poniedziałek, 8 czerwca 2015

Historia Chappiego

        Aby z miejsca zażegnać parę wątpliwości pozwólcie, że na początku wyjaśnię, czym właściwie są Głosmoki (popularniej nazywane ,,Baka").
  Początki tego dziwnego gatunku nie są nigdzie dokładnie opisane. Jest w nich pełno niejasności. Otóż wszystko zaczyna się dawno, dawno temu podczas legendarnej już Wojny Stuletniej. Posłańcy walczących watah co dzień ryzykowali życie przenosząc wiadomości między obozami. Nie rzadko ginęli lub ponosili ciężkie, trwale okaleczające rany. Toteż alfa jednej z takich watah zaczął szukać innego sposobu na komunikowanie się. Początkowo wysyłali gołębie, jednak wrogowie przechwytywali je z łatwością za pomocą myszołowów i innych drapieżnych władców przestworzy. Wtedy zaczęli szkolić jastrzębie. I te niestety były zbyt wolne i łatwe do schwytania. Potrzebowali czegoś szybkiego, silnego i wytrzymałego. Szczęściem do watahy zawitał jakiś tajemniczy kupiec. Zaoferował Alfie kupno jaj smoka karłowatego. Władca z ochotą wydał na nie majątek i rozkazał dopilnować, aby wszystkie po wykluciu posłać na trening kurierski. Rozwiązanie było genialne. Smoki świetnie radziły sobie z omijaniem zastawianych przez wrogów pułapek. Hodowcy zaczęli je krzyżować na różne sposoby. Otrzymali małe, szybkie jak błyskawica latające gady, posiadające na dodatek zdolność regeneracji i...mówienia! Tak! W połączeniu z ich fotogeniczną pamięcią byli to posłańcy doskonali. Głosmoki potrafiły powtórzyć adresatowi otrzymaną wiadomość bez zająknięcia, a nawet perfekcyjnie imitując głos nadawcy. Były jednak dosyć...głupie. Inaczej tego nazwać nie można. Nie miały własnego zdania, nie umiały układać własnych słów, a jedynie powtarzać te, które im kazano. Stąd też po wielu latach od zakończenia wojny, gdy wilki zapomniały jak wielką rolę pełniły, Głosmoki zyskały nazwę ,,Baka". Z języka japońskiego jest to synonim debila, idioty i innych, nieprzyjemnych dla ucha określeń.
  Tak docieramy do tej właściwej historii.
  Pewnego dnia, w pewnej watasze, w której rozwinęła się hodowla Głosmoków, z wiosennego miotu wykluł się ot, zwykły szarawo-pomarańczowy samczyk. Zaraz po zakończeniu (krótkiego) szkolenia zastąpiono nim jakiegoś starszego osobnika. Dzieciak otrzymał jakże piękne imię ,,Numer 22"i pilnie zajął się służbą. Dwadzieścia Dwa był wyjątkowym pechowcem. Co chwila trafiał na urlop z odgryzioną łapą, połową skrzydła, czy połamanym ogonem. Gdyby nie regeneracja pewnie dawno byłoby po nim. Hodowcy zawsze z niedowierzaniem kręcili głową gdy samczyk niemal rutynowo musiał odbyć parodniowe samoleczenie. Paru nawet zapałało do niego sympatią. Jednak po którymś razie naczelny hodowli uznał, że Dwadzieścia Dwa jest jakąś ,,wadliwą sztuką" i nie nadaje się do pełnienia służby. Toteż rannego, półżywego Głosmoka porzucono w środku lasu na pastwę dzikich zwierząt. Nie przewidzieli jednej rzeczy: Numer 22 znalazła wadera imieniem Yo-landi. Należała do swego rodzaju ,,grupy przestępczej" razem z dwoma innymi basiorami. Zauroczona małym stworzonkiem zabrała je do ich kryjówki. Wybłagała od kompanów, aby pozwolili jej go zatrzymać. Zgodzili się. Szef szajki widział w tym jednak własny zysk. Miał jedyną okazję, by wytresować własnego Głosmoka. Maluch mógł zdobywać dla niego przydatne informacje bez żadnych podejrzeń. A więc Dwadzieścia Dwa został u nich. Oczywiście tak nie był już nazywany.
  Gdy się ocknął Yo-landi dała mu na imię Chappie.
  Od tamtej pory wadera uczyła go jak małe dziecko. Chappie stał się pierwszym Głosmokiem o własnej świadomości, a nie bezmyślnym zwierzęciem. Wychowywała go jak małe dziecko. Gdy już nabrał zaufania do swojej nowej rodziny, dowódca bandy wprowadził w życie swoje plany. Chappie nieświadomie stał się narzędziem w wielu przestępstwach. Jednak gdy dostał bezpośredni rozkaz, by okraść wilka zajmującego się złotnictwem - sprzeciwił się. Szef oniemiał. Po raz pierwszy usłyszał od Głosmoka "Nie". A dłaczego?
  - Mamusia mówiła Chappiemu, że to złe - usprawiedliwił się samczyk.
  Tym sposobem nieumyślnie ściągnął na Yo-landi poważne problemy. Szef wściekł się nie na żarty. Do tej pory tolerował niańczenie Chappiego wbrew jego ,,przeznaczeniu", ale ta mała kropla przepełniła czarę. Doszło do ostrej sprzeczki. Chappie nie rozumiał co się dzieje. Siedział cicho, przerażony...
  Dopóki Szef nie uderzył Yo-landi.
  Głosmokowi nie mieściło się w głowie, by KTOKOLWIEK krzywdził jego mamusię. Rzucił się na zaskoczonego Szefa. Owszem, był od niego mniejszy i słabszy. Jednak basior sam przecież wpajał mu jak się skutecznie bronić i kontratakować. Ale to było za mało. Chappie w końcu uderzył w ścianę jak szmaciana lalka, a wilk wpadłszy w bojowy szał wyżył się, nie na nim, lecz na Yo-landi. Wadera nie miała z nim żadnych szans. Krzyknęła tylko do Chappiego, aby uciekał i zginęła w nierównej walce. Instynkt zmusił samczyka do ucieczki.
  Później, przez długi czas (do dzisiaj praktycznie) wypominał sobie, że zawiódł mamusię, że dał ją skrzywdzić. Obiecał sobie, że już nigdy nie da innym zrobić krzywdę jego przyjaciołom. Z tym żelaznym postanowieniem dotarł tutaj.

,,Lepiej bez celu iść naprzód niż bez celu stać w miejscu, a z pewnością o niebo lepiej, niż bez celu się cofać"

Imię: Chappie (wiem, że może brzmieć głupio, ale jego prawdziwe ,,imię" to ,,Numer 22". Nie żartuję)
Płeć: Samiec
Wiek: 6 lat
Typ hybrydy: Chappie to krzyżówka smoka karłowatego, warana i salamandry. Profesjonalnie jego gatunek nazywany jest Głosmokiem, jednak bardziej popularny stał się zwrot Baka, co z japońskiego jest synonimem idioty, debila i innych nieprzyjemnych określeń.
Co daje ci bycie hybrydą?:
 ~ Chappie ma wyjątkowo lekki i równocześnie wytrzymały szkielet. Nie straszne mu są żadne prędkości i akrobacje powietrzne. Porusza się szybko i cicho.
 ~ Ma giętki kręgosłup ułatwiający przełażenie przez małe szczeliny i wspinaczkę. W razie upadku z wysokości potrafi dzięki niemu szybko przekręcić ciało tak, że wyląduje miękko na łapach.
  ~ Dzięki pokrewieństwu z salamandrami, Głosmoki potrafią regenerować utracone kończyny, jak palce, całe łapy a nawet ogon i skrzydła (o to ostatnie nawet mnie nie pytajcie, bo nie mam pojęcia jak on to robi).
  ~ Samczyk mimo prawie braku źrenic nie jest ślepy. Przeciwnie - widzi lepiej nawet od drapieżnych ptaków. Z lotu potrafi dostrzec nawet najdrobniejsze szczegóły.
  ~ Chappie swojemu wyszkoleniu zawdzięcza dziwny, lecz przydatny talent: potrafi imitować każdy głos, nawet jeśli słyszał go zaledwie przez parę sekund. Odgłosy zwierząt również się do tego zaliczają.
  ~ Hybryda ma fotogeniczną pamięć. Nic mu nie umknie.
Partner: Ze względu na samą osobowość Chappie'go oraz jego gatunek dość trudno będzie mu znaleźć kogokolwiek odpowiedniego.
Rodzina: Chappie nigdy nie poznał swoich rodziców ani żadnej innej rodziny. Pamięta tylko pewną miłą waderę, którą nazywał swoją ,,Mamusią".
Charakter: Chappie jest osobą dość prostą, ale jednak trudną do zrozumienia. Dla niego białe jest białe, czarne jest czarne, zło i dobro są sobie przeciwne. Nie widzi żadnych ,,światłocieni", mniejszego bądź większego zła czy dobra. Przez jego proste myślenie nie jeden raz został nazwany po prostu głupim (Chappie nie cierpi zwrotu ,,głupi", zawsze wtedy odparowuje tym samym powiedzonkiem: ,,Poznasz głupiego po czynach jego"). Nie ukrywajmy, jest przeciętnie inteligentny, ale znowu nie jest kompletnym debilem. Nie umie kłamać (woli już milczeć), ani ukrywać uczuć. Nie chowa się też ze swoim zdaniem czy opinią. Gdy coś mu się podoba lub nie - od razu to mówi. Nie lubi kłótni, wyzywania, tym bardziej przemocy. Owszem, potrafi walczyć, ale to sprzeczne z jego naturą. Jest nieco naiwny, zbyt łatwo nabiera zaufania do obcych, przez co często musi przeżywać ciężki zawód. Szybko przywiązuje się do swoich przyjaciół i strzeże ich bez względu na swoją nikczemną posturę. Jest wyjątkowo ciekawski. Chętnie poznaje otaczający go świat.
Dodatkowy opis: Chappie jest małym stworzeniem. Wzrostem dorównuje lisowi, jednak przez rozpiętość skrzydeł i długi ogon wydaje się większy. Ma sylwetkę zbliżoną do warana: muskularne ciałko, masywne łapy zakończone ostrymi pazurami i średniej długości szyja. Płaski łeb kończy półokrągła paszcza pełna mocnych, lekko stępionych zębów. Ma duże, mlecznobiałe oczy z zamglonymi źrenicami. Dodatkowo ma cztery rogi (raczej do ozdoby niż do obrony). Długi ogon służy Chappie'mu zarówno jako pomoc przy wspinaczce jak i broń. Skrzydła, mimo swojej rozpiętości, gdy są złożone przylegają płasko do ciała, tak aby tworzyć jak najmniejszy opór powietrza. Barwa ciała działałaby świetnie jako kamuflaż, gdyby nie pomarańczowe plamy i białe akcenty. Chappie ma jeszcze jedną, dziwną cechę: mówi o sobie w trzeciej formie osobowej. Podobnie o swoich rzeczach, np. zamiast ,,To jest moje" mówi ,,To jest Chappie'go". Może to czasem nieco dezorientować.
Zainteresowania: Samczyk ma różne sposoby ma zabicie nudy. Jego ulubionym zajęciem są widowiskowe akrobacje powietrzne przy niebezpiecznych prędkościach. Inną rozrywką są dla niego jakieś zajęcia twórcze, jak malowanie na kamieniach różnych rysunków (co z tego, że rysuje jak dziecko, daje mu to ubaw i tyle wystarczy) czy lepienie z gliny. W tym drugim jest znacznie lepszy, zaskakująco dobrze obraca w pazurzastych łapkach dostępnym materiałem. Uwielbia też historyjki z książek. Sam nie umie czytać, ale bardzo lubi gdy ktoś mu czyta.
Stanowisko: Łącznik/Posłaniec
Zawody:
  • Champion
  • Złoto: 1
  • Srebro:
  • Brąz:
Song Theme: Miracle Of Sound - Friends
Historia: [LINK]
Nick na howrse: NyanCat^._.^~

Parę spraw...

        Nie chcę was zamęczać długim, nudnym postem informacyjnym, ale Nyan musi ponarzekać.
  Jest bowiem parę spraw godnych uwagi i dopracowania.
 
Ankiety
  Z boku jak zapewne da się zauważyć ustawiłam dwie ankiety.
  Pierwsza (,,Co powinnam dodać do profilu?") powstała w celu zebrania waszych pomysłów co jeszcze powinno się znaleźć w formularzu dołączeniowym oraz profilu każdego członka. Możecie wybrać kilka odpowiedzi. Proszę jednak nie głosować równocześnie "Nic nie dodawaj" i coś innego, bo to się mija z celem -,-
  Druga to kolejne pytanie mające znaczny wpływ na bloga. Czy według was nasze hybrydy powinny żyć dłużej niż trzynaście lat (czyli tyle ile NORMALNY wilk). Obie opcje są w zupełności zgodne z fabułą bloga. Hybrydy mogą żyć dłużej, to będzie taki efekt uboczny bycia innym, ale jeśli nie chcecie, to nie muszą i sprawa załatwiona.

Oprawa graficzna
  Jak widzicie Nyan odrobił lekcje i poprawił wygląd bloga w CSS-ie x3 Jestem całkiem dumna ze swojej pracy, jednak mimo wszystko blog ma się podobać nie tylko mi, prawda? Piszcie w komentarzach swoje opinie, bom ciekawa ^^ I nie kryjcie krytyki. Jeśli coś się nie podoba, wal prosto z mostu.

sobota, 6 czerwca 2015

Od Innej (CD Kotonaru) - ,,Szczerość za szczerość"

        Wadera uważnie wsłuchała się w historię Naru. Każdy jej fragment boleśnie uświadamiał Innej jakim egoizmem się wykazała. Zrobiło jej się głupio. Oczywiście ktoś z boku mógłby powiedzieć ,,To nie jej wina, skąd miała to wszystko wiedzieć?". Jednak wadera uparcie zrzucała winę na siebie. I co teraz ma zrobić?
  Gdy samiec skończył na chwilę spojrzała na niego współczująco. Nigdy się w nikim nie zakochała, więc nie mogła sobie wyobrażać jakim bólem jest stracić ukochaną osobę. Chociaż w sumie...wiedziała. Przecież jeszcze niedawno zmarł Huangalong, jej nauczyciel, przyjaciel, zastępczy ojciec. Nie mogło to się równać z tym, co przeżył Naru, jednak nie było to też coś zupełnie innego.
,,Szczerość za szczerość" pomyślała Inna i postanowiła opowiedzieć samcowi o swoim nauczycielu:
  - Nie byłam tu pierwszą hybrydą - zaczęła. - Gdy dotarłam tutaj, do Przystani, spotkałam Huangalonga. Wyglądał bardzo podobnie do mnie, miał jednak poroże bardziej podobne do jeleniego i czerwone futro z żółtymi akcentami. Ucieszył się na mój widok, jakby na mnie czekał już długi czas. Nauczył mnie wszystkiego co sam umiał, wychował na taką osobę, jaką jestem teraz. Pokazał też, że bycie innym niż reszta swojego gatunku to żadne kalectwo. To dar. Jesteśmy silniejsi od innych, wytrzymalsi, czasami zdecydowanie mądrzejsi.
  Zamilkła na chwilę.
  - Więc... Co się stało z Huangalongiem? - zapytał niepewnie czarny samiec.
  - Umarł - odpowiedziała spokojnie wadera. Doskonale panowała nad emocjami, jednak czuła, że za niedługo na nowo się załamie jeśli szybko nie zmieni tematu. - Czy raczej, jak sam wolał: ,,Odpoczywa". W Lesie Ciszy stoi jego nagrobek, obok kilku innych.
  - Innych? Czyli przed nim również ktoś był?
  - Prawdopodobnie jego mistrz, mistrz jego mistrza i tak dalej. Ale zanim Huang zmarł powiedział mi, że mam stworzyć w tej dolinie dom dla takich jak ty i ja. Dla hybryd.
  Zapadła cisza. Po jakiejś minucie zaczęła ona nieco krępować Inną.
  - Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja przeżywam żałobę - powiedziała, by jakoś przerwać uporczywe milczenie i spojrzała na Kotonaru.
  Samiec popatrzył jej w oczy, przekrzywił lekko łeb i uśmiechnął się słabo.
  - Moja żałoba już się skończyła - odpowiedział, po czym wstał, pożegnał się skinieniem głowy i wyszedł na zewnątrz.
  Inna położyła łeb na łapach i patrzyła bezmyślnie w wejście jej domu. Nie do końca wiedziała jak rozumieć słowa Naru. Dalej też dziwiło ją porównanie do Suianei. Spróbowała wyobrazić sobie lwicę według opisu samca i aż parsknęła śmiechem. Jak miałaby w ogóle dorównać tej pięknej, silnej samicy, która miała tyle determinacji, że dała radę zmienić samego Kotonaru. To niedorzeczne. Inna przecież nigdy nie zbliży się do poziomu Suianei.
  Wilczyca skierowała wzrok w prawo, żeby skupić myśli na czymś innym. Zauważyła na podłodze szczątki jej wazonu. Przypomniała sobie, jak Naru przez przypadek zrzucił go na ziemię ogonem.
  ,,Meh, kiedy indziej mu to wypomnę" stwierdziła w myślach i zmrużyła oczy grzejąc się w promieniach późno wiosennego słońca.


Naru? Dokończać dokładnie tego nie musisz, ale możesz mnie tam gdzieś wciągnąć jak masz jakiś ciekawy pomysł. I wybacz stan tego opka *^*

Od Maury: Odcień nocnego nieba

        Otwieram szeroko swoje, jeszcze nieco zaspane, oczy. Wstaje powoli i chociaż po wczorajszej nocy wszystko mnie boli, to staram się nie zwracać na nic uwagi. Zanim się obejrzę znów jestem w drodze. Wyruszam bez zbędnych narzekań, ani przecierania oczu. Nie jadłam od kilku dni, ale nie mam dziś w planach żadnego polowania. Póki co jedzenie nie jest mi potrzebne, przyzwyczaiłam się do głodówki. Przywykłam do braku wielu rzeczy i nauczyłam się żyć bez nich, Nie mam niczego. W tym świecie istnieją tylko dwie postacie- ja i droga, jaką muszę pokonać. Funkcjonuję już tak od niespełna roku i do tej pory tylko raz przyłapałam się na narzekaniu. Ale nie dziś. Teraz wszystko jest w najlepszym porządku. No bo jak można marudzić w tak piękną noc?
Patrzę na niebo. Jest ciemne, tajemnicze i prześliczne. Wiele osób twierdzi, że nocne niebo jest czarne, ale ja myślę, że ma ono zupełnie inny odcień. Niestety, nie było jeszcze na świecie tak mądrego stworzenia, które nadałoby mu nazwę. A bądźmy szczerzy- na pewno nie jestem to ja.
Na niebie nie ma księżyca, który zapewne przysłoniło kilka chmur. MI jednak to nie przeszkadza. Najważniejsze jest to, że mogę dostrzec gwiazdy, bo to one wskazują mi drogę. Jak zapewne zdążyliście się już domyślić, podróżuję nocą. Nie robię tego dlatego, aby móc się popisać przed innymi. Z resztą, nawet nie znam żadnych „innych”! Jest to zwykły nawyk, który ukształtowałam w moim poprzednim życiu i jakoś ciężko się go pozbyć. Poza tym, ma on jedna zaletę- jeśli prowadzisz nocny tryb życia, istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, że spotkasz kogoś na swojej drodze. Nie chodzi o to, że jestem nieśmiała i nie potrafię żyć z innymi. To oni zwykle nie wytrzymują ze mną. Z resztą nic dziwnego! Na ich miejscu już dawno dałabym sobie spokój z jakimikolwiek próbami nawiązania ze mną kontaktu.
Nagle do moich uszu dociera szelest. Jest on tak odległy, że zaczynam podejrzewać, czy to nie moja wyobraźnia. Bo przecież dookoła nikogo nie ma!
Rozglądam się jednak dla pewności. Nie chodzi o to, że się boję. Po prostu nie mam ochoty na przypadkowe spotkania z nietolerancyjnymi i zarozumiałymi wilkami. A tym bardziej na zabawę w „poznajmy siebie nawzajem”.
Idę więc dalej, jednak owy szelest nie ustaje. Dopiero teraz dochodzi do mnie fakt, że dźwięk dobiega z góry.
Podnoszę głowę, przyglądając się drzewom i ich rozłożystym gałęziom. Przez chwilę wydaje mi się, że widzę na nich jakąś postać. Jednak, kiedy na sekundę odwracam wzrok jej już tam nie ma.
-Super. To tylko rok samotności, a mi już odwala.- mruczę do siebie.
Mam już odejść, ale w tej chwili gałąź opada na ziemię tuż przed moim nosem. Robię wielkie oczy i po raz kolejny podnoszę głowę. Jest! To ta sama ciemna postać! Widzę ją po raz drugi, więc to chyba nie zwidy, nie?
Przyglądam się nieznajomemu. On chyba dostrzegł, że go obserwuję, bo zaczyna szybko przemieszczać się na inne drzewo. Widzę przez chwilę jak zwinnie skacze z gałęzi na gałąź.
Uśmiecham się, ukazując rząd białych kłów. Znajduję drzewo, na którym siedzi owy nieznajomy. Nie zastanawiając się, zaczynam biec i bez większego trudu wdrapuje się na to samo drzewo. „kolega”, widząc to, szybko przeskakuje na kolejną gałąź. Robię to samo, śmiejąc się pod nosem. W końcu jednak oboje dajemy sobie spokój.
-Ciekawa sztuczka.- mówię w końcu.- Niestety, ja tez ja znam.- patrzę na nowego wyzywająco.
Dopiero teraz, kiedy mogę przyjrzeć się mu z bliska, dostrzegam jego nieproporcjonalna budowę. W oczy rzuca mi się jego długi ogon, zakończony „piórkami”. Przestaję patrzeć na koleżkę wyzywająco.
-No, no, proszę, co my tutaj mamy? Widzę, że nie jestem jedyna w okolicy. Miło czasem spotkać inną hybrydę.- słowo „miło” wycedzam przez zęby, jakby było śmiertelna trucizną.
Taksuję nieznajomego, oceniając czy stanowi dla mnie jakieś zagrożenie. Albo ja dla niego. A może obie wersje?

Xin? ^^

czwartek, 4 czerwca 2015

Od Visphoty CD Tiburona

        To było chore. Najpierw ten rybo-kopo-wilk mnie depcze, potem mówi, że mam ładny ogon i gapi się na cętki, a potem nagle musimy uciekać bo gonią nas jakieś ptaki... które chwilę potem wpadają martwe do wody. Świetnie.
Dlatego też zmierzam ku powierzchni, nie jestem fanką siedzenia w jeziorku z martwymi ptakami. Mój towarzysz również wychodzi, wołając za mną:
- Czekaj! Zaczekaj, no!
- Tak? - pytam. Staję w końcu na trawie i otrzepuję się z nadmiaru wody. Cały czas się uśmiecham, typowo dla mnie. Nie wiem, czego ten rybo-kop chce ode mnie.
- Bo ja... chciałem tylko zapytać... czym jesteś nakręcana?
- Że co? - pytam ze śmiechem. - Jeśli mówisz o... nietypowych oczach, nosie i cętkach to powiem tylko, że tak już jest. Nakręcam sama siebie. A ty co? - Wskazuję rybi ogon i siadam, nakrywając się ogonem dla ochrony przed słońcem. Grzywka opada mi na oczy więc zdmuchuję ją. Ale ona, upierdliwa, wciąż wraca. Powtarzam czynność kilka razy. W tym czasie rybo-kop przypatruje mi się i krzywi ze śmiechu.
- Czego się głupio śmiejesz? Poza tym zadałam ci pytanie. Mógłbyś opowiedzieć. Przynajmniej nie byłoby tej ciszy.
- Ech, nie bardzo. Myślę, ze to co ty wyrabiasz jest zdecydowanie bardziej ciekawsze.
Wzdycham ciężko. Prycham śmiechem, a potem drapię się za uchem przednią łapą. Nie, nie zrobię tego jak typowy pchlarz. Nie lubię, poza tym... No bez przesady.
- Wiesz co? Myślę, że ma pewien pomysł. Otóż, znalazłam ciekawe miejsce i osoby. Co ty na to, żeby sprawdzić jak sie mają i zapytać, czy mają wolne miejsca?
- Hym, może to nie jest głupi pomysł. Ale pod warunkiem, że powiesz mi jak sie ciebie wyłącza. Wiesz, to bardzo zaskakujące... I przerażające, jak mam być szczery. Twoje oczy świecą na turkusowo!!
- A ty masz rybi ogon, rybo-kopie - odparowuję. - W ogóle, jak masz na imię? Chyba, że lubisz przezwisko rybo-kop.
- Tiburon, a jak inaczej? - irytujeł się.
- Ha, no tak. Dobra, dobra. Już się uspokajam, Tiburonie. Jestem Visphota. Ale możesz mówić Vista, Vis... Jak ci się rzewnie podoba. To jak? Idziemy?
Wilk kiwa głową, a potem zupełnie bez ostrzeżenia trąca mnie w nos. Kicham, nie wiem czemu. On się śmieje, ja się śmieje. A potem Tibu zarzuca mnie gradem pytań o świecące plamki. Odpowiadam, czasem na serio, czasem zmyślam. Dobrze się nam rozmawia. Może dlatego, ze nie poruszamy typowych nudnych tematów, oboje jesteśmy bezpośredni. I dobrze.


<Tibu? Dojdziemy tam? default smiley :d I wybacz że tak długo>

sobota, 30 maja 2015

Historia Maury

        Nie lubię opowiadać o sobie. Nie mam takiego zwyczaju, zwłaszcza, że od dłuższego czasu staram się zapomnieć o przeszłości. Jednak mogę zrobić ten jeden, jedyny wyjątek.
Historia, jaka wam zaraz opowiem jest smutna, pełna bólu i strachu. Możecie tego nie czuć, gdyż nie byliście jej świadkiem. Jednak ja, kiedy przypominam sobie o przeszłości nie czuję się najlepiej.

Urodziłam się w odległej krainie, na północy. Miałam dwójkę rodziców, ale niestety byłam jedynaczką. Z początku wydawało mi się, że moje dzieciństwo jest normalne. Ha! Jasneee…
Moi rodzice na początku opiekowali się mną i wychowywali jak należy. Jednak mijały dnie i noce, a moi opiekunowie byli coraz dziwniejsi. Nasze dawne zabawy, zaczęły przemieniać się w ostre ćwiczenia. Historie, jakie opowiadali mi na dobranoc, stawały się krwawymi i przerażającymi opowieściami. Wszystko co otrzymałam od nich kiedyś, zaczęło się zmieniać. Gry na treningi, miłość na strach, nasze długie rozmowy ograniczały się do krótkich słów, a kołysanki zmieniły się w piosenki skazańców.
A później zamknięto mnie w klatce. Nie mówię tutaj dosłownie, o pomieszczeniu, ale o metaforycznej „klatce”. Po prostu znalazłam się w sytuacji bez wyjścia. W malutkim więzieniu, do którego moi rodzice trzymali klucz. Jednak oni nie chcieli mnie wypuścić. A więc co takiego robili?
Szkolili mnie. Trenowali. Zmienili w okrutnego zabójcę, jakim później faktycznie byłam. Żyłam w odosobnieniu. Z nikim nie rozmawiałam, jadłam raz na kilka dni i ciągle trenowałam. Kazano mi ćwiczyć i wbijano do głowi jakieś dziwne zasady. Moja matka co wieczór odwiedzała mnie i śpiewała piosenkę. Była to kołysanka, ale inna od tych, które nuci się małym szczeniakom. Tamta piosenka była pełna okrucieństw, krwi i przemocy, o jakiej się wam nie śniło. Przez długi czas starałam się jej nie słuchać. Robiłam co w mojej mocy, aby ignorować tą cholerną kołysankę. Jednak w końcu ono mnie dopadło. Szaleństwo. Chwyciło mnie w swoje mroczne, lepkie, obrzydliwe macki i za nic nie chciało puścić. A ja byłam zbyt zmęczona, aby walczyć.
Wychowywana przez psychopatów, zmuszana do ciągłych ćwiczeń i mamiona kołysanką o śmierci i cierpieniu. Taka właśnie byłam ja, kiedy miałam zaledwie rok. Możecie się więc domyślić, że nie wyrosłam na zdrowo myślącą dziewczynę.
A kilka miesięcy później w okolicznych watahach zaczęto opowiadać pewną historię. Mówiono o pewnej młodej samicy, hybrydzie, która zaczęła zabijać wilki. Nikt nigdy mnie nie widział, nikt ze mną nie rozmawiał i nikt nie wiedział jak naprawdę miałam na imię. Nadano mi jednak przydomek Lullaby (czyt. lalabaj- ang. kołysanka).
Jesteście ciekawi skąd wzięło się to przezwisko?
Zawsze, kiedy owa hybryda upatrzyła sobie ofiarę, kiedy miała zabić nieszczęśnika, nuciła piosenkę. Nie była to byle jaka piosenka. Śpiewała zawsze ten sam utwór, jedyny jaki znała. Była to powolna, spokojna kołysanka. Ale nie taka, jaką śpiewa się szczeniakom na dobranoc. Nie, ta kołysanka była inna. Utwór, jaki nuciła owa Lullaby mówił o cierpieniu, krwi i okrucieństwach, o jakich się wam nie śniło.
Tak właśnie żyłam. Trenowałam, bo tak kazali mi rodzice. Śpiewałam tę kołysankę, bo nie znałam innej melodii. Zabijałam dla moich opiekunów, których tak nienawidziłam. Wszystko dlatego, bo tak mnie uczono. Wpojono mi zasady, wytłumaczono pewne reguły. Omamiono umysł, odebrano zdrowy rozsądek. Żyłam, mordując innych. Zabijałam z zimna krwią, nie myśląc, jak ta osoba się czuje. Czy ma rodzinę? A może partnera? Ile wilków będzie opłakiwać jej stratę? A kiedy podchodziłam do ofiary, zawsze śpiewałam tą samą piosenkę.
“…and every time I cry asleep
I pray to never wake up.
And every time I fall asleep
I dream to never wake up…”
Jednak tamtej nocy wszystko się zmieniło. Jeszcze na samym początku, zanim wyruszyłam nie czułam niczego dziwnego. Ale później?
Podkradałam się do ofiary. Była wtedy noc, ciemna jak sama śmierć, a księżyc przysłoniły szare chmury. Cel, jaki wybrali moi opiekunowie był młodym wilkiem, trochę starszym ode mnie. Nie obchodziło mnie to ani trochę. Zwyczajnie podeszłam do niego cicho, nucąc tą samą kołysankę.
„… and I say la la la la…”
Nie, tamta była inna. Piosenka, którą zaśpiewałam nie była straszna, tylko... spokojna? Kojąca? Dobra? Nie wiem skąd ona się pojawiła, przecież nie znałam żadnej innej melodii! Starałam się jednak o tym nie myśleć i robić swoje. Podeszłam do wilka i… zobaczyłam perę pomarańczowych oczu. Wilk nie spał! Był przytomny, a mimo to nie chciał uciec! A przecież powinien, prawda?
-Kim jesteś?- usłyszałam pytanie.
Zatkało mnie. Ktoś się do mnie odezwał. Po raz pierwszy była to inna osoba, niż moi „opiekunowie”. Ktoś mnie widział. Wilk zobaczył mnie i nie krzyknął, nie uciekał, nie błagał mnie o darowanie życia.
Ktoś się do mnie odezwał.
-Masz śliczny głos.- usłyszałam ponownie.
-J-j-ja?- było to jedyne, co potrafiłam z siebie wykrztusić.
-Jak masz na imię?
To pytanie zupełnie zbiło mnie z tropu. Zaczęłam się cofać. Nie wiedziałam co powinnam zrobić w takiej sytuacji.
-N-nie! Zostaw mnie w spokoju!- krzyknęłam przerażona.
Ja miałam go zabić? Ale dlaczego? Co on takiego zrobił?- po raz pierwszy zaczęłam o tym myśleć. Dlaczego słuchałam rozkazów tamtych psychopatów? Dlaczego jeszcze się im nie postawiłam? Co takiego do tej pory robiłam?
-Dlaczego? Co się stało?
-UCIEKAJ!!!- krzyknęłam.
Za późno. Coś mignęło koło mnie. Spory kształt, jaśniejący wśród nocy. Wilczyca rzuciła się na młodego basiora. Nawet nie słyszałam jego krzyku. Wgryzła się w jego gardło, a jego krew trysnęła na mój pysk. Moja matka zabiła tego basiora. A wszystko dlatego, że ja nie zrobiłam tego wcześniej. Ale przecież nie mogłam tego zrobić. On się do mnie odezwał. Pierwszy raz w życiu.
Ktoś się do mnie odezwał. A teraz nie żyje!
-Idiotka!- syknęła matka. Nic nie powiedziałam.
-Miałaś go zabić! KAZALIŚMY CI!!!- usłyszałam po raz kolejny. Jednak nadal nie odpowiadałam. Moje myśli tłoczyły się w głowie. A wszystkie dotyczyły tego basiora.
Ktoś się do mnie odezwał, ktoś się do mnie odezwał, ktoś się do mnie odezwał. A teraz nie żyje.
Spojrzałam na martwego samca. A potem na moją opiekunkę. A tą porąbaną psychopatkę. Na tą cholerną sukę.
-Pieprzcie się wszyscy.- warknęłam.
Moja matka nawet nie zdążyła zrobić uniku. Zabiłam ją szybko, ale bardzo boleśnie. A później uciekłam jak najdalej stąd. Z nikim nie rozmawiałam, omijałam watahy, stada, najmniejsze sfory. Wędrowałam samotnie, szukając swojego miejsca, ale nie potrafiłam go znaleźć. W końcu moje łapy przeprowadziły mnie przez ogromne góry. Błąkałam się tam samotnie. Tylko ja i piosenka, która ciągle chodziła mi po głowie. Ale nie była to kołysanka, którą śpiewała mi ta psychopatka. Nuciłam swoją własną piosenkę. Tą samą, która wpadła mi do głowy, gdy zobaczyłam tamtego wilka. Ta sama, którą śpiewałam, kiedy on się do mnie odezwał.
„… and I say la la la la…”

A później? Cóż, potem na swej drodze napotkałam pewną hybrydę.