wtorek, 21 kwietnia 2015

Wyniki zawodów nr 3

  Wy naprawdę mnie zaskakujecie XD
  Już mam wyniki trzecich zawodów (drugi raz w ciągu dnia).
  Screen:
  A wyniki znowu zaskakujące XD Ostatni będą pierwszymi, jak to się mówi:
  1.  Kotonaru
  2.  Shantel
  3.  Samira
  4.  Inna
  5. Visphota
Znowu gratuluję, a następne zawody chyba urządzę jutro, bo coś za szybko nam lecą x3

Od Xinyuana - Czy Już Nie Można Mieć Chwili Spokoju?!

        Cholera by wzięła te przeklęte góry! Ile może zajmować przejście jednej durnej skarpy?! Po kolejnej nieudanej próbie wspinaczki stanąłem kiwając ogonem na boki i wściekle wpatrując się w ziemisto-skalną ścianę. Warknąłem, podkurczyłem łapy i ponownie wybiłem się w górę. Wbiłem pazury w ścianę na wysokości dwóch metrów, jak za każdym poprzednim razem. I jak za każdy poprzednim razem sucha ziemia pod moim ciężarem zaczęła się kruszyć, a mi pozostało jedynie rozpaczliwie drapać ją pazurami, tylko pogarszając sytuację. W chwili straciłem podparcie i już leciałem na ponowne spotkanie z gruntem. Okręciłem się w powietrzu i wylądowałem - niestety dość boleśnie - na czterech łapach.
  Warknąłem rozglądając się na boki. Niedługo zacznie lać jak z cebra. Świadczyły o tym burzowe chmury. Jeśli nie znajdę szybko jakiegoś schronienia zaleje mnie błotna lawina powstała przez takie właśnie sypkie skarpy jak ta zmieszane z wodą. Obejście tego denerwującego wału ziemi zajmie mi dwa razy tyle co czas, który tutaj zmarnowałem. Już miałem podjąć kolejną bezsensowną próbę, kiedy nagle w oddali coś błysło, a przez góry przetoczył się grom. Zakląłem pod nosem i rzuciłem się sprintem wzdłuż skarpy. W końcu - dzięki bogom, w których nie wierzę - trafiłem na małe osuwisko w wysokiej ziemnej ścianie. Ktoś musiał już tędy w takim razie przechodzić. Kolejny błysk powstrzymał mnie od dłuższych rozmyślań. Przebrnąłem przez wyłom i popędziłem w górę, już po stabilniejszym, bo skalnym gruncie. Jeszcze w biegu poczułem na ciele coraz gęściej spadające krople. W ostatniej chwili wpadłem do jakiejś jaskini - na zewnątrz lunęło, jakby ktoś wylewał wodę z wielkiego wiadra. Otrzepałem się z wody. Przez mokrą sierść traciłem ciepło. Zwinąłem się w kłębek na ziemi zmęczony całodniową podróżą i niemal natychmiast zasnąłem wsłuchany w szum deszczu.

  Gdy się obudziłem, przez wejście wpadały promienie światła, za którym tak przez te chmury tęskniłem. Wstałem i przeciągnąłem się. Przez wilgoć panującą w jaskini moje futro nie wysuszyło się, niestety. Toteż stawy nieprzyjemnie skrzypnęły, całkowicie zmarznięte. Wyszedłem na zewnątrz. Było już całkiem blisko południa. Położyłem się więc na leżącym obok głazie, podwijając przednie łapy pod siebie i owijając się ogonem. Przymrużyłem oczy i z zadowoleniem położyłem łeb na klatce piersiowej. Rozkoszne ciepło zaczęło rozchodzić się po moim ciele. Zaletą krótkiej sierści jest fakt, że szybko wysycha. Toteż po półgodzinie miłego wylegiwania się, gdy słońce zdążyło już niemal całkowicie się rozgrzać, byłem suchy i z nową werwą ruszyłem w dalszą podróż.
  Zejście z gór było zdecydowanie prostsze niż wejście. Zanim minęło południe zbiegłem na dół i zaszyłem w las w dolinie. Bieg trochę mnie zmęczył, na dodatek nic nie jadłem od dwóch dni i organizm mimo całonocnego snu domagał się dodatkowej drzemki. Znalazłem więc odpowiednio wytrzymałe drzewo i wskoczyłem na gruby konar. Owinąłem się o niego ogonem aby nie spaść przez sen i wyciągnąłem się na całej długości gałęzi. 
  Nie dano mi długo spać. Ledwo usnąłem, a na dole rozgorzała jakaś głośna rozmowa dwóch samic. Otworzyłem szeroko oczy, ale nic nie mówiłem. Może sobie pójdą...
  No tak, czego ja oczekuję! Czy spanie w tej dolinie jest zabronione?!
  Zupełnie wściekły zeskoczyłem na ziemię. Miałem wywalone co sobie pomyślą nieznajome na widok hybrydy mojego pokroju. Wylądowałem idealnie między nimi i wypaliłem wściekły:
  - Czy już nie można mieć ani chwili ssspokoju?!
  Dopiero teraz zauważyłem, że obie panie były hybrydami.

Samira? Shantel? Przepraszam za wtargnięcie...

Kolejna konkurencja x3 | nr 3

  Czas na kolejne zawody. Tym razem konkurencją jest Skok w dal

  Kto się zapisuje? :3 Pięć wolnych miejsc czeka...
  1. Inna
  2. Visphota
  3. Samira
  4. Shantel
  5.  Kotonaru

Od Innej - Początki bywają różne

        To nie była najprzyjemniejsza pobudka.
  Śniło mi się, że latałam. A tak dokładniej - byłam smokiem. Najprawdziwszym, jaskrawozielonym chińskim smokiem. Latałam zygzakami po niebie wdychając świeże górskie powietrze. Nagle przez moje ciało przepełzł zimny dreszcz. Poczułam, że tracę grunt pod łapami (co było dziwne, bo przecież LECIAŁAM, ale snów się nie komentuje) i zaczęłam spadać. Spadałam ze straszliwą szybkością. Ziemia byłą coraz bliżej, i bliżej, i...
  BUM!
  Wylądowałam na pysku. Na mokrej trawie. Pod drzewem, na którym położyłam się spać. Na mój grzbiet spadały strugi zimnej wody z liści. Przez noc musiało padać. Jak ja mogłam tego nie...? No tak, to wyjaśnia ten dziwny dreszcz. Odruchowo sięgnęłam łapą do pyska, by sprawdzić, czy moje kły są całe. Taki upadek u normalnego wilka skończyłby się wybiciem zębów. Moje były całe, jak zwykle zresztą. Nadal nie wyzbyłam się tego typu odruchów. Otrzepałam się z wody i be zastanowienia ruszyłam starym zwyczajem do Lasu Ciszy.
  Nie spałam w przystani. Dopóki nie zamieszka tam więcej hybryd chyba nie odważę się spać w tym cichym i opuszczonym miejscu. Gdy żył tu Huangalong było zdecydowanie weselej. Szmaragdowa Puszcza była pięknym miejscem, a teraz puste echo moich słów, kroków i oddechu po prostu mnie przerażało. Oby już niedługo zaplątała się tu jakaś inna podobna mnie osoba, bo inaczej zwariuję...
  Jak na wiosenny poranek było troszkę za zimno. Wilgoć w południowym słońcu zacznie parować i pewnie jeszcze zatęsknię za tym chłodem, ale teraz był trochę dokuczliwy. Mój gorący oddech sprawiał, że z pyska leciały mi strużki pary, mimo temperatury do tego raczej nie możliwej. Po chwili wpadł mi do głowy pewien głupi pomysł. Dmuchnęłam przed siebie strugą ognia, aby się ogrzać i - jak można się było spodziewać - podpaliłam krzew przed sobą. Spanikowana przydeptałam nieszczęsną roślinę w celu ugaszenia płomieni, przeklinając w myślach własną głupotę.
  Idąc dalej myślałam już tylko o tym jak BEZPIECZNIE  się ogrzać. Od razu na myśl przyszła mi ciepła kąpiel w Oku Lasu. To dopiero przyjemność...Ale! Teraz mam coś ważniejszego do roboty.
  W końcu zagłębiłam się w Las Ciszy. Aby nie burzyć tej sakralnej nazwy zwolniłam do "stępa". Im bardziej nikłam między drzewa tym bardziej dźwięczało mi w uszach od tej ciszy. Nawet mój spokojny krok wydawał się zbyt hałaśliwy. W końcu drzewa ustąpiły dość rozległej polanie, na której stało kilka już kamieni będące mogiłami dawno zmarłych hybryd. No może oprócz jednego z większych, stojącego idealnie w centrum cmentarzyska. Sama postawiłam go tam zaledwie miesiąc temu. Podeszłam do grobu i usiadłam przed nim. Na kamieniu napisane było tylko jedno zdanie: ,,Huangalong - prawdziwy ojciec i założyciel Krainy Hybryd".
  - Witaj, mistrzu - powiedziałam z uśmiechem.
  Rozmowy z grobem mogą wydawać się dziwne. Jednak była to część tradycji, którą nauczyciel kazał mi wykuć na blachę. Sam Huangalong jeszcze za życia przychodził tutaj i również rozmawiał ze swoim mistrzem. Według jego nauk zmarli przebywają w obrębie cmentarza, na którym zostali pochowani. Często były to nawet pola dawno minionych bitew. Dlatego właśnie moi przodkowie tak rzadko mieszkali w miejscu gdzie kiedyś doszło do rzezi. Hałasy denerwują duchy, a ten cmentarz wydaje się promieniować aurą, która ucisza cały las. Wracając do tematu rozmów ze zmarłymi, robiłam to już wcześniej, ale dopiero po śmierci Huangalonga zaczęłam to robić regularnie. Przychodziłam tu co rano, czasem również wieczorem, i opowiadałam zmarłemu mistrzowi wszystko, co mi się przydarzyło od ostatniego spotkania. I szczerze wierzyłam, że mistrz mnie słyszy, tylko nie może mi odpowiedzieć.
  Gdy skończyłam skłoniłam głowę, tak jak zawsze po lekcji u Huangalonga. Podeszłam do grobu i otarłam się rogiem o kamień. Po raz pierwszy od bardzo dawna z mojego oka spłynęła łza.
  - Tęsknię, tato - powiedziałam i ruszyłam w drogę powrotną.

  Coś kazało mi pobiec do Przystani.
  Niepewna, czemu właściwie odmawiam sobie ciepłej kąpieli, skierowałam kroki w tamtą stronę. W sumie dawno nie byłam w swoim mieszkanku, które zajmowałam za czasów nauki. Dotarłam do owitej zielonkawym światłem wioski. Domki zawsze przywodziły mi na myśl porosty - oblepiały całe to gigantyczne drzewo, a nawet jego dwoje mniejszych braci. Od korzeni (a niektóre mieszkanka były nawet pod nimi) po gałęzie zupełnie bez żadnego schematu poprzylepiane były wszędzie puste mieszkania, gotowe na przyjęcie innych hybryd. Pomiędzy domkami przeprowadzone były całe sieci schodków, mostów i ścieżek, tak, że nawet mieszkający na samej górze mógł w razie czego szybko znaleźć drogę na dół (i nie chodzi mi tu o spadanie z wysokości prawie pół tysiąca metrów). Drzewo Główne wydawało się zawsze dość niebezpieczne. Rosło na skraju urwiska, tuż nad kipielą gigantycznego wodospadu. Miało jednak długie, potężne korzenie, które nie miały żadnych szans się złamać.
  Mój domek znajdował się niedaleko skraju urwiska, uczepiony wystającego z ziemi korzenia. Kiedyś strasznie się gubiłam w ścieżkach, które przecież prowadziły po dachach niżej leżących pomieszczeń. Jednak półtora roku mieszkania w tej dolinie zrobiło swoje - w domu byłam po dwóch minutach od dotarcia do krańca Przystani. Jednak gdy tylko wstawiłam łeb do domku zamarłam w progu. W środku tyłem do mnie stała inna hybryda, ciemny samiec z rogami i kościanym ogonem. Miałam po prostu ochotę rzucić się mu na szyję. Nie widziałam nigdy w życiu innej hybrydy poza Huangalongiem. Po chwili jednak opamiętałam się. A co jeśli jest wrogo nastawiony? Nigdy nic nie wiadomo. Dlatego też stanęłam dumnie na lekko rozstawionych łapach, wysoko zadzierając łeb (hybryda była dość wysoka, chciałam mieć chociaż centymetr przewagi mimo własnego, niemałego przecież wzrostu), od czasu do czasu lekko kiwając puszystym ogonem. Odchrząknęłam. Samiec odwrócił się zdziwiony przy okazji zrzucając rogiem wazę z półki. Spojrzałam krytycznie na zbity przedmiot.
  - Emmm...Przepraszam? - wypalił niepewnie nieznajomy.
  Przewróciłam oczami.
  - Kim jesteś i co tutaj robisz? - starałam się brzmieć jak prawdziwa alfa, ale chyba nieco mi to nie wyszło. To zupełnie nie mój styl rozpoczynania rozmowy...


Kotonaru? Jakoś trzeba zacząć x3

Wyniki zawodów nr 2

  A oto i jakże zaskakujące wyniki w skoku wzwyż.
  Tradycyjnie - screen:
  A tabela przedstawia się w takim razie tak:
  1. Visphota
  2. Xinyuan
  3. Samira
  4. Kotonaru
  5. Shantel
No cóż, Vista rzeczywiście dobrze skacze XD (kto nie wie o co chodzi - polecam czytać komentarze pod zapisami)
  Zwycięzcom gratuluję i zapraszam do kolejnych zawodów naprawdę niedługo ^^

PS: Jestem pod wrażeniem frekwencji :D Zapisy dodane wczoraj wieczór, a już dzisiaj musiałam wyniki losować. Oby tak dalej ^^ Widzę, że ideologia zawodów się wam podoba, a mimo tego zapytam wszystkich: czy coś wypada w nich poprawić?

Historia Samiry

        Nie wiem skąd pochodzili moi rodzice. Nigdy o tym nie mówili, bo nigdy nie pytałam. Oboje byli hybrydami. Znalazła się jednak wataha, która chciała mieć ich w swych szeregach. Dość często byli napastowani przez sąsiadów. Para Alf doszła do wniosku, że przydadzą się wojownicy mający naturalną przewagę nad wrogiem.
 Początkowo ,,normalne" wilki stroniły od nich. Ale po jednym z ataków, gdy sami odparli atak sporej grupy wojowników z sąsiedniej watahy, zyskali sobie nie mały szacunek. Nadal nie byli traktowani jak reszta członków, ale przynajmniej tolerowano ich. Pewnego wyjątkowo upalnego lata wybuchł pożar. Zginęły w nim obie Delty. Przeżyła jednak dwójka ich szczeniąt, niestety zbyt młodych na to stanowisko. Gdyby zginęły i one, na świecie byłoby dziś pewnie więcej hybryd.Na raz zrobił się zgiełk. Nie Delty nie miały tu innej rodziny, więc trzeba było wybrać jakąś omegę, która zastąpi ich do chwili gdy młode Deltki będą gotowe by zając należne im miejsce. Alfa głupi nie był. Doskonale wiedział, że jeśli da władze któremuś z tych narwańców garnących się do niej to nic z tego nie będzie. Nie łatwo będzie ich potem znów przywrócić na dawną pozycję. A garnęli się właściwie wszyscy. W końcu Alfa w swej mądrości wybrał moich rodziców. Ich nie będzie mu wstyd potem strącić, w końcu to tylko hybrydy- bezmyślne maszyny do zabijania. Omegi jak jeden mąż zareagowały oburzeniem. Mimo to po dosadnej przemowie swego pana i władcy umilkli.
 Nowa para Delt sprawowała się nienagannie. Może brakło im wykształcenia i znajomości etykiety, ale nie uciekali od obowiązków, a sumiennie je wypełniali. Wilki zaakceptowały ich i przyznały Alfie rację. Spokój nie trwał długo. Na wieść o narodzinach trójki młodych hybryd ci mniej opanowali zaczęli podburzać resztę przeciwko przywódcy i Deltom. Bunt został dość szybko stłamszony i więc razem z rodzeństwem mogliśmy się czuć w miarę bezpiecznie. Wysłano nas na nauki znacznie wcześniej niż zwykłe szczeniaki. Oczywiście mieliśmy zostać wojownikami. No bo w końcu tylko do tego się nadawaliśmy. Gdy miałam rok wszyscy moi nauczyciele ,, skapitulowali". Mieli mnie, siostry i brata dosyć. Alfa kazał im nas szkolić, ale nie było czego. Zakres ich umiejętności się skończył, nie byli w stanie nauczyć nas więcej. Uczyliśmy się więc co najmniej dwukrotnie szybciej od pozostałych szczeniąt. Nie chciano nas jednak posłać na front w obawie, że zginiemy albo, jak twierdziła większość, zmarnujemy. Nie traktowano nas jak osoby, a przedmioty, mimo, że wtedy nie byliśmy jeszcze ,, diablątkami". Choć tak nas nazywano.
 Gdy miałam około półtora roku do watahy dołączyć chciała dwójka starych wilków i hybryda imieniem Shantel. Nie spodobało się to ,,pospólstwu", ale nie wyglądali na zaskoczonych gdy Alfa,wyraził zgodę. Wyglądało na to, że przywykli już do jego fanaberii. Wadera miała drobne braki. Nie przywykła do życia w społeczności, na dodatek tak negatywnie do niej nastawionej. Szybko zaprzyjaźniła się z moją siostrą. Nie minęło też wiele czasu nim przekonała się też do tego złośliwca, którego zmuszona jestem nazywać bratem. Nieco więcej czasu było potrzeba by w ogóle zbliżyła się do mnie. Jakby nie patrzeć to kiedy już z rodzeństwem robiliśmy coś złego to zawsze pod moim przywództwem. Inne młodsze wilki za nami nie przepadały więc bawiliśmy się ze sobą na swoje własne ,,diaboliczne" sposoby. Shantel nigdy nie uczestniczyła w naszych drobnych wypadach, podczas których uprzykrzaliśmy życie niechętnym nam wilkom. I dobrze, przez wyrzuceniem chroniła nas tylko pozycja. Jej to nie przysługiwało. Kilkakrotnie Alfa zastanawiał się czy, choćby ze względy na nas, nie oddać tej pozycji tamtym staruszkom. Ale z moich rodziców miał najwięcej korzyści tam gdzie byli więc sobie odpuścił. Shantel z drobną pomocą diablątek nadrobiła braki w edukacji, bo podobno wcześniej nie uczono jej walki. A taki był warunek jej tu pobytu. We trójkę wprowadziliśmy ją w negatywnie nastawiony do niej świat życia w społeczeństwie.
 Malowała mi się świetlana przyszłość  mimo iż niebawem syn pary Delt miał objąć należne sobie stanowisko. By nie marnować czasu Alfa posłał naszą trójkę na kursy z dowodzenia. Ukończyliśmy je na tyle szybko by przed słynną ,, rzezią niewiniątek" nauczyć się też co nieco o polityce. Shantel poszła w podobnym kierunku, ale o wiele większa wagę przyłożyła do tego drugiego.
 Jak świat długi i szeroki wiatr poniósł wieść o tolerancji naszego Alfy. I jak świat długi i szeroki zbiegały się tu wszelkie ewenementy. Przyjęto nawet jedną skrzydlatą tygrysicę. Zapowiadało się dobrze...Do czasu gdy stary Alfa popełnił największy, a za razem ostatni błąd w swoim życiu. A mianowicie, gdy przyszedł czas oddania pozycji synowi poprzednich Delt, Alfa ogłosił iż odbiera mu tytuł, że od teraz to moi rodzice będą prawowitymi alfami. Watahowe hybrydy przyjęły to z entuzjazmem, w przeciwieństwie do pozostałych. Niedoszły Delta zapałał nienawiścią do tych, którzy ,,odebrali" mu władzę i Alfy. Otruł go i jego partnerkę. Mimo licznej konkurencji udało mu się zająć jego miejsce, Alfa nie miał szczeniąt. Basior kopał i kopał aż się dokopał. Okazało się, że wiąże go dalekie pokrewieństwo ze zmarłym.Bety, Gammy i my, Delty musieliśmy się na to zgodzić.
 Rodzice mieli złe przeczucia, i słusznie. Niedługo potem dopuścił się czynu gorszego od otrucia. Dopuścił się zamachu na życie Delt. Kogo ogłosił winnym? Nas! Zrobił to nocą gdy byliśmy na przeszpiegach. Wracamy, a tu wściekły tłum. Zjednał sobie, tyran, wielu zwolenników. Ogłosił oficjalnie, że za dwa dni odbędzie się sąd nad nami. Nie nastąpiło to jednak. Nie wiem dlaczego to zrobił. Nie mieliśmy świadków, którzy mogliby nas obronić, więc jedynym wytłumaczeniem jest jego własna, chora żądza zemsty. 
 Stało się to nocą. Nazajutrz miał się odbyć sąd nad nami. Większość normalnych wilków poszła za nim. W mrok, w noc...Rzeź niewiniątek...Wpadali do jaskiń zamieszkałych przez hybrydy. Niewielu zginęło szybko... Do naszej jaskini wpadło dziewięciu. Po trzech na każde z nas. Nie przewidzieli jednego. A mianowicie, że nie zamierzamy się dzielić. Od zawsze miałam ich przy sobie, byli moją ostatnią ostoją. Dzięki nim mogłam w miarę normalnie funkcjonować w tej społeczności. Walczyć więc też mogliśmy razem. No bo w końcu... rozumieliśmy się bez słów.
 O świcie ziemia przesiąknięta była krwią. Muchy latały dookoła. Ptaki zataczały kręci nad jaskiniami. Czerwone, wchodzące słońce tylko podsycało nienawiść i rozpacz. Te z wilków, które nie brały udziału w rzezi znajdowały ciała swych braci, sióstr, matek, ojców, synów i córek. Wśród tych lamentów, równym krokiem podążały trzy diablątka. W których dotąd radosnych serca wbiły się ciernie. Stracili wiarę w uczciwość i bezinteresowność. W ciągu jednej nocy zapomnieli czym jest sprawiedliwość. Zmienili się. Trzy diablątka odeszły ze swego dawnego azylu. Miały tylko jeden cel- znaleźć i zabić bydle, które za to wszystko odpowiadało.
 W wieku dwóch lat zostałam mordercą. Z pomocą rodzeństwa zabiłam dziewięć wilków, a miesiąc po ,,rzezi niewiniątek" też tego kto ich je przysłał.
 Nasz cel został zrealizowany. Cel unieszkodliwiony. I co teraz? Trzy diablątka się rozstały. Poszły w swoją stronę, za swoimi marzeniami. Ja marzeń nie miałam marzeń ,które mogłabym spełniać. Ruszyłam więc w przypadkowym kierunku, innym niż mój dawny dom. Po drodze spotkałam Shantel. Towarzyszyła mi aż do czasu gdy dotarłam tutaj. Do Krainy Hybryd.

Historia Shantel

        Historia Shantel rozpoczyna się na dalekiej północy w krainie skutej wiecznym lodem. Owe tereny wiecznie pokryte były grubymi warstwami śniegu ,a temperatura nie umożliwiała , żadnemu zwierzęciu ,normalnego życia.
Pewnego pochmurnego dnia para wilków w podeszłym już wieku postanowiła przejść przez dolinę zasypaną gęstym śniegiem.Owa dolina znajdowała się na wschodniej granicy lodowej krainy ,gdzie panował przenikliwy chłód.Wilki ruszyły przed siebie.Minął jeden dzień ,drugi…a dookoła tylko śnieg ,lód i przenikliwe zimno..Nagle do ich uszu doszły jakieś dźwięki.Na początku postanowili po prostu oddalić się od jego źródła,jednak po chwili zawrócili.Ich oczom ukazał się mały ,biały szczeniak.Para zabrała szczenię ze sobą –były to wilki o dobrych sercach i bez namysłu przygarnęli kilkumiesięczną waderę.Nazwali ją  Shantel.
Miesiące mijały.Para wilków wędrowała dalej ,mała wadera towarzyszyła im.Wilki wychowywały ją jak własną córkę.Wilczyca uczyła małą polować ,a basior pilnował je obie –w końcu byli wędrowcami .
Shantel rosła jak na drożdżach.Z każdym miesiącem była coraz wyższa i silniejsza.Jej futro z czystej bieli stawało się coraz to bardziej kremowe.
W końcu minął rok ,a podopieczna wędrowców była już tak wysoka jak oni sami.Na jej głowie widniały już małe ,pojedyncze kolce ,a po bokach ciała ,futro zabarwiło się na czarny kolor.Pomimo tych dziwnych zjawisk opiekunowie Shantel ,zdawali się nie widzieć tych zmian.Dopiero po pół roku ,kiedy ich podopiecznej wyrosły skrzydła , wyjaśnili jej ,że jest hybrydą i musi się mieć na baczności.
Wędrowali dalej ,aż w końcu natrafili na pewną watahę.Okazało się ,ze kilku członków owej społeczności również jest hybrydami –Shantel dołączyła wiec ,a razem z nią jej opiekunowie.Szczęście jednak nie trwało długo.Niedługo potem władzę nad watahą przejął nowy wilk. Wszystko potoczyło się szybko .Zbuntowane wilki zaatakowały wszystkie hybrydy należące do watahy.Shatel uciekła –nie miała innego wyjścia.Jej opiekunowie zginęli broniąc jej.Po pewnym czasie Shantel spotkała Samirę i razem ruszyły w dalszą drogę.Wkrótce dotarły do Krainy Hybryd.