Właśnie leżałam nad rozległym jeziorem, wpatrując się w swoje odbicie,
które zabawnie falowało i podrygiwało za każdym małym podmuchem wiatru.
Moje ciało padło kilka minut temu na brzegu, a łapa swobodnie zwisała,
zanurzając się częściowo w letniej wodzie. Westchnęłam głośno, wyraźnie
czymś przybita.
– To niewiarygodne…! – zawołałam do siebie, mierząc wzrokiem swój pysk
na tym dziwnym lustrze, który obecnie przybrał wyraz strapionego. –
Kilka miesięcy tu jestem, a tu po jakiś nowych przyjaciołach ni widu ni
słychu… Trzeba jakiś w końcu znaleźć! – krzyknęłam podenerwowana,
zrywając się z miękkiej trawy i stając na długie łapy. – Nie będę tu
siedzieć sama! Świat jest wielki i rozległy! Na pewno znajdę kogoś do
towarzystwa! – Motywowałam się ile wlezie, powtarzając sobie słowa,
które zawsze mi pomagają. Odwróciłam się od zbiornika i poczęłam stawiać
zdecydowane kroki w kierunku zarośli, za którymi ostatnio widziałam
wydeptaną ścieżkę prowadzącą… Cóż, zaraz się przekonamy! Wskoczyłam do
wspomnianych wcześniej krzaków, by zaraz potem wynurzyć się z drugiej
strony, lądując miękko na ziemi. Rozejrzałam się po dość rozległej
polanie, którą otaczał prawdziwy mur lasów, z którego przed chwilą
wyszłam.
– Powędruję wzdłuż gęstwiny… – mruknęłam do siebie – Jestem głodna –
jęknęłam przeciągle do siebie, ślizgając wzrokiem po zielonych liściach w
nadziei, że mój wzrok niedługo napotka granatowe, pyszne kuleczki zwane
jagodami. Jako, że nie należę do osób cierpliwych, już po kilku
minutach spacerku zawołałam:
– Gdzie one są…?! Znaczy… Teraz to nie gatunek owocu ma znaczenie, a
samo jego istnienie! Zjem cokolwiek! Nawet korzonki! Wprawdzie, to nie
owoc… A może jednak? Nie… Więc warzywo? Cóż, już bliżej, ale to chyba
dalej nie to… Niby rośnie w ziemi, jak marchewka. Chwila! Marchewka
przecież też jest korzeniem! Więc sam korzeń też JEST warzywem. Ale za
nimi nie przepadam… Gorzkie i jakieś takie pozbawione smaku. A owoce są
słodkie i smakują niczym miód! Och, za nim też przepadam! Ale strasznie
trudno go zdobyć, prawda? Chronią go te małe bestyjki, pszczoły. Raz się
takim naraziłam jako szczenię i co mi pozostało? Blizna, nie powiem
gdzie! Ugh, wstrętne owady. Ale robią to płynne złoto… Jednak trochę je
lubię. Ciekawe jak to jest latać, swoją drogą. Chciałabym mieć skrzydła…
Ale nie takie jak u pszczół, oczywiście, tylko takie wielkie, większe
ode mnie samej! To jest coś! A ile zalet ma takie coś! Nie musisz
chodzić, przede wszystkim! Nie męczysz się tak bardzo… A nawet jeśli, to
zawsze masz łapy. Jelenie też mają fajnie. Mają kopyta. Twarde i mocne…
Nie to co takie mięciutkie i wrażliwe poduszeczki jak u mnie. Ale
pewnie są ciężkie i też musisz się wysilić, by je unieść. Kurczę,
wszystko ma swoje wady i zalety, ale… GDZIE JEST ŻARCIE? Czy naprawdę
wszystkie krzaki tutaj tylko sobie rosną, nie dając jakichś korzyści
innym? No, poza ładnym wyglądem, schronieniem dla owadów, pożywieniem
dla „liściastożernych”, czasami też gniazdem dla ptaków, tlenem… Ale
chodzi mi o siebie! Nie najem się liśćmi! Chociaż… Raz napotkałam się na
takie słodkie, smakujące po prostu bosko. Ale to było coś w stylu
koniczyny… Ale takiej wielkiej, z dużymi liśćmi! Jeju, już mi burczy w
brzuchu, o! Ej, ale ciekawe jak to się dzieje. W środku coś się mi
gotuje, czy jak…?
