poniedziałek, 21 grudnia 2015

Historia Lazuriny

        Odetchnęłam. Już nie mogę tu wytrzymać. Nie ma tu pożywienia. Muszę jeść glony... Nie jestem weganką,a kanibalską wredną istotą tym bardziej. 'Muszę odejść, ale jak? Wokół wody przecież jest najwięcej głodnych. Tylko wystawię głowę i już po mnie. Nie dam się zjeść. Nie dam się tak łatwo.' Usiadłam na dnie. Nie lubiłam siedzieć w jednym miejscu,a le nie mogłabym tracić sił tylko po to by sobie dogodzić. Teraz jest gorzej i nie ma nawet małych ryb. Obok mnie pojawiła się moja siostra. Ona i tak nie jadła mięsa więc nie ubolewała nad trudną sytuacją.
-Nie wierzę, że chcesz od nas odejść tylko dla mięsa.- zaczęła.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową.
-Myślisz, że tylko dla tego?- zdziwiłam się.- Przecież ja tu nie mam przyszłości.
-Na powierzchni nie masz przyszłości. Zjedzą cię sepy.- ostrzegła z kamienną twarzą.
Byłą starsza, ale nie miałam powodów by się jej słuchać. Nie zamierzałam zniżać się do jej poziomu tylko z tego powodu, że będziemy tęskniły. Serce może i krzyczy "ZOSTAŃ!", ale głowa też ma coś do powiedzenia. Nie mogę tu zostać i tyle.
-Chciałabym pobyć sama droga siostro.- zwróciłam się do niej.
-Jeśli chcesz... Żegnaj ma się rozumieć?- zapytała.
-Na wszelki wypadek.- podałam jej łapę.
Odtrąciła ją. Przytuliła mnie mocno. Nie chciała mnie puszczać. Nie chciała bym ją odsunęła, ale musiałam. Byłyśmy pod wodą, ale byłam pewna, że płacze. Pogłaskałam ją po dłoni.
-Zawołasz Sabiego?- zapytałam.
Mój przyjaciel został kanibalem. Było to dla mnie straszne, ale musiałam się pożegnać. Przecież to on zawsze mnie rozumiał i chciał pocieszyć. Był starszy,a le jednak mnie lubił i akceptował. Oddawał mi kiedyś resztki ryb. Pokazywał jaskinie. Opiekował się moim licznym rodzeństwem. Opowiadał mi historie na dobranoc. Wyleczył mnie ze strachu przed powierzchnią i sam mnie tam nie raz prowadził. Nie wiem, czy by go nie namówić na ucieknięcie ze mną. W końcu nie będzie jadł rybo- wilków całe życie.
Nawet nie zauważyłam jak się pojawił.
-Idę z tobą.- wydusił.
-Jesteś pewien?- zapytałam z nadzieją.
-Nie i dlatego musimy iść teraz.- westchnął.
Skinęłam głową. Nie będę go namawiać do czegoś czego nie chcę. moja głowa i serce kazały mi zgodzić się na jego, bądź co bądź, propozycję.
Pociągną mnie za łapę. Wypłynęliśmy na środek jeziora i unieśliśmy głowy by zobaczyć co się dzieje. nie wyglądało tak źle jak było w rzeczywistości. na brzegu krążyło sporo wychudzonych do granic możliwości wilków, ale nie było śladu po sokołach. Zauważyłam, że już nie ma lasu tylko są drzewka. Zwyczajnie je zrąbali. Tak o!
Zakręciła mi się łza w oku. Myślałam, że będzie gorzej, ale jest lepiej, a to i tak nie dobrze. Moja wataha przestaje istnieć. Po prostu ją niszczą.
Nagle zobaczyłam poruszenie na brzegu. Jeden z wilków padł na ziemię i zaczął krwawić. Natychmiast zbiegli się tam pozostali. Każdy chciał coś dostać. Każdy. Chwila nieuwagi i mogliśmy się wykraść z wody. Wykorzystaliśmy tą chwilę. Moje nogi nieco się ugięły gdy stanęłam na lądzie, ale mogłam biedź. Sabi mimo woli obejrzał się za siebie. Wiem, że dawno nie jadł i nawet jemu by pasowało tam pobiedź. Ruszyliśmy przed siebie. Byliśmy niby bezszelestni, ale i tak zwróciliśmy na siebie uwagę.
Usłyszeliśmy szybkie oddechy i stukot pazurów o skały. Wiedzieliśmy, że zacznie nas gonić cała zgraja. Sabi i ja nie byliśmy tak wysportowani jak oni, ale też mieliśmy więcej sił przez to chociaż, że Sabi jadł coś mięsnego co najmniej tydzień temu, a ja regularnie jadłam rośliny.
Adrenalina dotarła do wszystkich moich komórek i po prostu pobiegłam. Biegłam ile sił tylko miałam, ale tak śmiechy tych dziwnych stworzeń zbliżały się z każdą sekundą. Sabi Spojrzał na mnie z przerażeniem.
-Nic nie mów.- krzyknęłam.
Jeśli nas dogonią nie dadzą nam ani sekundy będą nas jeść jeszcze zanim umrzemy. Straszna perspektywa. Bardzo zwłaszcza, że ja będę oglądać jak jedzą jego, a nie na odwrót. Łzy pociekły mi po policzkach,a le nie zwalniałam. Już słyszałam szum wodospadu który był dla nas równy z znaczeniem słowa 'zbawienie'. Poczułam ukłucie w gardle w końcu Ci kanibale nie mogą się z tej przeklętej wioski wydostać i muszą się zabijać. A my? My właśnie uciekamy. Przecież tu są szczeniaki. Nie dożywają nawet 3 miesięcy. Albo matka ich nie dopilnuje, albo sama je zje.
Przerażające miejsce jeszcze 2 lata temu było piękne. A czemu to wszystko się zmieniło? Bo było zalanie terenu woda odcięła drogę dla innych tylko wodne stworzenia mogły przeżyć, ale nie było powiedziane czym będą się żywić Ci. Moi rodzice nie żyją. Zostali pożarci. 15 mojego rodzeństwa jeszcze żyje ogromnym jeziorze, ale tyle tylko ich zostało. Było ich dwa razy tyle. nie wiem jak moja mama z nami wytrzymywała, ale prawdopodobnie nie wytrzymywała. Jest na pewno dumna z mojej siostry i ze mnie. Reszta ... Oni ciągle giną. Tylko w tym tygodniu straciłam dwóch braci.
'Jeszcze 10 metrów. Biegnij. 9... 8..7..6...5...4...3..2..'
-LAZ!!!!- dobiegł moich uszu dźwięk przerażający.
Oglądnęłam się za siebie i już widziałam ciągniętego za skórę Sabiego. Dobiegłam do niego i zaczęłam gryźć coraz większą ilość napastników. Sabi wydostał się z pułapki i już razem przeskoczyliśmy ostatnie 3 metry.
Uff... Woda. Na całym ciele tylko woda. Nie mam na sobie kłów i pazurów. Będę mogła żyć dalej. Sabi jest obok mnie...
Chwila gdzie jest Sabi. Rozglądnęłam się dookoła i widziałam tylko dużą plamę krwi przy skałach na brzegu. Wrzasnęłam z przerażenia, bólu i gniewu. Mój krzyk był tak głośny i pełen wszystkich możliwych uczuć, że sama chciałam się od niego schować, ale jednocześnie polubiłam sposób jaki ten dźwięk zadawał mi ból. Nie miałam już sił na nic. Wiedziałam, że Sabi nie żyje. jak mogłam do tego doprowadzić... NIE!!! NIE!!! Wróć! Nie ucieknę jeśli czas się cofnie. Będę jeść te głupie rośliny i nie będę narzekała! Sabi!!! Wróć... wróć... wróć...
Straciłam panowanie nad mięśniami. woda porywała mnie na drugi brzeg. Zabierał mnie do innego świata. Zabierała mnie do świata bez Sabiego. Zabierała mnie do świata w którym jestem zepsuta. Świata bez miejsca dla popękanego serca. Z miejscem na sam ból i gniew. Nie wiem jaka się stanę jeśli tak dotrę. Nie wiem. Będę egzystowała, a nie żyła. Nie będę mgła robić nic sensownego. Nic...
Brzeg już mnie wręcz wołał.
Serce: NIE!!!
Głowa: TAK!!!
Jak mogłam wcześniej słuchać się serc? Muszę żyć.. no dobra egzystować. Muszę coś ze sobą zrobić.
Wydostałam się z wody i usiadłam na brzegu by spojrzeć an drugą stronę brzegu i pożegnać przyjaciela. Podniosłam łapę i pomachałam jego szczątkom. Zerwałam pobliski kwiat i przerzuciłam go na drugą stronę. Kilka wilków zwróciło się w moją stronę by zachęcić mnie do przejścia z powrotem na tamtą stronę. Śmiali się. Mieli żywe oczy i co poniektórzy rozważali wskoczenie do wody.
Nie miałam czasu musiałam zacząć uciekać.
Biegłam tak naprawdę długo. O wiele dłużej niż myślałam. Wyszłam z jeziora nad ranem, a teraz był już późny wieczór. Opadłam na ziemię. Byłam zmęczona i nie miałam co jeść. Nie miałam Sabiego.
Zasnęłam.
Obudziłam się w jakiejś innej miejscówce. nie obchodziło mnie to jak tam się znalazłam tylko to by stamtąd uciec.
Tak zaczęło wyglądać moje życie. Pozbawione sensu. Uciekałam i żywiłam się małymi zwierzętami dającymi mi siłę. Przepływałam rzeki, jeziora i stawy. Byłam w ciągłym ruchu.
Teraz? Teraz stoję przed jakąś watahą. Bezmyślnie wchodzę na jej teren i zajmuję w niej jakieś miejsce. Chcę zapomnieć. Bezskutecznie. Moje serce jest już zepsute, a głowa już nie myśli logicznie. Będę tak stała do momentu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz