poniedziałek, 7 grudnia 2015

,,Budujemy za dużo murów, a za mało mostów"

Imię: Ori (pełne imię było tak niemiłosiernie długie, że samczyk zapamiętał z niego jedynie dwie pierwsze sylaby i do dzisiaj tak się przedstawia)
Płeć: Samiec
Wiek: 2 lata (a przynajmniej tyle posiada jego obecne ciało)
Typ hybrydy: Oj żeby to było takie proste...Ori ma różne cechy: uszy i oczy królika, racice i tylne łapy jak u jakiegoś kopytnego, koci ogon i przednie łapy jak u małpy. Jedno jest pewne: samczyk nie jest zwyczajną hybrydą. Kapłani określali go jako Ducha Światła, Strażnika Jasności, czy jeszcze bzdurniej.
Co daje ci bycie hybrydą?:
  ~ Ori jest niesamowicie wytrzymały i zaskakująco silny jak na takie drobne ciałko
  ~ Dzięki przeciwstawnym palcom porusza się niesamowicie szybko w leśnym poszyciu. Jeśli musi, potrafi biec na czterech nogach sadząc zajęcze susy dzięki silnym tylnym kończynom. Przez większość czasu zachowuje jednak równowagę w pozycji wyprostowanej.
  ~ Nienormalność Oriego potwierdza jego oryginalny magiczny talent do tworzenia świetlistych, widmowych kul. Są wyjątkowo delikatne i zupełnie niematerialne, więc nie mogą posłużyć za broń. Co najwyżej oślepią przeciwnika dając malcowi szansę ucieczki. Gdy wyjątkowo się postara, stworzone przez niego światełko będzie w stanie uleczyć drobną ranę.
  ~ Hybryda potrafi wyprowadzać jednorazowe ataki mentalne. Nie potrafi czytać w niczyich myślach, umie jedynie zadać komuś niesamowity ból, który utrzymywany odpowiednio długo trwale uszkodziłby umysł. Umiejętność ta łatwo wykańcza samczyka fizycznie. Krótki atak jedynie go zmęczy, utrzymywany dłużej z większą intensywnością może wyłączyć małego na kilka godzin. Ori nienawidzi korzystać z tej zdolności i zgadza się na to tylko w ostateczności.
Partner: Taaak...już widzę jak ten dzieciak się w kimkolwiek zakochuje. Jedyna miłość jakiej możesz się od niego spodziewać, to miłość rodzinna.
Rodzina: Jedynym znanym Oriemu krewnym jest prawdopodobnie to wielkie, świecące drzewo, które do niego przemawiało i długo wzywało go do siebie. Nie, nie zwariował. Chyba.
Charakter: Ori to prawdopodobnie najniewinniejsza istota jaką kiedykolwiek w życiu spotkasz, no może poza nowo narodzonym szczenięciem. Samczyk nie jest zdolny do zabicia kogokolwiek, choćby muchy. Gdy stąpa po trawie uważa, czy nie nadepnie przypadkiem jakiejś mrówki, a pływając stara się nie zakłócać spokoju ryb. Co za tym idzie, Ori jest wyjątkowo uczynny i pomocny. Nie potrafi znieść widoku cierpiącej istoty, stara się pomóc w jakikolwiek sposób. Bezczynne siedzenie i przyglądanie się nie leży w jego naturze. Nie umie być czysto wredny, sarkazm też mu nie wychodzi. Co najwyżej gdy się naprawdę zezłości wygarnie ci kilka rzeczy z godnością przedszkolaka. Nie można jednak zarzucić mu braku odwagi. O nie, tej ma aż w nadmiarze. Często graniczy ona z czystą głupotą, ale w pewnych sytuacjach Ori jest w stanie porzucić rozsądek. Zwłaszcza, gdy chodzi o jego przyjaciela. Samczyk nie mógłby znieść myśli, że jego przyjaciel cierpi, a on go przed tym nie uchronił. Mały dosyć łatwo się przywiązuje, chociaż po pierwszym spotkaniu może jeszcze nie ufać ci w pełni. Zwłaszcza, jeśli i ty nie obdarzyłeś go zaufaniem, lub (co dla ciebie gorsze) próbowałeś go przestraszyć. Ori osoby którym nie ufa omija szerokim łukiem, bacznie je obserwując. Przyjaciół natomiast trzyma się blisko. Wydaje mu się, że musi ich chronić, jakby ponownie był Strażnikiem Lasu, a oni bezbronnymi roślinami (zob. historia). Może się czasem wydawać w tym aż zbyt nadgorliwy. Niektórych bawi jego opiekuńczość, bo jak takie małe stworzenie może się martwić o dorosłą hybrydę? Nie powinno być na odwrót? Inni są w stanie to zrozumieć. Ori po prostu całe życie był samotny i nie chce już nikogo stracić. Mimo towarzyskości stworek mało się odzywa. Ogranicza się do kilku cichych i niepewnych słów.
Dodatkowy opis: Ori jest drobną istotą. Poruszając się na czterech łapach niewiele przewyższa lisa. Przez większość czasu chodzi jednak w pozycji wyprostowanej (a przynajmniej wyprostowanej na tyle, by utrzymać równowagę), głową dorasta więc spokojnie do barku zwykłego wilka. Uszy również dodają mu wzrostu: są długie, osadzone nisko na wysokości nosa. Za czołem, u szczytu głowy, wyrastają mu dwa długie wyrostki. Nie są to rogi. Bardziej przypominają czułki, na dodatek drgają gdy Ori jest zdenerwowany, stroszą się gdy jest zainteresowany i opadają płasko gdy jest smutny. Ma duże czarne oczy przywodzące na myśl królika. Budową ciała przypomina małpkę kapucynkę. Przednie łapy są nieco dłuższe niż być powinny (jak u małpy), są zakończone dłońmi z przeciwstawnym kciukiem i dwoma palcami bez paznokci ani żadnych pazurów. Tylne nogi przypominają budową koźle, a zamiast stóp ma racice. Ori posiada także średniej długości ogon, który pomaga mu zachowywać równowagę stojąc na tylnych nogach. Cały porośnięty jest krótką, miękką wiecznie nieskazitelnie białą sierścią. Na krańcach uszu, czułków, palcach i tylnych nogach przechodzi w jasny odcień fioletu. Futro ma jedną ciekawą własność: bardzo łatwo je wyczyścić. Brud wydaje się w ogóle na nim nie osiadać na stałe. Rozpoznawalną cechą Oriego jest jego głos - cichy, melodyjny, dziecięcy.
Zainteresowania: Do głównych zainteresowań Oriego należą rośliny. Gdy trafia na jakiś nowy gatunek potrafi ślęczeć na nim godzinami, choćby był to jedynie jeden poskręcany badyl. Kwiaty najbardziej przyciągają jego uwagę. Zna niemal wszystkie ich odmiany i lubi się chwalić swoją wiedzą. Lubi także w wolnym czasie bawić się swoją świetlistą magią, na przykład sprawiać, że rośliny zaczynają migotać wewnętrznym blaskiem, żonglować widmowymi kulami, zostawiać w powietrzu świetliste smugi. Poprawianie innym humoru zawsze sprawia mu wiele przyjemności. Podobnie towarzyszenie przyjacielowi - czy to bawiąc się, rozmawiając, czy najzwyczajniej siedząc i oglądając gwiazdy (,,Bo czasem warto razem pomilczeć", jak to sam powiada).
Stanowisko: Łącznik/Posłaniec
Zawody:
Song ThemeEcho - Jason Walker
Historia: [LINK]
Nick na howrse: NyanCat^._.^~

sobota, 21 listopada 2015

,,A we mnie samym wilki dwa - oblicze dobra, oblicze zła. Walczą ze sobą nieustannie, wygrywa ten, którego karmię"

Imię: Lukas
Płeć: Samiec
Wiek: 7 lat
Typ hybrydy: Pytanie jakiej cechy zwierząt on nie posiada! Jeśli ktoś określi mi dokładnie gatunek tej hybrydy uznam go za prawdziwego geniusza. Lukas posiada cechy naprawdę wielu zwierząt, w tym nietoperza, wilka, węża, byka, lwa, rekina, kilku drapieżnych ptaków i zapewne jeszcze wielu dziwactw.
Co daje Ci bycie hybrydą?: Przede wszystkim jest znacznie silniejszy i wytrzymalszy, niż większość wilków. Ma bardzo wyostrzone zmysły, choć tym najlepiej rozwiniętym jest słuch. Potrafi używać echolokacji, co często przydaje się podczas nocnych wędrówek, gdy nawet słabe światło księżyca nie oświetla już drogi. Jest świetnym tropicielem, choć polowanie na zwierzęta traktuje bardziej jak swego rodzaju „hobby”, niż czynność ,dzięki której jest w stanie przeżyć. Choć jest wysoki, to porusza się naprawdę cicho i niezauważalnie. Potrafi wtapiać się w mgłę, choć nie umie zniknąć w niej całkowicie. Wśród mlecznej zasłony zawsze widać jego czerwone, jak krew oczy.
Partner: Szuka, nie szuka…?
Rodzina: Miał kiedyś kogoś, kogo nazywał siostrą, nawet jeśli nie byli spokrewnieni. Choć częściej wołał na nią Sarsanne, lub Diablik.
Charakter: Lukas to wolny duch… albo raczej wolny demon, jeśli chcielibyśmy zagłębiać się w szczegóły. Nie ma na świecie rzeczy, którą ceniłby bardziej niż wolność. Nienawidzi zakazów i wszelkich ograniczeń. Właściwie to jest w stanie zrobić wszystko, by złamać jakieś reguły i pokazać wszystkim wokół do czego jest zdolny. Do wielu spraw czasem podchodzi zbyt lekceważąco i zawsze robi to, co mu się podoba. Kieruje się własnymi zasadami (które w wielu przypadkach są sprzeczne z powszechnie obowiązującymi) i nie obchodzi go to, co pozostali o nim myślą. Nie przywykł do słuchania niczyich rozkazów, ani poleceń i najczęściej robi dokładnie odwrotnie, niż to co mu każą, przy czym zawsze towarzyszu mu ten sam złośliwy uśmiech. Jest bardzo wkurzający i ciężko go przegadać. Można więc powiedzieć, że niezły z niego uparciuch. Uwielbia drażnić się z innymi (a zwłaszcza z paniami), to jeden z jego sposobów na zabicie czasu. Warto dodać, że ten zdradliwy wąż często manipuluje wilkami, a wprawianie ich w zakłopotanie dostarcza mu ogromnej radości. Ma dość specyficzne poczucie humoru, a wiele jego uwag i odzywek dostaje tytuł „chamskich i nie na miejscu”. Choć nie jest kobieciarzem, to przyznam, że lubi droczyć się z waderami. To niezwykle inteligentna bestia i mało kto może się równać z jego sprytem i pomysłowością. Nie potrafiłby normalnie funkcjonować bez drobnej rywalizacji, sprzeczek, czy też podcinania innym skrzydeł. Bywa agresywny, choć przeważnie rzuca w stronę wszystkich hybryd kąśliwe uwagi. W dość dziwy sposób podchodzi do świata i życia. Dla niego jest tylko grą, swoistym wyzwaniem, czymś na kształt potyczki, lub konkurencji sportowej. Lubi jednak myśleć, że jest w niej coraz lepszy.
Dodatkowy opis: To wysoka hybryda, która wzrostem znacznie przewyższa przeciętnego wilka. Ma silną, wysportowaną sylwetkę, choć też bez przesady… nie jest przecież chodzącą górą mięśni. Wyglądem przypomina trochę demona, lub straszną zjawę z najgorszych koszmarów. Czerwone rogi, wystające spośród ciemnej grzywki, zielony i rozdwojony język, jak u węża oraz łuski, które pokrywają jego ogon i część łap. Nic dziwnego, że wilki zwykły go przeklinać, lub uciekać w popłochu, za każdym razem, gdy tylko pojawiał się w okolicy.
Zainteresowania: Lukas uwielbia noc. Nie mówię tutaj tylko i wyłącznie o oglądaniu księżyca w pełni, lub nazywaniu gwiazdozbiorów. Mam na myśli noc i mrok w czystej postaci. Często wspina się na rozłożyste drzewa i to właśnie na nich przeważnie sypia. Poza tym bardzo lubi opowiadać przeróżne historie, choć najczęściej są to straszne opowieści o zjawach, mordercach i klątwach.
Stanowisko: Generał
Zawody:
Song Theme: Monster - Skillet
Historia: [LINK]
Nick na howrse: Annabeth

poniedziałek, 16 listopada 2015

Od Visphoty - Sesja z psychicznym psychologiem

        Kiedy wreszcie Tibu przychodzi, jestem lekko poirytowana. Nie wiem czemu, tak dla zasady. Przedchód się zaczął, jestem gotowa, pacjent na miejscu... Może to odreagowanie wspomnienień? Nieważne, nie myśl o tym!
~~Łatwo ci mówić!
~Zamknij się.
~~No wiesz? Jestem tobą!
~Czy ja mówię w urdu?! Zamknij się!
~~Phi!
Wzdycham. Czemu ja?!
- Jestem - oznajmia wspaniałomyślnie Tibu.
- Mówisz? Nie zauważyłam...
Basior uśmiecha się ale chyba wyczuł moje poirytowanie. Siada przede mną i patrzy...
- Dobra, zaczniemy od... 
~~~~~~~~~~
Sesja trwała długo. Rozmawialiśmy o tym, że Tibu musi trochę wyluzować jeśli chodzi o dane tematu. Udało mi sie nawet wyciągnąć od niego co nieco o tym, co robił zanim tu trafił, ale nic więcej. Sesja miała na celu coś trochę innego, ale dojdziemy do tego. Wszystko po kolei...
Trochę się nawet pośmialiśmy, dla rozładowania atmosfery, przebiegliśmy parę kilometrów rozmawiając, zielony wylądował nawet w wodzie...
- No a ty? - pyta Rybokop, patrząc na zachodzące słońce. Za parę minut będzie zupełnie ciemno.
- Co ja? - pytam, nadal śmiejąc się z towarzysza.
- No, jak było z dzieciństwem u ciebie?
Uśmiech znika z mojego pyska, ale tylko na chwilę, by zastąpił go ten złośliwy, ironiczy. I lekko wymuszony, ale tego wymaga sytuacja...
- Coś ci pokażę dobra? - pytam patrząc na niebo, do góry...
- Okey - odpowiada ostrożnie wilk.
Wstaję i idziemy do drzewa, niedaleko. Wskakuję na nie, Tibu ma lekki problem ale chwyta mój ogon i już jest obok mnie, na wysokiej gałęzi z której widać spory kawał terenów. Akurat zaszło słońce. Jest ciemno.
- To tereny naszego nowego domu, nowej rodziny. Czuję się tu dobrze, siedząc z tobą, Chappiem, Inną... Nawet z tymi, których widziałam raz i których nie widziałam w ogóle. Czuję, że i tak jesteście moją rodziną. A tam gdzie nic nie widać, czego nawet moje oczy, łapy, nos i plamki nie oświetlą (tak, jestem w tym momencie latarką) kiedyś mieszkałam. I byłam księżniczką.
- Serio?! Wow, ale super, na pewno miałaś lepsze dzieciństwo niż ja. Pełno żarcia, super pozycja...
Miażdżę go wzrokiem, odwracam sie gwałtownie, prawie stykamy się nosami.
- Owszem, należałam do rodziny Alf, u mnie królewskiej, ale byłam traktowana bardzo przedmiotowo od kiedy mój ojczym dowiedział sie, że nie jestem jego dzieckiem. Nie pytaj kto jest moim prawdziwym ojcem. W każdym razie ojczym pokazał mi swoje prawdziwe oblicze i kazał robić rzeczy których żaden ojciec nawet nie pomyślałby rozkazać córce. - Wyrzucam sucho, szeptem. - Owszem, bywałam na wapaniałych przyjęciach na których byłam popychana przez ojca, nakłaniana do bycia więcej niz towarzyszką młodych samców Alfa, zostawiana z nimi sam na sam w jaskiniach... Ale przez większość czasu siedziałam w jaskini z matką, która była zbyt żałosna by mnie obronić i ojczymem, który bił mnie by sprawić jej ból, by pokazać mi jakim jestem ścierwem. Robił to, bo moja matka nie umiała upilnować swojego pieprzonego serca i swojej dupy. Chciał mi pokazać, że jestem taka sama jak ona, jaka ze mnie ździra i żałosna idiotka. Tylko ze bardzo się mylił. Wiesz czemu? - Odwijam szarpnięciem bandaże, mrugam szybko, patrzę znów twardo w lekko przerażone oczy Tibu, który pewnie jest już nieźle rozgrzany (jestem blisko niego, pamiętajmy że promieniuję ogniem), może nawet oparzony. Ale zaczęłam mówić, więc skończę. Nie będę udawać, że to dla mnie za trudne. Nie jestem moją matką. - Bo to - wskazuje blizny na odsłonietych łapach - nie sprawiło, że się załamałam. Przeciwnie, sprawiło, że jestem twarda i umiem sie bronić. I wiem, że jestem panią swego losu i nikt nie jest potężniejszy ode mnie. Nikt.
Odsuwam się szybko od basiora, ale nadal siedzę na gałęzi wpatrujac się w księżyc, słuchając jego szybkiego oddechu i ciszy, która zapadła po moich słowach. Nie oczekuję od niego współczucia, niczego. Może nawet iść i nigdy się do mnie nie odezwać. Zapytał, więc odpowiedziałam. A przy okazji pokazałam mu, że myśląc, że mamy źle w życiu, musimy się zastanowić, czy na pewno...
 
Tibu, co ty na to? Wybacz ten wybuch, nie wiedziałam juz co pisać, a pomyślałam, ze to będzie pasować. Teraz ty dopisz do rana, żebyśmy dogonili resztę

czwartek, 12 listopada 2015

Robimy porządki...

        Primo: przyznaję, sama nieźle zawaliłam sprawę z blogiem. Skupiłam się na nie swoich i nie do końca swoich blogach, a zapomniałam o swoim własnym. Nie chcę go usuwać (za bardzo lubię tu swoje oraz kilka cudzych postaci), ale nie mogę tolerować tego braku aktywności. KH jest obecnie jak jakaś durna roślina doniczkowa: stoi i ładnie wygląda, ale się nie poruszy ani nikogo nie zainteresuje na dłużej, bo ostatnie posty pochodzą sprzed miesiąca. Z tego tez powodu po raz kolejny anuluję postarzanie. Następne będzie już na nowy rok, lub - jeśli aktywność się poprawi - w grudniu. Likwiduję też (na jakiś czas) zawody. Jeśli ktoś jeszcze będzie dołączał, w jego profilu informacja o zawodach już się nie pojawi.
  Sekundo: mam do kilku z was naprawdę niemiłą informację. Chociaż wątpię by te kilka osób w ogóle tego posta czytały -,- Muszę porozdawać drobne komentarze i, przede wszystkim, wyrzucić kilku z was. A więc czas zacząć...
Wyrzuceni:
Slave - Ostatnie opo kochana napisałaś w maju. Trochę mi to nie pasi.
Harkir - Podobnie jak ze Slave
Miyuki - Powtórka z rozrywki :P

A teraz kilka moich komentarzy do każdego:
Nocte - Ursa, wiem, że miałaś dużo roboty z Feniksami i sama musiałaś przechodzić to co ja obecnie. Ale smędziłaś mi nad uchem żebym reaktywowała CW, a na KH nic nie piszesz. Jak cię wena roznosi, to może wpakujesz ją w Nox, bo postać ci, jak zwykle, wyszła świetnie i ją odstawiłaś.
Tiburon - Trzynastka proszę wyjaśnij jak to w końcu z tobą jest: zostajesz, czy nie? Bo naprawdę nie jestem w stanie cię od tak wyrzucić jak tych, co to od pół roku ani me ani be.
Amanda - Dołączyłaś miesiąc temu, napisałaś historię i co dalej?
Shantel - Ktoś da mi jakieś info co się dzieje z Winter? Na WP skończyła, ale DE w jakimś tam stopniu prowadzi razem z Cezarem. 
Araless - To samo co z Amandą. Jeszcze nie widziałam tu od ciebie żadnego opa.
Visphota - Coś mi tu dawno nie piszesz...Wiem, że cię Tibu zblokował, ale zawsze przecież możesz się powołać na ,,Klauzulę niedokończonego opka" (tak, zmyśliłam ją w tym momencie ale cicho sza!), tzn. jeśli ktoś opa nie kończy, to jego autor ma prawo dokończyć je sam lub zacząć nowy wątek.

Kotonaru - Do ciebie Wiewióra mam najważniejszą wiadomość. Pisałaś mi na Wariatach, żebym ciebie stąd usunęła...No ale ja tak po prostu nie mogę :( Jesteś współautorką bloga, pomagałaś mi ze wstawianiem opków i sama całkiem dużo pisałaś Naru. Nie umiem cię zaliczyć do pierwszej grupki, która nic mi nie napisała od kilku miesięcy. Poza tym, gdy ja ci bruździłam swoim brakiem czasu i wiecznymi usprawiedliwieniami słabym sprzętem jakoś mnie nie wywaliłaś. Tak i ja teraz nie mogę cię wyrzucić. Nie dałabyś rady czegoś wyskrobać chociaż raz na miesiąc?

  No i to by było na tyle, jeśli chodzi o sprawy mało przyjemne. Czas na przyjemniejszą: WYBORY!
  Tak, stanowisko Bety nie może siedzieć puste :D Liczę jednak, że dostanę tu więcej głosów niż w konkursie (którego rozstrzygać nie będę, bo to aż żałosne...). Procedura znana:
  • Każdy ma dwa głosy
  • Można zagłosować na jakąkolwiek postać się chce z jakąkolwiek ilością głosów
  • Proszę rozsądnie wybierać na kogo głosujecie
  • Głosy wysyłacie mi przez howrse. Możecie dopisać jakieś wyjaśnienie, dlaczego ta osoba a nie inna (jeśli argumenty będą ciekawe, wstawię je z wynikami)
  Ja decyduję się zagłosować na końcu (bo też mam tu chyba jakieś zdanie x3), żeby w razie remisu jakoś sprawę rozstrzygnąć. Gdy otrzymam głosy od każdego z was (albo od większości z was) ogłoszę wyniki.
  A więc to tyle mojego narzekania. Liczę, że weźmiecie ten post na poważnie i nie będzie to rzucanie grochem o ścianę ani gadanie do obrazu. Osoby wyrzucone nie muszą odchodzić na zawsze. Jeśli chcecie, możecie wrócić, ale jeśli sytuacja się powtórzy to nie ma przebacz.
  Pozdrawiam

Nyan Cat

poniedziałek, 12 października 2015

Od Ronana i Seanit (CD Chappie'go)

        Jak byście się czuli, gdyby nagle, z niewiadomo skąd wybiegła na was wiewiórka? Co dziwniejsze, zaczęłaby biegać wokół was, zdradzając oznaki wścieklizny i co jakiś czas podgryzając wasze ręce i nogi? Dobra, a co jeśli nazwie was złodziejem? I to niby z takiego powodu?! Bo trzymałeś wstążkę w łapie? Jeśli tak jest ze wszystkimi małymi, skrzydlatymi, rudymi nerwusami to ostrzegam: nigdy, ale to przenigdy nie wchodźcie do parku z czerwoną wstążką w rękach. A jeśli wejdziecie, to przygotujcie się na to, że za chwilę coś spadnie wam na twarz i zacznie drapać.
Oczywiście mały i bliżej nieokreślonej rasy stworek nie spadł Ronan’owi na pysk, ale drapał go i gryzł jak diabli. A najgorsze było to, że basior zupełnie nie widział o co mu chodziło. Pomyślcie sobie: nagle coś do was podbiega, krzyczy i zaczyna was gryźć. Jaka jest wasza reakcja? No właśnie…
-O co ci chodzi?!- warknął, kręcąc się bez przerwy, starając się uskoczyć przed ząbkami hybrydy. Napastnik (jeśli tak można określić miłego i pokojowo nastawionego do świata Chappie’go) jednak nie miał zamiaru odpowiedzieć, tylko dalej atakował. Właściwie to ciężko było nazwać to atakiem. Wszystko polegało raczej na podlatywaniu na plecy Kruka, lub drapaniu jego kończyn. Ronan natomiast bez przerwy się miotał i kilka razy nawet specjalnie upadał na plecy, licząc że uda mu się zgnieść narwańca. Bez skutecznie. Stworek był jednak zaskakująco zwinny, choć w dużej mierze przyczyniła się też do tego równica wzrostu, jaka dzieliła obie hybrydy.
-Co jest do jasnej cho*ery?! Gadaj suk… oż ty!- warknął Lynch, gdy smok ugryzł go w ucho. Nie powstrzymując gniewu, złapał jaszczurkę kłami, a potem rzucił nim o ziemię. W odpowiedzi usłyszał tylko:
-Złodziej!
I narwaniec znów zaatakował, choć teraz unikał bezpośredniego starcia z ostrymi kłami czarnego wilka. Wszystko zaczęło się od nowa i wyglądało jak przedstawienie, a przyglądająca się temu Seanit nie mogła się zdecydować, czy ogląda komedię, czy tragedię. A może jedno i drugie? Nie, sądząc po jej napadzie śmiechu był to klasyczny program rozrywkowy, z jej bratem w roli głównej.
-Sea! Zabierz to coś ze mnie!- brat Lynch krzyknął do bliźniaczki, dalej próbując złapać małego gremlina.- Przestań rżyć i zrób coś!
-A cóż to?- waderze trudno było zachować powagę.- Czyżbyś nie potrafił poradzić sobie z takim zwierzątkiem? Ty? Wczoraj walczyłeś ze  s t r z y g ą!- teraz to już zaniosła się głośnym śmiechem, wyraźnie pokazując co myśli o całej sytuacji.
Ronan był zbyt skupiony na zdeptaniu małego szkodnika, niż na kłótni z bliźniaczką, dlatego też nawet nie zadał sobie trudu, by odgryźć się Sei.
-Puszczaj gnojku!- syknął w stronę smoka, ale ten uczepił się grzbietu Ronan’a jak rzep i za nic w świecie nie chciał puścić.
-Oddaj wstążkę!- powtarzał uparcie.
-Najpierw puszczaj!
-Zgoda!- krzyknął stworek, jednak zaraz znów drapnął niebieskookiego.- Pod warunkiem, że najpierw oddasz wstążkę!
-Nie ma mowy!- krzyknął i, po raz kolejny podejmując próbę przygniecenia narwańca, przewrócił się na plecy. Udało mi się spaść na ogon jaszczurki i drapnąć ją w bok, jednak to nie miało najmniejszego znaczenia, gdyż ta zaraz się mu odwdzięczyła. Albo właściwie spróbowała, gdyż Ronan w ostatniej chwili wykonał unik, puszczając tym samym prześladowcę wolno. Pomarańczowy z kolei nie czekał ani chwili, tylko skoczył większej hybrydzie na pysk, całkowicie zasłaniając jej pole widzenia.
-Zjeżdżaj!- tylko tyle zdołał z siebie wykrzyczeć, podczas biegania na oślep i prób strącenia skrzydlatego zwierzaka.
-Złodziej! Okradłeś przyjaciółkę Chappie’go!
Lynch domyślił się (tak, nawet w takiej bieganinie był jeszcze w stanie myśleć), że narwańcowi chodzi o jego uroczą znajomą, Ferę… zwłaszcza, że ten ciągle nawijał o wstążce, którą Kruk trzymał w łapie i za nic nie chciał puścić.
-Ona nie ma przyjaciół!- krzyknął, jednak dalej nie przestawał biec przed siebie.
-Właśnie, że ma!- stworek wydawał się być zły, że ktoś kwestionował przyjaźń między nim, a strzygą, co, gdyby nie okoliczności, byłoby dla Ronan’a całkiem zabawne.- Chappie to jej przyjaciel!
Seanit, gdy w końcu przestała się tarzać ze śmiechu na ziemi, zauważyła że jej brat odbiegł z dziwnym malcem i ciągle rzucał przekleństwa w jego imieniu. Z kolei pomarańczowa hybryda bez przerwy powtarzała „złodziej” i „oddaj wstążkę”. Wspominał też coś o przyjaźni, ale końcówka nie dotarła do samicy, gdyż obie hybrydy znalazły się już za daleko, poza zasięgiem jej słuchu. Dlatego też wadera rozłożyła ciemne skrzydła i jednym machnięciem oderwała się od ziemi. Takim sposobem bez problemu dogoniła biegnącego na oślep brata, który najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z jej obecności. Sea zniżyła lot, a gdy zauważyła jaszczurkę, siedzącą na pysku jej brata, znów zaczęła się śmiać, choć i tak nie była w stanie przekrzyczeć wrzasków biegnących hybryd. Właściwie to nie miała zamiaru pomagać bliźniakowi pozbyć się tego małego szkodnika z ADHD. Całkiem zabawnie się to wszystko oglądało i właściwie tylko po to ich dogoniła i podleciała na taką wysokość, by miała „najlepszy widok” na całą zaistniałą sytuację.
-Ahoj, tam da dole!- krzyknęła rozbawiona, jednak w odpowiedzi usłyszała tylko serię przekleństw, rzucanych przez Lynch’a. Nie była nawet pewna, czy Ronan kierował je do niej, czy pomarańczowej hybrydy, choć nie wykluczała obu wersji.
-A połam skrzydła!- odkrzyknął wysoki samiec, jednak jego życzenie też nie było dla Seanit żadną wskazówką. Mogło być skierowane zarówno do niej, jak i pomarańczowo-szarej jaszczurki, która najwyraźniej wygodnie usadowiła się na pysku Ronan’a i nie miała w planach schodzenia.
Szarej waderze uśmiech nie schodził z pyska, choć pozbyła się już śmiechowej czkawki. Na chwilę odwróciła wzrok od bliźniaka i stworka, by móc spojrzeć przed siebie i chociaż wiedzieć w którą stronę leci. Dlatego też przestała patrzeć w dół, a swe niebieskie oczy skierowała na… na gniazda. Nie było to najlepsze i najbardziej trafne określenie tego, co przed sobą zobaczyła, ale w tamtej chwili żadne inne porównanie nie przychodziło jej do głowy. Te ogromne  gniazda przypominały trochę dziwne domy, które zdawały się wyrastać z gałęzi i pni rozłożystych drzew. Nie wszystkie z nich wisiały nad ziemią, więc może pojęcia „gniazda” nie do końca tutaj pasowało. Coś jak ule.. tak, ule brzmiały znacznie lepiej. Pszczoły budowały ule nad ziemią, a osy w ziemi, dlatego to porównanie (choć nie oddawało piękna leśnych konstrukcji) było całkiem niezłe. Przez chwilę Seanit zupełnie zapomniała o tej dwójce na dole i skupiła swój wzrok tylko i wyłącznie na tym, co znajdowało się przed nią. Zaraz potem w głowie zrodziły się pytania: Czyje to jest? Ktoś tutaj mieszka? A jeśli tak… to kto?
Oczywiście samica miała zamiar to sprawdzić, ale przecież nie mogła zrobić tego sama. To byłoby wbrew zasadom, poza tym między rodziną Lynch od zawsze istniały pewne dziwne więzy, które zobowiązywały ich członków do lojalności. I właśnie w tej chwili Sea oprzytomniała i przypomniała sobie o bliźniaku, który dalej użerał się z tym stworem. Hybryda zerknęła na dół. Jej brat dalej biegł na oślep, ale co ważniejsze… biegł w kierunku owych tajemniczych uli. Genialnie!, pomyślała hybryda, która uznała, że może załatwić dwie sprawy na raz. Kierując Ronan’a w stronę domków, dowie się czym one są i kto tam mieszak, a jednocześnie nie zostawi go na pastwę losu… a może raczej, na pastwę wściekłej salamandry z ADHD. A może znajdzie tam kogoś kto razem z nią pośmieje się z Lynch’a? Tak, ta wizja skusiła ją jeszcze bardziej niż wszystko inne, dlatego też Seanit nie zamierzała dłużej czekać. Zniżyła lot, tak że znajdowała się jakieś pół metra nad głową brata.
-Ronan! Widzisz mnie?!
Samiec uznał to za bardzo kiepski, lub też strasznie obraźliwy żart, dlatego tylko warknął w stronę siostry:
-Bardzo śmieszne, wiesz! Na pysku siedzi mi wiewiórka, mam widok jak cho*era!
-Wytrzymaj jeszcze!- odezwała się samica, ignorując uwagi bliźniaka. Zamierzała przez pewien czas pełnić rolę jego nawigatora i naprowadzić go na te dziwne domki, które tak ją urzekły.- Biegnij dalej przed siebie, zauważyłam coś!
-Biegnę na  o ś l e p ! Chcesz abym w coś rąbnął?!- może to tylko zbieg okoliczności, ale w tamtym momencie Ronan faktycznie w coś uderzył. A dokładniej mówiąc, potknął się przednią łapą o wystający korzeń i oboje ze stworkiem runęli na ziemię, wywijając przy tym kilka kozłów. Ciężko było nazwać to szczęśliwym trafem, ale przynajmniej dzięki temu Ronan pozbył się pasożyta, który jak torpeda zleciał z jego pyska. Całe szczęście, że żadne z nich niczego sobie nie złamało (a zwłaszcza Chappie, który chyba ma dość zrastania się kości, a przynajmniej jak na jeden dzień).
Seanit zniżyła lot i po chwili znalazła się na ziemi, lądując miękko na zielonej trawie. Podeszła do brata i pomogła mu wstać, a ten odburknął jej coś, co chyba miało być podzięką. Trudno jednak spodziewać się więcej po takiej hybrydzie jak Ronan. Jej brat natomiast spojrzał tylko w dół, na swoje łapy. A konkretnie na jedną łapę, tą wokół której obwiązał sobie wstążkę Fery, by jej nie zgubić. Zmarszczył brwi i zaczął odwiązywać czerwony materiał. Coś mu tutaj nie pasowało. Biegał przez cały czas jak ten ostatni wariat, rzucał się we wszystkie strony, gryzł i szarpał się niemiłosiernie, co jakiś czas upadając na plecy, a na koniec rzucił jeszcze małego smoka na ziemię. I to wszystko by… by co?! Nie oddać wstążki?! Na dodatek wstążki  F e r y?!?! Tej cholernej strzygi! Tego diabła wcielonego, którego tak nienawidził, ale zarazem był nim zafascynowany… ale to przecież nie było istotne. Dlaczego wszystko poszło o wstążkę?!
Zerknął na Głosmoka, który właśnie podnosił się z ziemi. Jak on go nazwał? Złodziejem? Tak, i mówił, że ukradł wstążkę „przyjaciółce Chappie’go”. Ronan nie miał bladego pojęcia kim był „Chappie”, ale miał pewną teorię co do tego kim mogła być jego „przyjaciółka”. Zwłaszcza, że to do niej należała wstążką.
Nie czekając ani chwili dłużej złapał wstążkę w krucze szpony i podszedł do poturbowanego, jak on sam, skrzydlatego stworka. Jeśli jego przypuszczenia się zgadzały, to znaczy że narwaniec znał Ferę i wiedział gdzie się znajdowała.
-Hej, ty!- zwrócił się do małej hybrydy, pokazując wstążkę.- Szukam właścicielki tego czegoś. Znasz ją, prawda? Wiesz, gdzie ona jest?- gdy zadał to pytanie usłyszał jak Seanit wzdycha z niedowierzaniem, jakby nie po raz pierwszy wątpiła w trzeźwość umysłu swego brata.
Nie żeby bardzo mu zależało na odnalezieniu Strzygi… właściwie to on sam do końca nie wiedział po co jej szukał. Może po prostu chciał zwrócić jej wstążkę i, tym samym, dowiedzieć się dlaczego samicą ją zostawiła? No dobrze, tylko skąd u niego taki akt dobroczynności?

Chappie?

czwartek, 8 października 2015

Od Chappie'go - Złodziej!

        Chappie mknął jak wicher niskim lotem między drzewami. Skrzydło przez noc zagoiło się świetnie. Głosmokowi nawet dzień bez latania sprawiał wiele przykrości. Teraz święcie przekonany, że przez noc ubyło mu zdolności lotniczych leciał jak wariat próbując najtrudniejszych i najbardziej skomplikowanych akrobacji. Oczywiście latał po najbardziej poplątanych trasach. Przeciskał się bez zwalniania między pnączami, gałęziami i pniami. Można śmiało uznać, że wypadek z poprzedniego dnia niczego go nie nauczył, bo to szczera prawda. Chappie nigdy nie przejmował się swoim zdrowiem. Nawet jeśli złamie skrzydło, to poboli, poboli i zrośnie się, jak zwykle. A potem znowu będzie świrował w powietrzu, znowu pewnie coś złamie i tak dalej błędnym kołem.
  Głosmok miał wyjątkowo dobry humor. Znalazł sobie nowego przyjaciela. Fera wydawała mu się co prawda nieco dziwna, ale i tak ją polubił. On lubił każdego. To przecież Chappie. Nie wmówisz mu, że wąż szczerzy kły w ostrzeżeniu - on uzna to za uśmiech. Nawet gdy ten go dziabnie, samczyk po kilku dniach focha znowu poleciałby się z nim przywitać.
  A Fera gdyby chciała mogłaby schrupać go jednym kłapnięciem szczęk. Głosmok zdawał sobie z tego sprawę, ale mało go to obchodziło. Skoro nie zrobiła tego teraz to po co miałaby to robić później? Teraz Fera była jego przyjaciółką. A przyjaciół nie traktuje się jak jadowite węże.
  Chappie niewiele myśląc nad tym co robi wykonywał beczki, śruby, korkociągi, zawracał, ostro skręcał łamiąc przy tym samym podmuchem powietrza słabsze gałązki.Nagle do jego uszu dotarł dźwięk rozmowy. Zahamował gwałtownie tuż przed wyrośniętym świerkiem, strasząc jakąś wiewiórkę i wisiał w powietrzu machając wolno skrzydłami. Wsłuchiwał się w odgłosy lasu, szukając czegoś, co do niego nie pasowało. Szum liści, stękanie pni i konarów, piszczenie wiewiórek, skamlenie jakiegoś lisa niedaleko, świergot ptaków...i głosy! Tak! Dwa głosy! Jeden jakiejś wadery, drugi basiora. I ani jednego, drugiej samczyk nie poznawał.
  Usiadł bezgłośnie na gałęzi i patrzył na udeptany gościniec. Minutę później pojawiły się na niej dwie identyczne hybrydy. Teraz już nie rozmawiali, ale Chappie był pewien, że głosy należały do nich. Byli identyczni. Różnili się tylko tym, że wadera miała skrzydła. Ptakowilki!, pomyślał zafascynowany jaszczur zauważając, że przednie łapy obu hybryd zastępowały ptasie szpony.
  I już miał zlecieć na dół by się przywitać, gdy nagle jego czujne oko wychwyciło jeden odstający od szarego futra szczegół...
  Czerwoną wstążkę.
  Chappie dokładnie pamiętał ten kolor. Jako Głosmok w genach zapisaną miał fotogeniczną pamięć. Fera przecież miała identyczne wstążki na łapach, ogonie i we włosach. Bez większego zastanowienia, szybko połączył fakty w nie spójną i dziurawą całość -Fera została okradziona!
  Smoczek nie wytrzymał i z rykiem wściekłości rzucił się w dół. Szary basior zwrócił się w jego stronę. Ale atak nastąpił za szybko, nawet jak dla niego. Chappie w furii okrążał go z taką szybkością, że lewały się na nim barwy, równocześnie gryząc i drapiąc. Zaskoczona hybryda próbowała się bronić. Nawet jego ruchy w przy prędkości z jaką poruszał się Głosmok wydawały się niezgrabne.
  - Co jest?! - krzyknął zaskoczony.
  - Oddawaj wstążkę! - wrzeszczał Chappie.
  - Że co?! - wrzeszczał basior.
  - Ukradłeś ją przyjaciółce Chappiego!
  - O czym ty mówisz?!
  - ODDAWAJ JĄ!
  Stojąca z boku wadera w pierwszym odruchu chciała skoczyć na pomoc bratu...Jednak słysząc tę niedorzeczną dyskusję została na swoim miejscu i zaczęła się śmiać z poczynań basiora. Oto waleczny Lynch, który wczoraj niemal załatwił Strzygę dziś nie może poradzić sobie z napastnikiem wielkości lisa. Cóż za interesujący zbieg okoliczności...

Ronan? Seanit? Chappie to taki milutki stworek ^^

Od Fery (CD Averkina) - Dom...?

        Fera dysząc patrzyła to na zieloną waderę, to na Szczurka. Wyszczerzyła się najładniej jak umiała...dając jakże potworny efekt. Samica była zapewne Alfą. Pierwsze wrażenie z reguły jest tym, które najbardziej zapada w pamięć. Cóż, strzyga na pewno długo nie da o sobie zapomnieć. Tym bardziej, że rogata wadera po raz pierwszy zobaczyła ją utytłaną zaschniętą krwią z ziejącym w szyi zaropiałym dziurskiem. Tak, nie ma to jak zrobić dobre wrażenie. 
  - Fera Rosa - przedstawiła się krótko i wróciła do dyszenia. Pół ceregieli powitalnych już za nią.
  - Emm...Inna - przedstawiła się zielona i zdziwiona spojrzała na Szczurka jakby chciała powiedzieć ,,Skąd tyś to wytrzasnął?".
  - Tak sobie pomyślałem, że może w stadzie powinna być co najmniej piątka osób - wyjaśnił samiec. - Póki co naliczyłem mnie, ciebie i tamte dwie damy, które dołączyły tu przede mną. Nie wiem czy jest was tu więcej, ale kolejne zębata gęba do wykarmienia chyba nie zrobi różnicy?
  - Cóż...Bardzo miło mi cię poznać Fera, o ile tak mogę do ciebie mówić - zaczęła Alfa starając się zachować jak najmilej po dość nietypowym poznaniu.
  - Pewnie. Z drugim imieniem tylko nie przesadzaj - ostrzegła strzyga, bez cienia groźby w głosie, lecz przekaz był jasny.