Dzięki swojemu monologowi, który co chwilę odwracał moją uwagę od głodu,
przeszłam naprawdę spory kawałek, który zapewne dłużyłby mi się w
nieskończoność, gdyby nie moje interesowanie się wszystkim co żywe, a
nawet martwe, i rozprawianie o tym, myśląc na głos.
– Tak, znam to uczucie.
– Tak?
Jak na alarm przystanęłam i wyprostowałam się, stawiając siebie i swoje uszy na baczność.
„GŁOSY. Słyszałam głosy! Nie wariuję, prawda? Szatan nie szepcze mi jakiś złowrogich poleceń? WILKI. Wilki na horyzoncie!”
Zerwałam się z miejsca, biegnąc w stronę owych dźwięków. Jak się
okazało, nie były one daleko, bowiem już po przebiegnięciu kilkuset
metrów, po skręceniu w lewo, jakby znikąd wyskoczyły zza drzewa dwa
wilki, z którymi niemal bym się zderzyła, gdyby nie szybka reakcja
obojga. Jeden odskoczył w bok, a drugi… Wzleciał w powietrze! Ja sama
potknęłam się, próbując wyhamować, lecz na szczęście utrzymałam w porę
równowagę.
– Ty… Ty… – wydukałam ledwie, gdy zalała mnie fala szoku, a zaraz po
wylądowaniu owej istoty – szczęścia. Podskoczyłam do niej z szerokim
uśmiechem, podekscytowana nowym odkryciem. – Wow, Twoje skrzydła są
wieeeelkie! I lekkie! – zawołałam, łapiąc jedno i odrobinę je
rozpościerając. – I miękkie! Och, to pióra! Dłuugie! One nie wypadają?
Ooo, trzymają się! Ty, a co to jest? To kość? Trzymają się na kości! –
Zachwycałam się, oglądając niesamowitą część ciała nieznajomego.
– Em… – wydukał, ale jakimś takim damskim głosem… Och, to samica!
– O, a ty?! – krzyknęłam do basiora, który jednak nie był taki zwykły. –
Kopyta! Kopyta! – mruknęłam do siebie, gdy już znalazłam się przy nim i
pochyliwszy się nad jego tylnymi kończynami, podniosłam jedną do góry. –
Hej, a jak tak pukam to boli? – zapytałam, stukając lekko pazurem w
twardy materiał, choć nie dając szansy na odpowiedź – Nie jest takie
ciężkie jak się spodziewałam! O matko, co to jest?! To Twój ogon?! Taki
cieniutki! Jakim cudem ty tym sterujesz?! Coś w środku jest? Kość? Nerw?
Cokolwiek? Możesz machać końcówką? Och, potrafisz! Jak?! – zawołałam
głośno, dalej nie mogąc nadziwić się tym tajemniczym istotom. Gdy na
chwilę ucichłam, popatrzyłam po nich. Koleżka, którego ogon trzymałam w
łapie mierzył mnie lekko zniesmaczonym i niezrozumiałym wzrokiem, a…
samica, posiadająca te piękne skrzydła stała w niemałym zaskoczeniu,
przyglądając się mi uważnie. Ja, zauważywszy swój błąd, puściłam czarną
nitkę (w sensie, ogon basiora, ale wtedy bym się powtórzyła… Ch*lera!).
– Och, nie przedstawiłam się! – przypomniałam sobie, podskakując nagle –
Jestem Amanda – uśmiechnęłam się do nich serdecznie. – Zaprzyjaźnimy
się, nie? Lubię was!
Vitulus? Araless?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz