sobota, 2 stycznia 2016

Od Fery (CD Ronana) - Tak pogrywasz?

        Plan Fery szlag trafił.
  Nie żeby kiedykolwiek jakiś istniał. Szczerze, to był to tylko pewien zamysł, niemal pewność, że do danego zdarzenia dojdzie, niezależnie od jej starań. Chyba wszyscy wiedzieli co miała na myśli. Chciała walki. Zdawała sobie sprawę, że doprowadzanie do jatki na terenie watahy, do której dopiero co dołączyła nie było szczególnie dobrym pomysłem. Drugiego pierwszego wrażenia nie zrobi. Ale nie oszukujmy się - między takimi osobistościami jak Fera i Ronan w końcu musi zaiskrzyć i to nie w tym pozytywnym sensie. Do walki dojdzie tak czy inaczej. Po co więc się męczyć potyczkami słownymi? Cóż, Fera nie musiała przyspieszać biegu wydarzeń, bo mimo wszystko ma jednak w sobie tę dozę cierpliwości. Dodatkowe oczekiwanie jedynie podsyca zadowolenie z jego końca. Jednak nic jej nie zabrania nieco samca podpuścić.
  Nie podobało jej się, że Kruk wyzbierał się tak szybko z ran po ich pojedynku. Miała niezmierną ochotę, by to poprawić. Wyssać tą jego czarną krew, połamać łapy, zmiażdżyć kark...No dobra, może nie aż tak. Gdyby przerwała połączenie czaszki z kręgosłupem, samiec - niezależnie od tego, jak był twardy - umarłby. Przecież nie wszyscy potrafią się regenerować jak ty, przypominała sobie w myślach. Chyba zbyt często zapominała, że większość istot na świecie (nawet hybrydy) nie jest w stanie przeżyć uszkodzenie tętnicy szyjnej, a następnego dnia wrócić ze zwykłym strupem. Ale jakże wtedy świat byłby piękny! Zwłaszcza dla niej. Bezkarnie okaleczać każdego, kto na nią krzywo spojrzy? Łamać karki i nie być nazywanym mordercą, bo regeneracja nie da pokrzywdzonemu umrzeć? Walczyć w kręgu z tłumu gapiów, którzy rozejdą się bez zainteresowania, nawet jeśli członek ich stada został zmasakrowany? Wbrew wszystkiemu, Fera Rosa nie widziała niczego satysfakcjonującego w samej śmierci, zwłaszcza szybkiej. Pasjonowały ją za to męczarnie, a nie ma nic lepszego od spuszczania krwi z wroga, który nie umrze, tylko wróci, a wtedy robić to ponownie, i ponownie, i ponownie... Ach, co to by było za życie...
  Nudne, uzmysłowiła sobie nagle Strzyga. Co z tego, że nie byłaby w stanie zabić? Gdyby krwawe walki z jej udziałem nie kończyły się w większości przypadków śmiercią jej przeciwnika, stałyby się  l e g a l n e. W tych jej potyczkach, celowemu podpuszczaniu słabszych od niej do bójki, mordowaniu na oczach całych watah całą zabawę stanowił fakt, że właśnie złamała jakieś prawo. Robiła coś złego. Sama w sobie była Złem. To dlatego nazywali ją Filia Mephistophilis - Córka Mefistofelesa. Gdyby miażdżenie karków, podrzynanie gardeł, wypruwanie flaków nie prowadziło do czyjejś śmierci, nie byłoby złe. Owszem, byłoby bolesne. Ale Fera z własnego doświadczenia wiedziała, jak szybko dzięki regeneracji da się przyzwyczaić do cierpienia, uznać je za nieodłączną część życia - coś naturalnego, a wręcz dobrego. Gdy widzi się własną krew i czuje ból, możesz być pewny, że jeszcze żyjesz. Dopiero gdy go nie czujesz, powinieneś się martwić ile tej krwi rzeczywiście z ciebie wylano.
  Regeneracja to rzeczywiście coś niesamowitego, wyjątkowego. Ale gdyby posiadali ją wszyscy, straciłaby swoją cenę. Staniałaby razem z cierpieniem, a śmierć w ogóle wypadłaby z obrotu handlu, jakim jest cała egzystencja. Najlepiej jest, gdy posiadają ją tylko dwie osoby: Ty i Twój wróg.
  A w przypadku Fery i Ronana tylko jedno z nich posiadało ten przywilej.
  Gdy samiec wspomniał o dołączeniu do stada, Strzygę krew zalała. Nie dosłownie oczywiście (na niedoczekanie Kruka). I choć uparcie liczyła, że jej pysk nie pokazał niczego jakiś grymas chyba jednak jej umknął, bo irytujący wyszczerz basiora lekko się poszerzył. Jeśli tu dołączy nie będzie już w stanie go zatłuc, choćby nawet drasnąć, nie licząc się z tutejszymi prawami. Niestety, zdążyła się już tutaj zadomowić i nie zamierzała tułać się dalej. Wreszcie trafiła na watahę, w której mogła zostać, nikt nie pytał ją o jej przeszłość i z miejsca nie zawalono ją toną regulaminu. Na dodatek wszyscy tu byli HYBRYDAMI, a co za tym idzie, wszyscy posiadali tu jakieś nadnaturalne zdolności, dzięki którym ,,przypadkowe uszkodzenie" sąsiada nie skończy się dla niej procesem. Nawet takie małe kurduple jak Chappie są w stanie przeżyć atak na dorosłą hybrydę (co nam pięknie udowodnił Ronan x3). Ale jeśli ten tutaj osobnik również dołączy, zyska immunitet do takich właśnie bezkarnych sprzeczek jak ta...
  Zaraz, zaraz! Będzie mógł ją denerwować nie narażając się na atak, bo jest członkiem stada, a rozrywanie wnętrzności pod nosem Alfy to nie najlepszy pomysł...Czyli sprawa ma się również odwrotnie! Ona nie może zaatakować jego i  o n  nie może zaatakować  j e j.
  Szala się odwróciła kochasiu, pomyślała z rosnącym zadowoleniem. Nie miała nawet zamiaru go w sobie kryć. Przecież to gra, a ona jeszcze nie złamała żadnej zasady. No, może teraz zamierzała nieco je naciągnąć ku swojej korzyści. Wpatrywała się bezczelnie w błękitne oczy samca. Na jej pysku pojawił się najpierw mały, stopniowo coraz szerszy uśmiech. A biorąc pod uwagę fakt, że kąciki jej ust sięgały niemal uszu oraz nienaturalną ilość ostrych zębów efekt uzyskała wyjątkowo upiorny. Zjawa przestał się uśmiechać. Przez moment Fera była nawet w stanie dostrzec nutkę niepokoju w jego oczach.
  - To naprawdę miło z twojej strony - powiedziała przesłodzonym głosem, choć dla kogoś jej nieznającego mógł on brzmieć zgoła normalnie. Ale wszystkim, którzy mieli okazję słyszeć zwyczajowy ton Strzygi z miejsca niemal psuły się zęby. - Nasza Alfa jest wyjątkowo wyrozumiała. Przyjmie tutaj KAŻDEGO dziwoląga...nawet takiego barana jak ty.
  - Zdążyłem już to zauważyć na twoim przykładzie - odparował basior, jednak dalej niepewny zamiarów wadery.
  - Może cię jej przedstawić, co? - zaproponowała Fera. Zeskoczyła z domku i z dołu patrzyła wyczekująco na Ronana. - Co jest, Ronuś? Wstydzisz się?
  Samcem lekko drgnęło, gdy usłyszał złośliwe zdrobnienie. Bacznie obserwując Strzygę ruszył jej śladem. Samica wykrzywiła wargi w sztucznym uśmiechu i ruszyła w stronę domku Innej swobodnym, beztroskim krokiem. Nawet na niego nie patrzyła. W jej mowie ciała znaczyło to tyle, co ,,Nie jesteś dla mnie żadnym zagrożeniem". Oczywiście w innej sytuacji nie spuszczałaby z niego oka. Ale to w końcu gra, prawda? A ona tylko gra na jej zasadach...

Ronuś? x3 Grasz dalej?

piątek, 1 stycznia 2016

Od Araless - Głód

        Minęło parę dni....nikt nie chciał mnie poznać...Zostałam od razu odtrącona,tak jak w mojej rodzinnej watasze.Wszyscy,których widziałam byli podobni...hybrydy wilków.Jedynie Orii i Chappie byli inni...jednak rozmawiali.Czuli się tu dobrze.Ja tylko stałam z boku i obserwowałam.Parę osób spojrzało na mnie i nawet chcieli się przywitać,lecz szybko się odwracali.może dlatego,że nie jestem przystosowana do rozmów z innymi.Jedynymi moimi kompanami do rozmów były ptaki,które inteligencją nie przodowały...to tak jak rozmawiać z rybą...ona nic nie zrozumie...

Postanowiłam się przejść i upolować coś.Miałam akurat chrapkę na jelenia.Poszłam wolnym krokiem w stronę polany.Gdy już wyszłam z zarośniętego lasu ze zróżnicowanymi rodzajami krzewów i drzew nagle oślepło mnie słońce,które powolnym ruchem kierowało się ku górze.Po chwili zawył wiatr.Wreszcie mogłam poczuć ten piękny zapach kwitnących kwiatów.Rozpostarłam skrzydła i zaczęłam biec w stronę wschodu.Jednym skrzydłem powiewałam dmuchawce do lotu a drugim zachęcałam kwiaty do tańczenia w rytmie podmuchów wiatru.Powoli moje łapy już prawie odrywały się od ziemi,więc jednym ruchem owych skrzydeł wzniosłam się w powietrze.Już prawie zapomniałam jakie jest to uczucie.Poczułam wiatr,promienie wschodzącego słońca...poczułam wreszcie...wolność.
Jednak głód powoli się wzmagał.Zaczęłam szukać właśnie stada jeleni.Jednak nic z tego....Nie było żadnego ruchu wśród traw,tak jakby wszystko znikło w jednej chwili.Latałam nad polaną przez długie godziny...Myślałam że tak lecę przez wieczność.Nagle zauważyłam ruch.Po chwili poczułam,że ktoś na mnie patrzy.Przeszył mnie dreszcz.Jednak gdy tak się dłużej w nie wpatrywałam widziałam więcej szczegółów.To coś było czarne...wymachiwało ogonem jak bicz,i miało również też coś ze złota...lecz co to było?Nie wiem. Na początku chodziło powolnie....jednak nagle zaczęło szybko się poruszać,jakby skakał i biegał za jednym razem.Zniżyłam lot by spróbować zidentyfikować co to jest.Gdy tak przyglądałam się na to nagle owa postać podniosła głowa i nasze spojrzenia się skrzyżowały.Nagle tajemnicza postać zatrzymała się.Postanowiłam wylądować.Jak już dotknęłam ziemi wreszcie zobaczyłam z bliska kto to jest.Był to wilk z bardzo długimi uszami.Przez chwile wpatrywaliśmy się w siebie aż potem on okrążył mnie półkolem i odchodził.
-Hej!Kim jesteś?-zawołam go
-Kimś?-odparł
-Nie o to chodzi...
Westchnął-Hybrydą?Jak widzisz...
-Aha...Czy ty jesteś stąd?
-Nie...nie jestem stąd?Podróżuje.Mam jedno pytanie...czy jest tu gdzieś wataha?
-Ymm...tak oczywiście...Jestem jednym z członków tej watahy...jednak ona jest inna niż wszystkie inne.Więc się zdziwisz.
-Aha,a możesz mnie do niej zaprowadzić?
-Tak...chętnie.
I ruszyliśmy w stronę lasu.Miałam okazję rozgryźć kim on naprawdę jest.Długi ogon,długie uszy i...KOPYTA?Po raz pierwszy widzę wilka z kopytami.Na początku myślałam,że to są ogromne pazury,ale nie...Nagle głód znów dawał znaki...tymi znakami było burczenie w brzuchu.Cóż jak się od tygodnia nie jadło to jest dość uciążliwe uczucie,jednak starał się tego po nie nie poznać.Po chwili rozległo się nawet głośne burczenie.Owa hybryda odwróciła się i spojrzała na mnie.
-Przepraszam.-powiedziałam z zawstydzeniem.-Wiesz jak się nie je tydzień...
-Tak znam to uczucie.
-Tak?-zapytałam z zaciekawieniem.

Vitulus? Sorry za długość...brak weny

Od Ronana (CD Fery) - Upiór i Zjawa

        Ronan nie potrafił powstrzymać złośliwego uśmiechu, który mimowolnie wpełzł mu na usta. Bezwiednie odsłonił kły, zupełnie jakby szykował się do walki… ale nie miał zamiaru się pojedynkować. Nie tutaj.
Owszem, samiec był brutalny, potrafił też być naprawdę nieprzewidywalny i agresywny… ale na pewno nie był głupi. Kruk od dziecka był szkolony na wojownika, a przy tym również i na świetnego stratega. Nawet, jeśli na takiego nie wyglądał, w razie czego potrafił nie działać pod wpływem impulsu i przemyśleć sprawę. Oczywiście od czasu rozpoczęcia wędrówki z siostrą, czyli po… ech, rzezi, jakiej dokonał na reszcie rodziny ich starszy (a przez samego Ronana i Seanit, już nieżyjący) brat, Declan, basior częściej działał pod wpływem emocji, niż chłodnej kalkulacji. Co jednak nie znaczy, że zmienił się w głupią, rządną mordu bestię (choć czasem, gdy krew uderzała mu do głowy ciężko było go powstrzymać przed ranieniem. To również dlatego skrzydlata bliźniaczka nigdy nie zamierzała opuścić swojego brata). Wspomnienie Fery o watasze… o stadzie, do którego należała ta ziemia i zapewne, do którego należała również Strzyga, przypomniało mu o tym wszystkim. O planowaniu, o strategii. Kruk nie był już jednak tym dawnym Ronan’em, nie był tamtym dumnym (aczkolwiek buntowniczym) wojownikiem. Był demonem, w którego żyłach płynęła czarna krew. Nie znaczyło to jedna, że zamierza zlekceważyć ostrzeżenia, ani informacje, jakimi podzieliła się z nim Fera. Wręcz przeciwnie, jak najbardziej brał je pod uwagę. To właśnie dlatego zdecydował się rozwiązać sprawę trochę… inaczej, niż zazwyczaj. Inaczej, niż spodziewałaby się tego Strzyga.
-Ależ oczywiście.- basior odpowiedział na pytanie Strzygi, dalej bezwiednie odsłaniając kły.- Wręcz usychałem z tęsknoty.- hektolitry sarkazmu i ironii, jakie wpakował w to zdanie, pod wpływem nadmiernej ilości, zdawały się aż z niego wylewać.
-No proszę… jaki miły z ciebie chłopiec.- odparowała samica, wykrzywiając usta w złośliwym uśmiechu. Skoro żadne z nich nie miało zamiaru walczyć, pozostała im tylko potyczka słowna. W takim wypadku Fera podchwyciła grę aktorską niebieskookiego.- Jak to możliwe, że nie dostrzegłam tego wcześniej?
Dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze złośliwiej do szarego wilka, czekając na jego reakcję. Cóż, nawet jeśli walczyli tylko i wyłącznie na słowa, to chyba oboje zdawali sobie sprawę z tego, że udawanie miłych dla siebie nawzajem będzie znacznie większym (choć nie niebezpieczniejszym… chyba…) wyzwaniem, niż najostrzejsza i najbardziej brutalna bijatyka. To było coś w rodzaju testu… psychicznego. Sprawdzenie, które dłużej wytrzyma, komu pierwszemu puszczą nerwy. Nie wiadomo tylko ile ten przeklęty sprawdzian mógł trwać… zwłaszcza, że rodzeństwo mogło chcieć dołączyć do watahy. Ciężko powiedzieć, jak by się to skończyło, choć o tym hybrydy miały przekonać się znacznie… znacznie później.
-Też się właśnie zastanawiam jak mogło do tego dojść.- samiec otaksował Strzygę sztucznie miłym spojrzeniem, od którego w rzeczywistości aż biło wrogością i czymś na kształt wyzwania.
Basior podszedł bliżej „domku” wampirzycy i, nawet nie czekając na pozwolenie, czy jakąkolwiek reakcję, skoczył na dach, prowokacyjnie układając się obok Fery. Samica zmierzyła go nienawistnym spojrzeniem, ale nic nie powiedziała. Basior zdecydował się to wykorzystać.
-Niemniej, wysunęłaś wcześniej bardzo trafny wniosek. Zapewne chciałabyś dostać nagrodę, co?
-Moją nagrodą…- zaczęła wadera, po krótkiej chwili pauzy.-… Moją nagrodą, byłoby zmiecenie Cię z powierzchni Ziemi.- dokończyła. Następnie, basior uznał, że pod wpływem niemałego wysiłku, uśmiechnęła się do niego przyjacielsko.
A więc to o to chodzi, tak?, pomyślał Kruk, Prowokacje i wyzwiska oprawiamy w ładą ramkę z przyjacielskich uśmiechów? Niedoczekanie.
-Doprawdy ciekawe życzenie. Jeśli o mnie chodzi, najchętniej wgniótłbym twoje truchło w ziemię, zamiast Cię stąd zmiatać.
-Tak mówisz?- Fera uniosła jedną brew. W tamtym momencie Ronan nie potrafił się już zdecydować, czy dziewczyna udaje, czy zaczęła odpowiadać na serio. Ale czy ktoś taki jak oni mogliby kiedykolwiek prowadzić ze sobą normalną rozmowę? No dobra, „normalną” to za dużo powiedziane… w granicach normy. - Z Twoimi umiejętnościami masz nikłe szanse. Mogę Cię jedynie pocieszyć, że marzenia nie kosztują Cię zbyt wielkiego wysiłku, więc życzyć to sobie możesz. Ale w praktyce…- tutaj Strzyga popatrzyła się na samca prowokacyjnie.-… nie byłoby to możliwe.
-Tak sądzisz?- niebieskooki w odpowiedzi uśmiechnął się jadowicie.
Widząc zawzięte miny obu hybryd, Seanit uniosła tylko jedną brew, wywracając oczami ze zrezygnowania. Już raz, jeśli nie więcej razy była świadkiem podobnej wymiany zdań między bratem, a Strzygą i wolała nie oglądać tego ponownie. Nie dlatego, że się bała… wolała poszukać ciekawszego zajęcia, tutaj i tak nie miała nic do roboty. A skoro skrzydlata jaszczurka gdzieś odleciała, mogła być pewna, że bliźniak nie był w żaden sposób „zagrożony” (wybacz Fera, Chappie jednak jest groźniejszy, musisz to przyznać x3). I choć obie hybrydy miały w tamtym momencie dużo do powiedzenie, skrzydlata wadera przerwała im bez ogródek.
-Wiecie co? Ja chyba usunę się z pola rażenia, wolałabym jeszcze trochę pożyć.- mrugnęła do Kruka porozumiewawczo, dając mu szybki znak, by się nią nie przejmował. Następnie rozłożyła szare skrzydła i wzniosła się w przestworza. Kilka sekund później, dwie hybrydy straciły ją z oczu. Nie powiem jednak, by bardzo się tym przejęły, oboje mieli ważniejsze sprawy na głowie. Chociażby niedokończony pojedynek.
Ronan podniósł się na równie nogi i zaczął powoli krążyć wokół Fery. – Wiesz… - zaczął, gdy bliźniaczka zniknęła za chmurami.- zauważyłaś czasem, że zdecydowanie łatwiej jest wypowiadać słowa, choćby nie wiem jak bardzo były okropne, niż wcielać te plany w życie?- uśmiechnął się jadowicie, jednak nie był to straszny uśmiech. Owszem, było w nim coś niepokojącego, jednak nie miało to nic wspólnego z tak prostym pojęciem lęku.- A zdaje mi się, że oboje nie lubimy rzucać pustych słów na wiatr, czyż nie mam racji… Rosa?- basior zaszedł Strzygę od tyłu, jednak jej blado-błękitne ślepia ciągle bacznie go obserwowały, niepewne dalszego przebiegu wydarzeń. Samiec nachylił się nad lewym uchem wampirzycy.- Moglibyśmy jeszcze raz przetestować swoje umiejętności. Urządzić małą… konkurencję. Nikt nawet nie zauważy, że gdzieś zniknęliśmy.- szepnął jej do ucha, wabiąc podstępnie, niczym kusząca zjawa, łapiąca ofiarę w swe sidła. Problem jednak był w tym, że Fera Rosa na pewno nie była tutaj ofiarą. W tamtym momencie gra, jaką oboje prowadzili nie była pojedynkiem między myśliwym a ofiarom. To był wyścig upiora i zjawy… zwycięzcą był ten, kto szybciej przekona i osłabi drugą hybrydę.
-Tak ci się zdaje?- wadera również podniosła się na równe nogi, wpatrując się w niebieskookiego.- A co jeśli ktoś zauważyłby, że zniknęłam? Myślisz, że nie zaczęliby mnie szukać?- teraz to biała hybryda zaczęła krążyć wokół Kruka.- Jak Ci się zdaje, co by sobie pomyśleli, gdyby znaleźli nas zakrwawionych? Walczących ze sobą na śmierć i życie?
Ronan parsknął i uśmiechnął się odrobinę, jakby do siebie.
-A kto tutaj mówi o walce na śmierć i życie?
-Nie ważne, może być nawet do pierwszej kropli krwi… twej lepkiej, czarnej jak smoła mazi.- samiec zignorował prowokację Fery, która jasno mówiła, że to on byłby tym przegranym.- Myślisz, że czyją stronę wzięłaby wataha, gdyby zobaczyła naszą bójkę? Nieznajomego, czy członka stada?
Cóż, w tej sytuacji Ronan musiał niechętnie przyznać przed samym sobą, że Fera miała odrobinę racji. Konflikt i pojedynek „dla zabawy” między nimi to jedno, ale walka z innymi hybrydami… cóż, była czymś, czego basior nie miał zamiaru się podejmować. Już miał dać za wygraną i odejść, kiedy do głowy wpadł mu pewien pomysł.
-A gdyby stado nie mogło wziąć strony żadnego z walczących?- uśmiechnął się złośliwie.
Teraz to obydwie hybrydy krążyły wokół siebie, zupełnie jakby szykowali się do bijatyki. Ale nie mieli zamiaru walczyć, to była tylko bitwa słowna. Nawet jeśli stanowiła prowokację do prawdziwej potyczki.
-Co masz na myśli?- wypaliła Fera, marszcząc brwi. Zaraz jednak zamrugała szybko i spojrzała na Ronan’a, rzucając mu ostrzegawcze spojrzenie. Wiedziała już, o co mu chodziło.
-Jak myślisz, jakby to wszystko wyglądało, gdybym dołączył do waszej watahy?- basior zatrzymał się w miejscu, przestając już krążyć wokół Strzygi. Posłał jej tryumfalne spojrzenie, czekając na jej reakcję.

Fera? Co powiesz na to? x3

środa, 30 grudnia 2015

Historia Vitulusa

        Ogólnie to życie Vitulus nie narzeka na swoje życie. Nie jest z tych, którzy mają pretensje o coś na co nie mają lub nie mieli wpływu. A on przecież ani się na ten świat nie prosił, ani nie decydował z kim lub czym puści się jego matka. Gdyby miał wgląd w takie sprawy do tego wszystkiego by nie doszło, albo przynajmniej wyglądałoby to nieco inaczej.
No więc zacznijmy od tego, że matka tego tu mądrali była dość niepozorna hybrydą. Oj tam czarne kopytka na końcu tylnych kończyn, nic wielkiego. Akceptowano ją. Gorzej gdy jej bachor urodził się ze świecącymi, ognistymi oczami. Ponadto kolor jego kopyt i dziwny ogon kojarzyły się co poniektórym z jakimś demonem czy czymś. Tego typu brednie. Nic więc dziwnego, że wywalili go na zbity pysk gdy tylko udało mu się zabić pierwszego zająca. Pomińmy już fakt, że ze względu na pokrewieństwo była to dla niego swego rodzaju trauma, a zwierzątka nie zabił on tylko złamana przez niego gałąź.
Tak więc niespełna roczny szczeniak samotnie ruszył w świat. Chciałabym móc powiedzieć, że wykazał się inicjatywą i spokojnie sam się wychował na ,,porządnego" faceta. Ale nie mogę, bo to diametralnie różni się od prawdy. W rzeczywistości systematycznie głodował i jadł to co pozostawiły po sobie większe zwierzęta. W akcie desperacji pożerał nawet owady. Sypiał w dziuplach przewróconych drzew, a gdy przestał się w nich mieścić, pod korzeniami i w opuszczonych norach. Wielokrotnie zdarzało się, że nie znajdował schronienia i siedział na deszczu. No i tak to z grubsza wyglądało do czasu gdy nauczył się polować, a niesprzyjające warunki atmosferyczne przestały mu robić większą różnicę. Pozbawiony wychowania, rozczochrany, z kołtunami w sierści, głody, spragniony, samotny...ale nie smutny. Nie. Może przez pierwsze parę miesięcy był trochę przestraszony, ale potem? Nie. Potem pogodził się z tym, że jest tak, a nie inaczej i że najprawdopodobniej lepiej nie będzie. Uświadomił sobie, że nie miał wpływu na to co się stało. Nie mógł mieć do siebie, ani do świata pretensji. Jedynie do tych, którzy to zrobili, choć pomimo młodego wieku był w stanie zrozumieć tok ich rozumowania: ,,Obce, niezrozumiałe, nowe i dziwne jest złe", prymitywny, ale zawsze jakiś. Z czasem więc im wybaczył. Wytłumaczył sobie, że to z powodu ich ślepoty. Byli zamknięci na nowe możliwości i pomysły. Według jego teorii w toku ewolucji tacy jak oni wyginą, ale jeszcze nie znalazł na to wiarygodnych dowodów.
Tak czy inaczej mając już blisko dwa lata natrafił na pewną sporą watahę. Było ich tam tak wielu, że Vitulus mógł umazać sobie rzucające się w oczy elementy błotem i jakoś wtopić się w tłum. Ci którzy zauważyli, że ma coś nie tak z tylnymi kończynami najpewniej założyli, że jest kaleką. Większym zainteresowaniem cieszył się ogon, ale jakoś to przeszło. Na oczy, przy świetle słonecznym, nikt nie zwracał uwagi. Zapytacie, po kiego mu to było? Bynajmniej nie po to by mieć towarzystwo, bo i tak patrzyli na niego krzywo. Podam wam odpowiedź. Dla wiedzy. Godzinami obserwował i słuchał lekcji udzielanych szczeniakom i oddalał się od watahy gdy zmierzchało lub kończyły się zajęcia. Obserwował też treningi wojska i, po powrocie do swojej kryjówki, sam ćwiczył. Obserwował jak medycy leczą chorych i rannych. Śledził zbierających rośliny zielarzy. Jednym słowem, starał się zdobyć wszelką dostępną wiedzę, czasem nawet podsłuchując rozmawiające o czymś interesującym wilki. Wszystko by nie być jakimś pustym ciemniakiem. W końcu jednak nakryli go i pogonili precz. Nie oszukujmy się, w samoobronie wystrzelił kilku w powietrze i chlasnął ogonem. O mało tego i owego nie wykończył, ale to chyba normalne, że raz na jakiś czas wilk wilka zabije, nie? Norma.
Tak czy inaczej jego dalsze życie opierało się już głównie na szukaniu watah i zdobywaniu wiedzy. Powstał jednak problem gdy zrozumiał, że umiejętność komunikowania się też jest ważna. Ale, jak tu nauczyć się komunikacji, gdy każdy napotkany wilk każe ci iść precz? Zrządzenie losu postawiło przed nim grupę hybryd, z którymi przez jakiś czas podróżował. Dzięki nim nauczył się nieco o wilkach i nie tylko, bo jeden z ich był krzyżówką szynszyli i rysia, więc i o kotach zyskał pewną wiedzę. Nawet ich polubił, ale samotnicza natura była w nim zakorzeniona do tego stopnia, że najzwyczajniej w świecie nie mógł z nimi długo wytrzymać. Pewnego dnia po prostu oddzielił się od grupy i przedostawszy się przez góry przypałętał się tutaj.

Od Visphoty (CD Oriego) - Niańka i dwa pyrpecie

        Pokazywanie Oriemu terenów nie było głupim i bezcelowym pomysłem. Dzieciak jest ciekawy wszystkiego, podoba mu się tutaj. Widzę też że co chwilę mi się przygląda, jednak ja nie jestem bez winy - też popatruję na Roshanadaan'a.
Wiecie, jednak to jest coś. Przez całe życie w tym kontekście byłam wyjątkowa, tak to można nazwać. Świecące na niebiesko oczy, nos, cętki, poduszki łap i uszy... A tu bummmm! Po 6 latach życia pojawia się drugi taki - dzieciak jakby nie było, tak jestem stara - święcący piernik tyle że on świeci cały. No i mnie zagięło...
W każdym razie po obejściu mniej więcej terenów - no przyznam, że mi się nie chciało, przyznam, poza tym to zajęłoby okropnie dużo czasu - skierowałam się w stronę Przystani żeby znaleźć Inną. Tak się składa, że akurat zapadła cisza.
- Więc, mój młody przyjacielu. Jeśli mogę spytać, czym jesteś? - zadałam pytanie.
Ja wiem, ja wiem. Bezpośrednio i w ogóle, ale co ja poradzę? Taka jestem!
- Tak proszę pani. Jeste...
- Czekaj. - Zatrzymuję się i wyciągam łapę do przodu. Biorę wdech i kończę. - Mam na imię Visphota. Nie Pani, poza tym... Zbliż się... mam kompleksy. Widzisz, stara jestem i jak tak mówisz to czuję się jeszcze bardziej stara. Mów po imieniu, ewentualnie mogę zostać twoją...eee...ciocią? Niet. Mentorką! O! Tak. Nazywaj mnie proszę Mentorką. Wiesz, ja dłużej świecę na tym świecie od ciebie, prawda? - Mrugam porozumiewawczo do Oriego.
- Oooooo. Rozumiem. Przepraszam. Czy już mogę?
- Tak, tak. Mów.
- Ja... Nie wiem. Mam uszy królika, kopyta, ogon małpy... Nie wiem czym dokładniej jestem.
- Oooo. Okey. Nie przejmuj się, tutaj jest tyle dziwadełek, że ci uszy klapną jak ich zobaczysz. No, właśnie! Patrz. Oto i Przystań!
Rozglądam się w poszukiwaniu wzrokiem domu Innej. Aha! Jest.
- Idziemy tam. - Wskazuję łapą miejsce.
- Tak jest, Mentorko. - "Mmmm, moje ego już to lubi!"
~~Och, jesteś ostatnio bardzo próżna!
~Zamknij sie i nie psuj mojej chwili chwały!
~~Przestań. Wszyscy wiedzą, że to ja jestem ta fajna!
~Ty idiotko! Nikt nie wie, że jest nas dwie.
~Ty to powiedziałaś.
A niczego nieświadomy Ori drobił u boku z wierzchu całkiem spokojnej hybrydy, czując jednak, że zaczyna mu być gorąco odsunął się odrobinę.
- Mentorko?
- Tak?
- Czy... czy dużo jest tutaj hybryd?
- A...eeee... no kilka tak!
- A świecących?
- Oj, nie. Tylko my! - Widząc jednak posmutniałą minę Oriego dodałam szybko - Ale! Jest tu bardzo fajna hybryda imieniem Chappie. Ciekawe gdzie się podział ten smyk? Zapoznam cię z nim, dogadacie się!
Parę chwil później jesteśmy na miejscu. Przed wejściem do domku uśmiecham się do młodego i wchodzę do środka.
- Puk puuuk! - wołam.
- Kogo niesie?
- Nie mnie! - prycham, śmiejąc się. Inna na pewno już wie że to ja. Zawsze tak mówię, żeby wiedziała!
~~Głupie masz ostatnio pomysły, Visphoto!
~Nie skomentuje twoich.
- Vista! Kogo tym razem ma... Oooooooooo! No hej. - Wadera wyłania się z innego pomieszczenia.
- Ori, to jest Inna. Inna, to jest Ori.
- Rozumiem, że młodzieniec chce dołączyć? - pyta zielona.
- E... - zawieszam wzrok na Orim. Tak mi się wydaje?
- Tak, proszę pani.
Wymieniam spojrzenia z Inną. Ją też śmieszy to miano, widzę to w jej oczach ale obie wytrzymujemy - pozornie - i po chwili Inna zabiera Oriego do siebie ustalić co i jak. Ja natomiast postanawiam odszukać Chappiego, a potem wrócę po Oriego. Tak, dzisiaj będę zalatana i nie będę...
Nieważne.
Chappie!
- Ciekawe gdzie się podział ten mały...
- Vistaaaaaaa!
Obracam się i co widzę? No ja wiem, wyście są tacy inteligentni!
- Cześć Chappie - wzdycham, przewrócona przez rozpędzonego Głosmoka.
- Chappie poznał nowych przyjaciół!
- Tak? - pytam, szczerze zdumiona.
Myślałam, że znam te same hybrydy co on ale widocznie się myliłam. Hmm, trzeba ich będzie więc odwiedzić!
- A wiesz że ja też? - mówię z uśmiechem.
- Tak? A kto to?
- Och, Chappie. Czekaj, nie ta łapa... Auć! Momencik... No, teraz to skrzydło... Świetnie. A, to taki świecący pyrpeć, Ori ma na imię. I świeci! Jak ja, tylko on świeci cały i w ogóle wiesz, jest bardzo fajny i... Chappie?
- Czyli Vista już nie lubi Chappiego? Lubi Oriego bardziej? - chlipie Głosmok.
- Że co?! Nie! Znaczy, obu was lubię tak samo. On jest teraz u Innej, może zaczekamy? Poznacie się, a potem pójdziemy odwiedzić twoich nowych znajomych? Poza tym... No wiesz?! Ja też mogę się obrazić skoro ty znalazłeś sobie nowych przyjaciół. - Udaję obrażoną.
- Nie, nie! Chappie poznał ale... A gdzie Tiburon?
No i koniec dobrego humoru...
- Słuchaj Chappie. Tibu odszedł i... No nie ma go.
- Jak to nie ma? - słyszę, ale to nie jest głos Głosmoka.
- Tak Inna. Tibu sobie poszedł... w nocy.
- Aha... - Wydaje się, że wadera jest lekko zaskoczona tą sytuacją ale po chwili wzrusza barkami i wchodzi do swojego domku, żegnając nas krótkim "Na razie!".
A więc zostałam z dwoma pyrpeciami... To się nie może dobrze skończyć.
- Chappie, to jest właśnie Ori. Ori, to mój przyjaciel Chappie o którym ci mówiłam.