  - No to chyba nie zostaje mi nic innego jak zaprosić cię do zwiedzania...Averkin, wybacz tamto niemiłe potraktowanie z mojej strony - samica zwróciła się do białego basiora.
  Averkin machnął łapą niedbale. Co było, to było i nie ma co sprawy przeciągać.
  - Fera, może potrzebujesz pomocy z tą raną? Nasza akolita, Visphota, na pewno ci pomoże - zaproponowała nieco zmartwiona Alfa.
  - O ile nie odgryzę jej łapy...
  - Co przepraszam?
  - Nic! Droczę się tylko - Fera starała się uśmiechać jak najszczerzej, Innej jednak chyba to nie do końca przekonało. Strzyga pospieszył więc z dokładniejszymi wyjaśnieniami: - Mój organizm posiada zdolność regeneracji.
  - Hah, czyli kolejna hybryda mogąca się obejść bez medyka - zielona samica powiedziała to bardziej do siebie niż Fery.
  Po krótkich formalnościach Fera wybiegła z domku Alfy, zeskoczyła ze schodków na tarasik i ruszyła truchtem wzdłuż linii domków. W końcu zauważyła jeden z dość wąskim wejściem, ukrytym poniżej poziomu chodnika. Prowadziło do niego obniżenie terenu. Samica zrobiła jeszcze krótki obchód dookoła. Brak okien, tylko kilka małych otworów od wschodu. Genialnie! Zadowolona hybryda weszła do środka. Mimo niskiego wejścia domek był przestronny, bo podłoga sięgała jeszcze niżej niż wejście. Dziewczyna w końcu pozwoliła sobie na uśmiech pełen boleści i klapnęła byle jak na ziemię. Dajcie mi teraz chwilę spokoju, pomyślała, a nikogo nie rozerwę na strzępy...Tylko...spać...
  Fera nie była nawet pewna czy w ogóle usnęła, gdy nagle zerwała się na nogi wybudzona jakimś dźwiękiem. Dziewczyna od dziecka była jak dzikie zwierzę. Miała płytki sen, na nogi stawiał ją byle szelest liści. Samica rozejrzała się po pomieszczeniu. Panujący półmrok w niczym jej nie przeszkadzał. Miała znakomity wzrok. Ale w wejściu ani w środku nie stał nikt. Mimo to dalej denerwowało ją uczucie, że ktoś ją obserwuje. Wiedziona instynktem, samica spojrzała na sufit.
  A tam między zwisającymi korzonkami obserwowała ją para ciekawskich jasnych oczu,  niemal pozbawionych tęczówek.
  Zwierzak ten był chyba najdziwniejszą hybrydą jaką dziewczyna widziała. Jaszczurka mniejsza od lisa, z półokrągła płaską mordką, kilkoma rogami, długim ogonem i parą skrzydeł ściśle przylegających do ciała. Stworek uznając, że nie ma sensu dalej się skradać zleciał na dół miękko lądując na ziemi. Uśmiechnął się przyjaźnie.
  Fera przez chwilę gapiła się tępo w smokocoś po czym wypaliła:
  - Czym ty do cholery jesteś?
  Każda normalna osoba na miejscu stworka obróciłaby się na pięcie i urażona odeszła. Ale ten ani śmiał to zrobić. Poklepał się łapą po piersi i odpowiedział:
  - Chappie. Chappie jest Głosmokiem. A ty kim jesteś?
  - Fera - powiedziała niepewnie hybryda. - Masz coś z głową?
  - Chappie nic nie ma z głową - zdziwił się Głosmok. - Wczoraj co prawda wpadł na Tibu i złamał skrzydło, ale głowy nie zepsuł.
  Zepsuł skrzydło? Przecież teraz było całe...No tak, Inna przecież wspominała coś o tym, że Fera Rosa nie jest pierwszą hybrydą ze zdolnością regeneracji. Dziewczyna położyła się z powrotem na ziemi nie uznając przyjaznego samca za zagrożenie.
  - A to zabawne - powiedziała uśmiechając się. - Fera wczoraj też sobie coś popsuła, a dzisiaj dała radę cały maraton przebiegnąć...
  Chappie zamrugał kilka razy zastanawiając się.
  - Dlaczego mówisz o sobie w trzeciej osobie? - zapytał.
  - Przecież... - zaczęła czarno biała, ale po zastanowieniu stwierdziła, że ta dyskusja jest skazana na niepowodzenie. - Nieważne. Mówisz, że uderzyłeś w Tibu. Kto to taki?
  - Vis mówi na niego Rybokop - powiedział stworek pewny, że w ten sposób wyjaśni Ferze wszystko.
  - Dobrze...A kto to Vis?
  - Vis skacze z wodospadów i ma świecące futerko.
  - A są tu jeszcze inne hybrydy? - Fera uznała, że nawet tak nieprecyzyjne informacje mogą jej się przydać. Chappie był jak dziecko - zapamiętywał tylko to, co go ciekawiło.
  - Jest Naru. Jest duży i czarny i ma śmieszne rogi i równie śmieszny ogon. Jeszcze śmieszniejszy niż Vis - Głosmok nagle zwrócił uwagę na ogon Fery i parsknął śmiechem. - A twój wygląda jak pędzel! Da się nim malować? Chappie lubi malować!
  Fera odwróciła łeb i podniosła ogon by mu się przyjrzeć.
  - Nie wiem. Nie próbowałam - odpowiedziała. - Chappie, naprawdę miło mi się z tobą gada, ale jestem zmęczona i chciałabym spać.
  Głosmok pokiwał łebkiem tak energicznie, że aż waderę kręgi zabolały od samego patrzenia.
  - Chappie rozumie. Chappie lepiej już pójdzie - już miał się odwrócić, ale po chwili jakby sobie o czymś przypomniał: - Fera i Chappie są teraz przyjaciółmi?
  - Tak, tak, Chappie i Fera przyjaciele, hura! - powiedziała ,,na odwal się" samica i wróciła do spania.
  Głosmokowi w zupełności do wystarczyło. Szczęśliwy wyleciał z domku jak błyskawica. O jego obecności świadczyły jedynie kołyszące się przy wejściu pnącza.