wielkie, większe ode mnie samej! To jest coś! A ile zalet ma takie coś! Nie musisz chodzić, przede wszystkim! Nie męczysz się tak bardzo… A nawet jeśli, to zawsze masz łapy. Jelenie też mają fajnie. Mają kopyta. Twarde i mocne… Nie to co takie mięciutkie i wrażliwe poduszeczki jak u mnie. Ale pewnie są ciężkie i też musisz się wysilić, by je unieść. Kurczę, wszystko ma swoje wady i zalety, ale… GDZIE JEST ŻARCIE? Czy naprawdę wszystkie krzaki tutaj tylko sobie rosną, nie dając jakichś korzyści innym? No, poza ładnym wyglądem, schronieniem dla owadów, pożywieniem dla „liściastożernych”, czasami też gniazdem dla ptaków, tlenem… Ale chodzi mi o siebie! Nie najem się liśćmi! Chociaż… Raz napotkałam się na takie słodkie, smakujące po prostu bosko. Ale to było coś w stylu koniczyny… Ale takiej wielkiej, z dużymi liśćmi! Jeju, już mi burczy w brzuchu, o! Ej, ale ciekawe jak to się dzieje. W środku coś się mi gotuje, czy jak…?
  Dzięki swojemu monologowi, który co chwilę odwracał moją uwagę od głodu, przeszłam naprawdę spory kawałek, który zapewne dłużyłby mi się w nieskończoność, gdyby nie moje interesowanie się wszystkim co żywe, a nawet martwe, i rozprawianie o tym, myśląc na głos.

  – Tak, znam to uczucie.
  – Tak?

  Jak na alarm przystanęłam i wyprostowałam się, stawiając siebie i swoje uszy na baczność.
„GŁOSY. Słyszałam głosy! Nie wariuję, prawda? Szatan nie szepcze mi jakiś złowrogich poleceń? WILKI. Wilki na horyzoncie!”
  Zerwałam się z miejsca, biegnąc w stronę owych dźwięków. Jak się okazało, nie były one daleko, bowiem już po przebiegnięciu kilkuset metrów, po skręceniu w lewo, jakby znikąd wyskoczyły zza drzewa dwa wilki, z którymi niemal bym się zderzyła, gdyby nie szybka reakcja obojga. Jeden odskoczył w bok, a drugi… Wzleciał w powietrze! Ja sama potknęłam się, próbując wyhamować, lecz na szczęście utrzymałam w porę równowagę.
  – Ty… Ty… – wydukałam ledwie, gdy zalała mnie fala szoku, a zaraz po wylądowaniu owej istoty – szczęścia. Podskoczyłam do niej z szerokim uśmiechem, podekscytowana nowym odkryciem. – Wow, Twoje skrzydła są wieeeelkie! I lekkie! – zawołałam, łapiąc jedno i odrobinę je rozpościerając. – I miękkie! Och, to pióra! Dłuugie! One nie wypadają? Ooo, trzymają się! Ty, a co to jest? To kość? Trzymają się na kości! – Zachwycałam się, oglądając niesamowitą część ciała nieznajomego.
  – Em… – wydukał, ale jakimś takim damskim głosem… Och, to samica!
  – O, a ty?! – krzyknęłam do basiora, który jednak nie był taki zwykły. – Kopyta! Kopyta! – mruknęłam do siebie, gdy już znalazłam się przy nim i pochyliwszy się nad jego tylnymi kończynami, podniosłam jedną do góry. – Hej, a jak tak pukam to boli? – zapytałam, stukając lekko pazurem w twardy materiał, choć nie dając szansy na odpowiedź – Nie jest takie ciężkie jak się spodziewałam! O matko, co to jest?! To Twój ogon?! Taki cieniutki! Jakim cudem ty tym sterujesz?! Coś w środku jest? Kość? Nerw? Cokolwiek? Możesz machać końcówką? Och, potrafisz! Jak?! – zawołałam głośno, dalej nie mogąc nadziwić się tym tajemniczym istotom. Gdy na chwilę ucichłam, popatrzyłam po nich. Koleżka, którego ogon trzymałam w łapie mierzył mnie lekko zniesmaczonym i niezrozumiałym wzrokiem, a… samica, posiadająca te piękne skrzydła stała w niemałym zaskoczeniu, przyglądając się mi uważnie. Ja, zauważywszy swój błąd, puściłam czarną nitkę (w sensie, ogon basiora, ale wtedy bym się powtórzyła… Ch*lera!).
  – Och, nie przedstawiłam się! – przypomniałam sobie, podskakując nagle – Jestem Amanda – uśmiechnęłam się do nich serdecznie. – Zaprzyjaźnimy się, nie? Lubię was!

Vitulus? Araless?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz