- Mój mały przyjacielu, wiesz czym jest śmierć?
Mała, brązowa myszka zawierciła się w objęciach końcówki mego ogona.
- Ja też nie. Nigdy tego osobiście nie doświadczyłem, wiesz? Mogę godzinami patrzeć jak ktoś umiera i nadal nie dowiem się jak to jakie to uczucie, gdy życie ulatuje- powiedziałem łagodnym głosem.
Gryzoń znieruchomiał wbijając we mnie swe małe czarne oczka. Widziałem w nich strach. Lęk o własne życie, już nawet nie o zdrowie. Byleby przeżyć.
- To smutne- kontynuowałem swój monolog- Byś zginął, mój mały przyjacielu, trzeba tak niewiele. Wystarczy, że- nieco mocniej zdusiłem zwierzątko- nacisnąłbym delikatnie na twój mały brzuszek pazurkiem... - przyłożyłem szpon do wspomnianego miejsca- I wiesz co by się wtedy stało?
Niemalże słyszałem dudnienie serca gryzonia. Siedziałem niewzruszenie spoglądając w jego oczy.
- Chciałbym cię oszczędzić- powiedziałem przekrzywiając głowę i spoglądając na niego z udawanym żalem- Jednak widzisz, mój mały przyjacielu, gdybym cie teraz puścił ominęłaby mnie świetna zabawa. A ty, jako mój przyjaciel, powinieneś chcieć mego szczęścia...- pokiwałem smutno głową- I dla mej satysfakcji...umrzesz.
Przy akompaniamencie rozpaczliwych pisków, powoli wbiłem szpon w ciałko zwierzaczka.
- Prawa dżungli, mój mały przyjacielu- dodałem gdy zwierzątko wyzionęło już ducha. Podniosłem ciałko nad głowę i puściłem do szeroko otwartego pyska. Kilka razy zgniotłem ścierewko zębami i przełknąłem. Ogon powoli opadł na ziemię, a ja jeszcze przez chwilę analizowałem smak zwierzątka.
- Ciekawe czy można to zaliczyć do kanibalizmu- mruknąłem oblizując się i wstając.
Słońce ledwo co wstało, ale ja już dążyłem potorturować sporo małych zwierzątek.
- Na górze róże, na dole fiołki, a w moim brzuszku tańcują skowronki- powiedziałem beztrosko przeskakując stojącą mi na drodze trzmielinę.
Po drugiej stronie krzaczka czekała na mnie całkiem przyjemna niespodzianka. Dwie wadery. Biała, skrzydlata kupa futra i szczuropodobna, szara istotka. Obie śpiące na ziemi. Zacmokałem głośno, na co uszy obu się uniosły, ale powieki ani drgnęły.
- Królewny? Wasz książę właśnie przybył. Którą mam obudzić najpierw?- powiedziałem
Shantel momentalnie zerwała się na równe łapy.
- Mnie nie!- zawołała.
Zrobiłem smutną minkę szczeniaka, któremu właśnie odmówiono jakiejś wielkiej przyjemności.
- A szkoda. Bo ta druga wygląda mało zachęcająco- mruknąłem zerkając na Samirę, na której spotkanie z własnym bratem widocznie nie robiło wrażenia.
- Idź precz szatanie...-wymruczała przewracając się na drugi bok.
- Ja też cię lubię- rzuciłem i powędrowałem wzrokiem ku Shantel- Kopę lat.
- Cześć- jej głos był tak cichy, że odgłos łamanej gałązki byłby w stanie go zagłuszyć.
- Trochę więcej odwagi złotko, nie wiem jak cicho musiałabyś mówić bym nie usłyszał, ale dobrze by było jakby inne hybrydy rozumiały.
Wadera zerknęła niepewnie w stronę mojej siostry jakby szukając w niej oparcia, ale ona nadal miała nas, a zwłaszcza mnie, głęboko gdzieś.
- Długo będzie spać?- zagadnąłem.
- Myślę- mruknęła Shantel-, że nie wstanie do puki ty tu jesteś.
Cichy pomruk dobiegający z ziemi chyba potwierdzał teorię hybrydy. Trochę więcej się po rodzonej siostrze spodziewałem, ale tylko trochę.
- Wstawaj spaślaku- szturchnąłem ją łapą i powiedziałem pierwsza rymowankę jaka wpadła mi do głowy- Kto brata ślini temu diabli mili.
Usłyszałem jej ciche przekleństwo. Usiadła na przeciwko mnie i bez ostrzeżenia napluła mi centralnie w oczy.
- Niech cię diabli- wycedziła.
Roześmiałem się. Samira wstała i przeciągnęła się. Gdy mnie mijała mruknęła coś o tym że jestem... Nieważne, tak czy inaczej, chcąc nie chcąc obraziła tym też własną matkę.
- Co to?- gdzieś z przodu dobiegł mnie głos Shantel.
Podbiegłem do niej i spojrzałem na obiekt jej zainteresowania. Nie wiem co to właściwie było.
- Duże-ule- powiedziałem wykrzywiając się.
Samira ominęła nas przewracając oczami.
- Wioska kretynie.
Jeszcze raz spojrzałem na wioskę, Samirę i z powrotem.
- Nieee... Mi to wygląda na ule.
Moja kochana siostrzyczka pokręciła z niedowierzaniem głową i ruszyła czymś co uparcie nazywała mostem. Kiedy zbliżyliśmy się do uli usłyszałem oddech.
- Samirciu? Słyszałaś to?
- Shantel? Słyszałaś? To wiatr szumi...- powiedziała z udawaną fascynacją.
Westchnąłem z rezygnacją i ruszyłem w stronę dźwięku. W jednym z uli leżała zielonkawa, rogata wadera. Otworzyłem szerzej oczy.
- O mordę... kolejna królewna.
Owa królewna właśnie otworzyła swoje śliczne fiołkowe oczka.
Inna? Shantel?
Mała, brązowa myszka zawierciła się w objęciach końcówki mego ogona.
- Ja też nie. Nigdy tego osobiście nie doświadczyłem, wiesz? Mogę godzinami patrzeć jak ktoś umiera i nadal nie dowiem się jak to jakie to uczucie, gdy życie ulatuje- powiedziałem łagodnym głosem.
Gryzoń znieruchomiał wbijając we mnie swe małe czarne oczka. Widziałem w nich strach. Lęk o własne życie, już nawet nie o zdrowie. Byleby przeżyć.
- To smutne- kontynuowałem swój monolog- Byś zginął, mój mały przyjacielu, trzeba tak niewiele. Wystarczy, że- nieco mocniej zdusiłem zwierzątko- nacisnąłbym delikatnie na twój mały brzuszek pazurkiem... - przyłożyłem szpon do wspomnianego miejsca- I wiesz co by się wtedy stało?
Niemalże słyszałem dudnienie serca gryzonia. Siedziałem niewzruszenie spoglądając w jego oczy.
- Chciałbym cię oszczędzić- powiedziałem przekrzywiając głowę i spoglądając na niego z udawanym żalem- Jednak widzisz, mój mały przyjacielu, gdybym cie teraz puścił ominęłaby mnie świetna zabawa. A ty, jako mój przyjaciel, powinieneś chcieć mego szczęścia...- pokiwałem smutno głową- I dla mej satysfakcji...umrzesz.
Przy akompaniamencie rozpaczliwych pisków, powoli wbiłem szpon w ciałko zwierzaczka.
- Prawa dżungli, mój mały przyjacielu- dodałem gdy zwierzątko wyzionęło już ducha. Podniosłem ciałko nad głowę i puściłem do szeroko otwartego pyska. Kilka razy zgniotłem ścierewko zębami i przełknąłem. Ogon powoli opadł na ziemię, a ja jeszcze przez chwilę analizowałem smak zwierzątka.
- Ciekawe czy można to zaliczyć do kanibalizmu- mruknąłem oblizując się i wstając.
Słońce ledwo co wstało, ale ja już dążyłem potorturować sporo małych zwierzątek.
- Na górze róże, na dole fiołki, a w moim brzuszku tańcują skowronki- powiedziałem beztrosko przeskakując stojącą mi na drodze trzmielinę.
Po drugiej stronie krzaczka czekała na mnie całkiem przyjemna niespodzianka. Dwie wadery. Biała, skrzydlata kupa futra i szczuropodobna, szara istotka. Obie śpiące na ziemi. Zacmokałem głośno, na co uszy obu się uniosły, ale powieki ani drgnęły.
- Królewny? Wasz książę właśnie przybył. Którą mam obudzić najpierw?- powiedziałem
Shantel momentalnie zerwała się na równe łapy.
- Mnie nie!- zawołała.
Zrobiłem smutną minkę szczeniaka, któremu właśnie odmówiono jakiejś wielkiej przyjemności.
- A szkoda. Bo ta druga wygląda mało zachęcająco- mruknąłem zerkając na Samirę, na której spotkanie z własnym bratem widocznie nie robiło wrażenia.
- Idź precz szatanie...-wymruczała przewracając się na drugi bok.
- Ja też cię lubię- rzuciłem i powędrowałem wzrokiem ku Shantel- Kopę lat.
- Cześć- jej głos był tak cichy, że odgłos łamanej gałązki byłby w stanie go zagłuszyć.
- Trochę więcej odwagi złotko, nie wiem jak cicho musiałabyś mówić bym nie usłyszał, ale dobrze by było jakby inne hybrydy rozumiały.
Wadera zerknęła niepewnie w stronę mojej siostry jakby szukając w niej oparcia, ale ona nadal miała nas, a zwłaszcza mnie, głęboko gdzieś.
- Długo będzie spać?- zagadnąłem.
- Myślę- mruknęła Shantel-, że nie wstanie do puki ty tu jesteś.
Cichy pomruk dobiegający z ziemi chyba potwierdzał teorię hybrydy. Trochę więcej się po rodzonej siostrze spodziewałem, ale tylko trochę.
- Wstawaj spaślaku- szturchnąłem ją łapą i powiedziałem pierwsza rymowankę jaka wpadła mi do głowy- Kto brata ślini temu diabli mili.
Usłyszałem jej ciche przekleństwo. Usiadła na przeciwko mnie i bez ostrzeżenia napluła mi centralnie w oczy.
- Niech cię diabli- wycedziła.
Roześmiałem się. Samira wstała i przeciągnęła się. Gdy mnie mijała mruknęła coś o tym że jestem... Nieważne, tak czy inaczej, chcąc nie chcąc obraziła tym też własną matkę.
- Co to?- gdzieś z przodu dobiegł mnie głos Shantel.
Podbiegłem do niej i spojrzałem na obiekt jej zainteresowania. Nie wiem co to właściwie było.
- Duże-ule- powiedziałem wykrzywiając się.
Samira ominęła nas przewracając oczami.
- Wioska kretynie.
Jeszcze raz spojrzałem na wioskę, Samirę i z powrotem.
- Nieee... Mi to wygląda na ule.
Moja kochana siostrzyczka pokręciła z niedowierzaniem głową i ruszyła czymś co uparcie nazywała mostem. Kiedy zbliżyliśmy się do uli usłyszałem oddech.
- Samirciu? Słyszałaś to?
- Shantel? Słyszałaś? To wiatr szumi...- powiedziała z udawaną fascynacją.
Westchnąłem z rezygnacją i ruszyłem w stronę dźwięku. W jednym z uli leżała zielonkawa, rogata wadera. Otworzyłem szerzej oczy.
- O mordę... kolejna królewna.
Owa królewna właśnie otworzyła swoje śliczne fiołkowe oczka.
Inna? Shantel?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz