Ogólnie to życie Vitulus nie narzeka na swoje życie. Nie jest z tych,
którzy mają pretensje o coś na co nie mają lub nie mieli wpływu. A on
przecież ani się na ten świat nie prosił, ani nie decydował z kim lub
czym puści się jego matka. Gdyby miał wgląd w takie sprawy do tego
wszystkiego by nie doszło, albo przynajmniej wyglądałoby to nieco
inaczej.
No więc zacznijmy od tego, że matka tego tu mądrali była dość
niepozorna hybrydą. Oj tam czarne kopytka na końcu tylnych kończyn, nic
wielkiego. Akceptowano ją. Gorzej gdy jej bachor urodził się ze
świecącymi, ognistymi oczami. Ponadto kolor jego kopyt i dziwny ogon
kojarzyły się co poniektórym z jakimś demonem czy czymś. Tego typu
brednie. Nic więc dziwnego, że wywalili go na zbity pysk gdy tylko udało
mu się zabić pierwszego zająca. Pomińmy już fakt, że ze względu na
pokrewieństwo była to dla niego swego rodzaju trauma, a zwierzątka nie
zabił on tylko złamana przez niego gałąź.
Tak więc niespełna roczny szczeniak samotnie ruszył w świat. Chciałabym
móc powiedzieć, że wykazał się inicjatywą i spokojnie sam się wychował
na ,,porządnego" faceta. Ale nie mogę, bo to diametralnie różni się od
prawdy. W rzeczywistości systematycznie głodował i jadł to co
pozostawiły po sobie większe zwierzęta. W akcie desperacji pożerał nawet
owady. Sypiał w dziuplach przewróconych drzew, a gdy przestał się w
nich mieścić, pod korzeniami i w opuszczonych norach. Wielokrotnie
zdarzało się, że nie znajdował schronienia i siedział na deszczu. No i
tak to z grubsza wyglądało do czasu gdy nauczył się polować, a
niesprzyjające warunki atmosferyczne przestały mu robić większą różnicę.
Pozbawiony wychowania, rozczochrany, z kołtunami w sierści, głody,
spragniony, samotny...ale nie smutny. Nie. Może przez pierwsze parę
miesięcy był trochę przestraszony, ale potem? Nie. Potem pogodził się z
tym, że jest tak, a nie inaczej i że najprawdopodobniej lepiej nie
będzie. Uświadomił sobie, że nie miał wpływu na to co się stało. Nie
mógł mieć do siebie, ani do świata pretensji. Jedynie do tych, którzy to
zrobili, choć pomimo młodego wieku był w stanie zrozumieć tok ich
rozumowania: ,,Obce, niezrozumiałe, nowe i dziwne jest złe", prymitywny,
ale zawsze jakiś. Z czasem więc im wybaczył. Wytłumaczył sobie, że to z
powodu ich ślepoty. Byli zamknięci na nowe możliwości i pomysły. Według
jego teorii w toku ewolucji tacy jak oni wyginą, ale jeszcze nie
znalazł na to wiarygodnych dowodów.
Tak czy inaczej mając już blisko dwa lata natrafił na pewną sporą
watahę. Było ich tam tak wielu, że Vitulus mógł umazać sobie rzucające
się w oczy elementy błotem i jakoś wtopić się w tłum. Ci którzy
zauważyli, że ma coś nie tak z tylnymi kończynami najpewniej założyli,
że jest kaleką. Większym zainteresowaniem cieszył się ogon, ale jakoś to
przeszło. Na oczy, przy świetle słonecznym, nikt nie zwracał uwagi.
Zapytacie, po kiego mu to było? Bynajmniej nie po to by mieć
towarzystwo, bo i tak patrzyli na niego krzywo. Podam wam odpowiedź. Dla
wiedzy. Godzinami obserwował i słuchał lekcji udzielanych szczeniakom i
oddalał się od watahy gdy zmierzchało lub kończyły się zajęcia.
Obserwował też treningi wojska i, po powrocie do swojej kryjówki, sam
ćwiczył. Obserwował jak medycy leczą chorych i rannych. Śledził
zbierających rośliny zielarzy. Jednym słowem, starał się zdobyć wszelką
dostępną wiedzę, czasem nawet podsłuchując rozmawiające o czymś
interesującym wilki. Wszystko by nie być jakimś pustym ciemniakiem. W
końcu jednak nakryli go i pogonili precz. Nie oszukujmy się, w
samoobronie wystrzelił kilku w powietrze i chlasnął ogonem. O mało tego i
owego nie wykończył, ale to chyba normalne, że raz na jakiś czas wilk
wilka zabije, nie? Norma.
Tak czy inaczej jego dalsze życie opierało się już głównie na szukaniu
watah i zdobywaniu wiedzy. Powstał jednak problem gdy zrozumiał, że
umiejętność komunikowania się też jest ważna. Ale, jak tu nauczyć się
komunikacji, gdy każdy napotkany wilk każe ci iść precz? Zrządzenie losu
postawiło przed nim grupę hybryd, z którymi przez jakiś czas
podróżował. Dzięki nim nauczył się nieco o wilkach i nie tylko, bo jeden
z ich był krzyżówką szynszyli i rysia, więc i o kotach zyskał pewną
wiedzę. Nawet ich polubił, ale samotnicza natura była w nim zakorzeniona
do tego stopnia, że najzwyczajniej w świecie nie mógł z nimi długo
wytrzymać. Pewnego dnia po prostu oddzielił się od grupy i przedostawszy
się przez góry przypałętał się tutaj.
środa, 30 grudnia 2015
Od Visphoty (CD Oriego) - Niańka i dwa pyrpecie
Pokazywanie Oriemu terenów nie było głupim i bezcelowym pomysłem.
Dzieciak jest ciekawy wszystkiego, podoba mu się tutaj. Widzę też że co
chwilę mi się przygląda, jednak ja nie jestem bez winy - też popatruję
na Roshanadaan'a.
Wiecie, jednak to jest coś. Przez całe życie w tym kontekście byłam wyjątkowa, tak to można nazwać. Świecące na niebiesko oczy, nos, cętki, poduszki łap i uszy... A tu bummmm! Po 6 latach życia pojawia się drugi taki - dzieciak jakby nie było, tak jestem stara - święcący piernik tyle że on świeci cały. No i mnie zagięło...
W każdym razie po obejściu mniej więcej terenów - no przyznam, że mi się nie chciało, przyznam, poza tym to zajęłoby okropnie dużo czasu - skierowałam się w stronę Przystani żeby znaleźć Inną. Tak się składa, że akurat zapadła cisza.
- Więc, mój młody przyjacielu. Jeśli mogę spytać, czym jesteś? - zadałam pytanie.
Ja wiem, ja wiem. Bezpośrednio i w ogóle, ale co ja poradzę? Taka jestem!
- Tak proszę pani. Jeste...
- Czekaj. - Zatrzymuję się i wyciągam łapę do przodu. Biorę wdech i kończę. - Mam na imię Visphota. Nie Pani, poza tym... Zbliż się... mam kompleksy. Widzisz, stara jestem i jak tak mówisz to czuję się jeszcze bardziej stara. Mów po imieniu, ewentualnie mogę zostać twoją...eee...ciocią? Niet. Mentorką! O! Tak. Nazywaj mnie proszę Mentorką. Wiesz, ja dłużej świecę na tym świecie od ciebie, prawda? - Mrugam porozumiewawczo do Oriego.
- Oooooo. Rozumiem. Przepraszam. Czy już mogę?
- Tak, tak. Mów.
- Ja... Nie wiem. Mam uszy królika, kopyta, ogon małpy... Nie wiem czym dokładniej jestem.
- Oooo. Okey. Nie przejmuj się, tutaj jest tyle dziwadełek, że ci uszy klapną jak ich zobaczysz. No, właśnie! Patrz. Oto i Przystań!
Rozglądam się w poszukiwaniu wzrokiem domu Innej. Aha! Jest.
- Idziemy tam. - Wskazuję łapą miejsce.
- Tak jest, Mentorko. - "Mmmm, moje ego już to lubi!"
~~Och, jesteś ostatnio bardzo próżna!
~Zamknij sie i nie psuj mojej chwili chwały!
~~Przestań. Wszyscy wiedzą, że to ja jestem ta fajna!
~Ty idiotko! Nikt nie wie, że jest nas dwie.
~Ty to powiedziałaś.
A niczego nieświadomy Ori drobił u boku z wierzchu całkiem spokojnej hybrydy, czując jednak, że zaczyna mu być gorąco odsunął się odrobinę.
- Mentorko?
- Tak?
- Czy... czy dużo jest tutaj hybryd?
- A...eeee... no kilka tak!
- A świecących?
- Oj, nie. Tylko my! - Widząc jednak posmutniałą minę Oriego dodałam szybko - Ale! Jest tu bardzo fajna hybryda imieniem Chappie. Ciekawe gdzie się podział ten smyk? Zapoznam cię z nim, dogadacie się!
Parę chwil później jesteśmy na miejscu. Przed wejściem do domku uśmiecham się do młodego i wchodzę do środka.
- Puk puuuk! - wołam.
- Kogo niesie?
- Nie mnie! - prycham, śmiejąc się. Inna na pewno już wie że to ja. Zawsze tak mówię, żeby wiedziała!
~~Głupie masz ostatnio pomysły, Visphoto!
~Nie skomentuje twoich.
- Vista! Kogo tym razem ma... Oooooooooo! No hej. - Wadera wyłania się z innego pomieszczenia.
- Ori, to jest Inna. Inna, to jest Ori.
- Rozumiem, że młodzieniec chce dołączyć? - pyta zielona.
- E... - zawieszam wzrok na Orim. Tak mi się wydaje?
- Tak, proszę pani.
Wymieniam spojrzenia z Inną. Ją też śmieszy to miano, widzę to w jej oczach ale obie wytrzymujemy - pozornie - i po chwili Inna zabiera Oriego do siebie ustalić co i jak. Ja natomiast postanawiam odszukać Chappiego, a potem wrócę po Oriego. Tak, dzisiaj będę zalatana i nie będę...
Nieważne.
Chappie!
- Ciekawe gdzie się podział ten mały...
- Vistaaaaaaa!
Obracam się i co widzę? No ja wiem, wyście są tacy inteligentni!
- Cześć Chappie - wzdycham, przewrócona przez rozpędzonego Głosmoka.
- Chappie poznał nowych przyjaciół!
- Tak? - pytam, szczerze zdumiona.
Myślałam, że znam te same hybrydy co on ale widocznie się myliłam. Hmm, trzeba ich będzie więc odwiedzić!
- A wiesz że ja też? - mówię z uśmiechem.
- Tak? A kto to?
- Och, Chappie. Czekaj, nie ta łapa... Auć! Momencik... No, teraz to skrzydło... Świetnie. A, to taki świecący pyrpeć, Ori ma na imię. I świeci! Jak ja, tylko on świeci cały i w ogóle wiesz, jest bardzo fajny i... Chappie?
- Czyli Vista już nie lubi Chappiego? Lubi Oriego bardziej? - chlipie Głosmok.
- Że co?! Nie! Znaczy, obu was lubię tak samo. On jest teraz u Innej, może zaczekamy? Poznacie się, a potem pójdziemy odwiedzić twoich nowych znajomych? Poza tym... No wiesz?! Ja też mogę się obrazić skoro ty znalazłeś sobie nowych przyjaciół. - Udaję obrażoną.
- Nie, nie! Chappie poznał ale... A gdzie Tiburon?
No i koniec dobrego humoru...
- Słuchaj Chappie. Tibu odszedł i... No nie ma go.
- Jak to nie ma? - słyszę, ale to nie jest głos Głosmoka.
- Tak Inna. Tibu sobie poszedł... w nocy.
- Aha... - Wydaje się, że wadera jest lekko zaskoczona tą sytuacją ale po chwili wzrusza barkami i wchodzi do swojego domku, żegnając nas krótkim "Na razie!".
A więc zostałam z dwoma pyrpeciami... To się nie może dobrze skończyć.
- Chappie, to jest właśnie Ori. Ori, to mój przyjaciel Chappie o którym ci mówiłam.
Chłopcy? Skoczymy potem do Fery i Bliźniaków? Gdzie zadyma tam muszę być w końcu i ja, bo ostatnio zamieniam się w niańkę! :D
Wiecie, jednak to jest coś. Przez całe życie w tym kontekście byłam wyjątkowa, tak to można nazwać. Świecące na niebiesko oczy, nos, cętki, poduszki łap i uszy... A tu bummmm! Po 6 latach życia pojawia się drugi taki - dzieciak jakby nie było, tak jestem stara - święcący piernik tyle że on świeci cały. No i mnie zagięło...
W każdym razie po obejściu mniej więcej terenów - no przyznam, że mi się nie chciało, przyznam, poza tym to zajęłoby okropnie dużo czasu - skierowałam się w stronę Przystani żeby znaleźć Inną. Tak się składa, że akurat zapadła cisza.
- Więc, mój młody przyjacielu. Jeśli mogę spytać, czym jesteś? - zadałam pytanie.
Ja wiem, ja wiem. Bezpośrednio i w ogóle, ale co ja poradzę? Taka jestem!
- Tak proszę pani. Jeste...
- Czekaj. - Zatrzymuję się i wyciągam łapę do przodu. Biorę wdech i kończę. - Mam na imię Visphota. Nie Pani, poza tym... Zbliż się... mam kompleksy. Widzisz, stara jestem i jak tak mówisz to czuję się jeszcze bardziej stara. Mów po imieniu, ewentualnie mogę zostać twoją...eee...ciocią? Niet. Mentorką! O! Tak. Nazywaj mnie proszę Mentorką. Wiesz, ja dłużej świecę na tym świecie od ciebie, prawda? - Mrugam porozumiewawczo do Oriego.
- Oooooo. Rozumiem. Przepraszam. Czy już mogę?
- Tak, tak. Mów.
- Ja... Nie wiem. Mam uszy królika, kopyta, ogon małpy... Nie wiem czym dokładniej jestem.
- Oooo. Okey. Nie przejmuj się, tutaj jest tyle dziwadełek, że ci uszy klapną jak ich zobaczysz. No, właśnie! Patrz. Oto i Przystań!
Rozglądam się w poszukiwaniu wzrokiem domu Innej. Aha! Jest.
- Idziemy tam. - Wskazuję łapą miejsce.
- Tak jest, Mentorko. - "Mmmm, moje ego już to lubi!"
~~Och, jesteś ostatnio bardzo próżna!
~Zamknij sie i nie psuj mojej chwili chwały!
~~Przestań. Wszyscy wiedzą, że to ja jestem ta fajna!
~Ty idiotko! Nikt nie wie, że jest nas dwie.
~Ty to powiedziałaś.
A niczego nieświadomy Ori drobił u boku z wierzchu całkiem spokojnej hybrydy, czując jednak, że zaczyna mu być gorąco odsunął się odrobinę.
- Mentorko?
- Tak?
- Czy... czy dużo jest tutaj hybryd?
- A...eeee... no kilka tak!
- A świecących?
- Oj, nie. Tylko my! - Widząc jednak posmutniałą minę Oriego dodałam szybko - Ale! Jest tu bardzo fajna hybryda imieniem Chappie. Ciekawe gdzie się podział ten smyk? Zapoznam cię z nim, dogadacie się!
Parę chwil później jesteśmy na miejscu. Przed wejściem do domku uśmiecham się do młodego i wchodzę do środka.
- Puk puuuk! - wołam.
- Kogo niesie?
- Nie mnie! - prycham, śmiejąc się. Inna na pewno już wie że to ja. Zawsze tak mówię, żeby wiedziała!
~~Głupie masz ostatnio pomysły, Visphoto!
~Nie skomentuje twoich.
- Vista! Kogo tym razem ma... Oooooooooo! No hej. - Wadera wyłania się z innego pomieszczenia.
- Ori, to jest Inna. Inna, to jest Ori.
- Rozumiem, że młodzieniec chce dołączyć? - pyta zielona.
- E... - zawieszam wzrok na Orim. Tak mi się wydaje?
- Tak, proszę pani.
Wymieniam spojrzenia z Inną. Ją też śmieszy to miano, widzę to w jej oczach ale obie wytrzymujemy - pozornie - i po chwili Inna zabiera Oriego do siebie ustalić co i jak. Ja natomiast postanawiam odszukać Chappiego, a potem wrócę po Oriego. Tak, dzisiaj będę zalatana i nie będę...
Nieważne.
Chappie!
- Ciekawe gdzie się podział ten mały...
- Vistaaaaaaa!
Obracam się i co widzę? No ja wiem, wyście są tacy inteligentni!
- Cześć Chappie - wzdycham, przewrócona przez rozpędzonego Głosmoka.
- Chappie poznał nowych przyjaciół!
- Tak? - pytam, szczerze zdumiona.
Myślałam, że znam te same hybrydy co on ale widocznie się myliłam. Hmm, trzeba ich będzie więc odwiedzić!
- A wiesz że ja też? - mówię z uśmiechem.
- Tak? A kto to?
- Och, Chappie. Czekaj, nie ta łapa... Auć! Momencik... No, teraz to skrzydło... Świetnie. A, to taki świecący pyrpeć, Ori ma na imię. I świeci! Jak ja, tylko on świeci cały i w ogóle wiesz, jest bardzo fajny i... Chappie?
- Czyli Vista już nie lubi Chappiego? Lubi Oriego bardziej? - chlipie Głosmok.
- Że co?! Nie! Znaczy, obu was lubię tak samo. On jest teraz u Innej, może zaczekamy? Poznacie się, a potem pójdziemy odwiedzić twoich nowych znajomych? Poza tym... No wiesz?! Ja też mogę się obrazić skoro ty znalazłeś sobie nowych przyjaciół. - Udaję obrażoną.
- Nie, nie! Chappie poznał ale... A gdzie Tiburon?
No i koniec dobrego humoru...
- Słuchaj Chappie. Tibu odszedł i... No nie ma go.
- Jak to nie ma? - słyszę, ale to nie jest głos Głosmoka.
- Tak Inna. Tibu sobie poszedł... w nocy.
- Aha... - Wydaje się, że wadera jest lekko zaskoczona tą sytuacją ale po chwili wzrusza barkami i wchodzi do swojego domku, żegnając nas krótkim "Na razie!".
A więc zostałam z dwoma pyrpeciami... To się nie może dobrze skończyć.
- Chappie, to jest właśnie Ori. Ori, to mój przyjaciel Chappie o którym ci mówiłam.
Chłopcy? Skoczymy potem do Fery i Bliźniaków? Gdzie zadyma tam muszę być w końcu i ja, bo ostatnio zamieniam się w niańkę! :D
poniedziałek, 21 grudnia 2015
Od Oriego (CD Visphoty) - Świetliki
- Nie wiem, proszę pani - odpowiedział Ori. - Przebrnąłem przez góry i chciałem iść spać, gdy nagle zobaczyłem panią.
- I siedziałeś w tych krzakach i gapiłeś się na mnie caaaałą noc? - wadera uniosła pytająco brew.
- Skądże! To by było co najmniej dziwne, nie sądzi pani?
Visphota tym razem podniosła do góry obie brwi. Dziwny ten dzieciak...
- Wstałem niewiele wcześniej od pani - zaczął. - Nie chciałem pani obudzić.
- No dobrze, ale co jest takiego zadziwiającego w świeceniu?
- No bo... - urwał i zastanowił się. - Tam gdzie wcześniej mieszkałem żyły same świecące istoty. Ale stało się tam coś złego i się zgubiłem i pomyślałem, że...może pani wie gdzie jest mój dom?
- Wybacz, mały - Vis pochyliła łeb, by móc popatrzeć malcowi w oczy. - Też jestem z bardzo daleka...no i też się tak jakby zgubiłam, ale nie wiem o jakim miejscu mówisz.
Ori westchnął, jednak szybko zebrał się w garść. To było naprawdę głupie. Przecież w Świetlistym Lesie mieszkał tylko on, kolibry, jaszczurki i roszendendrony, czy jak tam powiedziała Visphota.
- A...pani tu mieszka? - zapytał Ori po chwili ciszy.
- Tak. Należę do tutejszego stada - powiedziała Vista. - I wiesz co...Może chciałbyś tu zostać? Inna, nasza Alfa, na pewno cię przyjmie.
- Naprawdę? - stworek podniósł uszy do góry.
- Pewnie! - Visphota kiwnęła głową w stronę lasu. - Chodź! Pokażę ci Przystań.
Ori ochoczo ruszył za waderą. Początkowo szedł na dwóch tylnych kończynach, ale szybko przekonał się, że nie nadąży w ten sposób za Visphotą w żaden sposób. Zaczął więc kicać niczym królik na czterech łapach, poruszając się w podobnym tempie co ,,kłusująca" wilczyca.
- Jeśli mogę spytać, w jakim sensie się ,,zgubiłeś"? - zapytała nagle Visphota.
- Umarłem - odpowiedział Ori.
Waderę nagle przeszły dreszcze. Przez chwilę zastanawiała się, czy dziwna hybryda żartuje, ale nic na to nie wskazywało. Ten dzieciak powiedział ,,umarłem" tonem lekkim, beztroskim. Takim, jakim mówi się przeważnie ,,wyniosłem śmieci". W ten sposób brzmiało to o wiele straszniej.
- Umarłem, a gdy wstałem byłem daleko od domu - dokończył.
- Okaaay...Będziesz musiał mi kiedyś opowiedzieć o tym swoim starym domku, Roshanadaan - powiedziała Visphota. Stwierdziła, że wypyta go o wszystko gdy Ori już pomówi z Inną.
Visphota? Wybacz długość. Wenus brakus kontratakuje
- I siedziałeś w tych krzakach i gapiłeś się na mnie caaaałą noc? - wadera uniosła pytająco brew.
- Skądże! To by było co najmniej dziwne, nie sądzi pani?
Visphota tym razem podniosła do góry obie brwi. Dziwny ten dzieciak...
- Wstałem niewiele wcześniej od pani - zaczął. - Nie chciałem pani obudzić.
- No dobrze, ale co jest takiego zadziwiającego w świeceniu?
- No bo... - urwał i zastanowił się. - Tam gdzie wcześniej mieszkałem żyły same świecące istoty. Ale stało się tam coś złego i się zgubiłem i pomyślałem, że...może pani wie gdzie jest mój dom?
- Wybacz, mały - Vis pochyliła łeb, by móc popatrzeć malcowi w oczy. - Też jestem z bardzo daleka...no i też się tak jakby zgubiłam, ale nie wiem o jakim miejscu mówisz.
Ori westchnął, jednak szybko zebrał się w garść. To było naprawdę głupie. Przecież w Świetlistym Lesie mieszkał tylko on, kolibry, jaszczurki i roszendendrony, czy jak tam powiedziała Visphota.
- A...pani tu mieszka? - zapytał Ori po chwili ciszy.
- Tak. Należę do tutejszego stada - powiedziała Vista. - I wiesz co...Może chciałbyś tu zostać? Inna, nasza Alfa, na pewno cię przyjmie.
- Naprawdę? - stworek podniósł uszy do góry.
- Pewnie! - Visphota kiwnęła głową w stronę lasu. - Chodź! Pokażę ci Przystań.
Ori ochoczo ruszył za waderą. Początkowo szedł na dwóch tylnych kończynach, ale szybko przekonał się, że nie nadąży w ten sposób za Visphotą w żaden sposób. Zaczął więc kicać niczym królik na czterech łapach, poruszając się w podobnym tempie co ,,kłusująca" wilczyca.
- Jeśli mogę spytać, w jakim sensie się ,,zgubiłeś"? - zapytała nagle Visphota.
- Umarłem - odpowiedział Ori.
Waderę nagle przeszły dreszcze. Przez chwilę zastanawiała się, czy dziwna hybryda żartuje, ale nic na to nie wskazywało. Ten dzieciak powiedział ,,umarłem" tonem lekkim, beztroskim. Takim, jakim mówi się przeważnie ,,wyniosłem śmieci". W ten sposób brzmiało to o wiele straszniej.
- Umarłem, a gdy wstałem byłem daleko od domu - dokończył.
- Okaaay...Będziesz musiał mi kiedyś opowiedzieć o tym swoim starym domku, Roshanadaan - powiedziała Visphota. Stwierdziła, że wypyta go o wszystko gdy Ori już pomówi z Inną.
Visphota? Wybacz długość. Wenus brakus kontratakuje
Od Visphoty - Roshanadaan
<Z wiadomych względów muszę ponownie sama dokończyć opko Visty,
dlatego właśnie je czytacie... A przynajmniej próbujecie. Nieważne.
Wiemy, że Tibu odszedł więc jakoś to załatwię. Mam nadzieję, że nikt się
obrazi za takie obrót spraw bo trudno zignorować sprawę całkowicie...
No, to męczcie się teraz :D >
Po chwili słyszę, jak Tiburon rusza się na gałęzi. Patrzę na niego kątem oka - szuka czegoś? Co on robi?! Teraz już uważniej przyglądam mu się świecącymi oczami, mrużąc je lekko.
- O w mordeczkę... - mruczy cicho samiec.
- O co chodzi? - pytam.
- Ja muszę... Muszę do wody. Wiesz...potrzeby. - Błyska zębami, jednak jego oczy mówią mi, że coś jest nie tak. Nie chodzi tylko o to, prawda?
- Jasne... To idź, dobranoc.
- No, tak, tak...
I ześlizguje się z drzewa, na początku truchta, jednak potem widzę jak przyspiesza aż biegnie bardzo szybko... Widzę go cały czas, moje oczy wypalają mu w grzbiecie dziurę. W jednej chwili samiec odwraca głowę cały czas biegnąc pędem... Światło z moich oczu wpada w jego oczy i ja już wiem, że widzę go prawdopodobnie ostatni raz. Ucieka stąd... Przeze mnie? Raczej nie. A może...
Ach, mogłam się tego spodziewać.
~~No to chyba wiadomo! Jak mogłaś być taka...
~Jaka?! Zawsze taka jestem.
~~Nie chce mi się z tobą gadać, był taki fajny a ty go spłoszyłaś!
- No to idź sobie, nie obchodzi mnie to!
Dopiero po fakcie uświadamiam sobie, że wykrzyczałam to na głos. Czy Tibu to słyszał? Drę się głośno więc to możliwe, ale nie odwrócił się. Z resztą, nieważne. Niech idzie, on i Ta Druga też. Mam dość ich obojga.
Kładę się na gałęzi, cały czas patrzę za migającym już dość daleko Tiburonem i oświetlam mu drogę. Dopóki nie zniknie na horyzoncie świecę oczami, ale kiedy znika... Po prostu zasypiam.
Budzę się na ziemi. Czuję pod grzbietem, że coś mi się wpija. Marszczę pysk, otwieram oczy i wstaję. Otrzepuję się w świetle południowego słońca i patrzę na trawę.
Upss!
Przez noc musiałam spalić gałąź, bo teraz widzę tylko popiół. Do tej pory zdarzyło mi się to tylko raz - pierwszej nocy po poznaniu prawdy o sobie. Byłam wtedy wściekła, więc teraz...
- O chole.ra... Moje plecy, arghhh! - mruczę.
Przeciągam się, słuchając strzelających kości i kicham. Głupie kichanie! Nienawidzę go, a zdarza mi się prawie co ranek!
Już mam ruszać w stronę jakiegoś śniadanka kiedy... No, nie powiem żeby ta istota była mistrzem kamuflażu. Parę metrów dalej, między krzakami coś świeci jasno, poruszając się drżąco. Boi się mnie? No nie wiem... Tylko co to jest? Podchodzę tam z lekko opuszczoną głową, skupiona, uśmiechnięta krzywo i napięta - może to jest coś niebezpiecznego? Hmmm, nie obraziłabym się gdyby to było...
- Świecące dziecko?! - Czy ja powiedziałam to na głos?!
- Nie jestem dzieckiem - mówi cichutko białe stworzenie. - I Pani także świeciła w nocy, widziałem.
No dobra, zwrot "Pani" jest śmieszny. Ale o czym ten dzieciak... Ahaaa. Byłam w nocy obserwowana przez świecące dziecko bo sama też świecę.
- Tak, świecę. I mam na imię Visphota, a ty, Roshanadaan?
- Nie, nie Roszekdany, tylko Ori, proszę pani Visphoty.
Roszekdany... Takiej wymowy jeszcze nie słyszałam!
- Wymawia sie to nieco inaczej, ale wytłumaczę ci to później, Ori. Otóż, Roshanadaan oznacza w moim ojczystym języku Świetlika.
- Aha - szepcze młody.
Uśmiecham się pod nosem. Rany, on jest taki... Bardzo przypomina mi mnie samą jak byłam bardzo małym szczeniakiem. Też byłam wtedy wychowana, grzeczna...Niewinna. Teraz jestem winna.
- Wiesz gdzie jesteś? - pytam, wymuszając uśmiech. Siadam, dając małemu trochę przestrzeni.
Ori? Mam nadzieję, że dobrze zaczęłam?
Po chwili słyszę, jak Tiburon rusza się na gałęzi. Patrzę na niego kątem oka - szuka czegoś? Co on robi?! Teraz już uważniej przyglądam mu się świecącymi oczami, mrużąc je lekko.
- O w mordeczkę... - mruczy cicho samiec.
- O co chodzi? - pytam.
- Ja muszę... Muszę do wody. Wiesz...potrzeby. - Błyska zębami, jednak jego oczy mówią mi, że coś jest nie tak. Nie chodzi tylko o to, prawda?
- Jasne... To idź, dobranoc.
- No, tak, tak...
I ześlizguje się z drzewa, na początku truchta, jednak potem widzę jak przyspiesza aż biegnie bardzo szybko... Widzę go cały czas, moje oczy wypalają mu w grzbiecie dziurę. W jednej chwili samiec odwraca głowę cały czas biegnąc pędem... Światło z moich oczu wpada w jego oczy i ja już wiem, że widzę go prawdopodobnie ostatni raz. Ucieka stąd... Przeze mnie? Raczej nie. A może...
Ach, mogłam się tego spodziewać.
~~No to chyba wiadomo! Jak mogłaś być taka...
~Jaka?! Zawsze taka jestem.
~~Nie chce mi się z tobą gadać, był taki fajny a ty go spłoszyłaś!
- No to idź sobie, nie obchodzi mnie to!
Dopiero po fakcie uświadamiam sobie, że wykrzyczałam to na głos. Czy Tibu to słyszał? Drę się głośno więc to możliwe, ale nie odwrócił się. Z resztą, nieważne. Niech idzie, on i Ta Druga też. Mam dość ich obojga.
Kładę się na gałęzi, cały czas patrzę za migającym już dość daleko Tiburonem i oświetlam mu drogę. Dopóki nie zniknie na horyzoncie świecę oczami, ale kiedy znika... Po prostu zasypiam.
Budzę się na ziemi. Czuję pod grzbietem, że coś mi się wpija. Marszczę pysk, otwieram oczy i wstaję. Otrzepuję się w świetle południowego słońca i patrzę na trawę.
Upss!
Przez noc musiałam spalić gałąź, bo teraz widzę tylko popiół. Do tej pory zdarzyło mi się to tylko raz - pierwszej nocy po poznaniu prawdy o sobie. Byłam wtedy wściekła, więc teraz...
- O chole.ra... Moje plecy, arghhh! - mruczę.
Przeciągam się, słuchając strzelających kości i kicham. Głupie kichanie! Nienawidzę go, a zdarza mi się prawie co ranek!
Już mam ruszać w stronę jakiegoś śniadanka kiedy... No, nie powiem żeby ta istota była mistrzem kamuflażu. Parę metrów dalej, między krzakami coś świeci jasno, poruszając się drżąco. Boi się mnie? No nie wiem... Tylko co to jest? Podchodzę tam z lekko opuszczoną głową, skupiona, uśmiechnięta krzywo i napięta - może to jest coś niebezpiecznego? Hmmm, nie obraziłabym się gdyby to było...
- Świecące dziecko?! - Czy ja powiedziałam to na głos?!
- Nie jestem dzieckiem - mówi cichutko białe stworzenie. - I Pani także świeciła w nocy, widziałem.
No dobra, zwrot "Pani" jest śmieszny. Ale o czym ten dzieciak... Ahaaa. Byłam w nocy obserwowana przez świecące dziecko bo sama też świecę.
- Tak, świecę. I mam na imię Visphota, a ty, Roshanadaan?
- Nie, nie Roszekdany, tylko Ori, proszę pani Visphoty.
Roszekdany... Takiej wymowy jeszcze nie słyszałam!
- Wymawia sie to nieco inaczej, ale wytłumaczę ci to później, Ori. Otóż, Roshanadaan oznacza w moim ojczystym języku Świetlika.
- Aha - szepcze młody.
Uśmiecham się pod nosem. Rany, on jest taki... Bardzo przypomina mi mnie samą jak byłam bardzo małym szczeniakiem. Też byłam wtedy wychowana, grzeczna...Niewinna. Teraz jestem winna.
- Wiesz gdzie jesteś? - pytam, wymuszając uśmiech. Siadam, dając małemu trochę przestrzeni.
Ori? Mam nadzieję, że dobrze zaczęłam?
,,Pamiętajcie, że jakoś to będzie... Bo jeszcze tak nie było, żeby jakoś nie było"
Imię: Vitulus (po łacińsku oznacza to tyle co cielę)
Płeć: Samiec
Wiek: 4 lata
Typ hybrydy: Em...mnie to wygląda na jakieś połączenie wilka, krowy, czy czego tam kopytnego i zająca. Skąd wytrzasnął ten jęzor i ogon, nie wiem.
Co daje ci bycie hybrydą?:
~ Jego ogon jest niczym bicz. Porusza się tak szybko, że niekiedy ciężko jest się połapać skąd się oberwało.
~ Podobnie ma się sprawa tylnych kończyn, nie jednego te kopytka wysłały w powietrze.
~ Vitulus świetnie skacze i jest bardzo szybki. Zdarza mu się biegać i skakać jak sarna bądź zając, co zboku może wyglądać doprawdy komicznie.
~ Nieźle idzie mu też wspinaczka, ale głównie górska.
~ Posiada wyśmienity słuch.
Partner: Vitulus to raczej kiepski materiał na partnera i jest tego w pełni świadom. Nie ukrywa jednak, że ma małą słabość do inteligentnych i charakternych samic.
Rodzina:
Charakter: Vitulus jest dość ekscentryczny. Na pierwszy rzut oka może się wydać naprawdę dobrze wychowanym samcem z zasadami. I owszem swoje zasady, ale nie każdemu one odpowiadają. Zwłaszcza gdy nagina je do sytuacji. Jest nienaturalnie spokojny i zrównoważony, trudno wyprowadzić go z równowagi. Tym czym najłatwiej go zdenerwować jest przejawianie troski, autentyczna bezinteresowność itp. Dlatego też trudno mu jest dogadać się z osobami współczującymi i ogólnie ,,dobrych". Ton głosu ma niemal identyczny w każdej sytuacji i rzadko go podnosi. To realista do kwadratu, zdarza mu się nie powiedzieć czegoś ważnego tylko dlatego, że nikt o to nie spytał. Przeważnie tylko słucha i obserwuje, nie lubi zaczynać konwersacji. Kiepski z niego przyjaciel. Możesz liczyć, że dotrzyma tajemnicy, ale nie oczekuj że się za tobą wstawi. A zwłaszcza gdy jesteś na przegranej pozycji. Dba chłopak o swoje interesy. Nie wiem jak bardzo musiałby kogoś polubić, by przedłożyć jego dobro nad swoje. Nie zbiera przysług za pomoc, dobrze wie że inni podliczą je za jego. Jeśli pozornie bezinteresownie komuś pomoże, rośnie prawdopodobieństwo, że ten ktoś będzie chciał się odwdzięczyć. Jeżeli tego wymaga sytuacja zdławi cisnące się na pysk złośliwości, by zyskać sobie czyjeś poparcie. Spora część jego wypowiedzi ocieka sarkazmem. Często spogląda na innych z politowaniem. O ile wcześniejsze informacje na to nie wskazywały, informuję iż jest na swój sposób istnym geniuszem. Potrafi tak manipulować innymi, by czuli się zobowiązani oddać mu taka i taką przysługę. Ma też coś z romantyka, ale trudno to wyłapać gdy patrzy się na tę kamienną mordę.
Dodatkowy opis: Jest nawet wysoki, ale żaden z niego olbrzym. Raczej smukły, ale na łapach wyraźnie rysują się mięśnie. Poduszeczki łap, kopyta, krawędzie uszu, język i oczy mają barwę podobną do ognia. Białka są całkowicie czarne, a tęczówki lekko połyskują w nocy.
Zainteresowania: Vitulus ubóstwia słuchać rozmów. Dzięki temu ocenia inne hybrydy i stwierdza z kim warto by się poznać. Lubi też dźwięk ciszy. Od czasu do czasu lubi ruszyć gdzieś tyłek i się trochę poruszać. Sam lub w towarzystwie. Nie przepada za rywalizacją.
Stanowisko: Dyplomata
Zawody:
Song Theme: Nickelback - How You Remind Me
Historia: BRAK
Nick na howrse: Margo5
Płeć: Samiec
Wiek: 4 lata
Typ hybrydy: Em...mnie to wygląda na jakieś połączenie wilka, krowy, czy czego tam kopytnego i zająca. Skąd wytrzasnął ten jęzor i ogon, nie wiem.
Co daje ci bycie hybrydą?:
~ Jego ogon jest niczym bicz. Porusza się tak szybko, że niekiedy ciężko jest się połapać skąd się oberwało.
~ Podobnie ma się sprawa tylnych kończyn, nie jednego te kopytka wysłały w powietrze.
~ Vitulus świetnie skacze i jest bardzo szybki. Zdarza mu się biegać i skakać jak sarna bądź zając, co zboku może wyglądać doprawdy komicznie.
~ Nieźle idzie mu też wspinaczka, ale głównie górska.
~ Posiada wyśmienity słuch.
Partner: Vitulus to raczej kiepski materiał na partnera i jest tego w pełni świadom. Nie ukrywa jednak, że ma małą słabość do inteligentnych i charakternych samic.
Rodzina:
Charakter: Vitulus jest dość ekscentryczny. Na pierwszy rzut oka może się wydać naprawdę dobrze wychowanym samcem z zasadami. I owszem swoje zasady, ale nie każdemu one odpowiadają. Zwłaszcza gdy nagina je do sytuacji. Jest nienaturalnie spokojny i zrównoważony, trudno wyprowadzić go z równowagi. Tym czym najłatwiej go zdenerwować jest przejawianie troski, autentyczna bezinteresowność itp. Dlatego też trudno mu jest dogadać się z osobami współczującymi i ogólnie ,,dobrych". Ton głosu ma niemal identyczny w każdej sytuacji i rzadko go podnosi. To realista do kwadratu, zdarza mu się nie powiedzieć czegoś ważnego tylko dlatego, że nikt o to nie spytał. Przeważnie tylko słucha i obserwuje, nie lubi zaczynać konwersacji. Kiepski z niego przyjaciel. Możesz liczyć, że dotrzyma tajemnicy, ale nie oczekuj że się za tobą wstawi. A zwłaszcza gdy jesteś na przegranej pozycji. Dba chłopak o swoje interesy. Nie wiem jak bardzo musiałby kogoś polubić, by przedłożyć jego dobro nad swoje. Nie zbiera przysług za pomoc, dobrze wie że inni podliczą je za jego. Jeśli pozornie bezinteresownie komuś pomoże, rośnie prawdopodobieństwo, że ten ktoś będzie chciał się odwdzięczyć. Jeżeli tego wymaga sytuacja zdławi cisnące się na pysk złośliwości, by zyskać sobie czyjeś poparcie. Spora część jego wypowiedzi ocieka sarkazmem. Często spogląda na innych z politowaniem. O ile wcześniejsze informacje na to nie wskazywały, informuję iż jest na swój sposób istnym geniuszem. Potrafi tak manipulować innymi, by czuli się zobowiązani oddać mu taka i taką przysługę. Ma też coś z romantyka, ale trudno to wyłapać gdy patrzy się na tę kamienną mordę.
Dodatkowy opis: Jest nawet wysoki, ale żaden z niego olbrzym. Raczej smukły, ale na łapach wyraźnie rysują się mięśnie. Poduszeczki łap, kopyta, krawędzie uszu, język i oczy mają barwę podobną do ognia. Białka są całkowicie czarne, a tęczówki lekko połyskują w nocy.
Zainteresowania: Vitulus ubóstwia słuchać rozmów. Dzięki temu ocenia inne hybrydy i stwierdza z kim warto by się poznać. Lubi też dźwięk ciszy. Od czasu do czasu lubi ruszyć gdzieś tyłek i się trochę poruszać. Sam lub w towarzystwie. Nie przepada za rywalizacją.
Stanowisko: Dyplomata
Zawody:
Song Theme: Nickelback - How You Remind Me
Historia: BRAK
Nick na howrse: Margo5
,,My- sadyści... Uwielbiamy rozlew krwi, tak spokojnie karmimy się nienawiścią, palimy na stosie miłość, przyjaźń i całe nasze człowieczeństwo"
Imię: Ally
Płeć: Samica
Wiek: 6 lat
Typ hybrydy: Prawdopodobnie najgorszy możliwy mix... Hiena i niedźwiedź, choć głównie hiena. Połączenie najgorszego gatunku zwierzęcia z brutalną siłą. Większość jednak twierdzi że to nie domieszka krwi niedźwiedzia płynie w jej żyłach, lecz samego diabła.
Co daje ci bycie hybrydą?: Przedewszystkim niesamowitą siłę i wytrzymałość. Oczywiście jak większość hybryd ma wyostrzone zmysły i ma większą odporność na choroby czu urazy. Jej mieszanka jednak ma też jedną bardzo dziwną cechę... a konkretnie posiada ona szósty zmysł, tak jest to właśnie to jedno czerwone oko.
Partner: Najlepsze pary tworzą tylko sadyści i masochiści.
Rodzina: Hahahahaha! Nie ma ich, już jakiś czas.
Charakter: W wyniku wcześniejszych przeżyć stała się wyjątkowo zawzięta i pokochała zabijanie. Jest zdolna nie tylko do pozbawienia życia, ale również samego znęcania się czy to psychicznego, czy to fizycznego. Przyjmuje jednak zasadę by nie tykać swoich, ale mimo wszystko uwielbia ich podpuszczać Nie odrzuci żadnego wyzwania, niewiele jest osób, które mogą stanąć z nią do wyrównanej walki. Mimo takiego wizerunku, potrafi ukazywać uczucia. Poza tym jest niecierpliwa i narwana, często reaguje emocjonalnie i nie znosi długich negocjacji. Ally jest na ogół bardzo leniwa i wydaje się znudzona, ożywia się dopiero w obliczu niebezpieczeństwa. Jest też dość trudna w obyciu zimna, twarda i stanowcza. Ma specyficzne poczucie humoru i bynajmniej nie ukrywa to jaka jest i jakie ma upodobania. Jest też zachłanna i zuchwała. Nie zwykła liczyć się z innymi, obchodzi ją głównie własna zabawa
Dodatkowy opis: Co ciekawe jej wnętrze, czyli pyk, poduszki łap, rany, blizny i krew są niebieskie. Posiada posturę hieny, jest jednak nieco większa i ma umaszczenie bliższe do niedźwiedzia. Przez drzbiet mniej więcej od łopatek ciągnie sie pas długiej czarnej sierści kończy się on krzywką opadającą na oczy. Prawe jest ślepe i zdobią je die blizny, lewe ma tylko jedną bliznę, jest czarne, ono tylko świeci szkarłatem, a gdy uruchamia swój dodatkowy zmysł wnętrzu tego oka pojawia się mały okrąg.
Zainteresowania: No a czym może się interesować sadysta?
Stanowisko: Szpieg, bo to najlepsza wymówka do zabijania.
Zawody:
Song Theme: Sick Puppies - You're Going Down
Historia: BRAK
Nick na howrse: Ursa
Płeć: Samica
Wiek: 6 lat
Typ hybrydy: Prawdopodobnie najgorszy możliwy mix... Hiena i niedźwiedź, choć głównie hiena. Połączenie najgorszego gatunku zwierzęcia z brutalną siłą. Większość jednak twierdzi że to nie domieszka krwi niedźwiedzia płynie w jej żyłach, lecz samego diabła.
Co daje ci bycie hybrydą?: Przedewszystkim niesamowitą siłę i wytrzymałość. Oczywiście jak większość hybryd ma wyostrzone zmysły i ma większą odporność na choroby czu urazy. Jej mieszanka jednak ma też jedną bardzo dziwną cechę... a konkretnie posiada ona szósty zmysł, tak jest to właśnie to jedno czerwone oko.
Partner: Najlepsze pary tworzą tylko sadyści i masochiści.
Rodzina: Hahahahaha! Nie ma ich, już jakiś czas.
Charakter: W wyniku wcześniejszych przeżyć stała się wyjątkowo zawzięta i pokochała zabijanie. Jest zdolna nie tylko do pozbawienia życia, ale również samego znęcania się czy to psychicznego, czy to fizycznego. Przyjmuje jednak zasadę by nie tykać swoich, ale mimo wszystko uwielbia ich podpuszczać Nie odrzuci żadnego wyzwania, niewiele jest osób, które mogą stanąć z nią do wyrównanej walki. Mimo takiego wizerunku, potrafi ukazywać uczucia. Poza tym jest niecierpliwa i narwana, często reaguje emocjonalnie i nie znosi długich negocjacji. Ally jest na ogół bardzo leniwa i wydaje się znudzona, ożywia się dopiero w obliczu niebezpieczeństwa. Jest też dość trudna w obyciu zimna, twarda i stanowcza. Ma specyficzne poczucie humoru i bynajmniej nie ukrywa to jaka jest i jakie ma upodobania. Jest też zachłanna i zuchwała. Nie zwykła liczyć się z innymi, obchodzi ją głównie własna zabawa
Dodatkowy opis: Co ciekawe jej wnętrze, czyli pyk, poduszki łap, rany, blizny i krew są niebieskie. Posiada posturę hieny, jest jednak nieco większa i ma umaszczenie bliższe do niedźwiedzia. Przez drzbiet mniej więcej od łopatek ciągnie sie pas długiej czarnej sierści kończy się on krzywką opadającą na oczy. Prawe jest ślepe i zdobią je die blizny, lewe ma tylko jedną bliznę, jest czarne, ono tylko świeci szkarłatem, a gdy uruchamia swój dodatkowy zmysł wnętrzu tego oka pojawia się mały okrąg.
Zainteresowania: No a czym może się interesować sadysta?
Stanowisko: Szpieg, bo to najlepsza wymówka do zabijania.
Zawody:
Song Theme: Sick Puppies - You're Going Down
Historia: BRAK
Nick na howrse: Ursa
Historia Lazuriny
Odetchnęłam. Już nie mogę tu wytrzymać. Nie ma tu pożywienia. Muszę jeść
glony... Nie jestem weganką,a kanibalską wredną istotą tym bardziej.
'Muszę odejść, ale jak? Wokół wody przecież jest najwięcej głodnych.
Tylko wystawię głowę i już po mnie. Nie dam się zjeść. Nie dam się tak
łatwo.' Usiadłam na dnie. Nie lubiłam siedzieć w jednym miejscu,a le nie
mogłabym tracić sił tylko po to by sobie dogodzić. Teraz jest gorzej i
nie ma nawet małych ryb. Obok mnie pojawiła się moja siostra. Ona i tak
nie jadła mięsa więc nie ubolewała nad trudną sytuacją.
-Nie wierzę, że chcesz od nas odejść tylko dla mięsa.- zaczęła.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową.
-Myślisz, że tylko dla tego?- zdziwiłam się.- Przecież ja tu nie mam przyszłości.
-Na powierzchni nie masz przyszłości. Zjedzą cię sepy.- ostrzegła z kamienną twarzą.
Byłą starsza, ale nie miałam powodów by się jej słuchać. Nie zamierzałam zniżać się do jej poziomu tylko z tego powodu, że będziemy tęskniły. Serce może i krzyczy "ZOSTAŃ!", ale głowa też ma coś do powiedzenia. Nie mogę tu zostać i tyle.
-Chciałabym pobyć sama droga siostro.- zwróciłam się do niej.
-Jeśli chcesz... Żegnaj ma się rozumieć?- zapytała.
-Na wszelki wypadek.- podałam jej łapę.
Odtrąciła ją. Przytuliła mnie mocno. Nie chciała mnie puszczać. Nie chciała bym ją odsunęła, ale musiałam. Byłyśmy pod wodą, ale byłam pewna, że płacze. Pogłaskałam ją po dłoni.
-Zawołasz Sabiego?- zapytałam.
Mój przyjaciel został kanibalem. Było to dla mnie straszne, ale musiałam się pożegnać. Przecież to on zawsze mnie rozumiał i chciał pocieszyć. Był starszy,a le jednak mnie lubił i akceptował. Oddawał mi kiedyś resztki ryb. Pokazywał jaskinie. Opiekował się moim licznym rodzeństwem. Opowiadał mi historie na dobranoc. Wyleczył mnie ze strachu przed powierzchnią i sam mnie tam nie raz prowadził. Nie wiem, czy by go nie namówić na ucieknięcie ze mną. W końcu nie będzie jadł rybo- wilków całe życie.
Nawet nie zauważyłam jak się pojawił.
-Idę z tobą.- wydusił.
-Jesteś pewien?- zapytałam z nadzieją.
-Nie i dlatego musimy iść teraz.- westchnął.
Skinęłam głową. Nie będę go namawiać do czegoś czego nie chcę. moja głowa i serce kazały mi zgodzić się na jego, bądź co bądź, propozycję.
Pociągną mnie za łapę. Wypłynęliśmy na środek jeziora i unieśliśmy głowy by zobaczyć co się dzieje. nie wyglądało tak źle jak było w rzeczywistości. na brzegu krążyło sporo wychudzonych do granic możliwości wilków, ale nie było śladu po sokołach. Zauważyłam, że już nie ma lasu tylko są drzewka. Zwyczajnie je zrąbali. Tak o!
Zakręciła mi się łza w oku. Myślałam, że będzie gorzej, ale jest lepiej, a to i tak nie dobrze. Moja wataha przestaje istnieć. Po prostu ją niszczą.
Nagle zobaczyłam poruszenie na brzegu. Jeden z wilków padł na ziemię i zaczął krwawić. Natychmiast zbiegli się tam pozostali. Każdy chciał coś dostać. Każdy. Chwila nieuwagi i mogliśmy się wykraść z wody. Wykorzystaliśmy tą chwilę. Moje nogi nieco się ugięły gdy stanęłam na lądzie, ale mogłam biedź. Sabi mimo woli obejrzał się za siebie. Wiem, że dawno nie jadł i nawet jemu by pasowało tam pobiedź. Ruszyliśmy przed siebie. Byliśmy niby bezszelestni, ale i tak zwróciliśmy na siebie uwagę.
Usłyszeliśmy szybkie oddechy i stukot pazurów o skały. Wiedzieliśmy, że zacznie nas gonić cała zgraja. Sabi i ja nie byliśmy tak wysportowani jak oni, ale też mieliśmy więcej sił przez to chociaż, że Sabi jadł coś mięsnego co najmniej tydzień temu, a ja regularnie jadłam rośliny.
Adrenalina dotarła do wszystkich moich komórek i po prostu pobiegłam. Biegłam ile sił tylko miałam, ale tak śmiechy tych dziwnych stworzeń zbliżały się z każdą sekundą. Sabi Spojrzał na mnie z przerażeniem.
-Nic nie mów.- krzyknęłam.
Jeśli nas dogonią nie dadzą nam ani sekundy będą nas jeść jeszcze zanim umrzemy. Straszna perspektywa. Bardzo zwłaszcza, że ja będę oglądać jak jedzą jego, a nie na odwrót. Łzy pociekły mi po policzkach,a le nie zwalniałam. Już słyszałam szum wodospadu który był dla nas równy z znaczeniem słowa 'zbawienie'. Poczułam ukłucie w gardle w końcu Ci kanibale nie mogą się z tej przeklętej wioski wydostać i muszą się zabijać. A my? My właśnie uciekamy. Przecież tu są szczeniaki. Nie dożywają nawet 3 miesięcy. Albo matka ich nie dopilnuje, albo sama je zje.
Przerażające miejsce jeszcze 2 lata temu było piękne. A czemu to wszystko się zmieniło? Bo było zalanie terenu woda odcięła drogę dla innych tylko wodne stworzenia mogły przeżyć, ale nie było powiedziane czym będą się żywić Ci. Moi rodzice nie żyją. Zostali pożarci. 15 mojego rodzeństwa jeszcze żyje ogromnym jeziorze, ale tyle tylko ich zostało. Było ich dwa razy tyle. nie wiem jak moja mama z nami wytrzymywała, ale prawdopodobnie nie wytrzymywała. Jest na pewno dumna z mojej siostry i ze mnie. Reszta ... Oni ciągle giną. Tylko w tym tygodniu straciłam dwóch braci.
'Jeszcze 10 metrów. Biegnij. 9... 8..7..6...5...4...3..2..'
-LAZ!!!!- dobiegł moich uszu dźwięk przerażający.
Oglądnęłam się za siebie i już widziałam ciągniętego za skórę Sabiego. Dobiegłam do niego i zaczęłam gryźć coraz większą ilość napastników. Sabi wydostał się z pułapki i już razem przeskoczyliśmy ostatnie 3 metry.
Uff... Woda. Na całym ciele tylko woda. Nie mam na sobie kłów i pazurów. Będę mogła żyć dalej. Sabi jest obok mnie...
Chwila gdzie jest Sabi. Rozglądnęłam się dookoła i widziałam tylko dużą plamę krwi przy skałach na brzegu. Wrzasnęłam z przerażenia, bólu i gniewu. Mój krzyk był tak głośny i pełen wszystkich możliwych uczuć, że sama chciałam się od niego schować, ale jednocześnie polubiłam sposób jaki ten dźwięk zadawał mi ból. Nie miałam już sił na nic. Wiedziałam, że Sabi nie żyje. jak mogłam do tego doprowadzić... NIE!!! NIE!!! Wróć! Nie ucieknę jeśli czas się cofnie. Będę jeść te głupie rośliny i nie będę narzekała! Sabi!!! Wróć... wróć... wróć...
Straciłam panowanie nad mięśniami. woda porywała mnie na drugi brzeg. Zabierał mnie do innego świata. Zabierała mnie do świata bez Sabiego. Zabierała mnie do świata w którym jestem zepsuta. Świata bez miejsca dla popękanego serca. Z miejscem na sam ból i gniew. Nie wiem jaka się stanę jeśli tak dotrę. Nie wiem. Będę egzystowała, a nie żyła. Nie będę mgła robić nic sensownego. Nic...
Brzeg już mnie wręcz wołał.
Serce: NIE!!!
Głowa: TAK!!!
Jak mogłam wcześniej słuchać się serc? Muszę żyć.. no dobra egzystować. Muszę coś ze sobą zrobić.
Wydostałam się z wody i usiadłam na brzegu by spojrzeć an drugą stronę brzegu i pożegnać przyjaciela. Podniosłam łapę i pomachałam jego szczątkom. Zerwałam pobliski kwiat i przerzuciłam go na drugą stronę. Kilka wilków zwróciło się w moją stronę by zachęcić mnie do przejścia z powrotem na tamtą stronę. Śmiali się. Mieli żywe oczy i co poniektórzy rozważali wskoczenie do wody.
Nie miałam czasu musiałam zacząć uciekać.
Biegłam tak naprawdę długo. O wiele dłużej niż myślałam. Wyszłam z jeziora nad ranem, a teraz był już późny wieczór. Opadłam na ziemię. Byłam zmęczona i nie miałam co jeść. Nie miałam Sabiego.
Zasnęłam.
Obudziłam się w jakiejś innej miejscówce. nie obchodziło mnie to jak tam się znalazłam tylko to by stamtąd uciec.
Tak zaczęło wyglądać moje życie. Pozbawione sensu. Uciekałam i żywiłam się małymi zwierzętami dającymi mi siłę. Przepływałam rzeki, jeziora i stawy. Byłam w ciągłym ruchu.
Teraz? Teraz stoję przed jakąś watahą. Bezmyślnie wchodzę na jej teren i zajmuję w niej jakieś miejsce. Chcę zapomnieć. Bezskutecznie. Moje serce jest już zepsute, a głowa już nie myśli logicznie. Będę tak stała do momentu...
-Nie wierzę, że chcesz od nas odejść tylko dla mięsa.- zaczęła.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową.
-Myślisz, że tylko dla tego?- zdziwiłam się.- Przecież ja tu nie mam przyszłości.
-Na powierzchni nie masz przyszłości. Zjedzą cię sepy.- ostrzegła z kamienną twarzą.
Byłą starsza, ale nie miałam powodów by się jej słuchać. Nie zamierzałam zniżać się do jej poziomu tylko z tego powodu, że będziemy tęskniły. Serce może i krzyczy "ZOSTAŃ!", ale głowa też ma coś do powiedzenia. Nie mogę tu zostać i tyle.
-Chciałabym pobyć sama droga siostro.- zwróciłam się do niej.
-Jeśli chcesz... Żegnaj ma się rozumieć?- zapytała.
-Na wszelki wypadek.- podałam jej łapę.
Odtrąciła ją. Przytuliła mnie mocno. Nie chciała mnie puszczać. Nie chciała bym ją odsunęła, ale musiałam. Byłyśmy pod wodą, ale byłam pewna, że płacze. Pogłaskałam ją po dłoni.
-Zawołasz Sabiego?- zapytałam.
Mój przyjaciel został kanibalem. Było to dla mnie straszne, ale musiałam się pożegnać. Przecież to on zawsze mnie rozumiał i chciał pocieszyć. Był starszy,a le jednak mnie lubił i akceptował. Oddawał mi kiedyś resztki ryb. Pokazywał jaskinie. Opiekował się moim licznym rodzeństwem. Opowiadał mi historie na dobranoc. Wyleczył mnie ze strachu przed powierzchnią i sam mnie tam nie raz prowadził. Nie wiem, czy by go nie namówić na ucieknięcie ze mną. W końcu nie będzie jadł rybo- wilków całe życie.
Nawet nie zauważyłam jak się pojawił.
-Idę z tobą.- wydusił.
-Jesteś pewien?- zapytałam z nadzieją.
-Nie i dlatego musimy iść teraz.- westchnął.
Skinęłam głową. Nie będę go namawiać do czegoś czego nie chcę. moja głowa i serce kazały mi zgodzić się na jego, bądź co bądź, propozycję.
Pociągną mnie za łapę. Wypłynęliśmy na środek jeziora i unieśliśmy głowy by zobaczyć co się dzieje. nie wyglądało tak źle jak było w rzeczywistości. na brzegu krążyło sporo wychudzonych do granic możliwości wilków, ale nie było śladu po sokołach. Zauważyłam, że już nie ma lasu tylko są drzewka. Zwyczajnie je zrąbali. Tak o!
Zakręciła mi się łza w oku. Myślałam, że będzie gorzej, ale jest lepiej, a to i tak nie dobrze. Moja wataha przestaje istnieć. Po prostu ją niszczą.
Nagle zobaczyłam poruszenie na brzegu. Jeden z wilków padł na ziemię i zaczął krwawić. Natychmiast zbiegli się tam pozostali. Każdy chciał coś dostać. Każdy. Chwila nieuwagi i mogliśmy się wykraść z wody. Wykorzystaliśmy tą chwilę. Moje nogi nieco się ugięły gdy stanęłam na lądzie, ale mogłam biedź. Sabi mimo woli obejrzał się za siebie. Wiem, że dawno nie jadł i nawet jemu by pasowało tam pobiedź. Ruszyliśmy przed siebie. Byliśmy niby bezszelestni, ale i tak zwróciliśmy na siebie uwagę.
Usłyszeliśmy szybkie oddechy i stukot pazurów o skały. Wiedzieliśmy, że zacznie nas gonić cała zgraja. Sabi i ja nie byliśmy tak wysportowani jak oni, ale też mieliśmy więcej sił przez to chociaż, że Sabi jadł coś mięsnego co najmniej tydzień temu, a ja regularnie jadłam rośliny.
Adrenalina dotarła do wszystkich moich komórek i po prostu pobiegłam. Biegłam ile sił tylko miałam, ale tak śmiechy tych dziwnych stworzeń zbliżały się z każdą sekundą. Sabi Spojrzał na mnie z przerażeniem.
-Nic nie mów.- krzyknęłam.
Jeśli nas dogonią nie dadzą nam ani sekundy będą nas jeść jeszcze zanim umrzemy. Straszna perspektywa. Bardzo zwłaszcza, że ja będę oglądać jak jedzą jego, a nie na odwrót. Łzy pociekły mi po policzkach,a le nie zwalniałam. Już słyszałam szum wodospadu który był dla nas równy z znaczeniem słowa 'zbawienie'. Poczułam ukłucie w gardle w końcu Ci kanibale nie mogą się z tej przeklętej wioski wydostać i muszą się zabijać. A my? My właśnie uciekamy. Przecież tu są szczeniaki. Nie dożywają nawet 3 miesięcy. Albo matka ich nie dopilnuje, albo sama je zje.
Przerażające miejsce jeszcze 2 lata temu było piękne. A czemu to wszystko się zmieniło? Bo było zalanie terenu woda odcięła drogę dla innych tylko wodne stworzenia mogły przeżyć, ale nie było powiedziane czym będą się żywić Ci. Moi rodzice nie żyją. Zostali pożarci. 15 mojego rodzeństwa jeszcze żyje ogromnym jeziorze, ale tyle tylko ich zostało. Było ich dwa razy tyle. nie wiem jak moja mama z nami wytrzymywała, ale prawdopodobnie nie wytrzymywała. Jest na pewno dumna z mojej siostry i ze mnie. Reszta ... Oni ciągle giną. Tylko w tym tygodniu straciłam dwóch braci.
'Jeszcze 10 metrów. Biegnij. 9... 8..7..6...5...4...3..2..'
-LAZ!!!!- dobiegł moich uszu dźwięk przerażający.
Oglądnęłam się za siebie i już widziałam ciągniętego za skórę Sabiego. Dobiegłam do niego i zaczęłam gryźć coraz większą ilość napastników. Sabi wydostał się z pułapki i już razem przeskoczyliśmy ostatnie 3 metry.
Uff... Woda. Na całym ciele tylko woda. Nie mam na sobie kłów i pazurów. Będę mogła żyć dalej. Sabi jest obok mnie...
Chwila gdzie jest Sabi. Rozglądnęłam się dookoła i widziałam tylko dużą plamę krwi przy skałach na brzegu. Wrzasnęłam z przerażenia, bólu i gniewu. Mój krzyk był tak głośny i pełen wszystkich możliwych uczuć, że sama chciałam się od niego schować, ale jednocześnie polubiłam sposób jaki ten dźwięk zadawał mi ból. Nie miałam już sił na nic. Wiedziałam, że Sabi nie żyje. jak mogłam do tego doprowadzić... NIE!!! NIE!!! Wróć! Nie ucieknę jeśli czas się cofnie. Będę jeść te głupie rośliny i nie będę narzekała! Sabi!!! Wróć... wróć... wróć...
Straciłam panowanie nad mięśniami. woda porywała mnie na drugi brzeg. Zabierał mnie do innego świata. Zabierała mnie do świata bez Sabiego. Zabierała mnie do świata w którym jestem zepsuta. Świata bez miejsca dla popękanego serca. Z miejscem na sam ból i gniew. Nie wiem jaka się stanę jeśli tak dotrę. Nie wiem. Będę egzystowała, a nie żyła. Nie będę mgła robić nic sensownego. Nic...
Brzeg już mnie wręcz wołał.
Serce: NIE!!!
Głowa: TAK!!!
Jak mogłam wcześniej słuchać się serc? Muszę żyć.. no dobra egzystować. Muszę coś ze sobą zrobić.
Wydostałam się z wody i usiadłam na brzegu by spojrzeć an drugą stronę brzegu i pożegnać przyjaciela. Podniosłam łapę i pomachałam jego szczątkom. Zerwałam pobliski kwiat i przerzuciłam go na drugą stronę. Kilka wilków zwróciło się w moją stronę by zachęcić mnie do przejścia z powrotem na tamtą stronę. Śmiali się. Mieli żywe oczy i co poniektórzy rozważali wskoczenie do wody.
Nie miałam czasu musiałam zacząć uciekać.
Biegłam tak naprawdę długo. O wiele dłużej niż myślałam. Wyszłam z jeziora nad ranem, a teraz był już późny wieczór. Opadłam na ziemię. Byłam zmęczona i nie miałam co jeść. Nie miałam Sabiego.
Zasnęłam.
Obudziłam się w jakiejś innej miejscówce. nie obchodziło mnie to jak tam się znalazłam tylko to by stamtąd uciec.
Tak zaczęło wyglądać moje życie. Pozbawione sensu. Uciekałam i żywiłam się małymi zwierzętami dającymi mi siłę. Przepływałam rzeki, jeziora i stawy. Byłam w ciągłym ruchu.
Teraz? Teraz stoję przed jakąś watahą. Bezmyślnie wchodzę na jej teren i zajmuję w niej jakieś miejsce. Chcę zapomnieć. Bezskutecznie. Moje serce jest już zepsute, a głowa już nie myśli logicznie. Będę tak stała do momentu...
Subskrybuj:
Posty (Atom)