Chłopcy? Skoczymy potem do Fery i Bliźniaków? Gdzie zadyma tam muszę być w końcu i ja, bo ostatnio zamieniam się w niańkę! :D

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Od Oriego (CD Visphoty) - Świetliki

        - Nie wiem, proszę pani - odpowiedział Ori. - Przebrnąłem przez góry i chciałem iść spać, gdy nagle zobaczyłem panią.
  - I siedziałeś w tych krzakach i gapiłeś się na mnie caaaałą noc? - wadera uniosła pytająco brew.
  - Skądże! To by było co najmniej dziwne, nie sądzi pani?
  Visphota tym razem podniosła do góry obie brwi. Dziwny ten dzieciak...
  - Wstałem niewiele wcześniej od pani - zaczął. - Nie chciałem pani obudzić.
  - No dobrze, ale co jest takiego zadziwiającego w świeceniu?
  - No bo... - urwał i zastanowił się. - Tam gdzie wcześniej mieszkałem żyły same świecące istoty. Ale stało się tam coś złego i się zgubiłem i pomyślałem, że...może pani wie gdzie jest mój dom?
  - Wybacz, mały - Vis pochyliła łeb, by móc popatrzeć malcowi w oczy. - Też jestem z bardzo daleka...no i też się tak jakby zgubiłam, ale nie wiem o jakim miejscu mówisz.
  Ori westchnął, jednak szybko zebrał się w garść. To było naprawdę głupie. Przecież w Świetlistym Lesie mieszkał tylko on, kolibry, jaszczurki i roszendendrony, czy jak tam powiedziała Visphota.
  - A...pani tu mieszka? - zapytał Ori po chwili ciszy.
  - Tak. Należę do tutejszego stada - powiedziała Vista. - I wiesz co...Może chciałbyś tu zostać? Inna, nasza Alfa, na pewno cię przyjmie.
  - Naprawdę? - stworek podniósł uszy do góry.
  - Pewnie! - Visphota kiwnęła głową w stronę lasu. - Chodź! Pokażę ci Przystań.
  Ori ochoczo ruszył za waderą. Początkowo szedł na dwóch tylnych kończynach, ale szybko przekonał się, że nie nadąży w ten sposób za Visphotą w żaden sposób. Zaczął więc kicać niczym królik na czterech łapach, poruszając się w podobnym tempie co ,,kłusująca" wilczyca.
  - Jeśli mogę spytać, w jakim sensie się ,,zgubiłeś"? - zapytała nagle Visphota.
  - Umarłem - odpowiedział Ori.
  Waderę nagle przeszły dreszcze. Przez chwilę zastanawiała się, czy dziwna hybryda żartuje, ale nic na to nie wskazywało. Ten dzieciak powiedział ,,umarłem" tonem lekkim, beztroskim. Takim, jakim mówi się przeważnie ,,wyniosłem śmieci". W ten sposób brzmiało to o wiele straszniej.
  - Umarłem, a gdy wstałem byłem daleko od domu - dokończył.
  - Okaaay...Będziesz musiał mi kiedyś opowiedzieć o tym swoim starym domku, Roshanadaan - powiedziała Visphota. Stwierdziła, że wypyta go o wszystko gdy Ori już pomówi z Inną.

Visphota? Wybacz długość. Wenus brakus kontratakuje

Od Visphoty - Roshanadaan

        <Z wiadomych względów muszę ponownie sama dokończyć opko Visty, dlatego właśnie je czytacie... A przynajmniej próbujecie. Nieważne. Wiemy, że Tibu odszedł więc jakoś to załatwię. Mam nadzieję, że nikt się obrazi za takie obrót spraw bo trudno zignorować sprawę całkowicie... No, to męczcie się teraz :D >

        Po chwili słyszę, jak Tiburon rusza się na gałęzi. Patrzę na niego kątem oka - szuka czegoś? Co on robi?! Teraz już uważniej przyglądam mu się świecącymi oczami, mrużąc je lekko.
- O w mordeczkę... - mruczy cicho samiec.
- O co chodzi? - pytam.
- Ja muszę... Muszę do wody. Wiesz...potrzeby. - Błyska zębami, jednak jego oczy mówią mi, że coś jest nie tak. Nie chodzi tylko o to, prawda?
- Jasne... To idź, dobranoc.
- No, tak, tak...
I ześlizguje się z drzewa, na początku truchta, jednak potem widzę jak przyspiesza aż biegnie bardzo szybko... Widzę go cały czas, moje oczy wypalają mu w grzbiecie dziurę. W jednej chwili samiec odwraca głowę cały czas biegnąc pędem... Światło z moich oczu wpada w jego oczy i ja już wiem, że widzę go prawdopodobnie ostatni raz. Ucieka stąd... Przeze mnie? Raczej nie. A może...
Ach, mogłam się tego spodziewać.
~~No to chyba wiadomo! Jak mogłaś być taka...
~Jaka?! Zawsze taka jestem.
~~Nie chce mi się z tobą gadać, był taki fajny a ty go spłoszyłaś!
- No to idź sobie, nie obchodzi mnie to!
Dopiero po fakcie uświadamiam sobie, że wykrzyczałam to na głos. Czy Tibu to słyszał? Drę się głośno więc to możliwe, ale nie odwrócił się. Z resztą, nieważne. Niech idzie, on i Ta Druga też. Mam dość ich obojga.
Kładę się na gałęzi, cały czas patrzę za migającym już dość daleko Tiburonem i oświetlam mu drogę. Dopóki nie zniknie na horyzoncie świecę oczami, ale kiedy znika... Po prostu zasypiam.
Budzę się na ziemi. Czuję pod grzbietem, że coś mi się wpija. Marszczę pysk, otwieram oczy i wstaję. Otrzepuję się w świetle południowego słońca i patrzę na trawę.
Upss!
Przez noc musiałam spalić gałąź, bo teraz widzę tylko popiół. Do tej pory zdarzyło mi się to tylko raz - pierwszej nocy po poznaniu prawdy o sobie. Byłam wtedy wściekła, więc teraz...
- O chole.ra... Moje plecy, arghhh! - mruczę.
Przeciągam się, słuchając strzelających kości i kicham. Głupie kichanie! Nienawidzę go, a zdarza mi się prawie co ranek!
Już mam ruszać w stronę jakiegoś śniadanka kiedy... No, nie powiem żeby ta istota była mistrzem kamuflażu. Parę metrów dalej, między krzakami coś świeci jasno, poruszając się drżąco. Boi się mnie? No nie wiem... Tylko co to jest? Podchodzę tam z lekko opuszczoną głową, skupiona, uśmiechnięta krzywo i napięta - może to jest coś niebezpiecznego? Hmmm, nie obraziłabym się gdyby to było...
- Świecące dziecko?! - Czy ja powiedziałam to na głos?!
- Nie jestem dzieckiem - mówi cichutko białe stworzenie. - I Pani także świeciła w nocy, widziałem.
No dobra, zwrot "Pani" jest śmieszny. Ale o czym ten dzieciak... Ahaaa. Byłam w nocy obserwowana przez świecące dziecko bo sama też świecę.
- Tak, świecę. I mam na imię Visphota, a ty, Roshanadaan?
- Nie, nie Roszekdany, tylko Ori, proszę pani Visphoty.
Roszekdany... Takiej wymowy jeszcze nie słyszałam!
- Wymawia sie to nieco inaczej, ale wytłumaczę ci to później, Ori. Otóż, Roshanadaan oznacza w moim ojczystym języku Świetlika.
- Aha - szepcze młody.
Uśmiecham się pod nosem. Rany, on jest taki... Bardzo przypomina mi mnie samą jak byłam bardzo małym szczeniakiem. Też byłam wtedy wychowana, grzeczna...Niewinna. Teraz jestem winna.
- Wiesz gdzie jesteś? - pytam, wymuszając uśmiech. Siadam, dając małemu trochę przestrzeni.

Ori? Mam nadzieję, że dobrze zaczęłam?